Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Cholera...

Powoli wstaję trzymając się za głowę. Myślałam, że to będzie bardziej przyjemniejsze lądowanie, ale jak widać znowu się pomyliłam.
Rozglądam się i widzę, że jestem w jednej z sal ze szkoły. Podchodzę do jednej z ławek i przejeżdżam po niej palcem. Osadziła się na nim duża ilość kurzu, krzywię się wycierając go o spodnie, na których zostaje ślad. Zaczynam się rozglądać, na każdej ławce jest kurz, okna są już brudne i czuć delikatny zapach stęchlizny.
Beacon Hills coraz bardziej zmienia się w Canaan. Gdybym nie wiedziała co się dzieje pomyślałabym, że wszyscy ludzie uciekli z nieznanego powodu.
Na niektórych ławkach widzę kilka zeszytów i otworzony laptop, który już zapewne się rozładował. Jest mi źle z myślą, że ci ludzie nie wiedzieli co ich czeka, może powinniśmy ich ostrzec, a oni byliby w stanie uciec.

Musimy ich uratować.

Wychodząc z sali słyszę kilka strzałów. Moje serce bije szybciej i bez zastanowienia ruszam w tamtym kierunku. Nie pozwolę na to by ktoś znowu zginął.
Nagle słyszę za sobą ciężkie kroki, w odbiciu z okna zauważam jednego z Jeźdźców z uniesioną bronią i w ostatnim momencie kryję się za szafką. Czuję jak pocisk z jego pistoletu przelatuje obok mojej głowy. Mój oddech jest przyśpieszony przez bieg i adrenalinę, wychylam delikatnie głowę i widzę, że stwór stoi w miejscu jakby czekał aż wyjdę.

— Do diabła z tym wszystkim — mówię pod nosem i wybiegam z kryjówki na Jeźdźca.

Jakimś cudem unikam jego wszystkich strzałów i popycham go na szafki, które przez dużą siłę wgniatają się. Jeździec nawet nie jęczy z bólu, jakby go nawet nie czuł. Znowu celuje we mnie pistoletem, a ja szybko unoszę jego rękę, przez co pociski uderzają w sufit.
Mocnym uderzeniem przekrzywiam jego rękę w drugą stronę i słyszę nieprzyjemny trzask łamanych kości. Wzdrygam się, ten dźwięk nie jest za przyjemny, ale chociaż udaje mi się wyrwać broń i teraz ja w niego celuję.

— Do zobaczenia w piekle — strzelam.

Jeździec nie znika, ale upada na ziemię i się nie rusza. Delikatnie szturcham go nogą, nie reaguje i wzdycham z ulgą. Jego własna broń go zabiła. Gdyby to nie pomogło miałabym większy problem.
Trzymam mocno pistolet i biegnę w stronę wyjścia ze szkoły. Nie ma czasu na szukanie Scott'a i Stiles'a, mimo że nie chcę zostawiać ich samych to musimy się śpieszyć. Teraz liczy się każda sekunda.
Zatrzymuję się na końcu korytarza widząc Stiles'a i jego mamę. To jest jeden z gorszych scenariuszy, Stiles nie powinien jej widzieć. Robię krok w ich stronę, ale zauważam Lydię, która kiwa mi przecząco głową i bezgłośnie mówi bym szła. Waham się, wiem jak Stiles kocha swoją mamę, ale ta będzie chciała mu zrobić tylko pranie mózgu.
Przygryzam wargę i patrzę jeszcze na nich przez chwilę zanim wybiegam ze szkoły. Stiles jest silny, na pewno się nie da omamić.
Czuję się źle, że ich zostawiam. Może powinnam tam wrócić i im pomóc? Znowu zwalniam, ale słysząc głośne warknięcie Scott'a nie zatrzymuję się. Mogę się tylko modlić by z Lydią i Stiles'em było wszystko okej, nie chcę ich stracić, nie chcę znowu tego wszystkiego przeżywać.

— Skłonności samobójcze czy głupota? — słyszę głos Douglas'a.

— Samobójstwo grupowe brzmi lepiej — wybiegam zza drzewa i staję obok Scott'a.

Próbuję wyglądać poważnie, ale w środku jestem przerażona ilością Jeźdźców.

— Zobaczcie kto do nas wrócił — mówi uśmiechnięty Douglas — Uważacie, że dwa małe wilczki poradzą sobie z tym?

Pokazuje na całą armię Jeźdźców, którzy stoją nieruchomo i się na nas patrzą tymi pustymi oczodołami. Jestem pewna, że gdy zrobię gwałtowniejszy ruch od razu zaatakują.

— Te dwa małe wilczki mają stado —odwracam się słysząc głos Theo.

Mimo że nigdy nie byliśmy razem to i tak mam dalej te nieprawdziwe wspomnienia, które mieszają się z prawdziwymi. Jest to dość problematyczne.

— Theo w nim nie jest, ale ja tak — obok niego staje przemieniona Malia.

— Ja też nie jestem, ale nie lubię nazistów.

Widząc Peter'a na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Chciał uciec, a jednak jest tutaj by nam pomóc. Czuję delikatną ulgę, ale nie jestem pewna czy z tyloma Jeźdźcami sobie poradzimy. Oni mogą atakować na dystans, my nie.

— Może być ciekawie — mówię pod nosem.

Douglas unosi rękę do góry, a wszyscy Jeźdźcy idą w naszą stronę unosząc broń. Patrzę na Scott'a, który kiwa głową. Przemieniam się odwracając z powrotem do Jeźdźców i biegnę w ich stronę. Zaczynają strzelać w naszą stronę, ale nas to nie powstrzymuje. Przez głośne odgłosy strzałów piszczy mi w uszach, ale nie mam zamiaru się zatrzymywać, nie gdy jesteśmy tak blisko.
Atakuję pierwszego Jeźdźce i powalam go na ziemię mocno uderzając w twarz ich bronią. Wiem, że zwykłą walką ich nie powstrzymamy, są zbyt silni.
Celuję pistoletem w jego głowę i strzelam, a Jeździec przestaje się ruszać. Robię to samo z trzema innymi i gdy już mam zrobić to z czwartym okazuje się, że nie ma amunicji.

— W taki momencie? — mówię pod nosem i uchylam się przed uderzeniem Jeźdźca.

Udaje mi się uniknąć większości jego ciosów, ale przy ostatnim tracę równowagę, a Jeździec uderza mnie w twarz. Upadam na ziemię z cichym jękiem, a policzek pulsuje mi z bólu. Jeździec nachyla się nade mną, a ja kopię go w twarz.
Szybko wstaję i widzę Scott'a walczącego z Douglas'em. Bez wahania do nich podbiegam i mocno drapię mężczyznę w plecy, a ten głośno krzyczy.

— Zajmij sie wajchą! — krzyczę do Scott'a.

Scott szybko odbiega, a przez moją nieuwagę Douglas drapie mnie mocno w udo. Syczę z bólu i chwytam się za krwawiącą nogę, patrząc z nienawiścią na mężczyznę.

— Myślisz, że takim czymś mnie powstrzymasz? — warczę i rzucam się na Douglas'a.

Siłujemy się przez dłuższą chwilę i w końcu zauważam jak Malia rzuca lasso Scott'owi i wiem już co ma na myśli. Popycham Douglas'a na ziemię by nie mógł nas powstrzymać, a Scott'owi udaje się zmienić bieg torów dzięki lasso. Pociąg nadjeżdża coraz bliżej, a ja mocno chwytam Douglas'a za nadgarstki i ściskam by nie mógł się wydostać. Nie mogę go teraz puścić, jesteśmy blisko wygranej.

— Już nie jesteś mi potrzebna — mówi chłodno i uderza mnie w nos swoją głową przez co rozluźniam uścisk i cicho syczę z bólu.

Chwyta mnie za ramiona i rzuca przed siebie przez co upadam na tory z cichym jękiem. Unoszę głowę i widzę światło nadjeżdżającego pociągu, który jest zaledwie kilka metrów ode mnie. Nawet nie uciekam, wiem że nie mam szans.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro