Rozdział 9: Noc jak z koszmaru

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To ty tak twierdzisz. - dokończył malarz.

Patrzył na nas, jednak nie podchodził.
Był może na oko dwa lub trzy metry od nas. Nie chciał przeszkadzać, czy może miał coś innego w głowie? Wiem jedno, wygląda trochę strasznie...

Jednak w jego oczach widzę głęboki kolor smutku, granat. Złość w odcieniu czerwieni, tuż przy jednolitej czerni, która chciała wybić się przed wszystkie te kolory i pokazać, że naprawdę nie wierzy w to, co widzi oczami.

W końcu oczy nie zawsze mówią to, co chcą usta, a usta zwykle powiedzą za wiele i ujmą to, czego oczy nie chciały.

- Dlaczego ją okłamujesz? - czarny szkielet zmrużył lekko oczy.

Przytulanka nie odpowiedziała. Spojrzałam na Inka. Przypomniałam sobie...to już się zdarzyło.

- Ink? - zapytałam krótko, na co ten się wzdrygnął, przecież dopiero, co nie wiedziałam...albo...nie pamiętałam. Skleroza w tak młodym wieku?

- Nie uciekniesz od tego, Ink. - Error się uśmiechnął delikatnie, jakby wiatr wyszeptał mi prawdę. Jakby to ze mną tańczył walca.

- Ale od czego? Nie rozumiem, dlaczego próbujesz jej wcisnąć jakieś kłamstwo na mój temat. - przytulił mnie bardziej do siebie, czując, że marznę.

Wiatr się rozbujał nieco bardziej, jednak to żadnego z nich nie powstrzymało przed kontynuowaniem owej debaty.

Kuce¹ byłyby z nich pewnie dumne. Rozwiało mi nieco włosy na twarz. Przez chwilę nic nie wiedziałam.

Ink za ten czas zdążył przeszyć morderczo Errora wzrokiem, na co tamten znowu przygasł, dosłownie.

Jego oczy stały się puste, bez smutnego granatu, ani czerwonej złości. Widać tylko czerń obojętności i czystej nienawiści.

Ani malarz, ani nieznany mi jeszcze Błąd nic nie zrobili.

Wiatr zagwizdał, ponaglając do walki jedną, jak i drugą stronę. Mnie zaś, zapraszając na kolejny taniec.

Księżyć zdążył już się zniżyć, przez co cienie stały się bardzo płaskie. Ink oświetlony został z tyłu, nie widać jego twarzy na pierwszy rzut oka.

Error zaś oświetloną miał połowę twarzy, cała reszta ciała była zakryta przez cienie pobliskich drzew, a czerń jego kości dodatkowo pogłębiała nienawiść i mordercze chęci oraz fetysze.

Poprawiłam włosy i popatrzyłam, co się dzieje. Cisza trwała jeszcze chwilę, by ponownie mógł ją przerwać wiatr, szelest liści, krzewów, gałęzi.

- Chłopaki? - spojrzałam na obydwie postacie, które nie odrywały od siebie wzroku.

Nagle Ink pchnął mnie za siebie koło klifu ostrożnie, by nic mi się nie stało, ale na tyle szybko, by móc zaszarżować na szkieleta przed nim.

Nie nienawidził go może, jednak dla mojego dobra musiał to zacząć, inaczej...trwałby w niepewności, czy w ogóle obudzi się po tej nocy następnego dnia.

Męczyły go koszmary po tej jednej nocy, gdzie poczucie winy zżerało go po kawałeczku. Od wnętrza kości aż do jej wierzchu, wywołując dreszcze i nagłe pobudki, bóle i stłuczenia związane z upadkiem z łóżka, a w najgorszym wypadku depresyjny nastrój, który trwał w nieskończoność, dopóki nie zajął się czymś pożytecznym.

Drugi zaś miał żal do siebie, czuł po tej nocy ogromny smutek, pustkę po stracie wszystkiego, co udało mu się zdobyć przez te kilka lat wspólnych spotkań, pocałunków, przeżytych nocy. Odczuwania szczęścia i radości z życia pierwszy raz, odkąd poznał ten świat i pilnuje go, by nie zniknął w głupi sposób.

Upadłam z impetem, piszcząc, bo najzwyczajniej w świecie bałam się upadku. Czarny szkielet, słysząc strach ukryty za moimi wrzaskami, obudził się w momencie i zrobił unik w ostatniej chwili.

Wiatr zdawał się rozpędził do 56-60 taktów na minutę. Chciałam wstać jak najszybciej, widząc tworzoną broń w rekach, mianowicie ostre kości, jednak szereg białych wyłonił się przedemną i zatorował mi drogę.

Wystraszyłam się ponownie, był to Ink, który patrzył na mnie spod byka. Errorowi oko zaś zaświeciło się mocną czerwienią i gestem ręki przywołał do siebie trzy czarne blastery, w których paszczach były kolory ognia. Czerwona złość, żółte cierpienie i zmieszane razem dały kolor zemsty - pomarańcz.

Usłyszałam kruszenie się skał, spojrzałam pod siebie. Zdawało mi się, że trawa w niektórych miejscach się podniosła, tworząc ją z abstrakcyjnie płaskiej powierzchni do  lekko wyboistej.

Chciałam wstać, jednak jedynie się przewróciłam ponownie, czując ból w kostce. Podczas pchnięcia musiałam zostawić nogę w jednym miejscu i najwyraźniej ją sobie skręciłam.

Zaczęła mnie poważnie boleć, aż miałam świeczki w oczach. Do łez doprowadzała mnie jeszcze sytuacja dziejąca się przede mną.

Ink miał ranę na policzku i klatce piersiowej. Niebieskie żyłki niczym spokojna woda trzymały jego jedną nogę, a druga utrzymywała równowagę za dwie.

Co trochę słyszałam, jak ich nogi trzy razy uderzają w ziemię, widziałam trzy równe kroki.

W głowie zaś grał mi walc wiedeński. To tylko utwierdzało mnie w tym, że to wszystko jest jednym wielkim balem, gdzie jestem jedyną dziewczyną i oboje - Ink jak i Error chcą ze mną tańczyć.

Szkoda, że mam tendencję do łamania sobie kości w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.

Zauważyłam, jak Ink zrobił unik i czarne kości wbiły się między te, które miałam przed sobą bardzo głęboko w ziemię.

Siła Errora jest niewyobrażalna, a w połączeniu jeszcze z barwami ognia mogłam już uznać go za tykającą bombę.

W tym momencie usłyszeliśmy jak wiatr ucichł, a końcówka klifu zaczyna się kruszyć szybko, a ja poczułam, jak się zsuwam w dół w stronę przepaści.

W momencie zaczęłam spadać z kamieniami, jestem w powietrzu.

Czuję, że tracę siebie.

Ostatnie, co poczułam to strach.

Widzę wodę na dole.

Ostatnie, co widziałam to Errora, który biegł w moją stronę.

Słyszę krzyk, swój krzyk.

Ostatnie, co słyszałam to Inka, który krzyknął moje imię.

— [Twoje Imię]! — widziałam jeszcze, słyszałam jeszcze dłużej.

Po krótkiej chwili zabolały mnie plecy, tracę oddech, jestem cała mokra.
Zaczęłam tracić oddech, coraz mniej tlenu w płucach.

Mój mózg mówił mi jeszcze 'Zaraz któryś przyjdzie'
'Wyciągnie mnie'

Jednak jedyne, co czułam to palący ból w klatce piersiowej.
Poczułam, że straciłam przytomność, ale mój umysł wiedział, że się topię i coś jest nie tak.

Wpadłam za głęboko ze zbyt wysokiego miejsca, by wypłynąć.
Do tego ta noga, nawet już jej nie czułam.
Czułam, że dalej spadam coraz głębiej w ten mokry błękit smutku, zupełnie jakbym topiła się w morzu łez czyjejś rozpaczy.

Lub w niebieską farbę, do jakiegoś lepszego świata, gdzie będę mogła wziąć głęboki oddech i powiedzieć —

— Domyślasz się już, co się stało, [Twoje Imię]? — zapytał mnie ten sam głos, który słyszałam od tego...czegoś, gdy mówił o koszmarze.

Czy to naprawdę był koszmar?


[¹] Nawiązanie do odcinka 'Kucy z Bronksu', gdzie kucyki zaczęły debatować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro