𝙇𝙞𝙡𝙮 𝙤𝙛 𝙩𝙝𝙚 𝙫𝙖𝙡𝙡𝙚𝙮

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranne promienie słoneczne, na marne, próbowały przedostać się przez zasłonięte żaluzje.

Jej, prawie stykająca się z czubkiem jego głowy, broda i jego twarz schowana w zagłębieniu jej szyji. Jej dłonie nieestetycznie ułożone na jego klatce piersiowej i jego silne ramiona, otaczające jej talię.

Właśnie w tej pozycji przywitał ją kolejny dzień.

Zegar stojący na komodzie wskazywał godzinę szóstą siedemnaście, a ona doskonale wiedziała, że już nie zaśnie.

A on? On mógłby spędzić cały dzień w łóżku, a i tak bezproblemowo spałby przez kolejne godziny nocy.

Domyśliła się, że jej jakikolwiek ruch go zbudzi. Jednak nie chciała tego. Powstrzymywał ją jego spokojny oddech. Jego spokojny oddech, o który prosiła Boga co dnia. Którego oboje tak bardzo pragnęli. Którego oboje tak rzadko doświadczali.

Mimo bólu pleców spowodowanego leżeniem na twardym materacu łóżka, postanowiła pozostać w bezruchu.

Jego zarost, jak gdyby kłócił się z jego oddechem o łaskotanie jej szyji. Jej to jednak nie przeszkadzało. Traktowała to jako pewien rodzaj czułości.

Pusty korytarz byłby świetnym świadkiem do zdradzenia jej obecności. Jednak jej kroki były tak perfekcyjnie wyćwiczone, że z łatwością szła przed siebie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

Jej serce tak mocno uderzało o ściany jej klatki piersiowej, że mogłoby  połamać jej żebra. A jednak jej twarz nie zdradzała nic. Jak gdyby za chwilę nie miała stoczyć największej bitwy. 

Wiedziała, że nie może zawieść.

Nie, T.A.R.C.Z.Y.

Nie, Nick'a.

Nie, siebie.

Nagle jednak poczuła ciepłe usta składające pocałuneki na jej szyji. Wtedy już wiedziała, że mężczyzna obok nie śpi.

— Dzień dobry, Mario — jego ochrypły głos, pochodzący z jego ust, które ledwo odsuwały się od jej skóry, sprawił lekki uśmiech na jej twarzy.

Ramiona Quentin'a podniosły go tak, by mógł obserwować ją z góry. By mógł patrzeć w jej brązowe oczy.

— Wyspałeś się?  — jej ręka sama powędrowała do jego gęstych, rozczochranych włosów.

— Szczerze? To nie — cicho się zaśmiał, tak jak ona. I właśnie tego potrzebowali. Chwili rozluźnienia.

Im bliżej była wyznaczonego miejsca, tym bardziej jej serce było rozdarte.

Oparła się o ścianę, tuż przy framudze drzwi.

Zamknęła oczy, by odetchnąć.

Miłość?

Kiedy nareszcie ją poznała, musiała ją pożegnać?

Kiedy w końcu jej doświadczyła, miała jej zostać odebrana?

Jednak musiała stawić temu czoło.

,,Za wszelką cenę'' - pomyślała.

Policzyła do trzech w swych myślach, po czym bezszelestnie weszła do pomieszczenia.

— Spałeś tak spokojnie, że nie potrafiłam cię obudzić...

— To dzięki tobie, Konwalio... — miał na myśli jego opanowanie, o którego częstego braku, wiedział on sam.

To właśnie przy niej, czuł się spokojny. Przy niej mógł odetchnąć. Przy niej mógł po prostu żyć.

Działała na niego kojąco. Niczym konwalia.

Jednak, gdyby nie leki...

— Miałeś mnie tak, nie nazywać — zagroziła swym palcem wskazującym tuż przed jego twarzą.

— To może ,,C'est Conv...'' — próbował pochwalić się swą znajomością francuskiego, lecz pewna delikatna dłoń mu przerwała.

— Żadnych pseudonimów związanych z kwiatami.

— Odłóż broń, Beck — jej głos był pełen pewności, której jej tak naprawdę brakowowało.

Kobieta bezustanie wpatrywała się w lufę przystawioną do głowy nieprzytomnego Nick'a Fury'ego, który związany, siedział na starym krześle.

Na twarzy Quentina pojawił się uśmiech, który nie znaczył nic dobrego.

Wiedziała już, że mężczyzna nie panuje nad samym sobą.

— Mario, Mario, Mario... — Kochała słuchać swego imienia z jego ust, ale nie w tamtej chwili. Nie, w taki sposób jaki je wypowiadał.

— Beck! Opuść broń! — Nie odpuściła, zostawiając jeden z etapów za sobą.

Dźwięk przeładowywania pistoletu rozniósł się po pomieszczeniu, sprawiając przyspieszenie jej tętna.

— Quentin... Nie panujesz nad tym... Powiedz, czy...

— Czy brałem leki? — Przerwał jej z wyżutem. — Dlaczego całą rolę zrzucasz na nie?! Nie widzisz, że robię dla ciebie?! Dla nas?! — Jego dłoń z bronią drżała coraz bardziej, tak jak jego głos.

— Nie, nie robisz tego dla nas. Robisz to dla idei. Dla Mysterio! — Jej pistolet wciąż był skierowany w stronę ukochanego. Wiedziała, że jeżeli będzie musiała, zrobi co do niej należy. Błagała tylko w myślach, by do tego nie doszło.

Zginając ramiona równocześnie skracał dystans ich twarzy.

Skrzek ptaków za oknem, zapach zgaszonej, lawendowej świecy, skrzypienie materaca oraz oni.

Jakże kochała czuć jego usta na swych wargach. Jakże kochała ciężar jego ciała na sobie. Jakże kochała kłócie jego brody w okolicach swych warg. Jakże kochała czuć bicie jego serca, uderzające o jej klatkę piersiową.

Po prostu opuść broń, a obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze... — Starała się jak mogła, by przemówić mu do rozsądku.

Jednak jak miała to zrobić?

On nie był sobą.

Co miała zrobić, by dotrzeć do jego ,,prawdziwego ja"?

— Wiesz, że nieładnie kłamać — prychnął zuchwale. — Skończenie w pierdlu jest dla mnie dobre?! — Na chwilę się zawachał, patrząc tępym wzrokiem na podłogę, jakby coś zrozumiał. Niestety, jego tok myślenia był zupełnie inny. — Nie... Ty chcesz, żebym skończył w psychiatryku... O to ci chodzi?! — Widziała w jego oczach szał, który ukazywał tylko wzrokiem i głosem. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, którego nie czuła prawie nigdy.

— Proszę... — Wciąż była opanowana, ponieważ nie mogła zawieść. Była żołnierzem, który musiał wykonywać każdy rozkaz.

Jednak mogłaby to wszystko zostawić. Mogłaby zawieść całą organizację... Mogłaby, ale zrobiła tego.

Był wciąż ktoś, dla kogo poświęciłaby wszystko.

Dla szefa.

Dla przyjaciela.

Dla członka rodziny, której nigdy nie miała.

Dla Nick'a.

Bo to on pierwszy w nią uwierzył.

Bo to on był jej zaufaniem.

Bo to on był jej oparciem.

Brunet delikatnie rozdzielił ich wargi, po czym przyłożył swoje czoło do jej.
Wystarczyło tylko zamknięcie powiek, bijące od nich ciepło i regularny oddech, by móc chłonąć tę chwilę. Jakże drobny, lecz ile mówiący gest.

— Zabijesz mnie? — Uniósł swój wzrok na nią, szukając w jej twarzy odpowiedzi.

Nie chciała, oni oboje doskonale to wiedzieli. Jednak wiedzieli też, że się nie cofnie. Żadne z nich się nie cofnie.

I to było ich zgubą.

— Quentin — jej głos delikatnie zadrżał, na co nie mogła pozwolić, ponieważ on wiedział jak to wykorzystać.

Ostatnia szansa. Ostatnia szansa, by to powstrzymać. Czy ją wykorzystał?

— Kocham cię.

Strzał.

Huk rozniósł się po pomieszczeniu, aby po chwili zalała go grobowa cisza.

Nogi, mimowolnie zaczęły się same uginać.

Serce, mimowolnie zaczęło same zwalniać.

Oddech, mimowolnie zaczął sam odchodzić.

Widziała jego ból. Ból, na który nie byli gotowi.

Jednak w jego oczach widziała też dumę, która odebrała jej mowę.

— Tak było trzeba — wyszeptał, gdy na jego usta wkradł się lekki, lecz szczery uśmiech, po czym z jego ust wyciekła metaliczna, brunatna ciecz.

Wrócił.

Wrócił prawdziwy on, ale...

Ale było już za późno.

Jego ciało tak majestatycznie upadło na zimną posadzkę, której biały kolor został ubrudzony plamą jego krwią.

Zrobił to sam. Zrobił to sam, by ona nie musiała czuć się winna.

— Tak po prostu... Kocham cię...

Czy była, aż tak złym człowiekiem, że nie potrafiła zalać się łzami nad ciałem ukochanego?

Tak naprawdę, czuła jakby ktoś wyrwał jej część siebie.

Bo on był jej częścią.

Bo razem byli jedno.

— Możesz być spokojny... — wyszeptała opanowanym, lecz pozbawionym emoji głosem, które ukrywała do perfekcji. Mimo tego w gardle poczuła gulę utrudniającą jej oddychanie, a jej dolna warga zadrżała.

Opuszkami palców przeciągnęła jego powieki, by je zamknąć. Wzięła jego twarz w dłonie, po czym oparła swe czoło o jego, ale nie biło już od niego ciepło, którego w tamtym momencie tak bardzo potrzebowała.

Zacisnęła mocniej zęby, by nie jęknąć z bólu, który rozdzierał ją od środka. Spod jej zamkniętej powieki wypłynęła jedna łza, która padła na jego usta, jednocześnie mieszając się z krwią.

I właśnie tym gestem, dopieczętowała ich wspólny rozdział.

Został jeszcze epilog.

Epilog bez niego.

Epilog samotności.

I to od niej zależało, czy go napisze.




━━━━━━━━━━━

Więc, jeżeli mam być szczera, to nie wiem co za bardzo powiedzieć po tym one shot'cie. Nie jestem jakoś wielce z niego zadowolona, ale to moje najszybciej napisane ,,dzieło".

Dziękuję, że poświęciliście chwilę na jego przeczytanie. Jest to special z okazji ponad pięćdziesięciu obserwujących. Cieszę się, że jesteście ze mną, jestem Wam bardzo wdzięczna. Naprawdę, to dla mnie wiele znaczy.

Kocham Was wszystkich ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro