━━━━━━ 𝐢𝐯.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(𝔨𝔞𝔦𝔯𝔬𝔰𝔠𝔩𝔢𝔯𝔬𝔰𝔦𝔰, 𝔣𝔬𝔲𝔯)

(𝔫𝔦𝔤𝔥𝔱 𝔰𝔠𝔥𝔬𝔬𝔩)


𝐒𝐓𝐀Ł𝐀𝐌 𝐉𝐀𝐊 𝐒𝐏𝐀𝐑𝐀𝐋𝐈Ż𝐎𝐖𝐀𝐍𝐀, patrząc się na bestie i gdyby nie Stiles, który pociągnął mnie za rękę, sama prawdopodobnie bym tak skończyła. Szybko pobiegliśmy do szkoły, a w między czasie usłyszeliśmy jak ciało Hale'a jest rzucane o ścianę budynku. Skuliłam się przy ścianie, a chłopacy trzymali mocno drzwi i spoglądali przez okno.

— Zamykaj! — wrzasnął przerażony Scott.

— Jak widzisz, nie mam klucza. — sarknął zdenerwowany Stiles.

— Znajdź coś.

— Co?

— Cokolwiek!

Stiles zatrzymał się i wstał patrząc przez okno, a Scott za nim. Podniosłam się i spojrzałam na obiekt, na który patrzyli.

— Nie. — powiedziałam, kręcąc głową, gdy zobaczyłam jak Stilinski otwiera drzwi.

— Tak. — odpowiedział.

— Stiles, nie wychodź! — wrzasnęłam, ale ten nie posłuchał się i był już na dworze. — Słodki Jezu. — złapałam ramię Scotta, a ten przyciągnął mnie do siebie. Patrzeliśmy z przerażeniem jak Stiles idzie po obcęgi, które leżały przy schodach. Nagle zauważyłam jak zza samochodu wychodzi bestia i zaczęłam wydzierać imię chłopaka, a wraz ze mną Scott.

— Stiles! — krzyczeliśmy. — Wracaj do środka! Szybko!

Stilinski spojrzał na nas, a potem w stronę Alfy i zastygł. Wielki stwór zaczął biec w jego stronę, a mnie sparaliżowało. Scott odsunął mnie od drzwi i po chwili wbiegł przez nie Stiles, blokując je obcęgami. Wypuściłam głośno powietrze i byłam pewna, że zwymiotuje zaraz moje własne serce.

— Zabiję cię. — zwróciłam się do karmelowookiego.

— Gdzie on jest? — zapytał się Scott, a Stiles poświecił latarką w stronę, gdzie przed chwilą stałą bestia. Zaczęli odsuwać się powoli od drzwi.

— To nie wytrzyma, prawda? — zagadnęłam.

— Raczej nie. — odpowiedział Stiles.

Odwróciłam się w stronę korytarza i spojrzałam przerażona w stronę ciemności. Przełknęłam głośno ślinę i poszłam z chłopakami wzdłuż korytarza, a raczej popędziłam w stronę pierwszej lepszej klasy. Wbiegłam do niej, a za mną Scott i Stiles, którzy mieli zamiar zabarykadować kolejne drzwi biurkiem, ale Stiles przerwał tą czynność.

— Czekaj. Drzwi go nie powstrzymają. — stwierdził.

— Wiem...

— To twój szef. — przerwał wypowiedź Scottowi.

— Co takiego?

— Deaton. Alfa to twój szef.

— Nieprawda. — zaprzeczył Scott.

— Tak! To wilkołak psychopata. — żachnął.

— Niemożliwe!

— Daj spokój. Znika, a za dziesięć sekund pojawia się potwór, który rzuca Derekiem jak szmacianą lalką. Czy to nie pasuje do siebie?

— To nie on!

— Zabił Dereka.

— Derek żyje, musi żyć.

— Krew wytrysnęła mu z buzi, czyli rana nie mogła być mała! On nie żyje, a my będziemy następni.

— Zamknijcie się już! — krzyknęłam, przerywając im kłótnie. — Co robimy?

— Biegniemy do mojego Jeepa, zmywamy się stąd, a ty rzucasz pracę, okej? — zwrócił się do Scotta.

Podbiegliśmy do okna, a ja gorączkowo majstrowałam przy nim, by go otworzyć.

— Nie otworzą się przez wzgląd na klimatyzację. — przerwał mi Stiles.

— Musimy je wybić. — sapnął Scott.

— Za dużo hałasu. — stwierdziłam spanikowana.

— Szybko pobiegniemy. — spojrzał w stronę Jeepa. — Bardzo szybko.

— Coś jest nie tak z maską Jeepa. — stwierdziłam.

— Niby co? Wszystko było okej. — obrócił się Stiles i spojrzał na samochód.

— Jest wygięta.

— Wgnieciona? — spanikował.

— Nie, wygięta. — wskazałam na jeepa.

— Co do cholery...

Nie dokończył, bo coś wpadło przez okno. Stiles i Scott otoczyli mnie ramionami, chroniąc przed szkłem i opadając na ziemię. Oparłam się plecami o klatkę piersiową Stilesa, ciężko oddychając i spojrzałam w stronę leżącego przed nami akumulatora od Jeepa.

— To mój akumulator. — Stiles chciał wstać, ale został przez nas skutecznie zatrzymany.

— Nie wstawaj. — szepnęłam.

— Musimy uciekać. — stwierdził przerażony.

— Czyha gdzieś na zewnątrz. — powiedział Scott.

— Przecież wiem.

— Rzucę okiem. — McCall wyjrzał powoli przez okno, nie wychylając się zbytnio.

— I co? — spytałam równo ze Stilesem.

— Nic.

— Ruszamy?

— Tak. — odpowiedział mi Scott i w trójkę zerwaliśmy się z miejsca, kierując się na korytarz.

— Tędy. — powiedział Scott i chciał kierować się w stronę wyjścia, ale Stiles go zatrzymał.

— Nie ma mowy. Wybierzmy drogę bez okien.

— W tym budynku nie ma pomieszczenia bez okien.

— To wybierzmy takie, gdzie jest mniej okien. — stwierdziłam.

— Szatnia. — odpowiedział Scott i pobiegliśmy do szatni.

— Dzwoń do taty. — powiedział McCall.

— Co mu powiem?

— Że jest jakiś wyciek gazu, cokolwiek. Jeśli parking zaroi się od glin, potwór sobie pójdzie.

— A jeśli nie? — przerwał mu Stiles. — Może zabawi się w terminatora i powybija wszystkich, w tym mojego tatę.

— Przecież mają broń.

— Derek oberwał pociskiem z tojadem, który go w zasadzie tylko spowolnił. — stwierdziłam spanikowana.

— W takim razie musimy znaleźć wyjście i wiać, gdzie pieprz rośnie.

— W promieniu półtora kilometra nie ma tu żadnych budynków. — zauważył Stiles.

— A samochód Dereka?

— To może wypalić. Wyjdziemy na zewnątrz, znajdziemy jego kluczyki i zabierzemy samochód. — zaproponowałam.

— Jego też. — przypomniał Scott.

— Dobra, niech ci będzie. — westchnęłam.

Podeszliśmy do drzwi i, gdy Stiles miał złapać za klamkę, Scott zatrzymał go.

— Co?

— Chyba coś słyszałem. — powiedział.

— Niby co?!

— Cicho!

Zaczęliśmy się cofać, a Scott wyłączył latarkę, którą Stiles trzymał w ręce.

— Schowajcie się. — zwrócił się do nas McCall.

Stiles zaczął się rozglądać, a ja dalej stałam w miejscu. Nagle Stiles pociągnął mnie i wepchnął do szafki, sam do niej wchodząc, przez co nasze twarze znajdowały się bardzo blisko siebie, a pomiędzy naszymi ciałami nie było żadnej przestrzeni. Patrzyliśmy sobie zmieszani w oczy. Usłyszałam jak Scott wchodzi do szafki obok nas, lecz nie zwróciłam na to większej uwagi, bo atmosfera pomiędzy mną a Stilesem strasznie zgęstniała, a mi zrobiło się gorąco. Chłopak przylgnął do mnie jeszcze bardziej, gdy usłyszał skrzypienie drzwi i kroki w naszym kierunku. Głośno wciągnęłam powietrze, a Stilinski zakrył mi dłoniom usta, wyraźnie dając mi znak, bym siedziała cicho. Siedzieliśmy tak dopóki drzwiczki od szafki, w której siedzieliśmy nie zostały otworzone, a mężczyzna, który to zrobił nie wrzasnął.

— Cicho! — uciszył go Stiles wychodząc z szafki, a ja w końcu złapałam oddech i unormowałam bicie serca, ciesząc się, że Scott ma aktualnie lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie go.

— Cholera! — krzyknął, jak się okazało, woźny. — Ja wam dam cicho, chcecie, żebym dostał zawału? Wynoście się stąd!

— Proszę posłuchać. — powiedziałam.

— Nie ma mowy. Macie stąd wyjść. — pociągnął nas do wyjścia z szatni.

— Proszę dać nam wyjaśnić. — poprosił Stiles, gdy zostaliśmy wypchnięci siłą z pomieszczenia.

— Zamknij się i wyjdź. — powiedział i chwilę po tym został wciągnięty ponownie do szatni z wrzaskiem, a drzwi od niej zostały zamknięte.

Cofnęłam się bliżej ściany i zamknęłam oczy, gdy zobaczyłam jak ręce woźnego zostawiają czerwone ślady krwi na drzwiach. Usłyszałam tylko jak Scott próbował się dostać do pomieszczenia, ale został odciągnięty, a ja złapana za rękę i pociągnięta do ucieczki. Pobiegliśmy w stronę piwnicy i zbiegliśmy na dół, stając przy jakichś starych szafkach, chowając się za nimi. Wszyscy ciężko oddychaliśmy, a Scott wychylił się lekko, gdy usłyszeliśmy warknięcie. Schował się ponownie i przymknął oczy, a Stiles spojrzał na niego z poddenerwowaniem.

— Co? — zapytał praktycznie niesłyszalnie.

— Idźcie. — zwrócił się do nas, a ja poszłam w stronę kolejnego korytarza obok mnie. Za mną pobiegli chłopacy.

— Musimy coś zrobić. — stwierdził Stiles.

— Na przykład? — zapytałam spanikowana.

— Nie wiem. Zabić go, zranić, sprawić, by cierpiał.

Zatrzymaliśmy się przy starej szatni, nasłuchując skąd pochodzą warknięcia. W pewnym momencie, Stiles włożył rękę do kieszeni, hałasując kluczami, próbując je wyciągnąć.

— Zaczekaj, co...

— Shh. — uciszył Scotta i wyciągnął z kieszeni pęk kluczy.

Podniósł go lekko i cały czas patrząc na cień Alfy, rzucił je do pomieszczenia i pociągnął nas w przeciwną stronę. Stwór wpadł do byłej szatni, a Stiles szybko zamknął drzwi, opierając się o nie.

— Dawaj biurko! Szybko! — krzyczał, a Scott podsunął stół pod drzwi, barykadując je.

Bestia chciała się wydostać, ale biurko było na tyle długie, że sięgało szafki, przy której kończyła się szerokość korytarza. Scott uśmiechnął się i powiedział:

— Nie może wyjść.

— Przechodźcie. — zwrócił się do nas Stiles. Scott zwinnie przeskoczył przez stół, a za nim ja.

Stiles wychylił się nad stół, ale Scott pociągnął go za kaptur.

— Co ty robisz?

— Rzucę tylko okiem.

— Zwariowałeś? — zwrócił się do niego Scott.

— Przecież jest uwięziony, nie wydostanie się. — powiedział i wszedł na stół, spoglądając przez zakurzone okienko z krat. — Zgadza się. Mamy cię.

— Zamknij się! — powiedziałam.

— Nie boję się go. — zwrócił się do mnie, a ja westchnęłam przerażona. Ale my się boimy - pomyślałam.

Nagle bestia rzuciła się na drzwi, a Stiles odskoczył, spadając ze stołu.

— Nie boję się ciebie! Ty jesteś tam, a my tu! — krzyknął Stiles, a ja złapałam się za głowę. — Nigdzie nie pójdziesz. — powiedział.

W pewnym momencie usłyszeliśmy ogromny huk i w trójkę spojrzeliśmy na sufit, na którym można było zauważyć wgniecenia.

— Czy on właśnie przebił się przez sufit? — pisnęłam i zaczęłam biec, a za mną chłopacy.

— Czekaj. — zatrzymał nas Scott, gdy przestaliśmy biec. — Słyszycie to?

— Co? — zapytałam równo ze Stilesem.

— Dzwonek telefonu.

— Co?!

— Znam ten dźwięk. — przerwał, patrząc na mnie. — To telefon Allison.

— Żartujesz sobie ze mnie? — sarknęłam, wyrzucając ręce w górę.

— Nie, dzwoń do niej.

— Padła mi bateria. — spanikowałam, gdy zobaczyłam, że telefon nie chce się włączyć.

— Bierz mój. — powiedział Stiles i podał mi swój telefon. Szybko odnalazłam numer mojej siostry i zadzwoniłam

— Stiles? — usłyszałam po drugiej stronie.

— To ja. Gdzie jesteś? — zapytałam.

— W szkole. Szukam Scotta. Wiesz może dlaczego do nas nie przyjechał?

— Gdzie jesteś w tym momencie? — wyrwał mi słuchawkę Scott. — A dokładniej? Wyjdź na korytarz, natychmiast. — rozłączył się.

Wybiegliśmy przez drzwi, a w dokładnie tym samym momencie podeszła do nas Allison.

— Co tu robisz? Po co tu przyszłaś? — zapytał Scott.

— Bo mnie o to poprosiłeś. — odpowiedziała zmieszana.

— Ja? — spojrzeliśmy na telefon Allison, na którym widniała wiadomość podpisana jako wysłana przez Scotta.

— Dlaczego mam wrażenie, że to nie ty wysłałeś tę wiadomość? — zapytała.

— Bo to nie byłem ja. Przyjechałaś samochodem?

— Jackson mnie podwiózł.

— Świetnie. Ktoś jeszcze? — zapytałam.

— Lydia też. Co tu się dzieje? Kto wysłał tę wiadomość. — zadzwonił do niej telefon. — Gdzie jesteście? — odezwała się, a z drzwi na przeciwko wyszła Lydia i Jackson.

— Nareszcie. Możemy już stąd spadać? — odezwała się Lydia.

Usłyszeliśmy stukanie nad nami i spojrzeliśmy wszyscy na sufit, na którym było można zobaczyć wgniecenia. Stiles złapał mnie za dłoń i spojrzeliśmy po sobie ze Scottem i Stilesem. W pewnym momencie sufit się lekko zapadł.

— Biegnijcie! — krzyknął Scott, a ja zaczęłam biec pociągnięta przez Stilesa.

Sufit całkiem się zapadł, a my wbiegaliśmy po schodach. Biegliśmy ile sił w nogach przez całą długość korytarza. Ja ze Stilesem biegliśmy na przodzie i wpadliśmy do stołówki i przed nami ukazała się ogromna ściana z okien. Spojrzeliśmy po sobie i westchnęliśmy, po czym odwróciliśmy się w stronę reszty, która próbowała zabarykadować drzwi.

— Pomóżcie mi zablokować drzwi. — powiedział spanikowany Scott.

— Scott, poczekaj, nie tutaj. — powiedział Stiles, patrząc się na ścianę.

— Scott, co to było? — zapytała Allison.

— Co spadło z tego sufitu? — zagadnęła przerażona Lydia.

— Możecie mi pomóc? Poustawiajcie tu krzesła. — powiedział, gdy przesuwał z Jacksonem stoły.

— Ludzie, możecie zaczekać? — krzyknęłam.

— Posłuchajcie mnie!

— Stiles coś mówi! — krzyknęłam.

— Zaczekajcie z tym! — przekrzykiwaliśmy się.

— Słyszycie nas?!

— Tu Stiles. — żachnął. — Możecie zaczekać sekundę, proszę?

— Halo! — wrzasnęliśmy w tym samym czasie, a wszyscy się w końcu do nas obrócili.

— Świetna robota! Naprawdę piękna rzeźba.— sarknęłam.

— A teraz, co zrobimy z sześciometrową ścianą okien? — powiedział Stiles i pokazał na szkło. Wszyscy spojrzeli na nią załamani.

— Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się dzieje, bo zaczynam panikować i chciałabym wiedzieć dlaczego. — spojrzała na mnie. — Ivette?

— Ja... — zająknęłam się, a ściany zaczęły się kurczyć. — Ja...

— Hej, Iv, wszystko w porządku? — zapytał się mnie Stiles, łapiąc za ramię.

— Nie wiem, kręci mi się w głowie. — powiedziałam i zaczęłam się cała trząść. — Chyba mam atak paniki. — stwierdziłam i spojrzałam na Stilesa, a obraz zaczął mi się zamazywać.

— Ivette? — krzyknęła Allison, gdy osunęłam się po ścianie.

— O-Okej, słuchaj mnie, słuchaj mojego głosu! Spójrz na mnie. — powiedział Stiles, a ja podniosłam na niego swój wzrok. — Wszystko będzie w porządku, oddychaj.

Ciągle patrząc mu w oczy, próbowałam unormować swój oddech, co powoli mi się udawało.

Oddychaj, Ivette. Oddychaj. Wdech i Wydech. Przecież to nie jest takie trudne, wdech za wydechem, wydech za wdechem. Dasz radę. Przerabiałaś już to. Znajdź swoją kotwicę. Znajdź ją. Allison. Tata. Mama. Kate. Scott. Lydia. Stiles.

Stiles.

Stiles jest moją kotwicą.

Mój oddech zwolnił się, a ściany przestały wirować. Cały czas patrzyłam prosto w oczy Stilesa, który trzymał mnie opiekuńczo za ramiona, pocierając je lekko.

Gdy się uspokoiłam, Stiles pomógł mi wstać, a ja od razu odwróciłam wzrok, bo czułam na sobie spojrzenie każdego, kto znajdował się w tym pomieszczeniu.

Spojrzałam na Scotta, który również zaczął panikować i oparł się o biurko, gryząc paznokcie. Spojrzał na mnie i Stilesa, a my tylko wymieniliśmy się spojrzeniami. Jackson uniósł brwi i spojrzał na nas, czekając na odpowiedź.

— Ktoś zabił woźnego. — odezwał się w końcu Stiles.

— Co?

— Woźny nie żyje. — lekko załamał mu się głos.

— O czym on mówi? To jakiś żart? — zaśmiała się nerwowo Allison.

— Kto kogo zabił? — zapytał Jackson.

— Nie, nie, nie. To miało się skończyć. To puma zabiła...

— Nie rozumiesz, że to nie była puma? — przerwał Lydi Whittemore, trzymając ją za rękę.

— Więc co? Czego chce? — wybuchła moja siostra. — Co się dzieje? Scott!

— Nie wiem. Jeśli tu zostaniemy, on nas zabije. — odwrócił się do nas.

— Nas? Zabije nas? — krzyknęła Lydia.

— Kto? Kto tam jest? — zagadnęła Allison patrząc na mnie i Stilesa.

— To Derek Hale. — powiedział po chwili ciszy Scott, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.

— Derek zabił woźnego? — zapytał Jackson.

— Jesteś pewny? — upewniła się Allison.

— Widziałem go.

— Przecież to puma...

— Nie! Derek ich zabił! — przerwał Lydii.

— Wszystkich? — zapytała Allison.

— Tak, począwszy od swojej siostry.

— Kierowcę też?

— Tak wszystkich! Przecież mówi, więc nie pytajcie o każdego po kolei! — wybuchłam. — Kierowcę, siostrę, dozorcę, wszystkich! — wrzasnęłam. Poczułam jak Stiles przyciąga mnie dyskretnie do siebie jeszcze bardziej i kładzie swoją ciepłą dłoń na moich plecach, powoli je masując, przez co się uspokoiłam.

— Teraz jest tu z nami. Jeśli się nie wydostaniemy, zabije i nas. — powiedział przerażony Scott.

— Dzwoń na policję. — zwrócił się Jackson do Stilesa.

— Nie. — odpowiedział.

— Co masz na myśli mówiąc nie?

— Mam na myśli nie. Chcesz usłyszeć po Hiszpańsku? No! — sarknął. — Nie wiemy, czy Derek jest uzbrojony, a zabił już trzy osoby.

— Twój ojciec ma do dyspozycji całe biuro szeryfa! — wkurzył się Jackson. — Dzwoń do niego!

— Ja zadzwonię. — powiedziała Lydia i wybrała numer alarmowy.

— Lydia, nie, zaczekaj. — chciał do niej podejść, ale Whittemore go zatrzymał.

— Dzwonię z Beacon Hills High School. Jesteśmy zamknięci w szkole i... ale... — odsunęła telefon od ucha. — Rozłączyła się.

— Żartujesz sobie? — powiedziała Allison.

— Podobno ktoś do nich zadzwonił, że dla żartów zgłosimy włamanie w liceum. Jeśli zadzwonię znowu, namierzą mnie i aresztują.

— To dzwoń jeszcze raz. — stwierdziła Allison.

— Nie namierzą telefonu. — odezwał się Stiles. — Zanim tu przyjadą, pojadą do twojego domu.

— O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego on chce nas zabić? — zapytała Allison. — Dlaczego w ogóle zabija?

Zapadła cisza i każdy patrzył na Scotta, który wydawał się być kompletnie zdezorientowany.

— Dlaczego patrzycie na mnie?

— To on wysłał wiadomość do Allison? — zapytała Lydia.

— Nie. Nie wiem. — zająkał się Scott.

— To on powiadomił policję? — dołączyła Allison.

— Nie wiem!

— Przyda nam się chwila przerwy. — stwierdził Stiles i pociągnął mnie i Scotta na drugi koniec stołówki. — Zrzucenie winy na Dereka było świetne.

— Nie mogłem niczego innego wymyślić. To i tak bez znaczenia, przecież nie żyje. No chyba, że jednak przeżył. — westchnął. — Boże, pewnie jest na mnie wkurzona. — spojrzał na Allison.

— Przejdzie jej. — powiedziałam.

— Mamy większe problemy, na przykład jak wydostaniemy się stąd żywi. — powiedział Stiles.

— To, że w ogóle żyjemy jest najważniejsze. Mógł nas zabić. Zwabił nas w kąt. — stwierdził Scott.

— Chce nas zjeść? Wszystkich na raz? — zapytał Stiles.

— Nie, Derek wspominał coś o zemście.

— Na kim? — zagadnęłam.

— Nie wiem. Na twojej rodzinie? — spojrzał na mnie.

— Może stąd ta wiadomość. — stwierdził Stiles.

— Wiedział, że przyjadę z wami, ale Allison musiał zwabić sam. — zgadłam.

— Okej mózgi. Mamy świetny plan! — krzyknął Jackson. — Stiles zadzwoni do swojego bezużytecznego ojca i załatwi kogoś kto potrafi strzelać z broni. Nieprawda, że cudowny plan?

— On ma rację. — odezwał się Scott. — Powiedz mu prawdę, cokolwiek, po prostu do niego zadzwoń.

— Nie pozwolę, by mój tata został zjedzony. — szepnął do niego Stiles.

— Skoro tak się bawimy, to dawaj telefon. — powiedział Jackson i szarpnął za kurtkę Stilinskiego, lecz zamiast zdobyć telefon, zarobił pięść Stilesa w swoją twarz. Uderzył go tak mocno, że mogłabym przysiąc, że usłyszałam pękającą kość nosa Whittemora.

— Jackson! — krzyknęła Allison i do niego podbiegła. — Wszystko w porządku?

Podeszłam do Stilesa i złapałam jego nienaturalnie dużą i ciepłą dłoń w moją zimną i malutką. Ten splótł nasze palce i zacisnął uścisk. Wolną ręką z wkurzeniem wyciągnął telefon z kieszeni kurtki i wybrał numer do swojego taty.

— Hej tato, to ja. — odezwał się. — Znowu nagrywam się na pocztę. Po prostu do mnie oddzwoń, natychmiast.

W tym samym momencie, coś zaczęło walić w drzwi próbując się do nas dostać.

— Jesteśmy w szkole, tato. Powtarzam, jesteśmy w szkole. — powiedział i się rozłączył. Przesunął mnie za siebie. — W kuchni są schody.

— No tak, ale one prowadzą na górę. — stwierdziłam spanikowana, nie odrywając wzroku od drzwi.

— Lepiej pójść tam, niż zostać tu. — powiedział i pociągnął mnie w stronę drzwi, a każdy pobiegł za nami.

W ostatnim momencie wybiegliśmy ze stołówki i weszliśmy szybko po schodach na górę. Weszliśmy do pierwszej lepszej, otwartej klasy, która okazała się być tą od chemii. Scott wziął krzesło i zablokował klamkę. Wszyscy siedzieliśmy cicho i nasłuchiwaliśmy. Gdy usłyszeliśmy warknięcie i powolne kroki obok drzwi do naszej kryjówki, zamknęłam oczy i cała się spięłam.

— Ile osób zmieści się do twojego auta? — zwrócił się Scott do Jacksona.

— Pięć osób, ale ledwo.

— Pięć? Ja ledwo wepchnęłam się do tyłu. — stwierdziła Allison.

— Nie ważne. Nie wydostaniemy się stad, bo tak czy siak, przyciągniemy jego uwagę. — powiedział Stiles.

— A co z tym? — zapytałam i wskazałam na drzwi. — Tym wyjściem dostaniemy się na dach, a schodami pożarowymi, na parking jest tylko kilka sekund.

— Są zamknięte. — stwierdził Stilinski.

— Woźny ma klucz. — odezwał się Scott.

— Woźny jest martwy. — przypomniałam.

— Pójdę po klucz, pokieruję się zapachem krwi.

— To niesamowicie kiepski pomysł. Masz może inny? — zapytał Stiles.

— Idę po klucz.

— Żartujesz sobie? — odezwała się Allison, gdy McCall do niej podszedł.

— Jeśli chcemy się stąd wydostać, to jest to najlepszy plan.

— Nie masz nawet broni. — załamał jej się głos. Scott rozglądnął się wokół siebie i wziął do ręki wskaźnik zakończony gumową dłonią. Wywróciłam oczami i spojrzałam na resztę.

— Lepsze to niż nic. — stwierdził.

— Musisz mieć coś jeszcze. — stwierdziłam ze Stilesem.

— Owszem. — odezwała się Lydia i skierowała swój wzrok na chemikalia.

— Oblejemy go kwasem? — żachnął Stiles.

— Nie. Zrobimy bombę zapalającą. — stwierdziła.

— Koktajl Mołotowa. — powiedziałam i spojrzałam na Lydię.

— W gablocie jest wszystko co nam potrzebne. — powiedziała i spojrzała na mnie znacząco.

— Koktajl...? — zaczął Stiles.

— Mołotowa. — powtórzyłam powoli z Lydią. Każdy się na nas patrzył.

— No co? Czytałam gdzieś o tym. — spojrzała na zdziwionego Jacksona.

— Do gabloty też nie mamy klucza. — powiedział Stiles.

— Nie jest nam potrzebny. — stwierdził Jackson i wybił łokciem szybę w gablocie.

— Jackson, daj mi kwas siarkowy. — powiedziała Lydia, gdy mieszała składniki. Spojrzałam na Stilesa, który się do mnie uśmiechnął.

Gdy Lydia skończyła robić koktajl Mołotowa, podała go Scottowi, który niepewnie wziął go do ręki.

— Nie, to jakiś obłęd. Nie możesz tam iść. — zaczęła Allison.

— Nie możemy tu siedzieć i czekać. — odpowiedział jej Scott.

— Możesz tam zginąć. Nie rozumiesz tego? To morderca! — pochyliła się nad stołem do McCalla.

— A my będziemy następni, jeśli nic nie zrobimy. — zauważył.

— Zatrzymaj się. — podbiegła do niego. — Pamiętasz, kiedy mówiłeś, że widzisz, kiedy kłamię? — zapytała, a on jej przytaknął. — Ja wiem, kiedy ty to robisz. — po jej policzkach zaczęły spływać łzy, a mnie ścisnęło serce. — Jesteś okropnym kłamcą, a robisz to całą noc. Po prostu, nie wychodź, nie zostawiaj nas. Nie zostawiaj mnie, proszę.

— Zamknijcie drzwi. — powiedział i miał już wychodzić, gdy Allison przyciągnęła go do pocałunku. Odwróciłam wzrok, żeby się nie popłakać, bo była to tak ckliwa scena, że łamało mi się serce. Podeszłam do Allison i przytuliłam ją, próbując dodać jej otuchy.

Siedzieliśmy na jednym ze stołów i od dobrych dwudziestu minut czekaliśmy na Scotta. Z minuty na minutę stresowałam się coraz bardziej i miałam coraz gorsze przeczucia. Oparłam głowę o ramię Stilesa, który stał obok mnie przy stole i przymknęłam oczy, bo byłam już naprawdę zmęczona. Oplótł mnie ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej i sam oparł swoją głowę o moją.

— Nic z tego nie rozumiem. Nie rozumiem, czemu poszedł tam sam, a nas zostawił tutaj. Nie mogę... nie mogę przestać się trząść. — załkała Allison.

— Spokojnie. — powiedział Jackson i złapał ją za ręce. Spojrzałam to na niego, to na Lydię, która wydawała się być zdezorientowana. — Wszystko w porządku.

— Jak się czujesz? — zapytał się mnie cicho Stiles.

— Chyba dobrze. Poza ciągłym przeczuciem, że stanie się coś złego.

— To Scott. — spojrzał na mnie z góry. — Da sobie radę.

Spojrzałam mu w oczy i było w nich coś czego nie potrafię wytłumaczyć. Patrzył się na mnie, ale nie tak jak zwykle przez co w moim brzuchu pojawiły się motylki, lecz zignorowałam to i tylko się uśmiechnęłam, co odwzajemnił i ponownie wtuliłam się w jego ramię. W pewnym momencie odezwała się Lydia.

— Jackson, dałeś mi kwas siarkowy, prawda? Inaczej kwas nie odpali. — spojrzała na niego.

— Dałem ci to, co chciałaś. — żachnął.

— Ta. — wbiła w niego zdezorientowany wzrok. — Na pewno.

Spojrzała na mnie i posłała mi zaniepokojone spojrzenie. Obie skierowałyśmy wzrok na stół, na którym leżała jakaś kolba. Nagle po całym budynku rozniósł się głośny i przerażający ryk. Razem ze Stilesem zerwałam się na nogi, cały czas trzymając się jego ramienia. Jackson złapał się za kark i zaczął krzyczeć w agonii, powalając się na kolana. Złapałam się za uszy, gdy zaczęło mi w nich niesamowicie piszczeć i boleć, przez co sapnęłam głośno, czując ciepłą ciecz na opuszkach palców. Nawet nie zauważyłam kiedy Stiles złapał mnie za głowę i uważnie oglądał co się ze mną dzieje.

— Hej, wszystko w porządku? — zapytał spanikowany, oglądając uważnie moją głowę. Jego oczy nagle się rozszerzyły i zaczął wycierać coś przy moich uszach — O, mój Boże, Iv! — spojrzałam na niego pytająco, czując jak cały ból mija — Krwawisz z uszu — nachylił się nade mną lekko i szepnął tak, aby nikt nas nie usłyszał.

— Krwawie z uszu? — zdziwiłam się i spojrzałam na opuszki swoich palców widząc czerwoną ciecz. Sapnęłam cicho i szybko wytarłam ręce o moją bluzkę — Gdy usłyszałam ten ryk, zaczęło piszczeć mi w uszach i niesamowicie boleć mnie głowa — wytłumaczyłam mu szybko, widząc kątem oka jak Lydia i Allison podnoszą Jacksona.

— Jest w porządku — sapnął, cały czas trzymając się karku i wyrwał się z rąk dziewczyn — Serio, jest ze mną dobrze.

— Nie wyglądasz na takiego — stwierdziła Allison.

— Co masz na tyle karku? — zapytał Stiles i wskazał na rany wyglądające jakby ktoś wbił mu tam pazury. Jackson odepchnął od siebie rękę Stilesa, przez co stanęłam przed nim, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.

Spojrzałam ponownie na Stilesa i równo przytaknęliśmy głową, że coś jest tu nie tak. Rana była łudząco podobna do pazurów a to, że poczuł ból przez ryk tym bardziej mnie to zaczęło intrygować. A co najgorsze, ze mną też się coś stało, a ja nie mam bladego pojęcia co i przeraża mnie to. Niesamowicie.

— Nic mi nie jest — powiedział Jackson.

— Ma to od paru dni i nie chce mi nic powiedzieć — poinformowała nas Lydia, patrząc uważnie na swojego chłopaka.

— Jakbyś się tym w ogóle interesowała — sarknął.

— Okej, dosyć — powiedziałam i stanęłam koło Lydii — Jeszcze raz na nią warkniesz lub zrobisz cokolwiek co ją choć trochę zrani, wydłubię ci oczy widelcem tak, jak o tym zawsze marzyłeś — powiedziałam, nawiązując do dnia, kiedy usiedli z nami na lunchu. 

Jackson przez chwilę rzucał mi zabójcze spojrzenia, lecz nie przejęłam się tym tylko obróciłam do Lydii pytając, czy wszystko jest okej. Gdy przytaknęła głową, uśmiechnęłam się do niej lekko co odwzajemniła, mówiąc ciche "Dziękuję".

— Możecie przestać się kłócić choć na chwilę? — zapytał Stiles, a ja rzuciłam mu spojrzenie, przez co od razu się zamknął.

— Gdzie jest Scott? Powinien już tu dawno być — panikowała Allison, przejeżdżając palcami przez włosy.

Nagle usłyszeliśmy przekręcanie zamka i wszyscy obróciliśmy się w stronę drzwi, w którym mignęła nam twarz Scotta, by za chwilę znowu zniknąć. Allison podbiegła do drzwi, szarpiąc za nie.

— Scott! — szarpała za klamkę, ale drzwi nie ruszyły. — Scott!

— Co on robi? — zapytała spanikowana Lydia, która do mnie podeszła. Złapała mnie za rękę, a ja ją mocno ścisnęłam, próbując dodać przyjaciółce otuchy.

Allison dalej waliła w drzwi, wołając Scotta, dopóki Martin jej nie przerwała.

— Przestań. Przestań! — krzyknęła. — Słyszycie?

Ucichliśmy i usłyszeliśmy wycie syren policyjnych. Spojrzałam na Stilesa z ulgą i podbiegłam wraz ze wszystkimi do okna, by zobaczyć podjeżdżające pod szkołę radiowozy. Po paru minutach usłyszeliśmy donośne kroki, a następnie dźwięk wywarzanych drzwi. Wszyscy spojrzeliśmy w tym kierunku i zobaczyliśmy w nich szeryfa. Stiles podszedł do niego i go przytulił. Lydia podeszła do mnie i sama przyciągnęła mnie do uścisku, którego tak bardzo potrzebowałam. Wtuliłam się w przyjaciółkę i cicho załkałam, aż w końcu z emocji popłakałam się. Przez ten cały czas byłam tak przerażona, że nie miałam nawet czasu uronić jednej łzy. W końcu wszyscy wyszliśmy ze szkoły. Poszłam z roztrzęsioną Allison do karetki, a tam podali jej jakieś tabletki na uspokojenie. Spojrzałam na Allison i wskazałam głową na Stilesa i Scotta, którzy rozmawiali z szeryfem. Moja siostra przytaknęła głową wiedząc, że chcę do nich podejść, więc ostatni raz ją przytuliłam i podbiegłam do chłopaków, od których właśnie odchodził tata Stilesa. Oparłam się o barierkę obok Stilesa i wtuliłam się w jego bok, czując jak przeplata nad moimi ramionami swoje ramię, przyciągając mnie do siebie jeszcze bardziej.

— Przetrwaliśmy! — wygłosił Stiles, gdy Scott obrócił się do nas — Nie daliśmy się Alfie. Jest dobrze, huh? Żyjemy — przerwał, gdy zobaczył wzrok Scotta.

— Gdy byliśmy w sali chemicznej, przeszedł tuż obok drzwi. Nie mógł nas nie słyszeć, musiał wiedzieć, że tam byliśmy — powiedział Scott, widocznie rozdrażniony wszystkim, co się stało.

— Wtedy byśmy nie przeżyli — zauważyłam.

— On chce mnie w swoim stadzie — stwierdził zdenerwowany Scott, patrząc na nas uważnie i westchnął opuszczając ręce wzdłuż ciała — Ale najpierw... muszę pozbyć się mojego starego stada.

— Co masz na myśli? — zapytałam prostując się lekko.

— Jakie stare stado? — dociekał Stiles.

— Allison, Jackson, Lydia — przerwał na chwilę, patrząc na swoje buty, by zaraz podnieść głowę — Was — utkwiłam w nim wzrok, opuszczając trochę ramiona.

— Alfa nie chce nas zabić — stwierdził Stiles, patrząc uważnie na Scotta, rozchylając lekko usta, gdy zrozumiał o co chodzi. Scott obrócił się do nas plecami i opuścił lekko głowę.

— Ja mam to zrobić — powiedział cicho i zaciął się na chwilę — I to nawet nie jest najgorsza część.

— Jak, do cholery, nie jest to najgorsza część, Scott? — oburzył się Stiles, wymachując wolną ręką.

— Kiedy w sali gimnastycznej zmusił mnie do przemiany — obrócił się do nas — chciałem to zrobić — utkwił w nas przerażony wzrok — Chciałem was zabić. Wszystkich.

Patrzyłam na niego uważnie, czując jak do moich oczu zaczynają napływać łzy. Ale nie łzy przerażenia, łzy smutku. Smutku, bo Scott jest tylko nastolatkiem i nie powinien przejmować się tym, że może kogoś zabić, bo starci kontrolę nad sobą. Powinien się martwić o oceny, pierwsze miłości, różne znajomości, powinien się bawić, a nie walczyć o życie i zdrowie swoje i swoich bliskich. Scott podniósł wzrok, trafiając na mój, lecz spojrzał za mnie i złączył brwi w jedną linię. Ruszył z miejsca, więc razem ze Stilesem ruszyliśmy za nim, by zobaczyć siedzącego w karetce Deatona. Ściągnęłam brwi tak samo jak Scott i w trójkę przystanęliśmy przy Deatonie, wlepiając w niego wzrok.

— Tu jesteście! — powiedział Deaton, gdy nas zobaczył.

— Jak się... — zaczął Scott, ale zaciął się, nie rozumiejąc o co chodzi.

— Wydostałem? — dokończył za niego Deaton — Nie było łatwo. Ponoć zawdzięczam ci życie — uśmiechnął się lekko do Scotta — Zasługujesz na podwyżkę — zaśmiał się, gdy my całą trójką patrzeliśmy na niego z niedowierzaniem. 

— Koniec — poczułam jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu i obróciłam się, by zobaczyć szeryfa — dajcie sanitariuszom pracować. Porozmawiacie z nim później — powiedział i zaczął nas prowadzić w przeciwną stronę.

Scott pobiegł do Allison, która czekała na naszego tatę, więc przystanęłam w miejscu i spojrzałam w ich stronę. Obróciłam się do Stilesa, który przyglądał mi się i uśmiechnęłam się do niego, przylegając do jego klatki piersiowej. Stiles owinął swoje ramiona wokół mnie i pocałował mnie lekko w czubek głowy, gdy przymknęłam lekko oczy, wsłuchując się w jego miarowe bicie serca.

Do napisania!

━━━━━━ argentivette
Oliwka.

realized: 23.01.20

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro