꒰ quince ꒱

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KONTYNUACJA POPRZEDNIEGO ROZDZIAŁU!

(uwaga — trochę aż zbyt długi 😅)

OPIS SYTUACJI: Po posiłku i małym deserze, Álvaro razem ze swoją ukochaną i swoim rodzeństwem jadą do jej domu. Po szybkim przebraniu się w wygodniejsze ubrania, we czwórkę ruszają na spacer przy jeziorze, który jest dość blisko jej mieszkania. Po solidnej godzinie spacerowania było słychać już pierwsze narzekania...

Greg: Dobra, zmachałem się trochę... Może usiądziemy?

Paula: Na trawie? Bo ławka jest jedna na taki dość spory odcinek, a nas wszystkich nie pomieści...

Greg: Zdejmij bluzę i masz a'la koc *zrobił tak jak powiedział*

Paula: Z tobą nie wytrzymanie... *mruknęła, czyniąc to samo*

Callie & Álvaro: *robią to samo co oni, siadając w kręgu*

Callie: Ale zawsze to coś pod tyłek *śmieje się*

Greg: Eyeyey... Teraz tak wspominam... Wasz ślub był zajebisty.

Callie: *również go wspomina* To był jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu *uśmiecha się, wsuwając swoje palce między jego, po czym je lekko ściskając*

Álvaro: Tak, zdecydowanie *również spogląda na nią, po czym kładzie drugą dłoń na jej policzku i składa na jej ustach czuły pocałunek*

Paula: Boże drogi, jacy wy słodcy jesteście *klaszcze w dłonie, uśmiechając się szeroko*

Callie: *rumieni się*

Greg: Ślub był boski. Wiemy też jak doszło do waszego związku. Ale nie wiemy jednej rzeczy...

Paula: AŻ GŁUPIO NIE WIEDZIEĆ NIC Z OŚWIADCZYN TEGO NORMALNEGO BRATA!

Greg: Czyli uważasz, że jestem nienormalny? *zakłada ręce na piersi*

Paula: Niesamowite! Dopiero teraz to odkryłeś? *śmieje się*

Greg: Wcale nie jestem nienormalny!

Callie: Nie bierz tego w negatywnym sensie. Po prostu jesteś inny niż inni normalni ludzie. To samo można powiedzieć zdecydowanie o mnie *chichocze*

Álvaro: Ja też aniołkiem nie jestem, ale to mnie powinieneś znać *parska śmiechem*

Greg: Przynajmniej nie jestem w tej "inności" sam! *robi palcami cudzysłów w powietrzu* Ale dobra! Opowiadajcie o oświadczynach! Co ten mój brat wymyślił, hę?

Callie: Jeszcze takiego zapartego romantyka w nim nie widziałam jak wtedy *uśmiecha, spoglądając mu w oczy* Więc to było tak...

*uwaga, przenosimy się w czasie*

POV. Callie

Przed momentem zadzwonił do mnie Álvaro. Średnio byłam w humorze tego dnia, ale jego głos od razu sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

— Szykuj się. Za kwadrans będę po ciebie — rzucił, czekając na moją reakcję.

— Co ty znowu kombinujesz? — podniosłam jedną brew, chichocząc pod nosem.

— Na pewno coś niesamowitego — odpowiedział.

— Jakiś konkretny outfit?

— Taki, byś mogła się w nim ewentualnie wykąpać — zaśmiał się głośno.

— Alv! Coś ty wymyślił to ja już się boję myśleć — rzekłam — Dobra, jak będziesz za kwadrans to ja się ogarniam.

— Oczywiście, skarbie — po jego słowach rozłączyłam nas, a po tym zaczęłam się ubierać.

Gotowa wyszłam z hotelu w Barcelonie, a kilkanaście metrów dalej zobaczyłam piękne białe auto z schowanym danem. Hiszpan opierał się o maskę samochodu, przodem do wejścia hotelu. Uśmiechnęłam się w jego stronę, po czym spokojnym krokiem podeszłam do niego i lekko stając na palcach pocałowałam go w usta. On od razu oddał pocałunek, niespodziewanie pogłębiając go i kładąc swoje duże dłonie na moich policzkach. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Dobrze wiedział, że diabelsko na mnie działa i kochał to wykorzystywać.

Potem odsunęłam się od niego, przykładając swój palec do jego ust i posyłając mu łobuzerski uśmiech.

— Więc gdzie jedziemy, mój drogi?

— Gdzie opony samochodu nas poniosą — puścił mi oczko.

Usiadłam na miejscu pasażera obok mężczyzny, który po chwili odpalił silnik i ruszył na główną ulicę. Zatrzymał się na parkingu w pobliżu szumiącego morza. Wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.

— Dobry pomysł? — spytał Álvaro.

— Cudowny — złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę wejścia na plażę.

Wbiegliśmy na piasek z roześmianymi twarzami, po chwili lądując w wodzie i spoglądając w pomarańczowo-żółty zachód słońca, który bajecznie odbijał się w morzu. Spojrzałam na niego. On zrobił to samo w moim kierunku. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym hiszpan wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, proponując spacer. Bez namysłu chwyciłam ją i nie puszczając jej wyszliśmy z wody, powoli idąc i rozmawiając wzdłuż linii brzegu.

— Tak właśnie myślę... Co myślisz o naszym związku? — zapytał szatyn.

— Nasz związek to najlepsze co mnie w życiu spotkało — odpowiedziałam bez zastanawiania — Nie wyobrażam sobie, by miało cię nie być. Jesteś zbyt dla mnie ważny, kochany. A czemu pytasz?

— A co byś powiedziała, gdybym teraz wrzucił cię do tej wody? — nagle zmienił temat, uśmiechając łobuzersko.

— Dostałbyś ode mnie niezły ochrzan! — zaśmiałam się, ale po chwili Álvaro wbiegł do wody, pociągając mnie za sobą. Puścił moją rękę, ochlapując mnie dość silną falą po nogach — Chcesz wojny?

— Czemu by nie — parsknął śmiechem — Czekam w takim razie.

— Jak chcesz to masz — chlusnęłam na niego wodą.

— Miało być na nogi tylko! — uśmiechnął się,

— Nic takiego nie mówiłeś — zaczęłam się śmiać, przyjmując kolejny cios od przystojnego szatyna.

W pewnym momencie podeszłam do niego bardzo blisko. Teraz to ja miałam go ochlapać. Spojrzałam mu w oczy, przygryzając zmysłowo dolną wargę.

— Odpuszczasz? — uśmiechnął się chytrze.

— Chyba tak... Działaj — odwróciłam się tyłem do niego, chcąc odejść trochę dalej, gdy nagle Soler chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

Jego wzrok skierował na moje oczy, które nie mogły się zdecydować czy aby na pewno to dobry cel, bo kusiły go moje usta. Puścił mnie, natychmiast obejmując mnie rękami w talii i gwałtownie pochylając do tyłu. Nasz kontakt wzrokowy nadal był na łączu. Czułam się, jakby czas się zatrzymał się. Istnieliśmy tylko my. On i ja. To co nas łączyło było nie do opisania. Rozumieliśmy się jak najlepsi przyjaciele. Namiętność kipiała na kilometr tak bardzo, że pary grające w filmach 18+ mogliby się od nas uczyć. Chciałam tylko jego i nikogo więcej.

Wróciłam do pionu, co obudziło mnie z rozmyślań. Staliśmy naprzeciw siebie, nie odzywając się. Oboje siebie pragnęliśmy. Czułam to w sercu i na własnej skórze. Hiszpan, jakby czytał mi w myślach, przycisnął mnie do swojego torsu, przylegając swoimi ustami do moich. Oddałam pocałunek, zarzucając swoje ręce na jego kark i lekko uginając lewe kolano. Najpierw był całkowicie delikatny. Subtelnie muskał moje wargi, ale z każdą sekundą tempo rosło. Pod koniec całowaliśmy bez pamięci, jak szaleńcy. Jakby miało nie być jutra. Jego dłonie zsunęły się na moje pośladki, do których przylegał materiał mokrej, zwiewnej spódnicy, które powoli ściskał, powodując stada podjaranych motyli w moim brzuchu.

Kiedy zabrakło nam oddechu, odsunęliśmy się od siebie, cicho sapiąc i opierając się o swoje czoła. Uśmiechnęłam się szczerze. On jest tą osobą, która z burzowego dnia staje się szalenie słonecznym i pięknym. Nie mogę uwierzyć, że właśnie on jest moim chłopakiem. To jest jakiś pierdolony cud... Czym sobie na to zasłużyłam?

Wyszliśmy z wody, chichocząc z naszej wojny na wodę. Przeszliśmy jeszcze kawałek, kontynuując rozmowę, gdy zaszliśmy do klimatycznej, nieco większej budki, gdzie można było kupić chłodne napoje i lody. Stała na drewnianej podłodze, więc były tam też ustawione wysokie barowe krzesła, na którym jednym z nich usiadłam.

— Co byś chciała? — spytał, spoglądając na mnie.

— Ciebie — uśmiechnęłam się zadziornie, na co szatyn prychnął pod nosem — A z tej listy to poproszę sok pomarańczowy i dwie gałki lodów. Niech będzie moja ulubiona czekolada i malina.

— Już się szykuje — powiedział chłopak, który obsługiwał budkę.

— Dla mnie tylko kawa mrożona z mlekiem.

— Oczywiście.

Nagle przeszły mnie średnio przyjemne dreszcze. Mocny podmuch wiatru sprawił, że zrobiło mi się dość chłodno. Położyłam swoje dłonie na przeciwnych sobie ramionach, próbując je trochę rozgrzać.

— Zimno ci?

— Trochę... Kąpiel w morzu była cudowna, ale słońce zachodzi i będzie coraz chłodniej — powiedziałam.

— Może być koc? — nagle wtrącił chłopak, nalewając do szklanki soku pomarańczowego.

— Jeśli mógłbyś dać to byłoby cudownie — odrzekł hiszpan, wstając z krzesła.

Po chwili chłopak przyniósł uroczy pudroworóżowy koc i podał Alviemu. On zarzucił go na mnie, obdarzając mnie ciepłym i opiekuńczym uśmiechem, co bardzo rozgrzało moje serduszko.

Rozmowy nie kończyliśmy, co jakiś czas wybuchając gromkim śmiechem przypominając nasze wspólne głupawki albo inne zabawne momenty. Czułam się totalnie szczęśliwa. Szczęśliwa jak nigdy dotąd...

W pewnym momencie między nami zapadła chwila ciszy. Mężczyzna chrząknął, po czym złapał moje dłonie w swoje i spojrzał głęboko w oczy.

— Wiesz, że cię kocham? Najmocniej na świecie?

— Tak, oczywiście. Ja ciebie też kocham — uśmiechnęłam się delikatnie.

— Ile to czasu minęło? 4 lata wybiły trzy tygodnie temu? Tak, dokładnie. Jestem niesamowicie szczęśliwy i dziękuję Bogu każdego dnia, że spotkałem cię na swojej drodze oraz że zakochałem się w tobie tak bardzo, że nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy się nie znać. Kocham cię nad życie i nigdy nie przestanę. Nikt i nic tego nie zmieni. Jestem tego pewny. I jestem pewny jeszcze jednej sprawy, ale w ramach upewnienia się muszę cię o to zapytać.

— Jakie to pytanie? Pytaj śmiało.

Nagle hiszpan przyklęknął, a z kieszeni swoich szortów wyjął małe pudełeczko. Otworzył je, pokazując piękną błyskotkę z niebieskim kamieniem i zadał to pytanie.

— Zostaniesz moją żoną?

Jak na zawołanie z moich oczu zaczęły spływać łzy szczęścia i zaskoczenia. Uśmiechnęłam się, nie dowierzając, że to się dzieje. Zakryłam usta dłonią, ale potem odsunęłam ją i wyszeptałam:

— Tak!

Álvaro wstał i wsunął pierścionek zaręczynowy na mój serdeczny palec. Dotknęłam go, dając skapnąć na niego kilku kolejnym łzom. Szatyn przetarł ich resztki na moich policzkach, przytulając mnie do siebie. Zatopiłam się w jego ramionach, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Których za nic w życiu nie chciałam puszczać. Które chciałam, by obejmowały mnie w trudnych chwilach oraz wspierały przez kolejne lata i pokolenia. Kochałam go. Kocham go. I będę kochać. Zawsze i na zawsze.

*wracamy do teraźniejszości*

Greg: O CHOLERA!

Paula: To były najlepsze, najpiękniejsze i najbardziej romantyczne oświadczyny jakie słyszałam *przez opowieść blondynki wzruszyła się, roniąc łzę*

Greg: Lepiej byś tego nie mógł ogarnąć, bracie. Jestem z ciebie dumny *klepie szatyna po ramieniu*

Álvaro: No ty tutaj zbytnio nie pomogłeś *chichocze*

Greg: Oj no! Musisz tak od razu? Po prostu chciałem dodać nuty takiej fajne atmosfery, a ty wszystko psujesz *zakłada ręce na piersiach, udając, że strzela focha*

Paula: Panie obrażalski! Bez fochów mi tu! Ale przyznaj, że te oświadczyny... Brak mi słów, by to opisać...

Callie: To już wiesz, jaka była moja reakcja wtedy *śmieje się, ściskając dłoń swojego męża* Nadal nie dowierzam, że jesteśmy razem. A co dopiero małżeństwem...

Álvaro: Pora uwierzyć, moje słońce kochane *zakłada jej kosmyk włosów za  ucho, po czym składa czuły pocałunek na jej ustach*

Paula: Pasujecie do siebie jak ulał. Jak żyje jeszcze nie znałam nigdy takiej pary...!

Greg: Powiedz to. Czego tu się bać. PO PROSTU JESTEŚCIE SOBIE PISANI I TYLE W TEMACIE!

Callie & Álvaro: Chyba tak musi być *oboje się rumienią*

Paula: Awwwww moje dwa zakochane po uszy słodziaki!

Greg: Moje też! Podziel się!

Paula: Podzielę się jeśli ty się podzielisz czekoladą, którą masz w pokoju!

Greg: Muszę? *spogląda na nią i jej zabójczy wzrok* Okej, jasne, że się podzielę, siostrzyczko!

Callie & Álvaro: *śmieją się, a on lekko gładzi kciukiem jej dłoń*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro