𝐕𝐈𝐈𝐈 - Ethan Smith, Cel Ostatni...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłem oczy. Był już wieczór...
Nie mogłem ruszać kończynami, więc starałem sobie przypomnieć co się stało...

Pamiętam że usłyszałem strzał. To wszystko działo się tak szybko...

Kula przebiła Jacobowi płuca. Następny strzał poleciał w moim kierunku, na szczęście koń na którym byłem zwariował i zrzucił mnie z siodła, więc snajper nie trafił.

I akurat wtedy upadłem na głowę i straciłem przytomność...

- Cholera! - krzyknąłem próbując wstać. Udało mi się, więc podszedłem do rannego Jacoba. - Taylor! Taylor słyszysz mnie?

Jacob nie odpowiedział. Jego oczy były przesiąknięte mrokiem. Nie żył...

- Kurwa! - krzyknąłem załamanym głosem. - Nie! Nie!

Podniosłem martwego człowieka i posadziłem go na moim koniu, po czym wyruszyłam w kierunku obozu braci Five.

Tam czekał dwie osoby, patrzące w ogień.

Zatrzymałem się przed obozem. Zszedlem z konia. Idąc w ich kierunku zobaczyłem trzy groby nieopodal.

- Ktoś ty? - zapytała jedną osoba id razu wstając.

- Jesteście braćmi tych trzech? - zapytałem dwóch mężczyzn.

- Tak - odpowiedział drugi. Palił papierosa.

- Byłem przy tym... - Powiedziałem. - Jestem od agencji Pinkertona. Pomożecie mi złapać tego Smitha?

- Z przyjemnością - wstał ten drugi, wyjmując z kabury rewolwer i sprawdzając czy ma amunicję. - Jestem Thomas, a mój brat to Alan.

- Marcus - podaliśmy sobie dłonie. - Gdzie złapaliście Ethana?

- W North Summer - odpowiedział Thomas. - Niedaleko miasta Northwest...

- No to Jedźmy... - Odpowiedziałem.
Wskoczyliśmy na konie i wyruszyliśmy do North Summer...

Nie była to długa jazda. Po kilku minutach dotarliśmy według nich do miejsca.

Podzieliliśmy się i otoczyliśmy obóz, czekając na odpowiedni moment. Widzieliśmy palące się ognisko i Ethana Smitha, który siedział przy nim i patrzył się prosto w ogień.

Wtedy Thomas popełnił błąd i ruszył na niego z rewolwerem.

- Za moją rodzinę sku... - za nim nacisnął na spust, Ethan czekał na nim z dubeltówką, którą odstrzeliła mu połowę głowy.

- Cholera... - usłyszałem głos Alana. Po chwili Ethan to wyczuł i strzelił w jego kierunku.

Alan Five padł martwy na ziemię. Zostałem sam...

Wyciągnąłem rewolwer z kabury. Zachowałem spokój i udałem się za wóz. Pod przykrywką obserwowałem Ethana, który na mnie tak jakby na mnie polował.

Po cichu odbezpieczyłem broń i wycelowałem w jego głowę... miałem już nacisnąć na spust, gdy ktoś z pod wozu uderzył mnie kłodą drewna w nogę.

- Kurwa! - wystrzeliłem w powietrze.

Ethan wycelował w moją stronę i strzelił, akurat uciekłem ponownie odbezpieczając rewolwer i celując w  jego kierunku.

Przestrzeliłem mi strzelbę. Ethan nawet nie zauważył i wycelował we mnie. Gdy nacisnął na spust, dowiedział się ze broń jest zepsuta i rzucił ją w ognisko.

Wbiegliśmy w siebie. Zacząłem go dusić, lecz on szybko przewrócił mnie na drugą stronę i zaczął okładać po twarzy.

Wtedy ja kopnąłem go w brzuch. Ethan puścił mnie i zwinął się z bólu.

Wstałem i ruszył do niego. Złapałem za szyję i zacząłem uderzać to pięścią. Widać było że ten podły morderca był wykończony.

- Za Alana! - syknąłem zadając cios.

- Za Thomasa! - Warknąłem zadając kolejny.

- Za Jacoba! - krzyknąłem do niego zadając ostateczny cios...

Zebrałem z siebie całe moje siły i przekierowałem je na rękę. Potężny zamach sprawił, że Ethan nie wytrzymał i wydał z siebie ostatni wydech...

Padł na ziemię. Wpatrzony w jego krwawą twarz, którą oświetlał ogień, uspokoiłem się. Zapaliłem papierosa i położyłem się na ziemi.

Wykończony ciągłym wysiłkiem zamknąłem oczy przywołując wspomnienia związane z Johnem...

Po takich kilku minutach, wstałem, podniosłem mój martwy cel i wsadziłem go na konia martwego Thomasa, po czym wsiadając na Viriginię wyruszyłem do Sacramento oddać ciało Miltonowi i jego prawej ręce, Rossowi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro