1. dom, truskawki i szampan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Truskawki czerwieniły się w przezroczystej miseczce, butelka szampana połyskiwała w towarzystwie dwóch kieliszków. Ich spotkania — jawne randki, skoro Pepper o nich wiedziała, a co za tym idzie ukrywanie się nie miało sensu — prawie zawsze miały taki sam schemat; od krótkiej kolacji przy świecach przez włączenie wspólnie oglądanego serialu aż do przysypiania na kanapie, Tony z głową na piersi Stephena, którego palce z kolei gładziły skórę i burzyły porządek siwiejących, brązowych włosów. Świece przygasały, płomyki zwykle ledwo pełgały na powierzchni stopionego wosku, a szklane, proste podstawki, w których odbijały się słabe refleksy kolorów z ekranu, nagrzewały się do niebotycznej temperatury.

— Myślę, że powinienem już wracać do domu — powiedział cicho Tony i z ulgą poczuł, że Strange nie rozluźnił uścisku w odpowiedzi, nie, nadal obejmował go tak samo. — Jest po ósmej.

— Wiem — usłyszał po chwili, a po jego skórze przeszedł przyjemny dreszcz. — Czeka na ciebie pięciolatka, trzynastolatek i siedemnastolatek.

— A pamiętasz ich imiona? — Pytał tylko po to, żeby się poprzepychać słownie, oczywiście, że Steph zapamiętałby imiona jego dzieci, kiedyś w końcu miał je poznać.

— Nie bądź głupi — Stephen wywrócił oczami, ale uśmiechnął się pobłażliwie. — Morgan, Harley, Peter. Już. Zadowolony? 

— Bardzo. Kiedyś ich poznasz, pewnie jak już doprowadzimy rozwód do końca i wszystko się ułoży. 

— Nie wiem, czy chcieliby poznać kogoś, przez kogo tata odchodzi od mamusi. — Szczupła dłoń przebiegła po plecach Starka, zahaczając niechcący o materiał; zawsze tak robił, kiedy nachodziła go melancholia. Nie czuł się winny, wywnioskował z ich pierwszych rozmów, że uczucie między Tonym a Pepper już się wypaliło, łagodny płomyk teraz tylko syczał i dymił, niebezpiecznie blisko zgaśnięcia, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby zaprosić tego przystojnego, niesamowicie inteligentnego mężczyznę na... randka to może za dużo powiedziane, ale jedyne określenie pasujące do sytuacji. Na randkę, niech będzie. Łatwo im się rozmawiało, przekomarzało, była między nimi ta chemia której nie tyle szukał, co w jakiś uciążliwy sposób pragnął. Nie brakowało mu towarzystwa ani drugiej połówki, nie uznawał tego za główny cel w życiu, jednak Tony Stark tak ładnie pasował na to ledwo wykształcone, puste miejsce, że gdyby go stamtąd zabrać, pustka wyraźnie dałaby się we znaki.

— Nie odchodzę przez ciebie, od dawna nam się nie układa i ona wie, że cię mam, sama pewnie też kogoś szuka. Odchodzę dla ciebie. — Tony dźgnął go lekko palcem w pierś. — Skończy się bieganie po mieście, sekretne dzwonienie, chowanie przed dziećmi i wymówki, godzina policyjna...

— Godzina policyjna? — brwi Stephena uniosły się w zdziwieniu. — Masz na myśli dziewiątą? 

— Tak, o tej godzinie mamy być najpóźniej w domu. Ja i Pepper. Morgan i Harley boją się zostawać sami do tak późna — wyjaśnił, wzruszając ramionami. — Dla nich to noc, zwłaszcza dla Morgan. Będziemy się widywać z dzieciakami, to oczywiste, jestem ich tatą, ale będziemy mogli wtedy ujawnić się parę miesięcy po rozwodzie, żeby ominąć kretyńskie pytania, czy rzuciłem ją dla ciebie i czy w sekrecie jestem gejem, ale byłem z nią dla niepoznaki. Może nawet... — przeciągnął powoli palcem po jego policzku — razem zamieszkać? Nie naciskam — dodał od razu. — Będziemy mieć bardzo dużo czasu, nie musimy się spieszyć.

— Wiem. To dobry pomysł, ale zaczekajmy jeszcze trochę. Wrócimy do tego, kiedy sytuacja się uspokoi, a uwaga mediów z ciebie zejdzie, dopiero co uratowałeś świat. Wydaje mi się, że będziemy mieli jej dosyć w trakcie rozwodu.

— Media zawsze zapychają mną okładki i nagłówki, ale teraz będą jeszcze ładniejsze, bo z tobą.

— Flirciarz.

— Dlatego mnie uwielbiasz i karmisz truskawkami.

— I bardzo niechętnie wypuszczam z domu. Jeśli będziesz chciał, żeby odebrać cię z sądu albo cokolwiek, to tylko daj znać, dobrze? Bo rozumiem, że zwykle chciałbyś wracać z Pepper.

— Zależy, czy ona będzie chciała ze mną wracać — mruknął Tony, leniwie się podnosząc — rozwód bardzo w nią uderza. W Petera i Harleya też, Morgan na razie nic nie wie, a jeśli będziemy mieli szczęście, to to będzie dla niej tylko strzępek wspomnień. I nie, nie jesteś przyczyną, cicho — burknął. — Po prostu nie chcę mieć naszej przyszłości blokowanej przez nieszczęśliwe małżeństwo.

— Wiem. Wypuszczę cię, jeśli aż tak potrzebujesz wracać.

Tony tylko się zaśmiał, po czym przeciągnął i niezdarnie wstał z kanapy. Plątały mu się kończyny — wcale tak dużo nie wypił? halo? — a w nosie ciągle czuł przyjemny zapach swojego chłopaka, swojego Stephena, więc uśmiechnął się lekko.

— Już za tobą tęsknię — stojąc w progu drzwi wysłał mu buziaka. — Zobaczymy się jutro?

— Mam jutro operację.

Tony zrobił wielkie oczy.

— Przeprowadzam, przestań w końcu się na to nabierać — Strange roześmiał się i szturchnął go lekko w żebra, kiedy ten zakładał kurtkę, też trochę śmiejąc się pod nosem. Wielkie oczy były raczej odpowiedzią na słowa o operacji, wiedział, że chodzi o prowadzenie jej, ale jakoś nie mógł się powstrzymać; Stephen tak ładnie się śmiał. — Jeśli nie uda mi się wyrwać przed cywilizowaną porą dnia, to zadzwonię albo zmuszę cię do odebrania połączenia z kamerka. W najgorszym wypadku tylko dam znać, że nie dam rady, żebyśmy nie ładowali twojej żonie naszego związku prosto w twarz.

—  Mogę się zamknąć w łazience.

— Od razu w szafie.

— Nie, z szafy już wyszedłem — droczył się Tony. — Wygrałem najlepszego faceta na świecie.

— Idź, flirciarzu.

— Buzi na do widzenia? — ułożył usta w nieznoszący sprzeciwu dziubek. — Mwah.

— Zawsze.

Buzi na do widzenia okazało się trochę dłuższym buzi niż przewidywał standard i dopiero kiedy Tony niechcący zapalił ramieniem światło, oparłszy się o ścianę i zarzucając ramiona na jego szyję. Niechętnie odsunęli się od siebie.

— Cześć, doktorku.

— Cześć, słońce. 

Virginia Potts zaciskała ze złością usta, składając zamaszysty podpis na jednym dokumencie po drugim. Większość pracy związanej z zarządzaniem Stark Industries spadła na nią, bo Tony jakoś mniej się poczuwał do pracy odkąd znalazł sobie tego pożal się Boże kochanka na boku — nie żeby to był jej główny problem, niech sobie ma, i tak średnio im się układa, a seksu nie uprawiali od nie wiadomo jak dawna — najgorsze było to, że została ze wszystkim sama. Może nie ze wszystkim, Tony zajmował się dziećmi, częściej niż ona brał na siebie gotowanie, bo ona pracowała, a nie musiałaby, gdyby zamiast ciągle łazić do tego swojego Stephena, poświęciłby czas na coś innego, trochę bardziej pożytecznego.

— Mamo? 

W progu gabinetu stała Morgan i mięła róg piżamki z uśmiechniętym księżycem w kształcie rogalika. Ciemne włoski trochę się pofalowały od związania w kucyk, miejsce ściśnięte przez gumkę zawsze tak wyglądało, ale rano już nie będzie po nim śladu.

— Kiedy wróci tata?

Dobre pytanie, kiedy Tony raczy wrócić do domu, przywitać się z nią tuż po wyjściu z ramion swojego kochanka, a potem przywitać się z dziećmi, położyć Morgan spać, pogadać chwilę z synami...

— Wróciłem! — rozległo się od ganku.

— Już wrócił. — Uśmiechnęła się ze zmęczeniem i wyłączyła laptop. Koniec pracy na dzisiaj. Zasłużyła na dobrego drinka i odpoczynek przed jakimś miłym serialem. Na pewno nie na użeranie się z mężem, który znowu polazł do swojego kochanka. Mogła tylko mieć nadzieję, że jego chłopak nie odciągnie go od dzieci, bo jakby nie patrzeć, Tony ma ojcowskie obowiązki a chociaż sama by sobie poradziła, zwłaszcza, że Peter zaraz kończył osiemnaście lat, to jednak Morgan i Harley potrzebowali kontaktu z ojcem. Z ojcem, który powoli zamieniał czas spędzony z nimi na czas spędzony z kochankiem. — Leć się przywitać, słonko.

— Hej, robaczku. — Tony podniósł córkę i pocałował ją w czółko. — Zaraz położymy cię spać, co, królewno? 

— Tak! — Moran objęła jego szyję ramionkami, po czym wtuliła twarz w jego koszulę. — Samolocik — zażądała. 

— Tak jest, Wasza Wysokość, samolocik. 

Pod względem rozmowy z Pepper, która niewątpliwie go czekała gdy tylko ukołysze do snu córkę, położenie małej spać wydawało się niemal banalnym zajęciem. Bajka, przykrycie kołderką, podsunięcie przytulanek i zapalenie lampki, która rzucała na ściany kształty zwierzątek, chyba słoni. 

Schody jak na złość nie skrzypiały, kiedy po nich schodził, musiał więc odchrząknąć, by zwrócić na siebie uwagę żony. 

— Pep? Jeśli chodzi o Stepha, to...

— Nie chodzi o niego, są rzeczy i osoby ważniejsze niż twój kochanek — odparła chłodno, zaraz jednak złagodniała. — Nie chodzi o niego. Wiem, że to przegadaliśmy i będziemy się rozwodzić, ja sama kogoś mam, ale... Tony, jak my to powiemy dzieciom? 

— Że powiększa nam się rodzina — wymyślił. — Że Stephen to specjalny przyjaciel tatusia, a...

— Tasha.

— Tasha to specjalna przyjaciółka mamusi. Tasha? Moja Natasha Romanoff to twoja potencjalna? Nie wierzę.

— A jednak. 

— Dwie rude w rodzinie — wyszeptał z teatralnym wyrazem przerażenia. Potts dała mu kuksańca. — Boże, chroń ten dom.

— Głupi jesteś. Wracając — dodała z naciskiem — Peter to zrozumie, on jest już dorosły. Harley na pewno ciężko to przejdzie, a Morgan... Może nie zapamięta wiele z tego, że byliśmy małżeństwem. Kto się nimi zajmie? Kto będzie dojeżdżającym rodzicem? 

— Nie martw się o to, okej? Wymyślimy coś, a ty masz iść się przespać, bo loki ci się rozkręcają — żartobliwie pociągnął za faktycznie rozprostowujące się pasmo jasnorudych włosów. — To znaczy, że jesteś na nogach stanowczo za długo. Zajmę się wszystkim, Peps. Tak, żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi. 

Przełknęła gorzkie słowa o tym, że gdyby nie jego romans, nie byłoby całej tej sytuacji. Nie, ona i Tony nie nadają się dłużej do małżeńskiego życia, za to mogą wciąż pozostać przyjaciółmi. Romans Tony'ego nie jest problemem (powiedział jej o nim od razu jak połapał się w uczuciach do obu osób), bo był szczery na ten temat, jej nabierająca rumieńców relacja z Tashą też nie. Nie stracą wiele, trudniej będzie z dziećmi, ale więź łącząca ją z Tonym — od sekretarki przez asystentkę do współ-CEO firmy rozwijała się wspaniale, kwitła, i naturalnym było, że nadejdzie czas na jej uschnięcie tych romantycznych rozkwitów, by zrobić miejsce na coś innego, żywszego, dostosowanego do nowych warunków.  

— Mogę się przenieść do pokoju gościnnego. Stoi co prawda używany, ale przecież można położyć kogoś spać na kanapie, jak przyjedzie. — Tony ścisnął ją jeszcze raz za rękę. — Może tak będzie najzdrowiej. 

Tej nocy Tony faktycznie przeniósł swoje rzeczy — książki, część ubrań, dwie roślinki (obie od Stephena: niewielką sadzonkę awokado i krzaczek kawy), ulubioną lampkę z szafki nocnej, bo jako jedyna miała wyłącznik na tyle blisko na kablu, że by ją wyłączyć, nie musiał się czołgać z łóżka oraz komplet pościeli — do pokoju gościnnego. Od razu przeleciał mu przez głowę gruntowny remont, bo ten kolor wygląda strasznie na ścianach, ale może poprosi o to Rhodesa. W końcu, jeśli Stephy miał kiedyś tu spać, powinna to być przestrzeń przyjemna też dla niego, ale najważniejsze — dla samego Starka. To on miał tu sobie uwić gniazdko. 

Leżąc w łóżku łamał sobie głowę nad tym, jak przekazać to dzieciom — mamusia i tatuś nie są już razem? Tatuś już nie kocha mamusi? Mamusia już nie kocha tatusia? Co on ma im powiedzieć? Z drugiej strony nie chciał, żeby ukrywanie związku ze Stephenem stało się codziennością, bo niedługo, po rozwodzie i opadnięciu emocji, będą mogli się ujawnić. Strach ściskał go w swoich długich, lodowatych palcach, przyspieszał bicie serca i za każdym razem, gdy ono biło jak szalone, wpychał go spiralą w reakcję stresową. Łzy, panika, drżące dłonie, to wszystko składało się na te ataki jak niechciana, brzydka mozaika zaczerwienionych oczu i policzków mokrych od łez. 

Na pewno można to jakoś rozwiązać, tak, by nikogo nie skrzywdzić oraz tak, by nie połamać serduszek dzieci, na których rozwód i tak najmocniej odciśnie piętno. Jasne, dla niego i Peps to będzie ulga, bo będą mogli pójść dalej, zająć się swoim życiem, a dzieci nagle będą miały rodziców w dwóch osobnych miejscach, bo któreś z nich na pewno się wyprowadzi. W sumie to on może, cholera, stać go na wynajęcie jakiegoś ładnego mieszkania, zanim wprowadzi się do Stephena, bo nie będzie targał Pepper przez to wszystko, i tak już zdestabilizował jej życie, nie powinien się do tego jeszcze dokładać. 

Westchnął cicho. Sam się w to władował, sam za to odpowiadał, sam musi przez to przebrnąć. Z rezygnacją włączył telefon i wybrał z listy kontakt do Stepha. Znając go jeszcze nie śpi, najwyżej leży w łóżku i... właśnie, i co? Czy ma wyrzuty sumienia z powodu wbicia się klinem między małżonków? A może uważa, że miłość to miłość i nie ma co sobie rzucać kłód pod nogi? 

śpisz? — t 

nie śpię, bo czytam. nie musisz się podpisywać, kotek, wiem, że to ty — s 

sam się przed chwilą podpisałeś. clown myślę — t 

sam jesteś clown. brakuje mi ciebie — s

eh. mi ciebie tez, mógłbyś tu teraz lezeć obok, wszyscy już leżą w łóżkach. byłoby mi cieplej c: — t

zimno ci? — s

nie??? ale z tobą byłoby mi cieplej, rozumiesz — t

rozumiem. nie dręcz się rozwodem, dobrze? wszystko się ułoży. operowałem kiedyś na otwartym sercu, to był pierwszy raz, i bardzo się bałem, że zabiję człowieka na stole chirurgicznym. ilość syfu, jaki widziałem na monitorze, ohyda, myślałem, że za chwilę to mnie będą cucić, ale nie, dokończyłem to gówno i umyłem ręce. i wiesz co? — s

co? — t

ty też sobie w końcu umyjesz ręce. metaforycznie, bo mam nadzieję, że je myjesz kilka razy dziennie c; — s

myję, nie jestem brudasem — t 

poza tym przeniosłem się do gościnnego, zabrałem te badyle od ciebie <3 — t 

cieszę się, że jeszcze nie zdechły — s

co ty, zanim zdechną (uschną?) muszą przejsc przez etap oklapnięcia, a te sobie dobrze radzą. dałem im najbardziej nasłonecznione miejsce na parapecie — t 

widzimy się jutro? kończę wcześnie — s

tAK — t 

WIDZIMY — t

wspaniale. kocham cię. może pójdziemy na jakąś miłą kolację poza moim mieszkaniem — s

tylko musimy uważnie wybrać lokal, bo nie ręczę za siebie, jak zobaczę tych pożal się boże pseudodziennikarzy — s

wybierzemy — t

i też cię kocham, bardzo — t 

Cóż, przynajmniej ze Stephenem mu się dobrze układało. Małymi kroczkami szli dalej, trzymając się za ręce i pilnując się nawzajem przed upadkiem. 

znalazłam to w szkicach, witamy z powrotem czy coś, bo głupio mi tak was zostawiać bez jakiegoś rozdziału 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro