Rozdział 5: "Kochanie..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— n̸i̸e̸ k̸r̸z̸y̸c̸z̸ i̸ t̸a̸k̸ n̸i̸c̸ c̸i̸ t̸o̸ n̸i̸e̸ d̸a̸~ — powiedziała do mnie kamera.

Albo ktoś z kamery. Kto wie, co mają w zanadrzu. Jego głos był niski, ale dosyć przyjazny. Jednak jak to bywa z kamerami i mikrofonami — wszystko w nich brzmi w sztuczny, pixelowy sposób.

— Będę krzyczeć, bo mnie związaliście do marnego krzesła jakąś marną liną! — próbuję się wyrwać, jednak wszystko trzyma mnie za mocno.

Jedyne, co udało mi się zrobić, to nabawić się otarć od szorstkiej liny, które szczypały i na pewno potrzebowały odkażenia. Resztki zdartej skóry pozostały na linie, i gdy tylko na nie patrzyłam, robiło mi się trochę niedobrze. Delikatny błękit sznurków zmieszany z brudem owej liny przyprawiała mnie o lekkie dreszcze.

Słychać przez głośnik westchnięcie, brzmiące komputerowo, trochę niewyraźnie. Jak wszystko, co wydobywało się z okolic kamery. Mogłam już wywnioskować, że siedzą tam dwie osoby. Jeden mądrzejszy, a drugi trochę mniej.

— Chcę do niej wejść. — stwierdził kolejny nieznajomy.

Już mamy trójkę porywaczy, co by się już nie zgadzało z ilością osób w samochodzie.

— n̸i̸e̸  j̸e̸s̸t̸e̸ś u̸p̸o̸w̸a̸żn̸i̸o̸n̸y̸. o̸n̸a̸  j̸e̸s̸t̸ m̸o̸j̸a̸, ża̸d̸e̸n̸  i̸n̸k̸ c̸z̸y̸  i̸n̸n̸a̸ i̸s̸t̸o̸t̸a̸ n̸i̸e̸ m̸a̸ d̸o̸ n̸i̸e̸j̸ p̸r̸a̸w̸a̸~ — zacinający się głos dopowiedział swoje.

Zabrzmiał, jakby miał ochotę na solidne rżnięcie.  Rozmowa im trwała w najlepsze, jednak ja miałam swoje przemyślenia i obawy, które nie wyglądały zbyt optymistycznie.

Przed oczami miałaś pedofilię, gwałty i chorych ludzi, którym przyszłość wróżyła mieszkanie w więzieniu albo nawet psychiatryku.

Z ciemności niespodziewanie wyłoniła się para oczu, chyba z heterochromią, bo były zupełnie od siebie inne.

Jedno żółte, świeciło się niczym żarówka nade mną z tą różnicą, iż jego lub jej oko miało płonący żar, bijący chłodem, a jednocześnie piekielnym gorącem, a drugie czerwono-żółto-granatowe, przedstawiające to, co skrywało się pod złotem drugiego.

Oczy obróciły się na bok, będąc jedno pod drugim. Popatrzyłam na nie. One od razu wyglądały na ciekawsze, po błysku w jednym z ocząt.

Kamery dotknęła ręka. Czarna od czerwonego nadgarstka, czerwona potem, a na końcu żółta (paliczki ~ dop. Autorki)  z niebieskimi nićmi owiniętymi wokoło palców, które u normalnej osoby pewnie by powstrzymywały krążenie krwi, jednak tutaj wyglądają jak niezła ozdoba, a może nawet...nie, na pewno jak to, czym jestem przywiązana do krzesła.

Oprócz linek, dłoń nie miała skóry czy też mięśni. Gdzieniegdzie przecięte paliczki zapewne od ostrych niebieskich żyłek, które samego sprawcę raniły, a także zakurzona kość nadgarstka sugerowała, że jesteśny w opuszczonym miejscu.

Dłoń nagle mocniej złapała za kamerę. Widziałam, jak żyłki wysuwały się z ciemności i owijały ją powolutku, by potem zniszczyć ją na kilkanaście mniejszych i większych kawałków plastiku, z którego została zrobiona.

Wystraszyłam się spodziewanym mimo wszystko hukiem. Postać stojąca do tej pory w cieniu wyszła pewniej i zaczęła mnie okrążać.

Nie oglądałam się za nim jak głupia, gdy tylko mogłam kątem oka przypatrywałam się MU. Jest to z pewnością szkielet-mężczyzna koloru czarnego, jak węgiel, który płonie w równie czarnym ogniu.

Prócz oczu miał szkieleci nosek i niebieskie żyłki, które ciągnęły się spod jego oczu jak spływające łzy żałosci lub w jego przypadku nienawiści.

Błysk w oczach zmienił się na bardziej pożądany, jednak nie samego mojego ciała, a zemsty. Słyszałam ciche szepty, słowa wychodzące od niego:

" n̸a̸r̸e̸s̸z̸c̸z̸c̸i̸e̸ t̸a̸k̸ b̸l̸i̸s̸k̸o̸... "

" w̸ k̸o̸ńc̸u̸  j̸ą m̸a̸m̸ k̸o̸ło̸ s̸i̸e̸b̸i̸e̸... "

I tego typu podobne.

Ubrany był w granatową, trochę w niektórych miejscach poszarpaną przez ostre narzędzia szatę lub bluzę. Wnioskuję po ostrych zakończenianich zaszyć. Na szyi nosił szal podobny do tego, który miał Ink, jednak był on jednocześnie zupełnie inny. Widać w świetle żarówki na nim pyłki kurzu. Chyba, że to nie kurz?

Do tego ozdobne bodajże krzyżowane zszycia na rękawach, które na krawędzi miały żółte pasy, tak samo kieszenie i zakończenia miały to samo zdobienie. Nosił także spodenki z zaszytymi znowu na krzyż końcówkami.

Szkielecie nogi miał czerwone, ale co zabawne, chodził w klapeczkach puchatych w tych samych kolorach, które dominowały na całym stroju.

Spojrzałam na jego twarz i dostrzegłam, że oczodoły były czerwone. Szczerzył się do mnie szyderczo, trzęsąc się delikatnie. Zęby miał żółte, pewnie niedomyte lub w ogóle nie dbał o higienę jamy ustnej...albo szczęki?

Gdy już mnie onieśmielił swoim wzrokiem, stanął przede mną i pogłaskał mój policzek.

— w̸s̸z̸y̸s̸t̸k̸o̸ b̸ęd̸z̸i̸e̸ d̸o̸b̸r̸z̸e̸, k̸o̸c̸h̸a̸n̸i̸e̸...j̸e̸s̸t̸e̸ś n̸a̸s̸z̸y̸m̸ z̸w̸y̸c̸i̸ęs̸t̸w̸e̸m̸...— mówił zatroskany jakby, jednak ten ścinający się głos w domyśle dla mnie oznaczał po prostu, że zaraz mi się zginie.

— g̸d̸y̸ i̸n̸k̸ p̸r̸z̸y̸j̸d̸z̸i̸e̸ p̸o̸ c̸i̸e̸b̸i̸e̸, p̸o̸z̸b̸ęd̸z̸i̸e̸m̸y̸ s̸i̸ę g̸o̸ w̸ m̸g̸n̸i̸e̸n̸i̸u̸ o̸k̸a̸ i̸ w̸t̸e̸d̸y̸...— zaciął się na chwilę.

Tymczasem u Inkiego

— Dobra, słuchajcie. — spojrzał na Jagódkę i Dreama. — Error znowu chce się bawić z nami w porywanie i zabijanie.

— Nie możemy na to pozwolić! — krzyknął Jagódka.

— Tak, nie możemy. Za dużo osób padło już ofiarą mojego braciszka, (Przyjmujemy, że tak jest~ dop. Autorki) więc musimy po pierwsze ich znaleźć, a po drugie uratować [T.I].

— Ta ich akcja jest trochę...gorsza od innych. — stwierdził Dream.

— Stracili Nightmare'a i Killera w swojej grupie. Odeszli od nich. Działają desperacko, mają już dosyć tego, że ciągle Star Sanses obalają ich plany.

— Trochę jesteśmy z nimi jak Cześnik i Rejent².  — palnął znowu Jagódka.

— Być może, jednak relacje te nie mają szans się zmienić. Pomimo, że kiedyś miały szanse. — mówił trochę smutno Ink.

— Znałeś tę dziewczynę wczesniej, prawda? — spojrzał na niego po raz kolejny Dream.

— Cóż...my...— odwrócił wzrok.

— To jest ta dziewczyna, którą kochasz, prawda? — kontynuował Dream.

— Wiesz...po tym jak straciła pamięć podczas ostatniej akcji z Errorem, nie mogliśmy jej nic przypomnieć...zarządziliśmy wspólnie, że damy jej żyć, jak żyła kiedyś...— westchnął smutny jeszcze bardziej.

— Error ma do niej większe plany, prawda? — potwórzył się nieco jego przyjaciel.

— Chce ją skrzywdzić. Tego jestem pewien. Obiecałem jej ją chronić, choćby nie wiem co. Zamierzam dotrzymać obietnicy...jedynej, którą złożyłem w swoim życiu. — złapał mocniej za swój pędzel, patrząc w dół.

Dream spojrzał na Blue, a on na niego.

— Miałem nadzieję, że Error już się od niej odwali, ale...jak widzę, też coś do niej ma. Ten czas, który spędziła w Pustce z nami, musiał coś w nim obudzić.

— Była z wami w Pustce? Co ona tam robiła? — zaciekawiony BlueBerry spojrzał na Inka.

— To opowieść nie na teraz. Zostało nam mało czasu, musimy działać szybko. — wziął pędzel w prawą rękę i spojrzał w niebo miejsca, gdzie się znajdowali.

OuterTale. On wciąż pamięta, [T.I]. Dlaczego ty musiałaś zapomnieć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro