𝘾𝙃𝙍𝙄𝙎𝙏𝙈𝘼𝙎 𝙈𝙄𝙍𝘼𝘾𝙇𝙀

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pewna zmęczona brązowowłosa kobieta brnęła przez zaśnieżone uliczki. "Wreszcie mam wolne" - tam myśl krążyła jej po głowie. - "Wreszcie odpocznę, nareszcie są święta''.

Po kilku minutach swojej powolnej wędrówki dotarła pod jasno oświetlony dom jednorodzinny, przed którym stała obwieszona lampkami sosna. Powolnym ruchem wyjęła pęk kluczy ze zwisającej na jej ramieniu torebki i od kluczyła drzwi. Gdy tylko weszła do środka otuliło ją przyjemne ciepło, a ciało zaczęło odmarzać. Po chwili podbiegł do niej mały maltańczyk, a zaraz za nim malutka brązowowłosa dziewczynka. 

- Mamusia! - krzyknęła dziewczynka i podbiegła do kobiety, a ta wzięła ja na ręce z uśmiechem. 

- Cześć słoneczko - rzekła kobieta przytulając dziewczynkę do siebie mocno. - Gdzie jest tatuś?

- W salonie na kanapie - odpowiedziała dziewczynka lekko sepleniąc. 

Brązowowłosa odstawiła delikatnie dziewczynkę na ziemię i stanęła na progu salonu rozglądając się po nim. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jej mąż udekorował już cały pokój wraz z choinką, a teraz śpi na kanapie lekko pochrapując. Było to dość niespodziewane z jego strony, gdyż blondyn nie przepadał za świętami. Nie wierzył w magię świąt, ani w żadne inne podobne temu cuda. Kobieta powoli podeszła do męża i zaczęła go lekko szturchać.

- Kochanie wstawaj, trzeba przyszykować stół - szepnęła mu do ucha.

- Już wstaję Margaret, daj mi jeszcze chwilę - odpowiedział lekko zachrypniętym głosem przewracając się na drugi bok. 

- Zaraz ci dam jeszcze chwila, za godzinę powinni przyjść rodzice - powiedziała wyrywając mężczyźnie koc. Już chciała go zwalić z łóżka i zagonić do pracy, gdy usłyszała dzwonek swojej komórki. Szybko pobiegła do przedpokoju gdzie zostawiła swoją torebkę i wyszarpała z jej wnętrza swój telefon. - Halo? 

- Cześć Margaret, przepraszamy cię razem z tatą, ale wątpię, by udało nam się dzisiaj dotrzeć. Śnieg zasypał nam drogę i musimy czekać  aż ją odśnieżą. Postaramy się dojechać na jutro, ale nigdy nic nie wiadomo - rzekł damski głos w słuchawce.

- Może podjedziemy po was z Patrykiem. Gdzie jesteście? - zapytała brunetka narzucając na siebie kurtkę. 

- Córciu ja wiem, że bardzo chciałaś tą Wigilię spędzić z nami, ale nie możesz tak wszystkiego rzucać i po nas jechać. My sobie poradzimy, a ty zajmij się swoim dzieckiem i domem - powiedziała stanowczo kobieta. 

- Ale mamo...

- Nie ma żadnych ale, do zobaczenia  - powiedziała zdenerwowana i się rozłączyła. 

Brązowowłosa zrzuciła z siebie kurtkę i powoli wróciła do salonu siadając przygnębiona na kanapie. 

- Co się stało? - zapytał blondyn przysuwając się do niej i obejmując ramieniem. 

- Dzwoniła mama. Nie dadzą rady dojechać na czas, dopadły ich zaspy - rzekła zawiedziona kobieta. Miała nadzieję, że choć te święta spędzi w rodzinnym gronie, ale jak widać szczęście jej nie dopisuje. 

- Nie martw się, dzisiaj są przecież święta. Na pewno ten jeden z twoich cudów zadziała i uda im się dotrzeć - powiedział pokrzepiająco blondyn głaskając delikatnie jej ramię. - A teraz chodź uszykujmy kolację. 

- Obyś miał rację - powiedziała z nadzieją wstając i kierując swoje kroki ku kuchni.

Gdy wreszcie udało im się ułożyć wszystko na stole usiedli z westchnięciem na kanapie zmęczeni. Po chwili podbiegła do nich mała dziewczynka ciągnąc ich za ręce dając im tym znak, że mają wstać.

- Coś się stało Lily? - zapytała Margaret patrząc zaniepokojona na swoją córkę. 

- Ktoś puka do drzwi - odpowiedziała dziewczynka sepleniąc i wskazując na drzwi. Kobieta spojrzała zdziwiona na swojego męża lecz ten tylko wzruszył ramionami. Zaciekawiona kobieta poszła sprawdzić kto to przyszedł. 

W drzwiach stał starszy mężczyzna w łachmanach. Miał średniej długości siwą brodę, i pełno zmarszczek, trzymał w rękach zniszczoną czapkę i uśmiechał się z nadzieją. 

- Byliby państwo tak mili i ugościli mnie w tą Wigilię w swoim domu? - zapytał życzliwie się schylając. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest bezdomny. Margaret już chciała zamknąć przestraszona drzwi jednak przypomniała sobie, co jej mama mówiła od małego. 

"- Margaret, pamiętaj, święta to czas miłości i dobroci dla innych. Jeśli kiedykolwiek w ten piękny dzień ktoś zapuka w twoje drzwi, choćby nie wiadomo kim był, powinnaś go ugościć. Taka jest niepisana zasada Świąt Bożegonarodzenia."

- Oczywiście, niech pan wchodzi - powiedziała przyjaźnie otwierając szerzej drzwi. - Kochanie mamy gościa! - krzyknęła w głąb domu. Po chwili blondyn wszedł do przedpokoju i spojrzał na przybysza. 

- Margaret, kto to jest? 

- To jest... - zaczęła niepewnie kobieta. 

- Dobry wieczór. Jestem Mateo, przepraszam, że się tak wpraszam, ale nie mam gdzie się podziać, a na dworze wielki mróz - powiedział przepraszająco mężczyzna. 

- Rozumiem, niech się pan rozgości - powiedział niepewnie Patryk, gestem zapraszając mężczyznę do salonu. 

- Dziękuje bardzo. Jesteście państwo jedyną rodziną, która pozwoliła mi się u siebie zatrzymać. Jak tylko będę mógł odwdzięczę się za to.

- Ależ nie musi pan, są święta - odpowiedziała kobieta, nie chciała, by ten miły staruszek miał jeszcze więcej długów. 

- Jeśli tego nie zrobię to nie będę czuł się z tym dobrze - powiedział mężczyzna stanowczo. 

- Niech więc będzie - powiedziała kobieta dając za wygraną, nie zamierzała się kłócić. - Niech pan zasiądzie do stołu, już czas na Wigilijną kolację.

- Nie trzeba tak formalnie, wystarczy Mateo. I jeszcze raz dziękuję za przyjęcie mnie - powiedział życzliwie siadając przy stole i nalewając sobie barszczu. 

Gdy uczta trwała w najlepsze, a przy stole panowała atmosfera życzliwości i miłości zebrani tam wszyscy usłyszeli dzwonek do drzwi. 

- A to kto? - zapytała sama siebie Margaret wstając od stołu. Otworzyła lekko drzwi i spojrzała na przybyszów. Jakie było jej zdziwienie kiedy okazało się, że to jej rodzice. od razu rzuciła się im w ramiona roniąc jedną łzę wzruszenia. Tak bardzo za nimi tęskniła. - Jednak zdążyliście! - wykrzyknęła uradowana.

- Sama w to nie wierzę - odpowiedziała starsza kobieta. - Siedzieliśmy w aucie czekając aż odśnieżą nam drogę, aż tu nagle przyjechało więcej odśnieżarek i jeszcze ludzie mieszkający w okolicy się zeszli z łopatami. Nim się obejrzeliśmy droga była odśnieżona. 

- W końcu zawsze powtarzałaś, że w święta zdarzają się cuda - odpowiedziała brunetka. - A teraz wchodźcie do środka, bo pewnie głodni jesteście. 

- I to jeszcze jak - odpowiedział staruszek. 

Gdy znaleźli się w salonie wzrok wszystkich się na nich skierował. 

- Babcia, dziadek! - krzyknęła dziewczynka  zeskakując szybko z krzesełka i podbiegając do dziadków, którzy od razu porwali ją w ręce wycałowując za wszystkie dni przez które się nie widzieli. Gdy emocje trochę opadły dziadkowie spostrzegli, że przy stole znajduje się o jedną osobę więcej niż powinno. 

- A któż to taki córciu? - zapytała kobieta Margaret.

- To Mateo, nie miał gdzie się podziać w Wigilię, więc go przyjęliśmy - odrzekła nieśmiało. 

- Jestem z ciebie dumna. Wyrosłaś na wspaniałą kobietę - rzekła przytulając ją do siebie. 

Gdy wszyscy razem siedzieli przy stole dało się poczuć wielką miłość, a radosny nastrój trwał do końca dnia. Wszyscy zebrani cieszyli się swoją obecnością i nawet, gdy brakło tematów do rozmów to nastrój pozostawał taki sam. Te święta nauczyły wszystkich obecnych, że warto wierzyć w świąteczne cuda, ponieważ raz na kilka lat zdarza się taki, co odwraca nasze życie do góry nogami. 


xxx

Przyznam, że trochę się wzruszyłam pisząc tego one-shota. Mam nadzieję, że wywołał on w was pozytywne uczucia. Pamiętajcie cuda się zdarzają i nawet jeśli teraz jest źle to kiedyś nadejdzie czas, w którym będzie już tylko lepiej, więc nie poddawajcie się i idźcie przed siebie z podniesioną głową. 

~ZoeVirdis

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro