Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zmrużyłam oka przez całą noc, czułam się jak trup. Siedząc teraz w aucie, nie umiem się skupić na czymkolwiek, wszystko inne od razu mnie rozprasza. Jest to nieprzyjemne uczucie, mam taką ochotę się zdrzemnąć, ale obudziłabym się za kilka godzin, a muszę opowiedzieć Scott'owi co się wczoraj stało. Nie jestem już na niego zła, miał rację co do zmęczenia, przez to i Jeźdźców byłam wczoraj strasznie zmęczona i nie panowałam nad gniewem.
Do szkoły wolę nie iść, nie mam zamiaru znowu zostać zamknięta w klasie. Może się tu przepiszę? Nie będę musiała tutaj siedzieć, jak głupia, tylko będę mogła być na lekcjach. Jeśli ta sprawa dalej tak będzie wyglądać to chyba zostanę tu do końca i nie zdam klasy, mimo że mam bardzo dobre oceny, chociaż z matematyką nie szło mi najlepiej, ale od kolejnego półrocza idzie mi całkiem nieźle, nagle dostałam olśnienia i nie muszę się już martwić poprawkami.
Moje przemyślenia przerywa głośne przekleństwo, spoglądam na bok i widzę mężczyznę ciągnącego hak w stronę niebieskiego jeep'a, którego widziałam tu na samym początku. Nawet nie wiem czemu, ale szybko wychodzę z samochodu i podchodzę do mężczyzny, który nawet mnie nie zauważa.

— Przepraszam, co pan robi?

— Matko! — mężczyzna chwyta się za klatkę piersiową — Dziewczynko, nie skradaj się tak — nie odpowiadam, ten tylko na mnie patrzy i wraca do pracy —Zadzwonili mi, żebym go odholował.

— Nie może pan tego zrobić —mówię stanowczo.

— Posłuchaj, zgłosili ten samochód jako porzucony, muszę go zabrać.

Przygryzam wargę. Dlaczego tak mocno uważam, że nie powinien tego robić? Od zawsze podobały mi się jeepy, ale to nie jest powód.

— To mój samochód — obok mnie nagle zjawia się Scott — Przestawię go... Jak znajdę kluczyki.

— Przykro mi, mam go już na haku.

Zaraz ty będziesz wisiał na tym haku.

— Co możemy zrobić, żeby pan tego nie robił? — pytam szybko — Scott może do kogoś zadzwonić albo... zapłacić.

— Sto pięćdziesiąt dolarów w gotówce i już mnie tu nie ma — mówi od razu.

Patrzę oczekująco na Scott'a. Mam nadzieję, że ma dużo gotówki przy sobie, bo ja mam tylko pięćdziesiąt dolarów.
Za to dałby mi jedno koło albo chociaż jego połowę.

— Mam tylko pięćdziesiąt dolarów, to całe moje...

— Nie marudź — wyrywam mu pieniądze z ręki i patrzę na kwotę w ręce — Mam tylko...

Patrzę na banknoty, które nagle znikają z mojej ręki.

— Sto pięćdziesiąt i pana nie ma.

Mężczyzna uśmiecha się i odchodzi, ściągając hak. Czuję ulgę, gdyby go zabrał... To nawet nie wiem co by się stało, nie wiem czemu mi tak zależy by tu został.

— Co ty robisz? Nawet nie mamy kluczyków — mówi Scott — I zabrałaś moje kieszonkowe! Co ja teraz będę jadł?

— Trawa jest zdrowa — podchodzę do drzwi — Dziękuję Lydia, że ty jako jedyna nie marudzisz.

— Co ty tu w ogóle robisz? — pyta rudowłosa.

— Chciałam opowiedzieć Scott'owi co się stało — chcę otworzyć drzwi, ale Lydia mocno mnie ściska.

Spoglądam na dziewczynę zaskoczona jej reakcją. Jest zapatrzona w samochód.

— Słyszycie ten dźwięk? Dochodzi ze środka.

Zaglądam do samochodu, widzę coś co wygląda jak radio policyjne, to z niego jest ten dźwięk. Próbuję otworzyć drzwi, są zamknięte, jednak to mi nie przeszkadza. Przekrzywiam bardziej klamkę, a ta szybko puszcza i samochód się otwiera. Mam nadzieję, że właściciel nie będzie o to zły.
Od razu wchodzę i sprawdzam wszystko co się da. Obok mnie wchodzi Lydia i Scott, którzy robią to samo, jednak nic nie udaje nam się znaleźć. Same papiery z samochodu i nic więcej. Jak na tak stary wóz, w środku wygląda całkiej schludnie.
Patrzę na radio, może jeśli się go użyje to coś usłyszymy. Lekko go dotykam i przestaje wydawać ten dźwięk, jakby się wystraszyło.

— Co zrobiłaś? — pyta Lydia.

— Właśnie nic — wciskam włącznik, ale nie działa.

Biorę głębszy wdech by się uspokoić, nic nie zepsułam, po prostu dotknęłam w nieodpowiednim momencie. Otwieram szerzej oczy i patrzę na Scott'a, który jest tak samo zaskoczony jak ja.

— Też to czujesz? — pytamy w tym samym momencie.

— Co jest? — Lydia patrzy na nas pytającym wzrokiem.

— Czuć tu nas zapach i jeszcze kogoś innego.

— Nigdy nie byłem w tym aucie.

— Byliśmy, ale nie pamiętamy — Scott już otwiera usta by coś powiedzieć — Jeśli powiesz to co myślę, wyrzucę cię z tego auta i zabiję.

Dotykam delikatnie kierownicy. Ten zapach i jeep, są tak znajome, a jednak obce. To musi być coś związane ze Stiles'em albo z kimś innym kogo też znaliśmy.
Obok stopy Lydii widzę jakiś papierek, musiał mi wypaść, gdy brałam resztę. Szybko zabieram go dziewczynie spod nogi i czytam.
Ta ulica właściciela, tam przecież mieszka Szeryf Stilinski. To nie może być przypadek, ten samochód musiał należeć do Stiles'a. Jest tu prawdopodobnie od dnia kiedy tu przyjechałam, dlatego uznali je za porzucone.

— Adres Stilinski'ego — pokazuję im kartkę — Zajmę się tym, wy wracajcie na lekcje.

— Najpierw powiedz co się stało — Scott chwyta mnie za ramię.

— Wczoraj... — opowiadam całą historię z Jeźdźcami — Nie wiem nawet jakim cudem oni tam byli.

— Nie rób tego więcej — mówi stanowczo — Może jesteś jakąś nicią, która łączy te dwa światy, ryzykowanie ponownie jest niebezpieczne, następnym razem mogą na ciebie czekać całą armią.

— Wiem — odwracam wzrok — Jednak to narazie jest mało ważne, musimy się dowiedzieć o co chodzi z tym jeepem.

Lydia otwiera usta by coś powiedzieć, jednak ja wychodzę z samochodu i idę do swojego. Muszę się dowiedzieć o co chodzi, Stilinski jest szeryfem, na pewno wie, że zostawianie tak samochodu nie jest wskazane, bo zostanie odholowane.
Wchodzę do samochodu i kładę kartkę na siedzeniu obok. Zrobiliśmy krok do przodu, teraz, mam taką nadzieję, pójdzie z górki. Zastanawianie się o co chodzi z Jeźdźcami, którzy mnie zaatakowali zostawię na później.
Wyjeżdżam z parkingu z piskiem opon, w lusterku widzę, że do drogi podbiega dwójka przyjaciół i patrzą jak się oddalam. Nie mam zamiaru zawracać, nie w takim momencie.
Po paru minutach, łamiąc przy tym z dziesięć przepisów, jestem na placu Stilinski'ego. Nawet nie jestem w stanie zadzwonić, bo drzwi się otwierają i stoi w nich mężczyzna z lekko uniesioną brwią.

— Mam nadzieję, że w nic nie walnęłaś, gdy hamowałaś.

— Musimy porozmawiać.

Przepycham się do środka. Wiem, że jest to niegrzeczne z mojej strony, ale zaraz chyba wybuchnę jeśli nie dowiem się o co chodzi z tym jeep'em.

— Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej — na korytarzu stoi Claudia i patrzy na mnie zmartwiona. Na jej widok znowu przechodzą mnie nieprzyjemne ciarki.

— Jest okej — kiwam w jej stronę głową — Chciałabym się czegoś dowiedzieć.

— Zapraszamy — wskazuje ręką na salon — Wystraszyłaś nas, myślałam, że na naszej ulicy jest jakiś pościg.

— Chciałam się tu dostać jak najszybciej, coś nie daje mi spokoju — siadam na kanapie, a małżeństwo przede mną — Jestem tu w sprawie waszego jeep'a.

Co tym razem wymyślisz Claudio?

Siemka! O to pierwszy rozdział z maratonu. Drugi pojawi się za godzinę, a trzeci za dwie. Mam nadzieję, że to jakoś polepszy wam nastrój na jutrzejszy poniedziałek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro