Rozdział 27: Pieśń Ognia.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Ja... — Arylise w końcu poczuła, jak otępiający ból głowy ustępuje. Jeżeli miała zaśpiewać, potrzebowała pełni zmysłów i Levida dobrze o tym wiedziała.

Kiedy jednak ból odszedł, nasilił się ponownie strach i brutalna świadomość odpowiedzialności za wszystkich, na których jej chociaż trochę zależało.

— Śpiewaj! — Głos wiedźmy napełnił się niecierpliwością i rządzą uwolnienia po tylu latach więzienia w tym zimnym, pustym miejscu, gdzie człowiek wyraźniej niż gdzie indziej słyszał własne myśli.

— Ja... — Uzdrowicielka ze zmęczeniem podniosła wzrok na przykutą do tronu kobietę. W jej zielonych oczach widniała bezsilność. — Nie mam pozytywki. — Powiedziawszy to, spodziewała się nagłego wybuchu gniewu ze strony Levidy, może nawet fizycznej krzywdy. Wystarczyło na nią spojrzeć, by zyskać pewność, że ta oto istota była zdolna do wszelakiego okrucieństwa.

Ale ku zdumieniu dziewczyny, wiedźma jedynie uśmiechnęła się z groteskową pobłażliwością nad głupotą swej ofiary.

— Otworzyłaś pudełko, Lise. Jego magia cię przeniknęła. Pieśń Ognia zawsze była w tobie, w twojej krwi, w więzach twoich przodków.

Do oczu Arylise napłynęły łzy. Zdała sobie bowiem sprawę, że znalazła się nad przepaścią i niechybnie runie w otchłań, pociągając za sobą bliskich. W tej chwili przerażała ją nawet myśl o tym, co ta wiedźma uczyni Cavanowi.

— Ale... — Przymknęła oczy, gotowa na wszystko. Jej ciało drżało, nie miała także siły podnieść się z zabrudzonej i popękanej posadzki. — Nie słyszę tej pieśni. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak jest.

Śmiech Levidy przetoczył się po ruinach sali tronowej, ulatując przez wyrwę w dachu, który w pewnym miejscu ze starości po prostu się zawalił. Całe to miejsce obracało się w proch, miażdżone w pięści czasu.

— Och, głupia, głupia dziewczyno — westchnęła Levida, przypominając w jakimś pokręconym sensie teraz ciotkę Shilę, pomstującą nad głupotą swej siostrzenicy. — Jeżeli słuchasz uszami to nic dziwnego, że nie słyszysz. Słuchaj sercem.

Zabrzmiało to, jak cytat z jakiejś oczywistej baśni, jednej z tych, które Uzdrowicielka czytywała ze swojego oprawionego w skórę tomiku Baśni z Wszystkich Czterech Królestw. Rzucone ku obliczu wyzwania księżniczki i wszelkiej maści bohaterki zawsze wiedziały, co robić i okazywały się nieludzko odważne w imię miłości i honoru, ale Arylise nie czuła ani jednego, ani drugiego.

Czuła jedynie strach.

— Śpiewaj! — Tym razem krzykowi Levidy towarzyszył nagły podmuch wiatru, który rozczesał jasne loki dziewczyny gorącym uderzeniem. — Śpiewaj albo na twoich oczach zabiję pierwszą ofiarę!

Arylise w mig pojęła, że cierpliwość wiedźmy dobiegła końca i żadne dalsze dyskusje niczemu nie pomogą. Przymknęła zatem oczy, starając się wydobyć pieśń ze wspomnianego przez Levidę serca.

Ale czuła jedynie jego mocne uderzenie, a także szelest własnego oddechu, wydobywający się mimo zaciśniętych mocno ust.

Od Levidy promieniowała gorąca groza, która szczelnie otaczała ciało Uzdrowicielki, jak kokon albo wąż dusiciel.

W tym samym momencie salę tronową rozjaśnił okręg intensywnego światła, które na moment oślepiło wszystko wokół i spowodował, że oczy Arylise zapiekły boleśnie. Po chwili usłyszała znajomy głos, od którego mocniej zabiło jej serce.

— Masz ją zostawić w spokoju!

— Cavan? — Dziewczyna natychmiast odwróciła głowę w kierunku źródła dźwięku, dostrzegając znajomą twarz a wraz z nim resztę Mgielnych i nie była pewna, czy ten widok sprawia jej radość, czy raczej napawa lękiem. Nie chciała, by stało im się coś złego.

— Są i moi chłopcy — odpowiedziała Levida wesoło. — Tak się właśnie zastanawiałam, ile wam zajmie połapanie się w sytuacji.

— Nie rób jej krzywdy! — Tym razem do rozmowy dołączył Lukey. Nigdy dotąd nie wyglądał na tak zdeterminowanego.

— Och, Luky, Luky. — Wiedźma westchnęła karcąco. — Zawsze spodziewałam się, że to właśnie Cavan zdradzi mnie pierwszy, ale ty? Miałam cię za takiego miłego...

Arylise potrzebowała chwili, by zrozumieć, o czym mówi Levida. Mianowicie o prośbie Lukeya, by za pomocą Pieśni Ognia uwolniła ich od władczyni. Teraz już wiedziała, jak wielką musiał czuć desperacje. Żałowała, że nie przyłożyła się bardziej do wsłuchiwania w niemą pozytywkę.

— Możesz ukarać nas wszystkich, ale ją oszczędź — wtrącił się Jaco, chociaż sam ze zdradą nie miał nic wspólnego.

— Popatrzcie no na siebie! — Levida wybuchła śmiechem. — Jaka solidarność. Wreszcie widzę w was prawdziwą drużynę, szkoda tylko, że stanęliście po przeciwnej stronie. Naprawdę was lubiłam, słowo honoru, ale zawsze brutalnie rozprawiałam się ze zdrajcami i dla was także nie będę mieć litości.

— Levido! — Cavan krzyknął w jej stronę z niebywałą śmiałością. — Dosyć tego! Nie rozumiesz, że nigdy nie uwolnisz się z tego miejsca? Nawet Pieśń Ognia nie zdejmie z ciebie klątwy.

Ledwie to powiedział, a uderzyła w niego moc wiedźmy, powodując, że chłopak zakrztusił się i upadł na ziemię jak rażony piorunem. Z jego nosa pociekła intensywnie czerwona krew.

— Zamilcz! — Oczy wiedźmy nasiąkły szałem. — Nie po to dałam wam nieobliczalną władzę, abyście teraz bluźnili przeciw mnie!

Arylise zamknęła oczy, pragnąc odciąć się od makabrycznego widoku, jakim był Cavan w kleszczach mocy Levidy. Jej serce biło szybkim tempem.

Pieśń Ognia. Pieśń Ognia. Pieśń Ognia.

Wróciła wspomnieniami do owego snu, który nastąpił po pojawieniu się Aragdara. Ludzie tańczący wokół ognia, śpiewający na cześć boga, którego imię zostało dawno zapomniane.

Mogła przysiąc, że słyszy syk spalającego się drewna i łoskot buchających ku niebu płomieni, ale chociaż pamiętała, że ludzie w jej śnie śpiewali, nie potrafiła usłyszeć pieśni.

— Ja zawsze byłem ci lojalny — odezwał się Reyro, zerkając z przestrachem na dowódcę, a potem na Levidę. — Popełniliśmy błąd, ale oszczędź nas. Oszczędź Cavana. Nigdy nie zyskasz tak wiernego człowieka, jak on.

— Wiernego? — Wiedźma zachłysnęła się oburzeniem. — Wiernego!? Masz mnie za głupca, Rey? Nawet ty nie jesteś mi lojalny, chociaż twierdzisz inaczej! Czy powstrzymałeś któregokolwiek z nich, gdy odesłali tę dziewuchę przez portal? Czy nie spiskowałeś z resztą przeciwko Kamo?

Rey spuścił głowę i posłusznie się odsunął, wyraźnie zażenowany. Tylko on jedyny wyglądał tak, jakby słowa tej przeklętej kobiety miały dla niego jakieś znaczenie. Pozostali Mgielni raczej wrzeli od gniewu.

— Myślisz, że spętasz cały świat? — Znów przemówił Lukey. — Już raz próbowałaś i zobacz, jak to się dla ciebie skończyło! — Wskazał na tron, z którym kobieta była zespolona.

— Milcz! Milczcie wszyscy! — Jednym krzykiem powaliła każdego z nich na ziemie. Mgielni zaczęli wić się i jęczeć z bólu jak małe pokurczone larwy, polane kwasem. Ich ciała topniały, zewsząd unosił się smród spalenizny.

— Dosyć! Dość! — Arylise zerwała się z miejsca, nagle odzyskując rezon. — Nie zaśpiewam tej pieśni, jeżeli zrobisz im krzywdę! Nie zapominaj, jaka była umowa!

Levida zaprzestała mocy i spojrzała na dziewczynę z niejakim uznaniem, niemającym zarazem nic wspólnego z sympatią.

— Brawo. Masz charakterek. Wszyscy Itreidzi byli zarozumiali i hardzi, ale nie przetrwali próby czasu. — Uśmiechnęła się kąśliwie. — Teraz ledwie kto pamięta o narodzie ognia. Marni uzdrowiciele... oto co z was zostało.

Arylise zacisnęła pięści, słysząc za plecami jęki bólu przyjaciół. Tak, to byli jej przyjaciele i uzmysłowiła to sobie właśnie teraz, patrząc z nienawiścią na oblicze tej zimnej, okrutnej istoty, której nie złamało nawet tysiące lat. Jak bardzo była niebezpieczna? Co dokładnie czeka świat, gdy Levida wydostanie się z więzienia?

— Śpiewaj! — Wiedźma wycedziła polecenie przez zaciśnięte zęby. — Jeżeli nie zaczniesz, te pomioty zginął jako pierwsze, potem zajmę się twoją rodziną.

Arylise ponownie zamknęła oczy i przywołując obraz snu, skupiła się na układających w słowa pieśni ustach ludzi przy ogniu. Słyszeć sercem, nie uszami. Ta pieśń była w niej, od zawsze, przekazywana z pokolenia na pokolenie.

I wtedy usłyszała dźwięk bębnów, po nich szelest drewnianych kołatek i subtelny dźwięk dzwonków, układających się w melodię o brzmieniu pierwotnym. Pieśń plemienną, dziką i na wskroś przesączoną starożytną magią. Melodią zdolną przełamać najpotężniejsze czary i klątwy.

Najpierw zaczęła nucić, cicho i niepewnie, smakując dopiero ją na języku, a kiedy spróbowała pieśń, jakby zaczęła w niej żyć własnym życiem, rozlała się niczym wrzątek po jej ciele i przeniknęła mocą o wiele potężniejszą niż wtedy, gdy uzdrawiała.

Arylise uzmysłowiła sobie, że ta pieśń wypełnia ją całą i tak naprawdę została wydobyta z czeluści, z zamkniętego w niej sejfu, a teraz wolna rozpanoszyła się z całą śmiałością, w końcu znajdując ujście w ustach uzdrowicielki.

Rozbrzmiały pierwsze słowa. Nie były zrozumiałe, pochodziły bowiem z języka ludów pierwotnych, lecz nie trzeba było rozumieć, aby poczuć, że to słowa niewyobrażalne i mocne jak ostrze noża.

Arylise śpiewała, jej płuca napełniało powietrze, nie odczuwała zmęczenia. Zdało się, że wątłe fundamenty ruiny zaczynały drżeć. Ze ścian poleciał okruch kamienia, pajęcze pęknięcia zwolna pokrywały od góry do dołu filary, podtrzymujące resztki sufitu. Pęknięcia w podłodze pogłębiały się.

Levida rozparła się na swym tronie z zadowoleniem. Jej twarz napełniła ekstaza ulgi, na którą czekała tysiące lat. Oto właśnie czuła, jak pękają wokół niej kajdany klątwy. Ciało odrywało się od tronu, zyskiwało autonomie i pierwszy raz od bardzo dawna zdołała podnieść je do góry. Poruszyła palcami, wreszcie mogąc zgiąć je w stawach i w jej oczach zalśnił niebezpieczny błysk. Potem oplatające ją korzenie rozpadły się, a wiedźma dźwignęła się do pionu tak pewnie, jakby ledwie chwile temu przysiadła na tronie.

Była wolna. Arylise przestała śpiewać i spojrzała na wiedźmę z niedowierzaniem. Levida była straszna siedząc, ale stojąc, niemalże miażdżyła wszystko wokół siebie.

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale ziemia pod jej nogami zadrżała tak mocno, iż runęła jak długa.

— Co się dzieje!? — krzyknęła z przestrachem. Wszystko wokół zaczynało się rozpadać.

— Zamek nie wytrzymał siły pieśni — odparła beztrosko wiedźma, schodząc ze stopni. — Niedługo nie pozostanie tu nic oprócz gruzów.

— Musimy... musimy uciekać — wydyszał ciężko Cavan, starają się oderwać od podłogi. Był zakrwawiony i obolały.

— Nie tak szybko, drogie dzieci. — Levida jednym uniesieniem ręki udaremniła ich marne próby powstania. — Obiecałam wam karę, pamiętacie? Obeszła Arylise, a potem Mgielnych. Zamek cały czas drżał i rozpadał się. Z sufitu spływały wodospady kurzu i gruzu. Pęknięcia rozrastały się, jedna z kolumn pękła i obsunęła się na bok.

— Nie możesz! — ryknął Reyro. — Oszczędź nas!

Arylise także starała się podnieść, ale nie była w stanie. W końcu pojęła, że przygniata ją czar Levidy i omal nie zwymiotowała. Ona chce nas tutaj pogrzebać żywcem!

Przechyliła głowę w kierunku Cavana. Ich spojrzenia spotkały się. Rozpoznała, że nęka ich ta sama straszna prawda. Umrą tutaj.

Czy to jednak wystarczy, aby Levida oszczędziła jej matkę i Idena? Nie, oczywiście, że nie. Czyż nie pokazała już dobitnie, że jedyne, na czym jej zależy to sianie spustoszenia i trzymanie w garści władzy absolutnej?

Nie bez powodu przecież tysiące lat temu ją uwięziono. Inni chcieli chronić świata, a teraz Levida powstała, aby znów mu zagrozić.

— Jest mi naprawdę przykro. — Wiedźma omiotła zatroskanym spojrzeniem leżących na posadzce chłopców. Splotła ze sobą dłonie na wysokości podbrzusza i przybrała zafrasowaną minę. — Nie wybaczam zdrajcom. — Powiedziawszy to, otoczyła się zasłoną dymną i w mgnieniu oka rozpłynęła się w powietrzu jak kamfora.

Jeden z filarów gwałtownie runął w dół i roztrzaskał się na grube kawałki. Mniejszy z nich uderzył Arylise w bark. Poczuła ból w całym ciele, ale jej krzyk zniknął w huku pękającego kamienia.

— Lise! — Usłyszała krzyk Cavana. Chłopak przesunął się po podłodze w jej kierunku, a następnie – znalazłszy się dość blisko – wymacał palcami palce Uzdrowicielki i pochwycił je.

— Musimy... musimy się stąd wydostać — załkała, chociaż zdawała sobie sprawę, że to tylko czcze życzenia.

— Nie dam rady! — krzyknął Viga. — Ten czar jest za silny! To na nic!

Cavan opuścił smętnie głowę. Na ich oczach ruiny obracały się w gruzowisko. Żadne z nich nie potrafiło wstać na nogi.

Arylise odpowiedziała na uścisk chłopaka i pomyślała naraz, jak straszna jest nadchodząca śmierć. Lęk przelał się w niej aż po samo gardło. Miała ochotę zwymiotować, ale było zbyt ściśnięte, by nawet przełknąć ślinę.

— Boję się... — wyszeptała z oczami szeroko rozwartymi w panice. — Boję się.

— Wszystko będzie dobrze. — Cavan zdołał przybliżyć się bardziej i po chwili położył rękę na jej plecach, pozwalając, aby oparła mu podbródek na ramieniu. Przeraźliwie drżała. On zresztą wcale nie bał się mniej od niej. Nie chciał umierać. Nikt z nich nie chciał.

Nad głowami usłyszeli huk. Kolejny kawałek sufitu runął, wzniecając w powietrze tumany kurzu. Arylise zamknęła oczy, odnoszą wrażenie, że spada ze stromego urwiska i lada chwila roztrzaska się o skały. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro