Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Changretta_watt

Miłego czytania :*

***

— Dlaczego nie powiedziałeś, że odszedłeś z mafii? — zapytała, gdy stąpaliśmy po ciepłym piasku.

— Nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — W natłoku tych wszystkich wiadomości, po prostu zapomniałem. Poza tym... czy to by coś wniosło do naszej relacji?

— Sama nie wiem. — Potarła nerwowo ramiona. — Chciałabym głupio wierzyć, że teraz będziesz zwykłym facetem, ale później patrzę ci w oczy i widzę, że okrywa je mrok. Wiem, że to odejście i cała ta szopka, którą odstawiasz, ma jakieś drugie dno.

— To oznacza tylko jedno. — Złapałem ją za przedramię i przyciągnąłem do siebie. Zaskoczona oparła dłonie na moim torsie. — Bardzo dobrze mnie znasz, Clarisso. Lepiej, niż mógłbym przypuszczać.

— Kim tak naprawdę była Kate? — Kontynuowała proces zdobywania informacji, nie reagując na mój żartobliwy ton.

— Już mówiłem, rosyjską agentką, córką albo podopieczną ważnego bossa.

— To trochę dziwne, że pracowałeś z nią tyle czasu i nie dowiedziałeś się, że masz wroga pod nosem. — Skrzyżowała ramiona.

— Wiem, jak źle to wygląda Clary, ale Rosjanie mają naprawdę dobrych szpiegów i agentów. Wyrobili jej niezły profil, wykorzystali nawet dziecko dla uwiarygodnienia. Zresztą nigdy bym się nie spodziewał, że zostanę zaatakowany właśnie w ten sposób. Belozersky to dawny partner biznesowy mojego ojca — westchnąłem, wbijając czubek buta w piasek. Po chwili wyprostowałem się i dodałem już pewniejszym tonem: — Skoro chce wojny, to ją dostanie.

— Wojny? Chcecie wywołać wojnę przez to, że oskubał was z pieniędzy?

— Nie. Zaatakował syna innego bossa, Clary. Luigi rządzi całym wschodnim wybrzeżem USA i połową Sycylii. Nie zabili mnie, bo chcą bym żył ze świadomością, jak łatwo dałem się podejść, że tak naprawdę nasza ochrona jest do dupy. W tym planie chodziło o to, by nas poniżyć, by mnie poniżyć. — Podkreśliłem.

— Cóż... — Przewróciła oczami i ruszyła dalej. — Miałeś do niej słabość. Wiedziałam, że fizycznie cię pociąga.

— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tego żałuje. — Zatrzymałem ją szybko. Ująłem za ramię i odwróciłem powoli to małe ciałko w swoją stronę. — Zawsze z tego drwiłem, myśląc, że sam jestem ponad takim pragnieniom. Wyszedłem na prawdziwego hipokrytę...

— Wyszedłeś. — Przytknęła.

— Przepraszam, kwiatuszku — jęknąłem żałośnie. Pozwoliłem sobie na to, by przytulić się do niej. Owinąłem ciasno ramiona wokół ciała blondynki, rozkoszując się jej ciepłem, podczas gdy ona stała sztywno, nie wykonując żadnego ruchu. Zdobyła się jedynie na głębokie westchnienie. — Tak bardzo przepraszam.

— To już przeszłość. — Poklepała mnie po ramieniu.

— Nie zdradziłem cię. — Poczułem, że muszę ją zapewnić o tym po raz setny. — Gdyby tak było, nie odważyłbym się spojrzeć ci w oczy. Mówię prawdę. Była moją zgubą, ale tego przestępstwa nie popełniłem.

— Nie chcę o tym rozmawiać, Adrian — ucięła. — Może i chciałabym ci wierzyć, ale pamiętam, jak na nią patrzyłeś. Poza tym zdrada nie dotyczy jedynie fizycznego aspektu.

— Rozumiem, kwiatuszku. Wiem, co masz na myśli. — Spuściłem głowę na kilka sekund. Odsunąłem się nieznacznie, ujmując dłonie Clarissy. Zbliżyłem je do ust i ucałowałem. — Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie zawiodę.

— Zobaczymy. — Uśmiechnęła się nieco wyniośle. — Dałam ci szansę, a ty mnie porwałeś. Ten czyn nie działa na twoją korzyść.

— Pamiętam, jak mówiłaś, że chciałabyś zobaczyć skrawek Europy — wytknąłem.

— Co takiego siedzi ci w głowie? Jaki masz plan? — zapytała, ponownie ignorując moją wypowiedź. Poprawiła kołnierz koszulki polo, którą ubrałem dzisiejszego ranka. — Mówiłeś, że Kate zadłużyła cię na miliard dolarów. Skoro już nie jesteś członkiem mafii, skąd weźmiesz pieniądze?

Uśmiechnąłem się szeroko, skupiając na niej całą uwagę. Ta nagła zmiana tematu nie była mi na rękę. Odgarnąłem niesforny kosmyk z twarzy blondynki i schowałem go za uchem. Ująłem te urocze policzki w dłonie. Ukryłem konsternacje pod maską, bo nie spodziewałem się, że pozwoli mi na taki ruch. Wpatrywałem się przez jakiś czas w te śliczne oczka, wsłuchując się w dźwięk morskich fal.

— Jutro rano wyjedziemy do Katanii. Będziesz mi towarzyszyć podczas spotkania biznesowego, a później zwiedzimy miasto. — Pochyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole.

— Odpowiedz — naciskała.

— Odwiedzimy wszystkie miejsca, na które będziesz miała ochotę. Wypijemy kawę pod markizą w najlepszej kawiarni i zjemy prawdziwe włoskie tiramisu. Zrobię ci piękne zdjęcia na Via Etna, takie, które będą się nadawać na Instagram.

— Och, dziękuję za poświęcenie, panie Caruso — rzuciła z irytacją, ruszając przed siebie. — Znowu brak wyjaśnień. Na tym nie zbudujesz relacji!

— Wszystko w swoim czasie, kwiatuszku!

Nie zareagowała na moje słowa, tylko uparcie brnęła przed siebie. Przewróciłem oczami, pozwalając jej na zwiększenie dystansu. Zatrzymałem się przy budce z zimnymi napojami, żeby wziąć coś orzeźwiającego, co pomoże przetrwać prawie trzydzieści stopni ciepła i ugasi pożar, jaki wywołuje ten mały krasnal. Clary w tym czasie wybierała najlepsze miejsce na rozłożenie swojego niebieskiego ręcznika z jednorożcem pędzącym po tęczy między chmurami. Czekając na zamówienie, obserwowałem z fascynacją, jak rozpina białą sukienkę, odsłaniając ciało. Zaschło mi na moment w gardle, kiedy delikatny materiał sunął w dół okrągłych ramion. Poczułem przyjemne ciepło, które wypełniło wszystkie kończyny i rozpaliło serce. Popadłem w zachwyt, nie dlatego, że widziałem jej nagość, lecz dlatego, że dostrzegłem to piękno, za którym tęskniłem przez wiele tygodni.

Odebrałem kolorowe drinki, upijając z każdego po łyku, bo sprzedawca wypełnił kubki po brzegi, a ja nie miałem najlepszej koordynacji na piasku.

— Marakuja czy Winogrona? — zapytałem, stojąc nad dziewczyną.

— Marakuja.

Odebrała chłodny napój i upiła łyk, krzywiąc się prawdopodobnie z zimna. Rozłożyłem ręcznik dla siebie i zdjąłem koszulkę, wystawiając się na działanie promieni. Oparłem łokcie na kolanach i rozejrzałem po plaży. Tylko garstka turystów korzystała z prawie trzydziestu stopni ciepła. Tubylcy nie uznawali października za miesiąc, w którym można odpoczywać nad morzem. Lepiej dla nas, był spokój.

Skrzyżowałem spojrzenie z ochroną i skinąłem nieznacznie głową. Nie chciałem się kłócić z ojcem, gdy rozkazał im ze mną jechać, ale nie rozumiałem, po co marnować ich czas na spacer po plaży i obiad.

— Pomóc ci? — zapytałem, gdy od dłuższego czasu obserwowałem, jak Clary męczy się z rozsmarowaniem kremu z filtrem na plecach.

— Tak, poproszę — odpowiedziała, wprawiając mnie w zadumę.

Byłem pewien, że każe mi spierdalać.

Przysunąłem się bliżej, odgarnąłem włosy na jeden bok i nabrałem trochę kosmetyku na dłonie. Przesuwałem delikatnie palcami po skórze Clarissy, napawając się jej fakturą. Przypominałem sobie wszystkie pieprzyki, które miała na plecach i ten jeden, charakterystyczny na prawym pośladku. Wykonywałem czynność bardzo powoli, chcąc przedłużyć ten cudowny moment.

— Czego będzie dotyczyć spotkanie? — odezwała się po chwili.

— Projektu nowoczesnego domu. — Przełknąłem ślinę, zjeżdżając kciukami na lędźwie. — To jakieś wielkie marzenie bogatego małżeństwa. Willa ma powstać na zboczu w Bułgarii.

— Przecież nie lubisz takich projektów, a tym bardziej projektować wnętrz.

— To prawda. Harvey przyjął zlecenie w moim imieniu, gdy jeszcze byłem w Nowym Jorku. Twierdzi, że to w jakiś sposób pomoże mi wrócić do wprawy i biznesu. Nie byłem zachwycony, ale teraz już za późno na odwrót. Zresztą zrobiłem wstępne szkice i obliczenia, poprowadzę tę budowę do końca, nie wydaje się taka trudna.

— I jaka jest moja rola w jutrzejszym spotkaniu? — Spojrzała na mnie przez ramię. — Mam uśmiechać się ładnie?

— Masz ogromne zasoby pomysłów i świetnie dobierasz kolory. Chciałbym, żebyś została moim doradcą. Poza tym... pięknie malujesz, może para będzie zainteresowana jakimś obrazem?

— Chyba żartujesz — żachnęła się.

— Nie, dlaczego tak uważasz? — Zbliżyłem się.

— Zmieniłam całkiem swój styl. — Wzruszyła ramionami. — To będzie oficjalne spotkanie?

— Tak.

— Dobrze, widziałam idealną sukienkę w szafie — powiedziała, grzebiąc w piasku. — Czyje to są rzeczy?

— Twoje. Mama nie znosi pakowania. Zawsze każe wyposażać szafy w nowe ubrania przed przyjazdem. Służba na podstawie rozmiaru i pogody coś wybiera.

— Chciałabym kiedyś mieć takie zmartwienia — żachnęła się, odwracając głowę.

— To wyzwanie? — Przybrałem niegrzeczny wyraz twarzy.

Zaszczyciła moją osobę przeszywającym spojrzeniem, w którym znowu dało się dostrzec błyskawice. Przez jakiś czas gryzła się sama ze sobą, zastanawiała, co powiedzieć albo zrobić. Co rusz rozchylała usta, aby po chwili utworzyć z nich prostą linię.

— Skończyłeś już badać moje rozstępy?!

— Nie, uwielbiam je. — Zacisnąłem mocniej palce na biodrach i pochyliłem się, by złożyć pocałunek na odsłoniętym barku.

— Ugh! Zostaw mnie! — Podniosła się z ręcznika i żwawym krokiem ruszyła w stronę morza.

— Kwiatuszku przecież dopiero co nasmarowałem cię kremem! — krzyknąłem, ale wcale się nie przejęła. — W sumie to dobrze, chętnie zrobię to jeszcze raz!

Przez kilka długich chwil obserwowałem, jak pływa w ciepłej wodzie. Uparcie pilnowała, by upięte w kok włosy nie zetknęły się z cieczą. Czarny komplet bikini pięknie kontrastował z otaczającym ją błękitem. Na plaży panował spokój, nie było nieznośnych dzieci, plączących się pod nogami, ani piszczących nastolatek. Mogłem śmiało powiedzieć, że udał mi się ten wypad. Ciszę przerywały fale, odbijające się od piaszczystego brzegu oraz mew, które krążyły dookoła. Nawet dźwięki z miasta były jakieś ograniczone, zupełnie, jakby cała Sycylia nagle zamilkła.

Chodziłem wzdłuż brzegu i grzebałem stopą w pasku, wyszukując skarby. Kolorowe muszelki wypełniały moje kieszenie, zgrzytając przy każdym kroku. Wiedziałem, że Clary miała naturę zbieraczki i kolekcjonerki, chciałem więc coś dla niej zabrać.

Nagle, nie wiadomo skąd, Morze Śródziemnomorskie zaszczyciło nas większymi falami. Jedna zalała połowę plaży, wciągając do wody ręczniki, koszyki i telefony. Do naszych rzeczy jednak nie dotarła. Przypadkowo wybrane miejsce okazało się idealnym trafem.

Obejrzałem się na morze, gorączkowo poszukując wśród fal małej blondynki.

Zerwałem się z miejsca, biegnąc prosto do wody. Przecinałem nerwowo ciecz, usiłując pochwycić biedną dziewczynę. Udało mi się złapać ją za rękę. Zaparłem się mocno nogami, chcąc przeciwstawić się sile prądu.

Po kilku długich sekundach udało mi się wydostać ją na powierzchnię. Wziąłem Gilbert na ręce i ruszyłem do brzegu,

— Clary — mówiłem do niej, spoglądając nerwowo na wykrzywioną w grymasie twarz. — Kwiatuszku? Clarissa!

— Boże... — jęknęła.

— Nie rób mi tak więcej. — Przytuliłem ją mocniej do siebie. — Cały się trzęsę.

— Postaw mnie — zażądała. — Jestem ciężka, a ty masz chore kolano.

— Nie.

Przycisnąłem ją jeszcze mocniej i choć rzepka rzeczywiście zaczęła przeskakiwać w dziwny sposób, powodując ból, uparcie szedłem przed siebie. Posadziłem ją na kolorowym materiale i szybko przykryłem swoim ręcznikiem. Masowałem plecy dziewczyny, co jakiś czas lekko poklepując miejsce między łopatkami, gdy zaczynała kaszleć. Czerwone, załzawione oczy spoglądały co rusz w moje. Serce dudniło mi w klacie, dobitnie uświadamiając, że zależało mi na niej bardziej, niż mógłbym przypuszczać.

— W porządku? — zapytałem, po kilku minutach.

— Tak, już lepiej — szepnęła. — Dziękuje. Nie byłam na to przygotowana.

— Ani ja.

— Wiedziałam, że ocean jest niebezpieczny, ale nie spodziewałam się, że morze także.

— Ma wybuchowy temperament, jak mieszkańcy tej wyspy.

— Skąd masz taki dobry humor? — Trąciła mnie w ramię.

— Tylko to mi zostało po wypadku.

Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.

Po paru godzinach udaliśmy się na obiad w lokalnej restauracji, a po nim poświęciliśmy jeszcze jakiś czas na zwiedzanie miasteczka. Popołudnie spędziliśmy na polach, krążąc między winoroślami, pijąc wino i wspominając wypady sprzed roku. Gilbert uśmiechała się cały czas, robiła dużo zdjęć i objadała owocami.

Gdy wróciliśmy do rezydencji, nasze humory nieco przygasły. Pięć luksusowych samochodów zaparkowanych na podjeździe uświadomiło mnie, że kolacja nie będzie tylko w kameralnym, rodzinnym gronie. Weszliśmy bocznymi drzwiami, przemknęliśmy przez kuchnię i spiżarnię, po to, by teoretycznie niezauważeni dostać się na poddasze.

— Nie chcę tam iść — jęknęła, gdy stała przy drzwiach do swojego pokoju.

— Ja też nie... — Zwiesiłem głowę. — Myślałem, że będziemy tylko my i rodzice...

— Clarisso, Adriano.

Ostry ton ojca sprawił, że dziewczyna podskoczyła, a mnie włosy zjeżyły się na karku. Spojrzałem w stronę krętych schodów, na których dumnie stał Luigi. Miał zaciśniętą szczękę, przez co uwydatniła się jeszcze bardziej. Ciemne, gęste brwi były mocno ściągnięte do siebie, wyrażając lekkie niezadowolenie. Ciemny smoking oraz złote dodatki sprawiły, że przełknąłem ślinę.

Spotkanie mafijne.

Zawsze tak się ubierał, gdy musiał kogoś powitać w pokoju przeznaczonym tylko na męskie rozmowy.

— Jesteście spóźnieni. Nawet Carlo i Andrea już przylecieli.

— Chciałabym wziąć prysznic przed...

— Oczekuję, że za dwadzieścia minut będziecie gotowi. — Przerwał Clary.

Nie czekając na naszą reakcję ani nawet odpowiedź, odwrócił się na pięcie i zniknął za murkiem, pozostawiając po sobie jedynie ciężką atmosferę i woń męskich perfum. Clary opuściła ramiona i bez słowa weszła do pokoju.

Nie rozmawiając już więcej, rozeszliśmy się do przydzielonych pomieszczeń.

Wybrałem ciemnoszare klasyczne spodnie, do których dobrałem czarną, jedwabną koszulę. Pozostawiłem ostatni guzik rozpięty i darowałem sobie założenie muszki czy krawatu. Zrezygnowałem również z marynarki, ponieważ temperatura na zewnątrz wciąż była wysoka i nie planowałem niepotrzebnie się spocić. Poza tym, dla mnie to spotkanie miało czysto rodzinny charakter, nie zamierzałem dobić targu, nie musiałem się więc stroić niepotrzebnie. Poprawiłem włosy, założyłem zegarek od Eleny i wsunąłem stopy w wiedenki. Wszystko zajęło mi dokładnie piętnaście minut.

Wyszedłem z pokoju, od razu kierując się do drzwi Clary. Zapukałem, a gdy usłyszałem pozwolenie na wejście, nabrałem więcej powietrza. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem wrota.

Siedziała bokiem na szezlongu, wciskając kryształowe kolczyki w dziurki do uszu. Jasnoniebieska, satynowa sukienka na ramiączkach cudownie przylegała do jej ciała, a wcięcie na plecach w kształcie litery V, pobudzało wyobraźnię. Złote kosmyki przez wilgoć pofalowały się cudownie, na co pewnie narzekała.

Zbliżyłem się bez słowa. Sięgnąłem po białe sandałki, a następnie uklęknąłem przed Clary, nie spuszczając wzroku z jej uroczej twarzy.

— Pięknie wyglądasz, kwiatuszku — szepnąłem, ujmując jedną stopę dziewczyny. — Pozwól, że ci pomogę.

— Oczywiście — odpowiedziała, odchylając się lekko. — To chyba pierwszy raz, gdy przede mną klękasz.

— I jak wrażenia? — Wygiąłem usta w przebiegłym uśmiechu, zapinając łańcuszek wokół kostki.

— Podoba mi się ten widok. Rób tak częściej.

Pewność siebie, jaką emanowała, bardzo mi imponowała.

Założyłem drugi bucik, podniosłem się z klęczek i wystawiłem dłoń. Ujęła ją ostrożnie. Napięcie, jakie przeskoczyło między nami, sprawiło, że włosy na karku stanęły dęba. Niebieskie oczy Clarissy rozbłysły, a pełne usta, pociągnięte nudziakową szminką rozchyliły się, ukazując ząbki. Dios mio, jakże atrakcyjna była. Przez kilka długich sekund wpatrywaliśmy się w siebie. Wodziła spojrzeniem od moich oczu do ust, dając mi nadzieję na pocałunek. Sam nie wiedziałem, czy mogę wykonać taki krok.

— Chodźmy — wyszeptała, oblizując delikatnie wargi. — Zgłodniałam.

— Ja również — odchrząknąłem.

Wiedziałem, co miała na myśli. W końcu jedliśmy kolację ledwie godzinę wcześniej.

Prowadziłem ją pod ramię w stronę eleganckiej jadalni, z której dochodziły głosy. Zapach jedzenia był doprawdy zabójczy, ale stres związany ze spotkaniem rodzinnym sprawił, iż mój przełyk zawinął się w supeł. Wszyscy nagle umilkli, gdy wkroczyliśmy do pomieszczenia, z przyczepionymi, sztucznymi uśmiechami na twarzach.

— Buona serata — powiedziałem, kładąc dłoń na lędźwiach Clary.

Popchnąłem delikatnie dziewczynę do wolnego miejsca przy stole. Odsunąłem dla niej krzesło, czując na sobie przeszywający wzrok Cyrila Lakomy.

— Clarisso, wyglądasz cudownie w tej sukience. — Apollonia przerwała ciszę.

— Dziękuję.

— Teraz wreszcie rozumiem, o co ta cała awantura — mruknął Federico. — Wygląda dokładnie jak ona.

— Ta uwaga nie była na miejscu, wuju — uciąłem, zajmując miejsce.

— Twój ostry ton na mnie nie działa — prychnął.

— Możemy w końcu zjeść kolację? — Apollonia zgromiła spojrzeniem wszystkich mężczyzn. — Głupie komentarze zostawcie sobie na później, gdy będziecie sami w waszej chlewni.

Carlo zaśmiał się bezgłośnie, wymieniając spojrzenie ze mną i swoim młodszym bratem. Lakoma siedział sztywno ze zmarszczonym czołem. Jego żona miała sztuczny uśmiech przyklejony do twarzy, natomiast córka wpatrywała się w pusty talerz przed sobą, skubiąc nerwowo skórki przy paznokciach.

Felicia, nasza gosposia, zaczęła przynosić wszystkie gorące, pachnące potrawy. Zabraliśmy się za jedzenie, dolewając do kieliszków białe wino. Włoski śpiewak operowy wrzeszczał z radia, ciesząc słuch mojej matki, a ja rozmasowywałem co rusz pulsującą żyłę Tylko Ettore, Luigi i dziadek Vincent nie wyglądali na zirytowanych.

— Andreo, co się stało, wino ci nie smakuje? — Giulia Bianchi spojrzała zmartwiona na córkę.

— Nie, ja tylko...

Andrea odsunęła się nieco od stołu. Rozglądnęła się po zgromadzonych, a jej policzki szybko się zaróżowiły. Odłożyłem kieliszek z winem, przeczuwając, co zaraz się wydarzy.

— Jestem w ciąży.

Ta wiadomość świsnęła mi koło ucha niczym pieprzony rój os. Goście podnieśli wrzawę, wyrażając ekscytację z wielkich wieści. Matka Andrei odsunęła gwałtownie krzesło i popędziła do swojej córki, by ją objąć. Ojciec natomiast wzniósł toast, dolewając kolejną porcję białego, musującego alkoholu. Nie uszło mojej uwadze to, że członkowie mafii pokiwali głowami z aprobatą.

— Co to znaczy, że jesteś w ciąży? — Oschły głos Carlo zadziałał na wszystkich, jak kubeł zimnej wody.

— Nie rozumiem... — Andrea speszyła się. — Nie cieszysz się, kochanie?

— Chyba taką wiadomość mąż powinien usłyszeć jako pierwszy, nie uważasz? — Kuzyn wstał od stołu, wywracając przypadkiem kieliszek. — Nie planowaliśmy dziecka, kurwa, dlaczego zaskakujesz mnie taką informacją?!

— Carlo... ja... — pisnęła Andrea.

— Ja co? Wytłumaczysz się? — Brunet rzucił chustkę na blat stołu. Blondynka milczała, przełykając łzy. — Zajebiście. Gratuluję, kochanie.

Jego ton był ostry jak brzytwa. Doprowadził młodą Bianchi do łez, które trysnęły z jej oczu niczym ze źródła. Kobieta wtuliła się w matkę, szukając wsparcia. Giulia wpatrywała się we mnie z konsternacją, zupełnie jakbym miał coś zrobić. Cisza, jaka zapanowała przy stole była przytłaczająca.

Poczułem się zobowiązany do tego, by uspokoić kuzyna. Z drugiej strony nie byłem w stanie dłużej znosić wymownego spojrzenia ojca. Poderwałem się więc z miejsca i popędziłem za Carlo.

Odnalazłem go na tarasie. Palił papierosa, krążąc dookoła i przeczesując włosy.

— Nie musiałeś sprawiać jej przykrości — upomniałem go. — Ona teraz płacze.

— Nieważne. Zajmę się tym później. — Wzruszył ramionami. — Wszystko się teraz spierdoliło.

— Hej, nic się nie stało. — Złapałem go za ubranie. — Będziesz ojcem!

— Czy ty kurwa nie rozumiesz, że teraz moją zemstę trafił szlag? — Przeszył mnie chłodnym spojrzeniem. — Jak mam ryzykować własnym życiem, wiedząc, że Andrea nosi nasze dziecko?!

Dopiero wtedy zrozumiałem, co miał na myśli. Przełknąłem ślinę, szukając w głowie słów, które powinienem powiedzieć. Odpowiedziała mi jedynie pustka. Carlo oparł się o jeden filar. Rytmicznie uderzał głową w beton, jakby miało mu to dać jakieś ukojenie, choć wykrzywiona twarz świadczyła o czymś zupełnie innym. Zobaczyłem pojedynczą łzę spływającą po jego policzku. Domyśliłem się, że chodziło o ten gorszy wymiar cierpienia. Ten psychiczny.

— Nie wiem, co robić, Adrian. — Jego szept ściskał moje serce. — Naprawdę nie wiem...

— Poradzimy sobie, Carlo. — Złapałem go za ramiona i potrząsnąłem nim delikatnie. — Poradzimy sobie, rozumiesz?

— Luca się zaręczy z tą gówniarą, David ma syna, będzie miał ślub, ty odzyskałeś swoją Clary, ja będę miał dziecko... powiedz mi, jak sobie poradzimy? Jak teraz chcesz rozpętać wojnę, gdy każdy z nas ma rodzinę do utrzymania?

Nie potrafiłem odpowiedzieć mu na to pytanie. Zamurowało mnie. Poczułem ciężar obowiązku, jaki spadł na moje barki. Nie mogłem przecież pozwolić na to, by brał udział w akcjach. Nasza rodzina już ma jednego, małego chłopca wychowującego się bez ojca. Nie chciałbym, by kolejne dziecko było zmuszone do poznawania swojego rodzica ze zdjęć.

— Słuchaj... idź do niej, powiedz, że ją kochasz i zatroszcz się o wasze dziecko — powiedziałem, przełykając gulę, jaka urosła mi w gardle. — Obiecuję, że coś wymyślę.

Carlo poklepał mnie po plecach, przetarł policzki i odwrócił się do wejścia. Na miękkich nogach podążyłem za nim. Moje błogie dni właśnie dobiegły końca. Musiałem pozbierać się do kupy, wyrzucić swoją dobrą twarz do kosza, albo przynajmniej do pudełka. Stać się złym człowiekiem, którego nic nie powstrzyma przed wymierzeniem sprawiedliwości, jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało. Martwiłem się, że zachowanie tajemnicy przed Clary będzie naprawdę trudne. Bałem się, że ją stracę przez kłamstwa, jeszcze nim w pełni ją odzyskam.

A co z zapewnieniem jej bezpieczeństwa?

— Co tam się dzieje?

Uniosłem głowę, słysząc jakąś niepewność w głosie Carlo. Rzeczywiście dziwny rumor dochodził z wnętrza rezydencji. Przyspieszyliśmy, gdy jakieś szkło upadło na podłogę i rozbijając się na kawałki.

— To wszystko przez ciebie! — krzyczała jedna kobieta.

— Zostaw mnie idiotko!

Rozpoznałem głos Clary.

Dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Ruszyłem biegiem przez korytarz. Wpadłem do jadalni i stanąłem jak wryty, gdy dostrzegłem, jak Gilbert szarpie się za włosy z córką Lakomy. 

***

Ciao!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze <3

Love you <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro