Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania :* Pamiętajcie o melisie!

Changretta_

***

Rzuciłem się do przodu i usiłowałem pochwycić blondynkę, która cały czas odpierała ataki szatynki. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że będzie w niej aż taka zajadłość, wymieszana z ogromną chęcią walki. Gdy zablokowałem jej ramiona i odsunąłem od Adiny, dyszała ciężko, wprawiając w ruch krągły biust. Wyrywała się pochłonięta w amoku. Mokra sukienka jeszcze bardziej przyległa do ciała. Wyczułem duszący zapach wina.

Luca wreszcie obezwładnił drugą napastniczkę. Była czerwona od złości, a kilka kosmyków wypadło ze starannego upięcia, tworząc nieład na głowie. Rozejrzałem się po zgromadzonych i odetchnąłem głęboko, ponieważ poza naszą czwórką, świadkiem potyczki była jedynie gosposia.

Całe szczęście, że nie rzuciły się sobie do gardeł przy rodzicach.

— Co wam strzeliło do głowy? — Pierwszy zabrałem głos.

— To ta idiotka oblała mnie winem! — wrzasnęła Clary.

— Cicho — upomniałem ją, zaciskając mocniej palce. — Narobiłyście wystarczająco hałasu.

Gilbert zgromiła mnie wzrokiem, wyrywając się z uścisku. Skrzyżowała ramiona na piersi, stając obok z dumnie uniesioną głową. Odniosłem wrażenie, że nieco uraziła ją moja postawa, ale wolałem to wyjaśnić później.

— Adina. Czemu to zrobiłaś? — odchrząknął Carlo.

Luca rozluźnił uchwyt na ramionach Czeszki, która momentalnie rozbeczała się jak małe dziecko.

— Bo to wszystko twoja wina! — pisnęła, zachodząc się łzami. Podbiegła do mnie i zacisnęła mocno dłonie na koszuli. — Przez ciebie przeżywam piekło!

— O czym ty mówisz, dziewczyno? — Pochyliłem się, marszcząc czoło. — Nic ci nie zrobiłem.

— Ojciec mnie nienawidzi, bo to ją wybrałeś! — krzyknęła. — Specjalnie udawałeś chama podczas licytacji! Zastraszyłeś mnie, żebym błagała rodziców, aby nie naciskali na ten ślub!

Clary momentalnie zastygła w bezruchu słysząc te słowa. Kątem oka dostrzegłem, jak zaciska dłonie w pięści.

— Nie zastraszył cię, kretynko — fuknął Carlo. — Po prostu jesteś miękka.

— Myśle, braciszku, że mogłeś sobie darować ten komentarz. — Luca posłał bratu wymowne spojrzenie.

— Jesteście okropni. — Adina przetarła łzy wierzchem dłoni. — Mi już brakuje sił...

— Słuchaj, rozumiem, że jesteś w beznadziejnej sytuacji i chciałabyś zasłużyć na uznanie ojca — zacząłem — ale atakowanie Clary nie zmieni twojej sytuacji. — Powinno mi być jej żal, a tymczasem... nie odczuwałem nic. — Uważam, że powinnaś się uspokoić — westchnąłem, łapiąc ją za nadgarstki.

Uwolniłem się od natarczywych dłoni i odsunąłem kilka kroków. Dziecięca twarz wykrzywiła się w jeszcze większym grymasie. Wpatrywała się we mnie tymi wielkimi oczami, biorąc gwałtowne oddechy. Nie byłem pieprzonym aniołem stróżem, żeby uratować ją od Cyrila. Cokolwiek jej robił, nie miałem ochoty w to ingerować.

Lakoma był handlarzem broni, stosunkowo niebezpiecznym człowiekiem, który wytresował sobie córkę na zastraszony obiekt z kompleksem niższości.

— Przeproś panienkę Gilbert, Adino — powiedział stanowczo Carlo, krzyżując ramiona na piersi. — No już.

Szatynka zamrugała kilka razy, jakby nie chciała dopuścić tych słów do siebie. Wydawała się kompletnie zagubiona. Tysiące sprzecznych emocji pojawiało się na jej twarzy. Rozumiała, że to co zrobiła było złe i głupie. Wydawało mi się, że chciała po prostu coś zrobić, w jakiś sposób dać upust nagromadzonym emocjom.

— Przepraszam, Clarisso — szepnęła, zmniejszając odległość. — Moje zachowanie było irracjonalne.

Gilbert oblizała dolną wargę, a potem westchnęła i rozplątała ręce. Chwyciła dłoń Adiny i lekko nią potrząsnęła. Znałem jednak ten wyraz twarzy. Specyficzne ułożenie brwi oraz kształt ust od razu dały mi do zrozumienia, że nigdy jej tego nie zapomni.

— W porządku.

— Luca, odprowadź je do pokoju. — Carlo złapał brata za rękaw. — Najlepiej okrężną drogą, żeby nikt ich nie wiedział. Nie potrzebujemy zamieszania.

— Nie potrzebuję eskorty.

Clarissa odwróciła się na pięcie i energicznie wyszła z jadalni, pozostawiając po sobie jedynie agresywny stukot szpilek. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Sycylijski klimat za bardzo jej się udzielał. Wysoka temperatura chyba podnieciła żar wewnątrz tej malutkiej kobiety.

Luca szepnął kilka słów do Adiny, odgarnął jej włosy z twarzy, a następnie delikatnie objął i wyprowadził. Chyba za bardzo wczuł się w rolę uwodziciela.

— Felicia, non dire a nessuno quello che hai visto. [Felicia, nie mów nikomu o tym co widziałaś.] — zaznaczyłem. — Le ragazze non ha capito. [Dziewczyny się nie zrozumiały.]

— Non a me sembra un semplice equivoco. [To nie wygląda na zwykłe nieporozumienie.] — odparła starsza kobieta.

— Felicia, ti prego non essere un problema. [Felicjo, proszę, nie rób problemu.]

Emerytka wzruszyła ramionami, prychając jednocześnie. Odwróciła się, zarzucając chustę na ramię i opuściła pomieszczenie, zostawiając naszą dwójkę. Miałem na uwadze to, że słuchała się jedynie wuja Federico, jego żony i ewentualnie moich rodziców, dlatego moje słowa nie mają siły przebicia. Modsi nie budzili w niej żadnego respektu. Odkąd pamiętam, miała przyzwolenie na lanie nas drewnianą łyżką albo mokrą ścierą, w celu zdyscyplinowania.

— Co o tym myślisz? — zapytałem Carlo. — Nadal chcesz ją jako bratową?

— To tylko gówniara. — Brunet wzruszył ramionami. — A my potrzebujemy broni, broni, którą ma Lakoma. Ta ich głupia potyczka niczego nie zmienia. — Carlo wypełnił kieliszek białym winem. — Musimy przyspieszyć działania. Chcę się go pozbyć nim Andrea wejdzie w trzeci trymestr. Luca owinie ją wokół palca, będzie mu posłuszna, zobaczysz.

— Skoro tak twierdzisz.

— Wiem, jak sobie radzić z takimi kobietami, wierz mi.

Wypił wszystko jednym haustem, przeczesał przydługie, czarne włosy i poprawił kołnierz koszuli. Kilka razy potarł oczy z wyraźną irytacją, jakby chciał pozbyć się wszystkich problemów, niczym śpiochów zaraz po przebudzeniu. Odchrząknął dwa razy, a później przeszedł przez jadalnię w stronę salonu. W tym samym momencie w drzwiach pojawił się Federico Di Mauro razem z moim ojcem.

— Co to za hałasy? — Ojciec obleciał mnie wzrokiem. — Gdzie kobiety? Luca?

— Kobiety wyszły do ogrodu — odpowiedział sprawnie kuzyn.

— Strąciłem przypadkiem kieliszek — dodałem, sięgając po szkło.

— Coraz gorzej kłamiesz, synu — żachnął się. — Carlo, chodź na spotkanie. Przedstawiłem Cyrilowi twoją propozycję, jest zainteresowany.

— Dziękuję, ojcze chrzestny. — Kuzyn skinął głową.

— Adriano też niech dołączy. — Federico zaskoczył mnie tym zdaniem.

— Adrian... nie jest już członkiem mafii. — Luigi z trudem przełknął ślinę.

— Z tego co pamiętam, Luigi, październikowe spotkania na Sycylii, dotyczą jedynie rodzinnych spraw. Adriano to twój syn, z sygnetem czy bez niego. Caruso z krwi i kości.

Wstrzymałem powietrze, czekając na osteteczny werdykt ojca. Nigdy bym nie przypuszczał, że ktoś taki jak Di Mauro, zabierze słowo w mojej intencji. Patrzyłem wyczekująco na starego Caruso, przygryzając policzek od środka. Zacisnąłem dłonie w pięści, chcąc w jakiś sposób ukryć zdenerwowanie, wymieszane z ekscytacją.

Gdy wreszcie skinął głową, udzielając pozwolenia, moje serce zabiło trzykrotnie szybciej. Kroczyłem dumnie do palarni, wewnątrz trzęsąc się jak galareta. Robiłem to wiele razy, a tymczasem to właśnie dzisiejsze spotkanie, wzbudziło we mnie najwięcej emocji.

***

Po pierwszej w nocy pożegnałem ostatnich gości. Stałem na ostatnim stopniu i wpatrywałem się w czerwone światła audi. Lakoma był tak zadowolony z aranżacji małżeństwa, że nie przejął się pogniecioną sukienką Adiny oraz niedbałym upięciem. Tak naprawdę, to nawet nie spojrzał na swoją córkę.

Ja natomiast cieszyłem się, że już za dwa tygodnie wezmę udział w akcji przemytowej. Cyril twierdził, że są to pewne pieniądze.

Duże ilości, bo sprawa dotyczyła towaru prawie za miliard dolarów. Przy odpowiedniej negocjacji, dla siebie powinienem wyciągnąć około setki. Gorzej, jeśli wpadnę, ale tego nie brałem pod uwagę. Więzienie gwarantowane, kolejny dług, może nawet śmierć. Kolorowo, nie powiem. Wolałem nastawić się na sukces.

Pozytywne myślenie i kilka religijnych regułek o prośbę w opiece przez najwyższego, powinno mi pomóc.

— Nie podoba mi się to — powiedział ojciec, wyrywając mnie z głębin własnego mózgu. — To niebezpieczny człowiek.

— My też jesteśmy zagrożeniem, padre.

— Chodzi mi o twój udział w przemycie. Przecież mówiłem ci, że pomnożyłem pieniądze z aukcji. Różnica do spłacenia stale się zmniejsza. Dlaczego dalej kombinujesz? — obruszył się.

— Chcę to zrobić po swojemu. — Spojrzałem ojcu prosto w oczy.

— Na Boga, miałeś poważny wypadek, niedawno stanąłeś na nogi, po co tak ryzykować? Synu, proszę, skup się na swoim zdrowiu i szczęściu. — Jego błagalny ton sprawił, że kolana mi zmiękły.

— Kto kupił mój sygnet? — odchrząknąłem, chcąc zmienić tor rozmowy.

— Conti.

Zesztywniałem, gdy usłyszałem nazwisko zdrajcy. Wziąłem głęboki wdech, wsunąłem dłonie w kieszenie i zabujałem się na piętach. Musiałem jakoś ukryć zdenerwowanie.

— Powiedział, że dobrze o niego zadba i zwróci, gdy dług zostanie spłacony. Ettore ma gest, Adriano — dodał ojciec.

Cudem powstrzymałem się od prychnięcia. Zamiast tego jedynie skinąłem głową. Zastanawiałem się przez moment, czy Carlo o tym wiedział i specjalnie ukrył ten istotny fakt. Z drugiej strony... teraz miałem jeszcze większą motywację, by go zamordować. Chciałem odzyskać swoje mienie.

Plan był prosty. Odrąbie mu palec, na którym go nosi, a później wepchnę głęboko do gardła. Zmuszę gnojka do przełknięcia tylko po to, by później rozedrzeć szyję, wyrwać przełyk i wyciągnąć go z powrotem na powierzchnię. Chciałem, by mój sygnet już na wieki został naznaczony krwią Ettore Conti.

— Czego mi nie mówisz, Adriano? — Na przykład tego, że poćwiartuję twojego najlepszego przyjaciela, tatusiu. — Ja już naprawdę nie pojmuję, co się z tobą dzieję. Gdy patrzę ci w oczy, mam wrażenie, że sprzedałeś duszę diabłu... o proszę! Właśnie o tym wzroku mówię!

— Daj spokój. — Przeczesałem włosy. — Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo próbujesz mnie wybielić. Matka tak samo. Naprawdę ślepo wierzyłeś, że dobre wychowanie sprawi, że nie sięgnę po broń?

— Miałem nadzieję. Przede wszystkim chciałem, żebyście przejęli legalny biznes, a mafia została jedynie w pamięci, a tymczasem... Nathaniel zginął w imię zemsty, ty chcesz przemycać broń! Bóg jeden wie, co jeszcze, i ile pociągnie to za sobą trupów oraz ryzyka! Mało osób zamordowałeś? Chcesz z tym żyć? Cierpieć tak jak ja, albo Vincent?

— Vincent wcale nie cierpi, a ty się wyparłeś — uciąłem. Wyciągnąłem szluga z papierośnicy i szybko podpaliłem, dobrze zaciągając się nikotyną i pozostałą ilością substancji rakotwórczych. — Wierz mi ojcze, przejmowałem się, ale w momencie, gdy przystawiłem lufę pod żuchwę prostytutki i przerobiłem jej głowę na miazgę, straciłem resztę człowieczeństwa. Poczucie winy wyparowało. Została tylko pustka.

— Nie kreuj się na potwora, bo nim nie jesteś. — Zaśmiał się bezgłośnie. — Mniej uczuć od ciebie miał Nathaniel. Przecież to zawsze mój młodszy synek miał złociutkie serce.

— Słowo klucz, padre, miał — westchnąłem. — Nie musisz mi wierzyć. Wiem, co zrobiłem. Mordowanie kobiet to granica, której zakazałeś nam przekraczać, a ja to zignorowałem. Z premedytacją, w pełni świadomie pociągnąłem za spust. Zresztą, nie jeden raz.

Mój lekceważący ton sprowadził starego Caruso na ziemię.

— Więc to ty — powiedział po chwili ciszy. — Ty wyrzuciłeś kochankę Nathaniela z jedenastego piętra...

Ojciec wydawał się być w szoku. Szeptał, pocierając nerwowo skronie.

Przede wszystkim zaskoczyła mnie wierność Baigio, który nie zdradził głowie rodziny, kto tak naprawdę odwiedził zdrajczynię.

— Ktoś musiał posprzątać. — Wzruszyłem ramionami.

— Przestań, proszę. — Wyciągnął mi papierosa z ust i odrzucił go w bok. Złapał mnie za żuchwę i zmusił do patrzenia sobie w oczy. — Jako twój ojciec, błagam cię, przestań. Jeszcze nie jest za późno, synu. Pokonywanie wrogów to jedna rzecz, ale mordowanie kobiet, to już przesada.

— Zrobiłbyś to samo. — Zadarłem podbródek, próbując emocjonalnego wypływu. — Albo coś gorszego. Wydała Constanzji pierworodnego, twojego następcę. Głupia, nic nie znacząca modelka przyczyniła się do śmierci syna potężnego Dona. Nie praw mi morałów, bo wiem, jakie wydałbyś rozkazy.

— Gówno wiesz. Nawet jeśli bym jakieś wydał, wciąż, to ja byłbym tym obarczony. — Podkreślił wyraźnie ostatnie słowa. — Jesteś za młody na to, by dusze zmarłych cię gnębiły. — Potrząsnął mną, niestety jego słowa w żaden sposób nie trafiały tam, gdzie powinny. — Co powie Clarissa, gdy dowie się, że zamordowałeś kobietę? Że z zimną krwią wypchnąłeś ją przez barierkę? Co będzie dalej?

— Nic nie powie, jeśli się nie dowie — syknąłem.

— To tak nie działa, Adriano. — Pokręcił głową. — To nie jest już tylko twoja tajemnica. Wiedzą o tym przynajmniej trzy osoby. Prędzej czy później kłamstwo zasieje w twoim związku zarazę.

— Nie mówienie wszystkiego nie jest kłamstwem.

— Dobrze ci radzę, ukrywaj jak najmniej. Nic nie osiągniesz, gdy na siłę zrobisz z siebie twardziela bez uczuć. Ludzie w końcu się od ciebie odwrócą.

— Od kiedy to obchodzi cię Gilbert? — prychnąłem, wznosząc dłonie ku niebu. — Nie podoba ci się, bo jest Amerykanką. Zapomniałeś o tym? Nie lubisz jej, bo nie wniesie do tej pierdolonej mafii niczego. Jej ojciec nie jest dobrym kontrahentem!

— Nie unoś się tak. — Zganił mnie. — Widzę, jak na siebie patrzycie. — Luigi odsunął się o krok i lekko się uśmiechnął. — Podoba mi się to, jaki ma na ciebie wpływ. Tym bardziej teraz, po roku przerwy.

— Wygląda na to, że tą spóźnioną spostrzegawczość, właśnie po tobie odziedziczyłem.

— Być może. — Zaśmiał się bezgłośnie, ale później odchrząknął i dodał w pełni poważnie. — Akceptuje ją, synu. Od dziś oficjalnie Clarissa Gilbert jest pod opieką rodziny Caruso. Rób co uważasz.

Rozchyliłem usta, usiłując przetrawić jego słowa. Poprawił rękaw marynarki i odszedł, pozostawiając mnie w stanie totalnego, umysłowego bałaganu.

Dlaczego, do kurwy, wyraził zgodę akurat teraz?!

Zagryzłem wargę, wciskając nerwowo dłonie do kieszeni spodni. Postanowiłem, że najwyższy czas na odrobinę drzemki. Co prawda rano czekała nas prawie trzygodzinna podróż, ale aż nadto odczuwałem skutki dzisiejszego wieczoru. Chciałem wreszcie położyć głowę na poduszce i wyłączyć wszelkie funkcje myślowe.

Po cichu wyszedłem na poddasze. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem jak przez szczelinę pod drzwiami do pokoju Clarissy, przenika światło. Zapukałem dwa razy, a gdy nie uzyskałem odpowiedzi, nacisnąłem klamkę, wchodząc do środka. Zdziwiłem się, że blondynka jeszcze nie spała.

Siedziała na łóżku z tabletem i coś kreśliła na ekranie z wyraźnym poirytowaniem. Ściągnęła mocno brwi do siebie, gdy uniosła głowę.

— Przypomniałeś sobie o mnie? — prychnęła, wyjmując słuchawki z uszu.

— Cały czas o tobie myślę — odpowiedziałem, opierając się o framugę. — Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku.

— Nie jest w porządku. — Skrzyżowała ramiona na piersi. — Chcę wrócić do domu. Mam dość tych kłamstw.

— Jakich kłamstw? — oburzyłem się, zamykając drzwi.

— Ponoć odszedłeś z mafii. Co w takim razie robiłeś przez ostatnie dwie godziny?

— To — podniosłem palec — było spotkanie rodzinne. Nie miałem pojęcia, że zostanę zaproszony.

— Jasne. — Przewróciła oczami. — Cały czas knujesz jakiś swój pieprzony, szatański plan. Niech w końcu to do ciebie dotrze, że ja nie chcę być jego częścią! Zawsze podczas tych pierdolonych kolacji, to ja muszę oberwać, a ty jak zwykle nic nie robisz!

— Nie mogłem nic zrobić, a to znaczna różnica. — Starałem się, by mój ton był spokojny, choć sam zacząłem się denerwować. Nie znosiłem, kiedy wszczynała niepotrzebne kłótnie tylko dlatego, że była rozemocjonowana. — Zresztą... co masz na myśli mówiąc zawsze? Kiedy ktoś cię zaatakował?

— Oczywiście, że nie pamiętasz — powiedziała szorstko. — Byłeś wtedy zbyt wpatrzony w dekolt Andrei, by pojąć, co tak naprawdę mówiła!

— O nie! — Uniosłem się. — Wypraszam sobie. Nie wyciągaj teraz tej pierdoły. Poza tym nie przypominam sobie, bym ślinił się na jej widok. Nie dopowiadaj sobie teraz, tylko po to, by bardziej się nakręcić.

— Pierdoły?! Nic jej nie powiedziałeś, gdy mnie wyśmiała!

— Dio mio, di nuovo! — Potarłem nerwowo oczy. — Przecież to była głupia zagrywka! Zresztą co miałem jej powiedzieć? To kuzynka mojej szwagierki, a ty się obraziłaś o jakąś głupią szminkę.

— Mogłeś ją upomnieć.

— Och doprawdy? A dlaczego ty jej nie odpyskowałaś tak, jak robisz to teraz?

— Bo to ty jesteś pierdolonym Adrianem Caruso! Byłeś jednym z gospodarzy, więc powinieneś zadbać o komfort wszystkich gości.

— Porca la miseria! Clarissa! — Krzyknąłem. W jednej chwili spięła się, a dolna warga tych ślicznych ust zadrżała niepokojąco. — Nie wyciągaj takiego gówna sprzed roku! Dałaś się sprowokować... zresztą o ile pamiętam, wkurwiłaś się wtedy na mnie o to, że nie odsunąłem jej od siebie, tylko pozwoliłem objąć. Kobiecie, która jest matką chrzestną mojego bratanka, a teraz pieprzoną żoną Carlo! Uważam ten argument za bezsensowny.

— Wyjdź i zostaw mnie samą. — Odwróciła głowę w przeciwną stronę.

— Nigdzie nie idę, do diabła. — Przeczesałem nerwowo włosy. — Skoro już i tak się kłócimy, to przynajmniej powiedz mi, o co tym razem jesteś zła.

— Ta idiotka mnie zaatakowała! — Uderzyła dłońmi w pościel. Odrzuciła materiał i zbliżyła się, chwytając za marynarkę. — Rzuciła we mnie kieliszkiem z winem! Dobrze, że szkło nie rozbiło mi się na głowie, bo pewnie straciłabym oczy. Myślisz, że zwykłe przepraszam z jej strony, wystarczy?

— Oczywiście, że nie wystarczy. To co zrobiła jest niewybaczalne.

— Więc dlaczego do cholery znowu nie zareagowałeś?! Dlaczego do mnie nie przyszedłeś?! A gdybym zemdlała? W ogóle się tym nie przejmujesz, nie dbasz o moje samopoczucie!

— Po prostu ani ja, ani Carlo nie chcieliśmy, żeby Cyril się dowiedział. To bardzo nieprzewidywalny człowiek.

— Co mnie to obchodzi?! — Wzniosła dłonie ku górze. — Powinien zdyscyplinować tę dziewuchę za takie zachowanie. Kretynka mogła rozciąć mi czaszkę!

— Clary...

— Nie powiedziałeś jej ojcu tylko dlatego, że go potrzebujesz!

— Tak, to prawda, potrzebuję go — zgodziłem się. — I tak, nie powiedziałem mu właśnie dlatego. Po prostu wiem, że ta sytuacja pociągnęłaby lawinę nieszczęść i dotyczyłoby to także ciebie. Cyril jest niebezpieczny i, kurwa, nie chciałbym, żeby widział w tobie jeszcze większą przeszkodę, niż teraz.

— Och, jestem przeszkodą? — Przetarła załzawione oczy. — Świetnie...

— Kurwa mać, Clary. Wiesz, że nie to miałem na myśli. — Zdjąłem marynarkę i rzuciłem ją w kąt, bo zrobiło mi się gorąco. — Jesteś przeszkodą dla niego, bo próbował mnie zeswatać ze swoją córką...

— Trzeba było ją brać! Wydaje się idealna do manipulowania!

Miałem już serdecznie dość tej niepotrzebnej kłótni. Wydawało mi się, że Clary jest po prostu rozbita emocjonalnie i wyrzuca z siebie każdą pierdołę jak z armaty.

— Przestań, proszę.

— Przecież mogłaby się przefarbować na blond dla ciebie. Może nawet codziennie nosiłaby niebieskie kontakty, żeby przypominać ci ukochaną Elenę.

Przeszedł mnie dreszcz, gdy tak bezczelnie o niej wspomniała. Zacisnąłem mocno szczękę, mrużąc jednocześnie oczy. Wziąłem kilka głębszych wdechów, żeby uspokoić szalejący puls. Momentalnie straciłem optymalną temperaturę. Gniew zaczął palić mi wnętrzności.

Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę. Chyba dotarło do niej, że ostatnie zdanie było przegięciem.

— Mam tego dość, Clarissa — rzuciłem oschle, mierząc ją wzrokiem. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę wyjścia. — Nie jestem winny dzisiejszej sytuacji. Przemyśl sobie lepiej, o co tak naprawdę się złościsz i czy przypadkiem hormony ci nie świrują. Wyjeżdżamy o ósmej.

Trzasnąłem drzwiami tak mocno, że zatrzęsły się na zawiasach.

***

— Wziąłem ci kawę — poinformowałem, wyciągając dłoń z papierowym kubkiem. — Na mleku kokosowym.

— Dzięki — prychnęła, odbierając kubek. Zaczesała włosy i poprawiła okulary przeciwsłoneczne. Postój przy autostradzie nie był planowany, ale księżniczka od rana miała mdłości, więc zwiedzaliśmy każdy zajazd i ocenialiśmy stan toalet. — Skąd mam wiedzieć, że nie chcesz mnie otruć?

— Żmija nie może umrzeć od własnego jadu.

— Bezczelny dupek.

— Kłótliwa zołza.

— Miałam cholerny powód, by być wczoraj zła!

— Miałaś. — Przytaknąłem, zaciągając się papierosem. — Ale wyżywanie się na mnie nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza że miałem argumenty, a ty jedynie krzyczałaś i płakałaś.

— Kiedyś cię uduszę we śnie, wiesz? — Upiła łyk kawy, a ja zaśmiałem się gardłowo, ksztusząc się dymem papierosowym. — I co cię tak cieszy?!

— Udusisz mnie we śnie, a to oznacza, że planujesz ze mną sypiać. — Poruszyłem parę razy brwiami.

— Ugh! Kretynie!

Zarzuciła włosami i odeszła do samochodu. Dopaliłem papierosa, peta przygniotłem czubkiem buta, by po chwili dołączyć do niej. To miał być ostatni przystanek przed Katanią. Całe szczęście, że dzisiejszy dzień nie był specjalnie upalny, toteż i droga okazała się całkiem znośna.

Nie trzymaliśmy się za ręce, ani nie wymieniliśmy żadnego zdania w drodze do restauracji. Nawet na schodach wolała poradzić sobie sama, w dziesięcio centymetrowych szpilkach, niż przyjąć wystawione w jej kierunku ramię. Przewróciłem jedynie oczami, nastawiając się na owocną współpracę z małżeństwem. W końcu pierwszy raz od ponad roku miałem odbyć rozmowę z klientem. Nie ukrywam, że trochę się denerwowałem.

— Buongiorno. Ho un appuntamento. Il mio cognome, Caruso. [Dzień dobry. Jestem umówiony na spotkanie. Moje nazwisko, Caruso.] — Powiedziałem do kelnera.

— Ach sì, sì. Vieni con me per favore. [ Ach tak. Proszę za mną.]

Wystawiłem łokieć do Clary, który tym razem ujęła. Posłałem jej zwycięski uśmiech.

Ruszyłem po czerwonym dywanie restauracji, nie gubiąc kelnera z zasięgu wzroku. Z tyłu zostało czterech ochroniarzy, którzy pełnili rolę opiekunów dzisiejszego dnia. Nie miałem w sumie nic przeciwko. Przecież coś musieli robić.

Kelner nagle zatrzymał się przy jednym ze stolików, uśmiechając się promiennie. Gdy przeniosłem wzrok na gości, stanąłem w miejscu jak wryty. Dłonie zaczęły mi się trząść, a serce waliło tak mocno, że aż dzwoniło mi w uszach.

Niemożliwe...

Zaschło mi w gardle, a palce tak mocno zacisnąłem na dłoni Clary, że aż pisnęła. Rozejrzałem się po sali, chcąc w jakiś sposób wycofać się z tej gównianej sytuacji, ale zaraz po mojej prawej stronie pojawił się rosły facet.

— Zdravstvuyte, tovarishch Caruso. [Witam, towarzyszu Caruso.] — Klient przemówił grubym tonem. — Sadit'sya. [Usiądźcie.]

Mieliśmy przejebane.

***

#FlatWhiteiSetki

#TrylogiaMarlboro

Hejka!

Jak wrażenia po? :3

Wiem, że obiecałam o 20, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi te kilka minutek opóźnienia. :c 

Do następnego :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro