Był jak...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Czarnowłosy mężczyzna leżał na drewnianej podłodze. Chłód starych desek przenikał jego czarne szaty, by dotknąć zmęczonego ciała, zamrażając aż do samego szpiku kości. Chłód zmienił krew w lód. Spowalniał jej bieg.

     Krew spływa z poszarpanych ran na szyi, wsiąkając w jego szaty i kapiąc na ziemię. Każda kropla rozbijała się na zakurzonej podłodze, będąc doskonale słyszalna w pustej chacie. Każda krwawa łza zabierała ze sobą jakąś cząstkę jego życia, zatępując ją pustką.

     Drugim odgłosem, mącącym ciszę był ciężki, chrapliwy oddech umierającego człowieka. Ból ranił jego płuca jak stalowe szpony, drapiąc i rozszarpując, przy każdym, nawet najmniejszym drgnęciu mięśni.

     Mężczyzna czuł promieniujące cierpienie w całym ciele. Ostry, rwący ból, gdy jad wielkiego węża rozprzestrzeniał się w jego krwiobiegu, paląc żyły żywym ogniem. Jakby nagle krew zmieniła się w ognistą truciznę.

     W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i krwi. Poruszył ręką, umazując skórę szkarłatmą cieczą. Jego wzrok był ponury. Tylko ostatnia, ledwo tląca się iskierka życia, mąciała pustkę w czarnych tunelach jego tęczowek.

     Był pogodzony ze swoim losem. Umrze tutaj, we Wrzeszczącej Chacie, za jedne towarzystwo mając samotność. Zostanie zapamiętany jako szpieg, morderca i zdrajca.

     Czy tak właśnie miało być?

     Czy tak wyobrażał sobie umrzeć?

     Mężczyzna wzniósł oczy ku górze. Przez dziurę w dachu gwieździste niebo zaglądało do środka. Srebrna tarcza księżyca rozświetlała jego bladą twarz. Lśniące gwiazdy odbijały się w hebanowych oczach, znajdując w nich swojej świetliste odbicie.

     Był jak jedna z nich. Sam wśród ludzi, którzy nigdy mu nie ufali, nie widząc w nim nic więcej, jak tylko zwodniczego węża, szpiega i mordercę.

   Był jak jedno z tych świateł. Zimny i niedostępny. Kłamstwo mając za maskę. Obojętnością chroniąc się jak tarczą przed gradem nienawistnych spojrzeń. Strach zasłaniał gniewiem i chłodem, byleby odbić lecące w niego ostre strzały zajadliwych słów.

     Był jak jedna z gwiazd. Opuszczony przez najbliższych, których nić życia została brutalnie przecięta przez los. Jedyni, którzy w niego wierzyli, zasnęli już dawno snem bezwzględnej śmierci.

     Był jak noc. Czarna powłoka błędów jego przeszłości otaczała go jak całun, rozświetlony drobizną dobrych uczynków, ale nadal trzymając jego duszę w mroku.

     Miłość była jego księżycem. Jasnym światłem trzymającym przy życiu.

     Miłość była jego latatnią morską, dającąc jasny blask pośród sztormów życia.

     Miłość była jak jego konstelacja gwiazd. Jak strzelec wskazuje wschód, tak uczucie do jedynej kobiety, jaką kiedykolwiek kochał, kierowało jego krokiem, nie pozwalając upaść w otchłań nicości.

    Jej oczy, tak piękne, lecz tak odległe, skierowane na jego Nemezis. Tak zimne, jak gwiazdy, gdy patrzyła na niego tamtego brzemienne go w skutki dnia.

     Potrzebował jej, jak gwiazdom trzeba granatu nieba. Ale słońce nie potrzebuje drobnych świateł. Słońce jego miłości nie potrzebowało jego mrocznej obecności. Nie liczył na wybaczenie. Chciał tylko być obok niej. Odległy, niewidoczny jak gwiazdy za dnia.

     Ona była dniem, ale dla niego przeznaczona była noc. Tak różni, a jednak jedno bez drugiego nie istnieje.

     Żył dla niej. Jak grafitowy nieboskłon potrzebuje księżyca, tak on potrzebował jej. Poturbował światła, które spopieliłoby sidła mroku, które omotywały jego duszę, dusząc i dzień w dzień sprawiając mu katusze.

     Ale ją stracił.

     Popadł w ciemność, by jej światło mogło jaśnieć. Wszystko robił dla niej. Kłamał dla niej. Zabijał dla niej. Mazał swoje ręce krwią dla niej. Żył i oddychał dla niej. Wszystko dla niej.

     Zawsze.

     Coś w otchłani jego oczu zaczęło gasnąć. Ogień życia stopniowo przygasał, zastępowany pustką. Życie ulatywało z jego cała jak woda z dziurawego wiadra, którego nikt nawet nie próbował latać.

     Jego ręka opadła z łoskotem w szkarłatną kałużę rozbryzgując krew. Hebanowe oczy znieruchomiały, tracąc blask życia i tonąc w pustce, a czarnowłosy mężczyzna zamarł bez ruchu.

Tak zniknęło z Wielkiego człowieka, który umarł dla kobiety, której serce nigdy nie było jego, a której oddał wszystko.

⋇⋆✦⋆⋇ 

- After all this time?

- Always.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro