Rozdział 23: Zniewolony umysł.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— A oto i nasza uzdrowicielka! — Pan Kamo rozpostarł ręce, gdy tylko postać Arylise pojawiła się w drzwiach przestronnego, elegancko umeblowanego salonu.

Tutaj naczelnik pewnie popijał popołudniową herbatkę wraz z rodziną, trzymając na kolanach najświeższy wydruk aschbańskiej gazety. Hattie być może siedziała obok, zajmując się czymś równie nudnym, jak Margret, na przykład wyszywaniem wzorów na białej chusteczce.

Ale teraz nie było tu ani naczelnika, ani jego córki. Za to pan Kamo siedział władczo rozpostarty na łososiowej kanapie, stojącej pod dużym oknem z firanką. Popijał z filiżanki kawę, którą właśnie odstawił na brzęczący spodek i uśmiechnął się szeroko.

— Siadaj, siadaj, Arylise. Nie czuj się skrępowana.

Dziewczyna zmierzyła mężczyznę nieufnym spojrzeniem. Z rezerwą odnosiła się do jego otwartego usposobienia i chudego ciała, odzianego w elegancki garnitur.

Niektórzy kochankowie jej matki także nosili kosztowne szaty i przeważnie przekładało się to na paskudny charakter.

— Usiądź — poprosił Lukey, który stał tuż za nią i lekko dźgnął ją palcem, gdy nie ruszyła się nawet o krok.

W końcu westchnęła, przygładziła za dużą, kremową sukienkę po Hattie, którą dała jej Luna i przysiadła na skraju jednego z głębokich foteli, pilnując, aby nie potknąć się o rąbek sukni. To dziadostwo było tak wielkie, że plątało się pod nogami. Hattie była niewyobrażalnie wysoka, zaś Arylise bogowie poskąpili wzrostu, chociaż matka nieraz pocieszała ją, że jest jeszcze na tyle młoda, iż może podskoczyć w górę o kilka centymetrów.

— Jestem zaszczycony, mogąc cię poznać, panienko. — Mężczyzna rozpoczął swobodny monolog. — Zdążyłem się już dowiedzieć, że ocaliłaś naszego drogiego Jaco. — Spojrzał serdecznie w stronę wspomnianego, który umknął spojrzeniem w bok. — To takie niezwykłe widzieć go bez przepaski na oczach.

Reyro z trudem powstrzymał się od prychnięcia. Głowę trzymał wspartą na dłoni, siedząc na rogu drugiej kanapy wraz z Cavanem i Tolesem, który jako jedyny z wszystkich nie wyglądał na spiętego. Trudno jednak się dziwić. Rzadko okazywał emocje. Ciężko też powiedzieć, czy w ogóle zdawał sobie sprawę z napiętej atmosfery. Pewne rzeczy tak łatwo umykały jego świadomości.

— Nie sądzę, bym miała coś w tej sprawie do powiedzenia — odezwała się chłodno dziewczyna. — Zostałam wywleczona z rodzinnego domu i przyprowadzona tutaj bez pytania. Gdybym nie uleczyła Jaco, pewnie teraz gniłabym na dnie rzeki Vene.

Nie czuła się rzecz jasna dobrze z tym że Jaco słyszy każde jej słowo, ale po pierwsze, to była szczera prawda, a po drugie, Lukey wyraźnie polecił, że między nią a nimi nie powinna być widoczna żadna forma sympatii.

Pan Kamo roześmiał się, szeroko otwierają usta. Jego proste zęby ukuły olśniewającą bielą. Zdaniem Arylise przypominał w tym momencie bladego jaszczura.

— Och, zaiste masz charakterek, dziewczyno. — Spojrzał na nią z rozbawieniem. — Nie zmienia to jednak faktu, że od lat fascynuję się Yataidu. Moc uzdrawiania jest najpotężniejszym z darów. Wiesz o tym, że nikt nie jest w stanie go nauczyć?

— Słyszałam. — Arylise lekceważąco przytaknęła. — Gdyby któryś z mgielnych potrafił posiąść taką moc, nie musiałabym tutaj tkwić, prawda?

— Jakaż bystra uwaga! — Pan Kamo z aprobatą pokiwał palcem w jej stronę.

— Mówiłem, że jest bezczelna — wtrącił oschle Cavan, który siedział dziwnie spięty obok Hangera i Urysa w osobnych fotelach przy kawowym stoliku. — Wystarczy minuta rozmowy z nią i człowiekowi skacze ciśnienie.

— Spokojnie, Harmode. — Pan Kamo nawet nie spojrzał na przywódcę mgielnych. — Nie musisz udawać, że ta dziewczyna nie robi na tobie wrażenia, bo i tak ci nie uwierzę. Jest fascynująca!

Arylise zgarbiła ramiona. Gdyby mogła zamordować tego jaszczura spojrzeniem, och, gdyby tylko mogła...

— Masz absolutną rację. — Pan Kamo upił łyczek z filiżanki. — Moi chłopcy wiele potrafią, wiele z tego sami się nauczyli, ale uzdrawianie... och, jeżeli nie urodzisz się Yataidu, nie ma żadnych szans, by nauczyć się tej sztuki. Dlatego jest taka cenna, dlatego wy, jako plemię jesteście tacy cenni. I bez wątpienia nieprawdopodobnie bogaci.

Arylise nic nie powiedziała. Miała ochotę wzruszyć ramionami, ale spojrzenie Cavana było tak intensywne i ostrzegawcze, że postanowiła sobie darować więcej zuchwałości.

— Czy to prawda, że dar ten jest dominujący? Że gdyby, powiedzmy, jakiś Mogami spłodził dziecko z Yataidu, ich potomek i tak byłby czystym yatidu?

— Tak. — Arylise niechętnie przytaknęła. Gdyby było inaczej, kto wie, kim byliby teraz ona i Iden. Matka nie prowadziła się zbyt porządnie. Nigdy nie poznali swoich ojców. Arylise już dawno zrozumiała, że wraz z bratem pochodzą z zupełnie różnych związków, ale... z kimkolwiek spłodziła ich Galena, byli uzdrowicielami. Wszystkie inne moce przepadały. Uzdrowiciel był zawsze uzdrowicielem, nigdy nie posiadał innych mocy. Dlatego moce Galeny zawsze wygrywały i dlatego jej dzieci były Yataidu bez względu na rasowość ojców.

— Jakież to fascynujące! — Pan Kamo z niedowierzaniem klasną w dłonie. — Mógłbym poświęcić całe lata na studiowaniu dziedziczenia mocy i tego, czy można się ich nauczyć, czy są one warunkowane jedynie odpowiednim urodzeniem.

Arylise znów nic nie powiedziała. Ta rozmowa była dla niej męcząca. Pan Kamo nadałby się z Lunaper. Oboje kochali pozyskiwać wiedzę. Luna zresztą na pewno miałaby w tej sprawie więcej do powiedzenia.

Arylise po prostu się nudziła. Pan Kamo jeszcze chwilę wygłaszał zachwyty nad mocą uzdrawiania, przywołując do ust wspominki z dawnych lat, kiedy to rzekomo poznał takich czy owakich Yataidu, którzy nigdy nie przestali go fascynować.

Dziewczyna tylko udawała, że go słucha. Tak naprawdę o wiele bardziej interesował ją krajobraz za oknem, bowiem na niebie zbierały się ciemne, burzowe chmury, zwiastujące deszcz. W Ashbanie tak rzadko padało, iż taka pogoda zawsze wzbudzała w ludziach entuzjazm.

Nagle jednak poczuła, że okno, w które się wpatruje, zaczyna dziwnie maleć to znów się przybliżać, nagle przechylać w prawo, a potem w lewo. Kontury lakierowanego drewna rozmywały się, a kolory zlewały w jedno.

— Arylise? — Cavan, jako pierwszy zwrócił uwagę, że twarz dziewczyny wygląda dziwnie blado. — O bogowie! — syknął, gdy dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę. — Twoje źrenice są rozszerzone!

— Co takiego? — spytała bezbarwnie. Wydawało jej się, że głos Cavana brzmi bardzo odlegle, mało wyraziście.

— Arylise! — Przywódca zerwał się z miejsca i podbiegł do niej. — Co się dzieje? Jesteś chora? — Mocno ścisnął ją za ramiona.

— To wygląda na coś poważnego. — Pan Kamo przechylił głowę. — Yataidu nie są w stanie chorować, nie wiedziałeś o tym, Harmode? Nie sądzę, by załapała jakieś przeziębienie, to coś innego.

— Ale po uzdrawianiu może być osłabiona! — warknął wściekle chłopak, przestając przejmować się szacunkiem wobec przełożonego Levidy.

— Tyle że w ostatnim czasie nie musiała nadwyrężać mocy — przypomniał dobitnie Reyro.

Został na uboczu, mimo iż Lukey wraz z resztą chłopców stłoczyli się wokół uzdrowicielki z wyraźnym przejęciem.

— Bogowie, bogowie, bogowie! — szepnął z trwogą Hanger. — Ona chyba przestała nas widzieć! Ma takie puste oczy!

— Zamknij się! — krzyknął Cavan, unosząc rękę, jakby chciał uderzyć przyjaciela, chociaż nie miał za co. Przecież sam ewidentnie widział, że coś jest nie tak.

Nagle Arylise zaczęła przeraźliwie krzyczeć i wymachiwać na oślep rękoma, jakby chciała się ich za wszelką cenę pozbyć. Chłopcy niemalże natychmiast odsunęli się na bok, oprócz Cavana.

— Zabierzcie je! Zabierzcie je! Zabierzcie! Zabierzcie! — Arylise wbiła paznokcie w przedramiona, zaczynając szaleńczo drapać się po skórze. Z jej spojrzenia dało się wyczytać skrajne przerażenie. Po chwili zaczęła wrzeszczeć.

— Niech mnie piekła pochłonął. — Lukey zakrył usta dłonią. Nigdy nie widział czegoś takiego. Arylise zachowywała się jak kompletna wariatka.

— To sprawka Eredów — stwierdził pan Kamo takim tonem, jakby miał właśnie pod lupą małego robaka, poprzypinanego pinezkami do podstawki i badał jego reakcje na różne bodźce.

Wszyscy chłopcy chóralnie jęknęli.

— Niemożliwe! — Jaco zagrzmiał wściekle. — Żeby jakikolwiek Ered mógł włamać się do jej umysłu, potrzebowałby czegoś, co do niej należy!

— No, chyba że... ktoś dostarczył takiemu coś od niej.

— Ale kto? — Urys zagryzł ze strachu końce palców.

Wszyscy popatrzyli po sobie z niedowierzaniem.

— Lunaper — powiedzieli jednocześnie.

— Pojmać ją! — wrzasnął Cavan. — Pojmać i od razu zabić! Bezdyskusyjnie! — Złapał Arylise za nadgarstki tak, by nie mogła rozdrapać skóry do krwi.

Jej krzykom nie było końca, aż można było oszaleć od tego razem z nią. Urys, Toles i Hanger wybiegli z pomieszczenia w poszukiwaniu służącej, natomiast Lukey pomógł Cavanowi wraz z Jaco przygwoździć uzdrowicielkę do podłogi. Wiła się cała jak mały, rzeczny węgorz. Dobrze bodaj, że nie raziła prądem.

— Co teraz zrobimy? — spytał Jaco, pobladły jak wapno.

— Trzeba wykurzyć moc Ereda z jej głowy. Jeżeli tego nie zrobimy w porę, to może ją zabić — powiedział Luke roztrzęsionym głosem.

— Zamknij się! Ona nie umrze! — warknął Cavan, ale z jego oczu bił strach z powodu tej samej obawy. — Spróbuję dostać się do jej umysłu.

— Dlaczego ty? — Reyro od razu wzniósł sprzeciw. — To niebezpieczne!

— Ponieważ ja najdłużej studiowałem moce eredeńskie. Mam największe szanse.

— Nie widzisz, że ktokolwiek to robi, właśnie tego chce!? — krzykał Reyro. — Żebyśmy podjęli walkę w obronie tej małej! Jeżeli ktoś ma talizman, mogący włamać się do głowy Arylise, to wykurzenie go z jej świadomości graniczy z cudem i wymaga nakładu olbrzymiej mocy!

— Aragdar! — szepnął Lukey z trwogą.

— Właśnie! Aragdar! To podstęp, Cavan! Zasadzka!

— To, co mam zrobić! Pozwolić jej umrzeć! — Cavan mocniej przygwoździł lewą rękę dziewczyny do podłogi. — Trzymajcie ją mocno!

— To szaleństwo! — Reyro wzniósł ramiona, ale nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. — Przestań, Cavan! Natychmiast!

Ale Harmode nie zamierzał go posłuchać. Kolanami unieruchomił rękę Arylise, która wciąż wrzeszczała opętańczo; z nosa zaczęła płynąć krew. Cavan przyłożył obie ręce do jej czoła i mocno wbijając opuszki palców w skronie, przymknął oczy, aby połączyć się z umysłem dziewczyny i znaleźć źródło destrukcyjnej, wywołującej w niej halucynacje mocy.

Przedzieranie się przez opary myśli dziewczyny, spętanej halucynogenną mocą było jak przedzieranie się przez morze cierniowe – po prostu bolało jak diabli, dlatego na czoło Cavana wstąpił pot, a powieki zmarszczyły się pod wpływem nieprzyjemnego uczucia.

Intruz wewnątrz głowy uzdrowicielki wyczuł nieproszonego gościa i natarczywie zaatakował moc Cavana, który sapnął ciężko.

Jasny szlak!

— Daj sobie z tym spokój! Mówię do ciebie! — wrzasnął Reyro, próbując rzucić się w tym momencie na przywódcę, ale w porę złapał go pan Kamo.

— Niech dzieciak spróbuje. Czy to nie fascynujące!?

— To zasadzka! Pułapka! On nie ma pierścienia! Zostanie zabity!

— Chcę zobaczyć finał tej rozgrywki — odparł mężczyzna z widoczną w spojrzeniu fascynacją. Równie dobrze mógłby oglądać partyjkę szachów.

— Zabierzcie to! Zabierzcie! Aa aa! — krzyk Arylise niósł się donośnie po całym pałacu.

Cavan toczył tę walkę wewnątrz jej umysłu, atakując obcą siłę własną siłą, jakby byli dwoma odpychającymi się magnesami. W końcu także z jego nozdrzy popłynęła krew, a spomiędzy powiek wydostały się łzy.

— Każcie mu przestać! — Reyro wił się opętańczo w uścisku pana Kamo, którego fascynacja rosła z minuty na minutę, co czyniło go tym bardziej upiornym i podobnym do szaleńczego węża.

Wraz z kolejnym krzykiem Arylise z jej ust wydostał się intensywny, czarny obłok, który rozpłynął się łagodnie w powietrzu, całkiem nieadekwatnie do spustoszenia, jakie poczynił.

Mętny wzrok uzdrowicielki nabrał świadomości, a spięte ciało rozluźniło się.

Cavan puścił ją i położył się plecami na ziemi, ciężko sapiąc.

— Nigdy więcej! Przysięgam, nigdy więcej!

Wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą. Pan Kamo w końcu uwolnił Reyro, wyglądającego, jakby chciał właśnie dobyć nóż i jednym dźgnięciem pozbawić życia dziewczynę, sprawczynie całego zamieszania.

— Jest zdrajczynią! Tak, jak ta plugawa służka, której winniśmy byli się pozbyć już pierwszej nocy — powiedział lodowatym tonem. — Gówno mnie obchodzi, Cav, co do niej czujesz. Jeżeli żaden z was nie zamierza jej zabić, ja to zrobię. — I spojrzał nienawistnie w twarz uzdrowicielki, która wciąż jeszcze nie mogła dojść do siebie po tym, co zaszło i nie wyczuwała wiszącego w powietrzu niebezpieczeństwa.

W tym momencie do pomieszczenia wrócili pozostali chłopcy z pojmaną Lunaper, która wyglądała jak rozszalałe, dzikie zwierzę, gotowe gryźć i kopać. Mimo to, z łatwością rzucili ją na posadzkę, niezdolną uwolnić się z nałożonych na nią więzów.

— Nie, Reyro! Nawet się nie waż! — Cavan rzucił ostrzegawcze spojrzenie w kierunku chłopaka, ignorując całkowicie pojmaną.

— Całkiem przez nią zdurniałeś! — wrzasnął Rey. — Czy ty nie widzisz, co ona z tobą zrobiła? Ta pyskata, niewydarzona dziwka umrze jeszcze tej nocy!

— Nie! — Lukey podniósł się z ziemi. — Nie pozwolimy ci na to.

Reyro wybuchł głośnym, histerycznym śmiechem.

— Na nasze zapomniane matki. Wszyscy? Wszyscy daliście się jej omamić?

— Gówno wiesz — odparował ostro Hanger. — Nic o niej nie wiesz!

— Zamknij się! — syknął ostrzegawczo Urys, ale było już za późno. Zarówno Reyro nabrał podejrzeń, jak i sam pan Kamo, przysłuchujący się wszystkiemu czujnie, jak ukryty kot.

— Co? Co macie na myśli?

— Tylko to, że jest uzdrowicielką. Potrzebujemy jej — sprostował Lukey, ale nie sądził, by ktokolwiek mu uwierzył.

— Teraz to pierdolisz od rzeczy — warknął Rery. — Nie pierwsza, nie ostatnia Yataidu, jaką Cavan może przelecieć w sypialni.

— Dosyć tego! Zamknijcie się wszyscy! — Cavan otarł pot z czoła. Sam także był zainteresowany bezmyślną aluzją Hangera, ale czuł, że roztrząsanie tego w obecności pana Kamo to czyste samobójstwo.

Nikt nie zdążył jednak nic powiedzieć, bowiem dało się słyszeć charakterystyczny szelest. Szelest skrzydeł.

Naraz wszystkie spojrzenia zatrzymały się na Aragdarze, stojącemu pośrodku pokoju. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro