18 I'd rɑther die ɑlone

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


𝐒𝐨𝐦𝐞𝐛𝐨𝐝𝐲'𝐬 𝐭𝐫𝐲𝐢𝐧' 𝐭𝐨 𝐡𝐞𝐥𝐩
𝐀𝐧𝐝 𝐦𝐚𝐤𝐢𝐧' 𝐞𝐯𝐞𝐫𝐲𝐭𝐡𝐢𝐧𝐠 𝐰𝐨𝐫𝐬𝐞
𝐒𝐨𝐦𝐞𝐛𝐨𝐝𝐲 𝐩𝐥𝐞𝐚𝐬𝐞 𝐜𝐚𝐥𝐥 𝐭𝐡𝐞 𝐧𝐮𝐫𝐬𝐞

𝐍𝐨𝐛𝐨𝐝𝐲'𝐬 𝐜𝐨𝐦𝐢𝐧' 𝐭𝐨 𝐬𝐚𝐯𝐞 𝐦𝐞

dla bamaesxan

. . .

Występują: Marius Lindvik (+Daniel Andre Tande)
temat: Nie jesteś w tym sam
Ad1. na postawie rp z Olą.
Ad2 . Krótkie wyjaśnienie:
pomysł na rp zaczerpnięty jest z książki "Łańcuch" Adriana McKinty'a.
Uproszczając całą sytuację, kiedy jedna osoba zostaje porwana, jej bliscy muszą porwać kogoś innego i dostarczyć go ludziom z tej organizacji przestępczej. Koło powiększa się i ciągnie w nieskończoność, bardzo trudno z tego wyjść, nawet jeśli nie chcesz robić nikomu krzywdy, koniec końców będziesz musiał. Inaczej ktoś bliski będzie cierpieć.

+++


Każda chwila przerażającej samoświadomośi, że jestem złym człowiekiem dogłębnie niszczy psychikę.
Kiedy dokonujesz czegoś złego, ale nie wyłączasz przy tym sumienia, czyn ten wbija ci się w serce, głowę i duszę niczym setki drobnych szpilek, w każdej sekundzie, każdej minuty.
Jak pozbyć się tego wrażenia? Wyrzucić wszechogarniające uczucie lęku, złości na siebie, strachu przed konsekwencjami?
Nie wiem, chciałbym wiedzieć. Gdybym miał możliwość zadania jednego pytania seryjnemu mordercy, zapytałbym o to co zrobił z sumieniem.

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się na jakiej zasadzie działają ataki paniki? Jak przebiegają?

Zaczyna się niegroźnie.
Lęk sprawia że trochę przyspiesza ci oddech, przechodzą cię dreszcze. Możliwe że na początku jesteś w stanie to ignorować, jednak z każdą kolejną chwilą robi się gorzej.
Strach, zwłaszcza ten, który poczuje się odrzucony w końcu przejmuje kontrolę nad ciałem.
Oddech staje się tak bardzo chaotyczny i płytki, myślisz że się dusisz, że twoje płuca są zrobione ze zużytej gąbki, niezdolne przyjąć pochłanianego powietrza. To etap kiedy jeszcze starasz się stawić temu czoła, przezwyciężyć to.
Jednak rytm serca jest zaburzony, bije ono tak szybko. Wydaje ci się, że wypanie Ci z piersi, poturla się po podłodze i wpadnie pod nogi któregoś z będących w pobliżu ludzi.
Nagle Twoje własne ręce wydają się wcale nie należeć do Ciebie.
Twoje stopy oddalają się i... przestają wyglądać znajomo, tracisz z nimi kontakt, tracisz kontakt z podłożem.
Upadasz.
Przechodzą Cię napady ciepła i zimna. W głowie obija się w kółko "ODDYCHAJ!!! TYLKO ODDYCH...
...ALE JAK SIĘ KURWA ODDYCHA?!"
Wyobrażenie że Twoje serce znalazło się poza ciałem, doprowadza Cię do wniosku że umrzesz, że właśnie tak wygląda Twój koniec.
Poddajesz się temu, nie walczysz już, nie widzisz sensu.

Myślę, że wyrzuty sumienia działają podobnie.
Zamykając oczy, widzę twarze ludzi, których skrzywdziłem, a których nigdy nie chciałem krzywdzić. Niewinnych osób, które przez moją chęć bycia bezpiecznym teraz będą przechodzić przez piekło. Najlepsze jest to, że właśnie Ci ludzie, pomimo tego co zrobiłem, co chciałem zrobić, przyjęli mnie pod swój dach, otoczyli ochronnymi skrzydłami, troską której się nie spodziewałem. Nie po tym wszystkim.

Mimo wsparcia, zapewnień że to co się wydarzyło nigdy nie było moją winą, nie mogę przestać o tym myśleć. Nie po tym jak przeze mnie porwali Yukiye. Musiałem COŚ zrobić, żeby go uratować. Za wszelką cenę. 

Głos, który z nikąd pojawił się w mojej głowie nakłania do samodestrukcji. Walka z nim jest najtrudniejszą rzeczą, z jaką do tej pory przyszło mi się mierzyć. Z każdą chwilą staje się coraz bardziej przekonywujący, a słowa które wypowiada zlewają się, tworząc ogromny chaos. Moja czaszka wybuchnie, na pewno wybuchnie. Może gdybym przestał się bać i...

Drzwi do pokoju otworzyły się. Po chwili pojawiła się w nich przyjazna twarz, okalona przez złote włosy.
Daniel cicho wślizgnął się do pokoju, mając nadzieję że śpię.
Nie spałem.
Nie potrafiłem spać.

— Marius?

Jego głos odbił się od ścian, uderzając we mnie. Czułość i troska, która była w nim zawarta przez moment naprawdę sprawiła, że rytm mojego serca zwolnił. Jednak po chwili z powrotem ruszyło ono w szaloną pogoń. Zacisnąłem mocno oczy, wcale nie chciałem rozmawiać.

Blondyn usiadł obok mnie, na kanapie udzielonej do mojej dyspozycji przez najbardziej kochanych ludzi na świecie. Nie rozumiem jak ktokolwiek, kiedykolwiek mógł chcieć ich skrzywdzić.

— Wiem, że nie śpisz...

Po raz kolejny mu nie odpowiedziałem, nawet nie wiedziałem o czym mielibyśmy rozmawiać.

— Muszę jutro jechać na konkurs. Przepraszam, że znowu cię zostawię. Obiecałem że już więcej tego nie zrobię... Wrócę jak najszybciej się da — Tande wziął głęboki wdech i skulił się trochę na swoim miejscu, wyglądał jakby chciał mnie przytulić, marzyłem o tym żeby ktoś to zrobił — ale spokojnie, nie będziesz sam. To drużynówka, więc Polacy, Japończycy i Niemcy którzy nie skaczą zostaną z tobą.

Otworzyłem oczy i przez chwilę przyglądałem się zmizerniałej postawie przyjaciela. Martwił się, wiem. A to co zamierzałem zrobić następnego dnia... załamie się? Będzie cierpieć, czy nie przejmie się losem, który tak naprawdę sam chce sobie zgotować?

— Jesteś zły...? — zapytał po chwili mojego milczenia — Jeżeli bardzo ci zależy to...

— Nie no co ty. Musisz jechać i skopać im wszystkim tyłki — wymuszenie uśmiechu przyszło mi z trudem, nigdy nie byłem dobrym aktorem — nic mi przecież nie będzie, jestem już bezpieczny, tak?

— Oczywiście że tak. Nie pozwolę żeby spotkało cię coś złego.

Mylił się, tak okropnie się mylił, ale nawet nie próbowałem wyprowadzić go z tego błędu. Ułożyłem głowę na jego kolanach i zamknąłem oczy.
Daniel w opiekuńczym geście ścisnął moje ramię i ułożył się wygodnie. Po długich minutach milczenia, Daniel wyszeptał cicho, prawdopodobnie myśląc że udało mi się zasnąć:

— Nie jesteś w tym sam, Marius. Nie jesteś.

Nagle poczułem ogromne zmęczenie. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu sen przejął kontrolę nad nieprzyjemnymi myślami.

+++

Przygotowaniom do konkursu drużynowego towarzyszył wielki hałas, huk i przede wszystkim chaos.
Ciężko byłoby sobie wyobrazić to siebie inaczej, mając w jednym miejscu trzy różne drużyny oraz dwójkę Norwegów na dodatek.
Zawsze bawił mnie sposób bycia tych ludzi, a jednocześnie, chciałem być jednym z nich.
To w jaki sposób chronili siebie na wzajem, nie licząc się z konsekwencjami, sprawiało że z każdym dniem coraz bardziej zyskiwali w moich oczach.
Stanowili rodzinę, chociaż tak bardzo się różnili.

— KUBA, NIE BĘDĘ TEGO JEŚĆ! — nawet nie musiałem patrzeć w tamtą stronę, żeby doskonale zdawać sobie sprawę, do kogo należy głos.

— BĘDZIESZ — Wolny złapał Stocha za ramię i posadził na krześle — Przestań robić problemy, Stoch, bo wkurwiasz.

Starszy z Polaków posłał w moim kierunku spojrzenie, które błagało o pomoc. Uśmiechnąłem się tylko delikatnie, kręcąc głową.  Kuba był dla niego jak brat, na pewno wiedział co jest dla niego dobre.
W nagłej zadumie odwróciłem się w stronę swojego brata. Przyjrzałem się temu, jak Daniel zestresowany spotkaniem z Domenem przeczesuje włosy. Chyba układał jakąś wymówkę. Czy ja wiedziałem co jest dobre dla niego? Czy robiłem wszystko, żeby z nim było w porządku?

Potrząsnąłem głową, odpędzając myśl, że oddanie się w ręce Łańcucha to forma samolubnej ucieczki od wyrzutów sumienia. Robiłem to dla nich wszystkich, dla niego, mając nadzieję że dzięki temu będzie bezpieczny.

Kiedy wszyscy zaczęli zbierać się już do wyjścia, Tande podszedł do mnie, przez chwilę nie wiedząc co zrobić, stał i wiercił nogą w ziemi.

— Hej... — uśmiechnął się, nieśmiało przytulając mnie do swojej klatki piersiowej — błagam uważaj na siebie.

Nie spodziewałem się tego gestu, spadł na mnie strasznie szybko, odrobinę mnie zdezorientował, ale było to przyjemne uczucie przynależności do czegoś większego, świadomość tego że postępuję słusznie.

— ... obiecuję

Przymknąłem oczy, przytłoczony ciepłem spowodowanym samym przekonaniem, że ktoś naprawdę się o mnie martwi.
Bez wahania wtuliłem się w jego tors, nie chcąc żeby szedł.
Wolałem żeby został, żeby wybił mi z głowy to, co miałem zamiar zrobić.

— Zostań bezpieczny... — blondyn dodał jeszcze, zanim puścił mnie i machając na pożegnanie opuścił pomieszczenie.

Nie mogłem dotrzymać obietnicy.

Kiedy kilkadziesiąt minut później opuszczałem hotel oknem w łazience po policzkach spływały mi łzy. Nie wiem czy była to mieszkanka ulgi, że dzięki temu chociaż przez jakiś czas nikt nie będzie cierpieć, wiedziałem że w ten sposób pokutuje za wszystko, czego dopuściłem się wcześniej, współpracując z Halvorem i resztą Norwegów;
smutku bo najbardziej prawdopodobne było to, że już nigdy więcej nie zobaczę ani Daniela, ani rodziny, ani Helene;
czy może poczucia winy, bo swoim zaginięciem sprawię ból wszystkim których kocham.

Jednak zrobiłem to. Po opuszczeniu pomieszczenia wysłałem dwie wiadomości.

Jedną do Łańcucha, z potwierdzeniem obecności w wyznaczonym przez nich miejscu. Wiedziałem że w momencie dostarczenia SMSa, podpisałem odzyskanie wolności dla Satō.

Drugą do Daniela, z przeprosinami i prośbą, żeby powiedział Helene, że chcę żeby była szczęśliwa.
Po tym wyłączyłem komórkę, wyrzucając ją przez lewę ramię gdzieś w śnieg.
Ostatni raz wziąłem głęboki wdech i żegnając się ze szczęściem ruszyłem na spotkanie brutalnej przyszłości.

Ten dzień pozostał w mojej pamięci jedną, wielką, czarną plamą bólu. Tym razem fizycznego, sumienie w końcu zamilkło we mnie, przestając odbijać się echem w każdym zakątku mojej duszy.

Wcale nie żałuję że wymknąłem się i oddałem w ręce tych potworów. Dzięki temu Japończycy odzyskali Yukiyę. Chociaż tyle mogłem zrobić w zamian za wszystko ci oni zrobili dla mnie i właściwie co cały czas robią.

Gdybym po raz kolejny został postawiony przed wyborem... Nawet bym się nie zastanawiał.

+++

Ciepłe promienie przedarły się do przestronnego wnętrza gabinetu psychologicznego.
Słońce mogło wybrać dosłownie każde miejsce tego pomieszenia, ale zajęło się drażnieniem właśnie moich oczu, wybijając mnie z zadumy i krzywdzących wspomnień.
Nie chciałem go oglądać, dla mnie nie było już światła. Ani na ziemi, ani nigdzie indziej.

— Rozumiem że nie chcesz o tym rozmawiać... zajmijmy się czymś innym.

Kobieta, która prowadziła moją terapię wyglądała na naprawdę miłą osobę. Jej brązowe włosy, upięte w niedbałego warkocza przypominały kolorem budyń czekoladowy. Nie wiem ile mogła mieć lat i nie wiem czy była gotowa usłyszeć historię, którą miałem do opowiedzenia. Nie chciałem jej narażać. Kolejnej osoby na długą listę zagrożonych, z mojego powodu.

Jej czarne tęczówki sprawiały wrażenie czytających w duszy, jednak moja już dawno przestała przyznawać się do ciała, nie miała z nim żadnego związku.

— Chcesz porozmawiać o Danielu? o waszej relacji?

Zmarszczyłem brwi, kim był dla mnie Daniel?
Sam nie wiedziałem, na pewno kimś ważnym, komu zawdzięczam zdecydowanie zbyt wiele.
Ale czy był przyjacielem? A może po tym co przeszliśmy, stał się jeszcze bliższy niż rodzina.
Jeśli tak, to był właśnie problem.
Przywiązanie i miłość do kogoś, to największe słabości. Łatwo jest wyrwać serce, kiedy bije nie tylko po to, żeby tłoczyć w organizmie życie, ale kiedy każde jego uderzenie jest specjalną dedykacją.
Miałem zdecydowanie zbyt wielu ludzi, którym ofiarowałem ten głupi narząd utrzymujący mnie przy życiu.

— Marius... — drobna brunetka delikatnie przejechała dłonią po twarzy, zapewne nie wiedząc już w jaki sposób mogłaby zacząć ze mną jakąkolwiek rozmowę — wiesz że nie jesteś sam? Nigdy nie byłeś.

Nie jestem?

Czasami samotność jest lepsza niż posiadanie dookoła osób, które można tylko ranić i sprowadzać na nie niebezpieczeństwo.
Czasami samotność to jedyny słuszny wybór.

Na nieszczęście, ja naprawdę nie byłem sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro