༆|𝐣𝐚𝐤 𝐬𝐢𝐞̨ 𝐩𝐨𝐳𝐧𝐚𝐥𝐢𝐬́𝐜𝐢𝐞 - 𝐫𝐨𝐳𝐩𝐢𝐬𝐚𝐧𝐞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

➪ 𝐁𝐄𝐍 𝐁𝐀𝐑𝐍𝐄𝐒

W końcu mogłam przenieść swoje rzeczy do mojego nowego gniazdka. Tyle się naczekałam, aż w końcu mogłam zamieszkać w moim nowym mieszkaniu, które było blisko mojej pracy, a do tego blisko innych fajnych miejsc. Kawiarnia za rogiem, piekarnia tuż pod moim blokiem, a od małego sklepiku dzieliło mnie kilka kroków.

Tylko nie przewidziałam jednego. Miałam za dużo pudeł z moimi rzeczami, a mieszkanie nie było na pierwszym czy drugim piętrze. Było na cholernym szóstym piętrze. Więc musiałam wchodzić do windy, a następnie wychodzić z niej i zostawiać pudla w mieszkaniu, a następnie chodzić po kolejne. Na całe szczęście siłownia nie była mi zupełnie obca, więc nosiłam po dwa, a czasami po trzy tekturowe kartony. Więc właśnie w tym momencie byłam w windzie i wsłuchując się w typową muzyczkę czekałam aż pojawię się na swoim piętrze. Gdy się zatrzymała myślałam, że już mogę wyjść, ale w drzwiach pojawił się jakiś mężczyzna. Omijając go, chciałam udawać normalną dziewczynę, która umie chodzić prosto i się nie wywrócić. Ta, napewno. I właśnie w tym momencie poplątały mi się nogi i omal się nie wywaliłam. Omal, bo mężczyzna złapał mnie w pasie i nie pozwolił mi upaść.

— Emm… — odwróciłam się w stronę mojego wybawcy, bo było to dość niezręczne — Dzięki?

— Pomóc? — zapytał się, a ja przytaknęłam i podałam mu swoje trzy kartony. Był dobrze zbudowany, ale wyglądał jakby ta waga go zagięła. Nie powstrzymałam się od parsknięcia i pokierowałam się z nim w stronę mieszkania, aby położyć tam pudła na podłodze i iść po więcej — Pani mieszka pod dziewiątką?

— Nie pani, [T.I.]. — poprawiłam i się uśmiechnęłam, w następnie otworzyłam białe drzwi — Tak. Na szóstym piętrze, pod dziewiątką.

— Ja mieszkam pod dziesiątką — wskazał na drzwi, na końcu korytarza.

O kurwa.

Mam sąsiada, który wygląda jak jakiś alvaro. Byłam pewna, że moim sąsiadem będzie stary pan Zdzisiu lub jakaś babcia, której nie będzie odpowiadało głośne słuchanie radia. A tu proszę… młody mężczyzna, który był przystojny i mi pomagał. To chyba dobrze. Czy nie?

— Możesz położyć to tam… — wskazałam niedbale na miejsce, gdzie już było kilka kartonów. Przytaknął i położył je, a następnie zaczął rozglądać się po moim nowym mieszkaniu. Sama zaczęłam to robić i był a naprawdę dumna z mojej pracy, z pracy architekta i ekipy remontowej. Naprawdę dobrze im to wyszło.

— Ben jestem. — odezwał się nagle, a ja odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam się niezręcznie — Ben Barnes. Masz jeszcze jakieś pudła?

Pokręciła głową, bo zostało mi tylko jedne lekkie pudło, które z pewnością sama dałabym radę zanieść. Pokiwał głową i zaczął wskazywać na drzwi. Miałam go odprowadzić? Czy może zostać i niech sam wyjdzie? Czemu relacje między ludźmi musiały być aż tak trudne?

Mimo wszystko ruszyłam za nim, żeby go odprowadzić, a on się do mnie uśmiechnął. Nie wiem, który już raz w ciągu tych dziesięciu minut. Nie boli go szczęka? Ciągle uśmiechanie się jest męczące. Wiem co mówię.

— To do zobaczenia sąsiadko — pożegnał się i wyszedł, nie czekając na odpowiedź. I dobrze, bo ja nic nie odpowiedziałam. Schodami ruszyłam w stronę ostatniego pudla, ale dopiero wtedy, gdy Ben zniknął w windzie. Nie zamierzałam znów na niego wpaść, bo nie chciałam, żeby znów było niezręcznie.

 

➪ 𝐓𝐈𝐌𝐎𝐓𝐇𝐄𝐄 𝐂𝐇𝐀𝐋𝐀𝐌𝐄𝐓

Posiadanie własnej cukierni było dla mnie spełnieniem marzeń. Mogłam robić to co kocham i jeszcze zarabiałam za to. Do tego nieskromnie powiem, że w całej okolicy miałam najwięcej klientów i najlepsze słodkości. Od lodów, przez ciastka po torty. Najlepsza cukiernia, która prawie w ogóle nie ma wad. Prawie… jedyną naszą wadą było to, że moi pracownicy byli troszeczkę roztrzepani. Jak ich szefowa, czyli ja.

— Gdzie są pudełka z babeczkami?! — krzyknęłam, gdy wychodziłam z kuchni, a na blacie nie było ich. Świetnie. Niedługo się spóźnię i znów będę musiała się tłumaczyć, czemu nie byłam na umówionej godzinie. Czemu pracownicy mojej cukierni nie są rozgarnięci? Może dlatego, że była wczesna godzina w poniedziałek i dla każdego była to jeszcze niedzielna noc. Dla mnie z resztą też, ale wolałam tego nie pokazywać. Musiała być chociaż jedna odpowiedzialna osoba.

— Na stoliku! — odkrzyknął jeden chłopak, który wycierał stolik. Mruknęłam ciche podziękowanie, a następnie zabrałam kilka pudełek na raz. Otworzyłam drzwi do cukierni swoim łokciem, a następnie miałam zamiar pokierować się do swojej różowej furgonetki. Niestety zapomniałam o tym, że żeby wejść do kawiarni jest niewielki stopień, przez co omal nie wywinęłam orła. Na całe szczęście jakimś cudem złapałam równowagę. Tylko jedno pudełko omal nie spadło. Widziałam już oczami wyobraźni, że obniżą opinię mojej cukierni, bo było za mało babeczek, a same słodkości, które byłby zniszczone by mnie prześladowały w koszmarach. Na szczęście tak się nie stanie, bo ktoś złapał różowe pudełko. Nie no kurwa Spider Man jednak istenieje. Odwróciłam głowę i zauważyłam bruneta, który patrzył się na mnie w lekkim szoku.

Czy to jakaś romantyczna komedia? Bo jeśli tak to zaraz puszcze tęczowego pawia.

— Emm… dzięki —uśmiechnęłam się, a następnie chciałam wymyśleć coś mądrego do powiedzenia. Mój wyraz od razu się zmienił, gdy tylko przypomniałam sobie o babeczkach. Położyłam wszystkie pudełka na jednym stoliczku, a następnie wyrwałam z rąk chłopaka opakowanie. Otworzyłam je i odetchnęłam z ulgą — Jezu… całe szczęście… jeszcze raz wielkie dzięki. — uśmiechnęłam się do niego szeroko, a następnie wzięłam pudełka i wsadziłam je do furgonetki.

Brunet nadal się mi przypatrywał w lekkim szoku. Wariat. Pomachałam do niego, a następnie odpaliłam swoją furgonetkę i odjechałam. Nie będzie żadnej romantycznej historii. Żadnej. Zero. I tak pewnie nie zobaczę tego chłopaka nigdy w życiu, więc nie ma się czym martwić.

 

➪ 𝐀𝐍𝐃𝐑𝐄𝐖 𝐆𝐀𝐑𝐅𝐈𝐄𝐋𝐃

Znacie to uczucie, gdy każda twoja przyjaciółka wyszła za mąż prócz ciebie. Bo ja już tak. Obecnie bawiłam się na weselu przyjaciółki, która wyszła za mąż i tylko ja zostałam. Bez chłopaka, bez narzeczonego i bez męża. Na całe szczęście ja znałam odpowiedź na to. Tak jakby jestem zbyt samowystarczalna. Jakbym chciała, żeby ktoś mi powiedział, że mnie kocha to wystarczy podejść do lustra i to powiedzieć. Lub po prostu żaden chłop nie potrafił ze mną wytrzymać, bo jestem zbyt zajebista na jakiegoś plebsa.

Nie dość, że jestem tą jedyną przyjaciółką singielką to jestem tą dziewczyną, która zamiast się bawić na weselu to pije. Żeby się nie zmarnowało oczywiście. Tak więc siedziałam na swoim siedzeniu i popijając wino z kieliszka obserwowałam jak ludzie się bawią. Gdy brałam łyk trunku tuż przy mnie zmaterializował się jakiś mężczyzna.

— Emm… w czymś mogę pomóc? — zapytałam się i odłożyła kieliszek. Nie chciałam wyglądać na alkoholiczkę. Co to, to nie. Nie przed obcym chłopem.

— Andrew Garfield, miło mi… — zmrużył oczy i przeczytał karteczkę, która leżała przy moim talerzu z resztą ciastka —… [T.I/N.].

— Taa… mi też — wzruszyłam ramionami. Jakiś dziwak. To była moja pierwsza myśl — Mam Ci w czymś pomóc?

Owy Andrew zaczął się tak jakby zastanawiać. Przychodzi i nie wie o co mu chodzi. Może to ja miałam za mało kontaktu między ludźmi, albo on miał go za mało.

— Siedzisz tu sama prawie przeć całą imprezę i się zastanawiam czy nie zechciałabyś…

— Zatańczyć? — dokończyłam, a on przytaknął. Westchnęłam i dokończyłam kieliszek z winem — Chodź. — złapałam go za dłoń i pociągnęłam w stroje parkietu. Z wariatem o wiele lepiej się bawić niż samej. Z pewnością będzie co opowiadać wnukom. A nie, ja nie będę mieć wnucząt, bo pierw trzeba mieć męża. A nie zapowiadało się, żebym go w najblizszym czasie poznała i wyszła za kogokolwiek.

Gdy zaczęła grać nowa piosenka, którą od razu rozpoznałam. [Imię przyjaciółki] była wielką fanką Taylor Swift, więc ja również znałam każdą jej piosenkę. Paper Ring. Kołysząc się z brunetem w rytmie piosenki, nuciłam melodię. I w pewnym momencie usłyszałam jak również mój partner do tańca zaczyna śpiewać. Obdarzyłam go zdziwionym spojrzeniem, a on jedynie wzruszył ramionami i dalej cicho śpiewał. Okej ten chłop nie był aż tak dziwny.

— Znanie piosenek Taylor Swift to obowiązek każdego obywatela świata — oznajmił jakby to była jakaś oczywista rzecz. Rzeczywiście też tak uważałam nawet jeśli ktoś nie lubił tej piosenkarki to jedna piosenka powinna być znajoma. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokiwałam głową. Może nie był aż takim wariatem za jakiego go uważałam.
  
 
Po jakiejś godzinie okazało się, że panna młoda i pan młody mieli rzucać bukiet i krawat. Ja jako jedna z druhen musiałam wziąć udział w tym czymś, czego nazwać nie potrafiłam. Gdy tylko [imie przyjaciółki] rzuciła swój bukiet, kobiety zaczęły piszczeć, a ja po prostu sobie stałam i wolałam się do tego nie mieszać. Jednak los wybrał inaczej i bukiet upa prosto w moje ręce. Nosz ja—

Odwróciłam się w stronę mężczyzn, żeby zobaczyć z kim będę tańczyć. Z grupy osób w garniturach wyłonił się Andrew, który jak dumny paw trzymał krawet. Widząc mnie uśmiechnął się do mnie, a ja parsknęłam pod nosem i ustawiłam się przed nim, żeby znów z nim zatańczyć.

  

➪ 𝐓𝐎𝐌 𝐇𝐎𝐋𝐋𝐀𝐍𝐃

Że też musiałam znów ubrać te głupie szpilki. Ale nic nie poradzę, że mam obsesję na punkcie butów, a szczególnie do czółenek. Tylko był jeden wielki problem. Bieganie w szpilkach równało się z igraniem ze śmiercią. Jeden źle postawiony krok, a już jesteś jedną nogą na tamtym świecie. No, ale nie od dziś wiadomo, że jeśli jesteś spóźniona lub spóźniony do pracy to zrobisz wszystko, żeby tego nie zrobić. Owszem ktoś, kto pracuje jako kelner, nauczyciel lub szef w firmie może się spóźnić, ale ja jako dziennikarka nie za bardzo mogłam.

Gdy przepychałam się między ludźmi poczułam jak ktoś mnie dosyć mocno popchnął, przez co straciłam równowagę i usłyszałam wstrzyknięcie w mojej kostce. Nie wierzę. Upadając na chodnik, zaczęłam przeklinać wszystko i wszystkich. Chciałam wstać, ale ból w kostce mi to uniemożliwiał. Nie no to nie może być prawda.

— Boże, przepraszam bardzo! — krzyknął ktoś do mnie, a ja podniosłam głowę. Jezus jeszcze Hollanda tu brakowało — Nic ci nie jest… czekaj… ty jesteś [T.I.] ta od BBC, tak?

— Dokładnie. — jęknęłam, gdy usiłowałam stanąć na dwóch nogach. Moja kostka zaczynała mieć dość poważny obrzęk — Nie… to nie może być prawda… — zaczęłam szukać w torbie mojego telefonu i chciałam jak najszybciej zadziwić do jednej koleżanki, która mogłaby mnie zastąpić. 

Brunet trzymał mnie za ramię i ciągle się na mnie patrzył jakbym miała zaraz zejść z tego świata. Co jak co, ale złego diabli nie biorą. Gdy tylko zrobiłam to co chciałam, spojrzałam się na Hollanda.

— Mam bardzo głupie pytanie. Zazwyczaj się tak nie poniżam, ale czy mógłbyś pomóc mi dostać się do szpitala? — zapytałam się choć mój mózg mówił, żebym była tą jedną nadmierną feministką, która zrobi sama wszystko. No, ale zdrowy rozsądek (i bolącą kostka) mówiły inaczej.

Tom zaczął przytakiwać i na początku chciał mnie objąć, ale widząc, że to nie działa, zaczął główkować jak pomóc mi dojść do auta.

— A może mnie weźmiesz jak pannę młodą, co? — podsunęłam pomysł, a on znów zaczęła jak głupi przytakiwać. I gdy tak zrobił to przetransportował mnie do swojego auta. Usiadłam na przednim siedzeniu i odpaliłam na telefonie, żeby zobaczyć czy dziewczynie dobrze idzie. Tom nadal nie odpalał auta, a ja spojrzałam się na niego jak na dziecko we mgle — Czemu nie jedziesz? — syknęłam, gdy chciałam poruszyć kostką.

— Bo nie mogę uwierzyć, że mam cię w samochodzie. — odpowiedział jakby to było oczywiste. Ten chłop był ode mnie milon razy sławniejszy, a przejmował się mną jakbym była jakąś Beyonce — Dobra, jadę!

— Jedź — przytaknęłam. Pierwszy dobry pomysł, który wypłynął z jego ust.

Ten chłop zachowywał się jak jakieś małe dziecko, które było podniecone każdym kto kiedykolwiek wystąpił w telewizji. Miałam nadzieję, że przynajmniej wiedział gdzie znajdował się najbliższy szpital.

 

➪ 𝐑𝐄𝐆𝐄-𝐉𝐄𝐀𝐍 𝐏𝐀𝐆𝐄

Uśmiechając się do fotografów, szłam dumnie przed siebie. Byłam twarzą jednej z najsławniejszych marek na świecie więc musiałam się prezentować. Dlatego wyprostowana i z dumnie wypiętą piersią, chciałam jak najlepiej wypaść. Z reakcji tłumów wnioskowałam, że udawało mi się to.

Gdy podpisałam kilka ubrań, części ciała i zwykłych kartek, przyszedł czas na zdjęcia ze wszystkimi ludźmi. Nie to, że nie lubiłam tego, ale wolałam zostać ze swoimi fanami, bo czasami oni okazywali się lepsi niż ludzie z mojej branży. Nie wszyscy byli aż tacy źli, ale nie wszyscy byli też specjalnie dobrzy. Udałam się w stronę ścianki i gdy ustawiłam obok przypadkowej osoby. Był to mulat, który ubrany w czarny garnitur z ikonką Yves Saint Laurent, przypatrywał mi się. Chciałam to ignorować, ale było to dość nachalne. A do tego skądś kojarzyłam tego mężczyznę i dam sobie rękę uciąć, że to z Netfliksa.

— Jestem Regé Jean Page. — przedstawił się, a ja się uśmiechnęłam. Super, nie obchodzi mnie to. Wzięłam głęboki wdech, bo szczerze spodziewałam się, że zacznie mówić o tym, że ładnie wyglądam i czy nie chciałabym iść z nim na kawę. Pewnie nawet nie zapyta się o moje imię. — A ty jak się nazywasz?

Dobra… pierwsze miłe zaskoczenie. Spojrzałam się w jego czekoladowe oczy i w myślach pogratulowałam Bogu, że stworzył takie cudo. Boże czy ja serio to zrobiłam? Poprawiłam swoje włosy i chciałam się przedstawić, ale fotograf kazał się uśmiechnąć i ustawić do zdjęcia.

Niech to szlag.

Gdy mężczyzna zrobił zdjęcie, myślałam, że Regé sobie pójdzie i zapomni o mnie, ale on nadal stał i czekał, aż się przedstawię. Dobra, to było całkiem miłe.

— Jestem [T.I/N.] — wyznałam, a on się do mnie szeroko uśmiechnął — Kojarzę cię… grałeś w jakimś serialu na Netfliksie? — zapytałam się, a on pokiwał głową i oboje zaczęliśmy schodzić z ścianki. Miłe było też to, że mimo bycia wyższym, schylał się, żeby móc słyszeć co mówię, bo hałas był dość duży. Uroczy chłopak.

Bridgertonowie — powiedział, a ja pokiwałam głową. Czyli stąd go kojarzyłam! — Ty jesteś modelką…

— Modelka, aktywistka i feministka.

Pokiwał głową w ramach uznania, a ja się nadal uśmiechałam. Czy to nie wyglądało dość… no nie wiem… upiornie, że się ciągle uśmiecham? Pewnie było to dziwne, ale może go trochę tym przestraszyłam? Sama nie wiem. A może była to po prostu nadinterpretacja i to z nim było coś nie tak? Bo ja byłam osobą, która nie mogła wyczuć czerwonych flag u chłopaków. Im więcej się pojawiało tym bardziej sądziłam, że jest on w porządku i może coś z tego być. Dlatego zawsze moja przyjaciółka udzielała mi konsultacji, na temat tego czy jest on dobry, czy może nie. Niestety jej tu nie było, a niegrzecznie będzie jeśli nagle wyjmę telefon i zacznę z nią pisać. Co gorsza Regé mógł zauważyć naszą rozmowę.

— Długo już jesteś twarzą Yves Saint Laurent? — zapytał nagle, a ja przytaknęłam. Będzie już cztery lata odkąd ta marka postawiła na mnie. I z tego co mi mówił szef, nie zamierzali ze mnie rezygnować tak szybko. A to był bardzo dobry znak, bo ta marka należała do jednych z lepszych z jakimi kiedykolwiek pracowałam. A uwierzcie mi, pracowałam z wieloma.

— Cztery lata. — mówiłam, a on popatrzył się na mnie z respektem w oczach, który mi schlebiał — Ty chyba niedawno zacząłeś…

— Miesiąc lub dwa… ten czas tak szybko leci, że zaryzykowałbym nawet i trzy miesiące — zaśmiał się lekko, a ja parsknęłam pod nosem. Miał rację, według mnie nadal byłam kimś początkujący, a tu się okazało, że już kilka lat jestem w tym świecie.

Mieliśmy jeszcze chwilę porozmawiać, ale mój manager kazał mi iść na ściankę lub do fanów. Po krótkim pożegnaniu, odeszłam od Regé, który podarował mi swoją wizytówkę, żeby się może jeszcze spotkać. Byłam pewna, że zadzwonię do niego, chociaż natłok pracy i obowiązków mógł to uniemożliwić.

➪ 𝐋𝐎𝐔𝐈𝐒 𝐏𝐀𝐑𝐓𝐑𝐈𝐃𝐆𝐄

Po raz kolejny zaklęłam pod nosem, gdy zbyt gorący posiłek poparzył moje palce. Fakt był w opakowaniu, ale i tak ten gorąc przedostał się, tym samym mnie raniąc. Głupi ryż. Nie wierzyłam, że z mojej dobrej chęci przynosiłam [imię twojego przyjaciela] lunch, a ten chłop nie umiał nawet mi za to podziękować. Cóż… ja też nie byłam idealna i przyznaję się do tego bez bicia. Ale miło byłoby usłyszeć coś w stylu dziękuję lub jestem wdzięczny, a nie tylko jakieś sarkastyczne odżywki, które i ja i on kochał. No cóż… nie w każdej przyjaźni okazywało się miłość w prost.

Gdy tylko ujrzałam ten jego warsztat, od razu zachciało mi się wracać. Po pierwsze smród oleju, po drugie jego dziwni koledzy, a po trzecie już mi ręka odpadała. Mogłabym jego lunch rzucić w krzaki i uciec stąd, ale jeśli już powiedziałam A to trzeba powiedzieć też B. Gdy tylko weszłam do garażu, ujrzałam rozwalone porsche. Rany, ktoś musiał mieć serio nieudany dzień. To była moja pierwsza myśl, ale po chwili zauważyłam, że obok auta stoi mój przyjaciel i jakiś brunet.

— Będzie to dużo kosztować? — zapytał się zestresowany brunet, a ja wyłoniłam się zza auta i pomachałam do przyjaciela.

— [T.I.] co ty tu robisz? — westchnął i przejechał dłonią po tym szpetnym pysku, który powodował śmiech na mojej twarzy.

Zrobiłam (udawaną) urażoną minę, a następnie podeszłam do niego i pokazałam mu pudełku, w środku którego znajdował się piekielnie gorący lunch.

— Dobra, możesz już…

— Miał pan cholernego pecha. — parsknęłam pod nosem i popatrzyłam na auto, a brunet przekręcił oczami — Zmarnować takie piękne auto. Niektóre osoby dałyby się pokroić za to auto…

Mój przyjaciel westchnął, a gdy spojrzałam na bruneta, zauważyłam, że jego twarz stała się czerwona. Chyba się trochę zdenerwował, ale to nie moja wina, że rozwalił auto. Mógł uważać, a nie jeździć jak szalony.

[imię twojego przyjaciela] odciągnął mnie na bok i wrócił do rozmowy z klientem. Oczywiście… moje zdanie nigdy się nie liczy. Przekręciłam oczami, gdy słyszałam teksty typu za ile będę mógł go odebrać? lub czy nie da się taniej? Naprawdę irytujący typ. Jakby uważał na drodze to nie musiałby teraz stać w tym warsztacie i powodować moje nadciśnienie.

— Dobra, zapytam w prost… czy jest aż tak źle? — brunet popatrzył się na mojego przyjaciela, dłonie złożył jak dk modlitwy, a ja nie wytrzymałam i podeszłam do nich na krok. [imię twojego przyjaciela] zaczął bluźnić pod nosem, a brunet popatrzył się na mnie jakby jego żyłka miała pęknąć.

— Chłopie! Masz rozwaloną całą maskę, a do tego prawe drzwi wyglądają tragicznie! — zaczęłam zirytowana, a klient patrzył się na mnie jakby miał się na mnie rzucić z pięściami — Powinieneś się w tej chwili modlić do każdego Boga, żeby pomógł ci z…

— [T.I.]! — krzyknął [imię twojego przyjaciela], który w tym czasie złapał mnie za rękę i próbował odciągnąć od towarzystwa jego klienta — Przepraszam za nią… emm… zaraz zajmę się problemem — popatrzył na mnie nagannie i wypchał mnie z garażu.

Cała czerwona ze złości to na siebie, to na tego chłopaka i to na przyjaciela, opuściłam warsztat. Po pierwsze miałam rację i wiedziałam, że on też to wiedział. Po drugie nie sądziłam, że można mnie (najfajniejszą dziewczynę pod słońcem) tak źle potraktować. Absurd! Jeśli [imię twojego przyjaciela] będzie próbował się zbliżyć do mojej uczelni to go wywalę na zbity pysk. Niech się poczuje tak jak ja! Chociaż wątpiłam, że tak się stanie, bo on mnie nie odwiedzał na uczelni. Ale i tak coś wymyślę! Nie mogłam mu tak tego zostawić, a poza tym miałam szczerą nadzieję, że klient nie będzie już jeździć jak jakiś wariat i przypomni sobie moje słowa. No chyba, że jest głuchy… ale to już nie mój problem.

 

➪ 𝐂𝐇𝐑𝐈𝐒 𝐒𝐓𝐔𝐑𝐍𝐈𝐎𝐋𝐎

Wracałam do swojego auta bardzo zadowolona. Po pierwsze byłam już miesiąc po odebraniu prawka, a jeszcze ani razu nie miałam żadnego mniejszego lub większego wypadku. Po drugie wracam z zakupów, które mi się bardzo, ale to bardzo udały. Wiem, że mogę brzmieć jak dziewczyna, której zależy tylko na ciuchach, ale ja nie kupiłam tylko ubrań. Zakupiłam kilka potrzebnych rzeczy do mojego pierwszego mieszkania. Bycie młodym sportowcem daje wiele środków do tego, żeby już w młodym wieku mieć własne mieszkanie, auto i inne wygodne rzeczy. Sama na nie zarobiłam, bo moi rodzice nie rozpieszczali mnie jakbym była jakąś jedynaczką milionera.

Stanęłam tuż obok swojego auta i chciałam już chwycić za jego klamkę, ale zauważyłam w lusterku, że jedna z opon jest dziwnie opadniętą. Odłożyła torby z zakupami na beton i przykucnęłam przy oponie. Jasna cholera. Widniała na niej dość duża dziura, która oznaczała jedno. Ktoś lub coś przebiło mi oponę. Na całe szczęście tata kazał mi jeździć z jedną na tego typu wypadek. Tylko był jeden malutki problem. Nie byłam zbyt dobra w zmianie opon. Zaczęłam się rozglądać za kimkolwiek, kto mógłby mi pomóc. Gdy nie zauważyłam żywej duszy już chciałam zadzwonić po tatę, ale zauważyłam trzech chłopaków, którzy siedzieli w aucie. To był mój jedyny ratunek.

Wzięłam głęboki oddech, bo socjalizowanie się nie było moją dobrą stroną. Jakikolwiek kontakt z jednostką społeczną nie był moim marzeniem, ale jeśli byłam do tego zmuszona to to robiłam. Podeszłam do ich auta i zapukałam w szybę. Dopiero wtedy zauważyłam kamerkę i to, że prawie każdy wyglądał tak samo. Mój Boże, na kogo na trafiłam? Brunet numer jeden opuścił szybę, a ja podrapałam się po karku.

— Nie dajemy autografów. — oznajmił brunet numer trzy, czyli ten który siedział na tylnych siedzeniach.

Wybałuszyłam oczy. Oni byli jakimiś gwiazdami czy co? Pierwszy raz na oczy ich widziałam, więc albo to ja żyła pod kamieniem, albo to oni myśleli, że są sławni jak Roger Federer.

— Emmm… cieszę się. — uśmiechnęłam się szybko, a następnie popatrzyłam na bruneta numer dwa — Chciałam się zapytać, czy któryś z was jest w stanie pomóc mi zmienić oponę, bo ktoś mi przebił?

Trójka chłopców popatrzyła po sobie, jakimś porozumiewawczym spojrzeniem. Czułam się jak jakaś idiotka, stojąc tak nad nimi.

— Jasne, nie na sprawy.

— Dobra!

— Z chęcią.

Mówili wszyscy po kolei, a następnie wyszli z auta i ruszyli ze mną do mojego.  Odczuwałam pewnie rodzaju dyskomfort, bo ich było trzech, a ja tylko jedna. A co jeśli to psychopaci? Lub jacyś bandyci? Chociaż z drugiej strony nie wyglądali tak groźnie. Ubrani w jakieś dresy, na oczach mieli kolorowe okulary, a do tego ciągle żartowali.

— Jestem Chris, to Matt, a ten to Nick — wskazywał po kolei, a ja przytakiwałam i uniosłam delikatnie dłoń — A ty…?

— Och! Wybaczcie… — otworzyła bagażnik i wyjęłam potrzebne rzeczy do zmiany opony. Czyli oponę, klucze i inne narzędzia — [T.I/N.].

Chłopcy wzięli ode mnie to wszystko i pochylili się nad oponą. Matt (jak zgaduję) zaczął dyrygować i mówić co mają robić, a ja stałam nad nimi jak idiotka. Mogłabym im pomóc, ale oni już prawie wszystko zrobili, jakby robili to codziennie. Gdy skończyli, popatrzyłam się na nich z podziwem.

— Nie wiem jak wam dziękować. — popatrzyłam się na nich, a w głębi serca czułam radość. Czyli na tym świecie żyli jeszcze dobrzy ludzie, którzy mogliby pomagać innym.

— Nie ma spra…

— Dasz mi swój numer? — zapytał się brunet numer dwa. Chris jak zgadywałam. Zdezorientowana spojrzałam się na niego, a jego bracia uśmiechnęli się do siebie nawzajem — Tak ja wszelki wypadek… jakby ci opona znów się przedziurawiła…

— Jasne. — uśmiechnęłam się i wyciągnęłam swój telefon, podając swój numer. Gdy go spisał, uśmiechnął się do mnie, a ja przytaknęłam — To, dziękuję i pa! — pożegnałam się z nimi, a następnie wsiadłam do auta, zabierając swoje torby. To było dziwne. Miłe, ale dziwne.

  

➪ 𝐌𝐀𝐓𝐓𝐇𝐄𝐖 𝐒𝐓𝐔𝐑𝐍𝐈𝐎𝐋𝐎

Siedziałam za ladą i wiązałam swoje buty, które po raz kolejny się rozwiązały. Dorabiałam sobie w kawiarni, żeby mieć własne pieniądze. Nie to, że rodzice mi nic nie dawali i to dlatego. Po prostu chciała mieć własne pieniądze, żeby się nie prosić o nic. Byłam jedynie kelnerką, która pracowała jedynie w weekendy. Wiecie zajęcia na uczelni i, nauka były dla mnie również ważne. Przechodzimy do tego, że miałam mało czasu dla znajomych, przyjaciół i rodziny. Życie studenta było naprawdę boskie, ale również męczące, bo wiedziałaś, że musisz się strać. Inaczej mogliby cię wyrzucić na zbity pysk z uczelni. A tego nikt nie chciał. A przynajmniej nie ja.

Widząc jak trójka chłopców wchodzi do kawiarni, poprawiłam swoje włosy i chwyciłam za menu. Zgrabnym krokiem podeszła do nich i każdemu podałam kartę z rozpisem napojów, które serwowaliśmy.

— Dzień dobry. — uśmiechnęłam się do nich i podniosłam lekko podbródek. Zauważyłam, że każdy z nich wyglądał identycznie. Ciemne włosy, jasne oczy i chuda sylwetka. Zapewne trojaczki. Byli mniej więcej w moim wieku, jeden z nich zachowywał się jakby zobaczył ducha. Wpatrywał się we mnie jak cielak w malowane wrota, a ja stałam tam niezręcznie czekając aż podadzą zamówienie.

— Matt, nie gap się. — zaśmiał się ten przy oknie, a owy Matt odwrócił wzrok zarumieniony. Spojrzał na kartę, po czym szybko ją odłożył, jakby znał ją na pamięć.

— Poprosimy trzy razy herbatę mrożoną i trzy croissanty — odezwał się inny. Zapisałam wszystko, a następnie podziękowałam i ruszyłam, żeby zrealizować to zamówienie. W głębi duszy nadal czułam na sobie wzrok Matta, który przeszywał mnie na wylot. Przez głowę przeszło mi miliony myśli. Czy byłam gdzieś ubrudzona? Dostałam okresu i była plama na moich spodniach? Wyglądałam dobrze i to dlatego się na mnie gapił? Gdy uspokoiłam myśli siegnalam po trzy kubki i zaczęłam robić herbatę. Usłyszałam śmiechy za plecami, mimo usilnej woli odwróciłam się i spojrzałam jak dwójka chłopców miała niezły ubaw z Matta, który był cały zarumieniony. Wróciłam wzrokiem do kubków. Musiałam się skupić na pracy, a nie na nich.

Gdy zamówienie było już gotowe podeszłam do nich z tacą i zaczęłam rozkładać kubki i talerze. Gdy skończyłam, życzyłam im smacznego, a następnie miałam zamiar wrócić za ladę. Musiałam wyczyścić kilka naczyń, wytrzeć blat i zobaczyć czy ekspres dalej działa. Niestety lub stety jeden z trojaczków zatrzymał mnie.

— Chciałbym się zapytać, jak masz na imię?

Spojrzałam się na niego niezrozumiale. To były jakieś żarty czy co? Ale widząc jego poważną minę i zarumienionego brata, westchnęłam ciężko. Skoro tak bardzo chciał to wiedzieć to nie będę przecież tego ukrywać, jakby była to tajemnica narodowa. Poza tym zdawali się być mili i w miarę normalni. Chociaż patrząc na to, że jeden z nich patrzył się na mnie jak na jakiś cud świata, mogłam to wykluczyć.

— [T.I.] — odparłam i zabrałam tacę. Wróciłam do siebie i do swoich obowiązków, które nadal na mnie czekały. Usłyszałam za sobą jak Matt karci swoich braci i mówi, że już nigdy więcej ich nigdzie nie podwiezie. Zaśmiałam się pod nosem i założyłam słuchawki na uszy, żeby móc w spokoju zająć się pracą.

 

➪ 𝐇𝐀𝐑𝐑𝐘 𝐒𝐓𝐘𝐋𝐄𝐒

Chyba każdy zna to uczucie, gdy musi biec ze swoich całych sił, żeby się nie spóźnić. Jeśli nie to wasza strata, ale ja to uczucie znałam jak nie wiem co. Nie raz zasypiałam zbyt późno w nocy, a później musiałam się ogarniać rano w tępię ekspresowym. Nie raz i nie dwa musiałam biec jak maratończyk. Nie raz i nie dwa musiałam iść z buta tam gdzie chciałam, bo nie zdążyłam na metro lub pociąg. Jeśli znacie, to liczę się z wami w bólu. No więc, właśnie teraz biegłam jak najprędzej, żeby dostać się do metra. Miałam casting do roli, którą załatwiła mi moja mama. Oznaczało to, że jeśli się spóźnię to ukręci mi łeb i spali na stosie. Zależało mi na niej, bo z tego co wiedziałam to zdjęcia miały być kręcone na terenie Stanów Zjednoczonych i Europy. Nie mogłam się doczekać tych wyjazdów i w ogóle. Tylko najpierw musiałam zdążyć na casting i zdobyć tą rolę.

Zaczęłam biec schodami w dół, żeby dostać się do upragnionego pociągu i dzięki niemu dostać się na casting. Pewnie niektórzy zastanawiają się czemu nie mam auta, przecież mnie stać. Szybka odpowiedź - jest u mechanika. Coś popsuło się i obecnie musiałam żyć na metrze, pociągach i autobusach. Nie to, że mi to przeszkadzało, ale o wiele wygodniej jest jeździć autem. No chyba, że są korki.

Gdy byłam już na stacji kolejowej, od razu ukazały mi się zamykane drzwi do pociągu. Rzuciłam się w kierunku nich i gdy myślałam, że nie zdążę i będę musiała pisać zacząć testament, zauważyłam jak czyjaś dłoń podtrzymuje drzwi. Anioł. Weszłam do metra dysząc i popatrzyłam się n bruneta, który wyglądał dość znajomo.

— Dziękuję… jestem… bardzo…

— Spokojnie, bo zaraz się udusisz. — zaśmiał się i pomógł mi usiąść na miejscu. Patrzyłam właśnie na osobę, która w przyszłości powinna być nazwana świętą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że uratował mi tym życie — Nie ma sprawy…

— Nie! Ja naprawdę bardzo, ale to bardzo ci dziękuję! — mówiłam i położyłam dłoń na sercu. Nie dość, że był przystojny to jeszcze był dobry. Ja chyba zaraz oszaleje. W płucach czułam, że mam za mało tlenu, przez co gardło mnie drapało. Nie ma nic na tym świecie gorszego od drapiącego gardła, skurczu w łydce i okresu. Uwierzcie mi, nic! No chyba, że koperek w pudełku od lodów. Ale z uczuć, które były odczuwane poprzez ciało, to nie było nic gorszego.

Uśmiech nie schodził mi z twarzy, aż w końcu zauważyłam, że się na niego gapie. Odchrząknęłam niezręcznie i podrapałam się po karku. Co miałam teraz niby powiedzieć? A może nic nie mówić, żeby nie było takiej sztywnej atmosfery między nami. O ile już nie była sztywna. Nie wiem, nie odczuwałam tego. Albo miałam zbyt opóźniony zapłon.

— Harry — wyciągnął do mnie rękę, a ja popatrzyłam się to na niego, to na nią. Uścisnęłam jego dłoń, a następnie również zdradziłam swoje imię. Może to było głupie, ale wydawał się on naprawdę miły. Jak na te trzy minuty, które się znamy.

— [T.I.], miło poznać. — Harry uśmiechnął się do mnie szczerze, a następnie usiadł tuż obok mnie. Zapowiadała się ciekawa podróż pociągiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro