19. The roots of the past

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy poznasz świat lejąc łzy

Czy w zgodzie z nim będziesz żyć

Zależy tylko od ciebie

dla bamaesxan

Występują: Polacy, Niemcy, Słoweńcy, Japończycy, Norwegowie
Temat: zdrajca, miecz, jakiś ciemny las

ps: okay... ubrałam to trochę w formę baśni/legendy więc należy porzucić jakikolwiek zamysł geograficzny, historyczny czy polityczny. To jest jakby osobny świat, działający na własnych regułach nic nie jest zgodne z rzeczywistością. (i nic nie jest tak, jak chciałam żeby było. pewnie kiedyś wrócę to naprawić)

†††

Serce. Wymierzające pospieszny, nieuporządkowany rytm. Bijące z siłą, która byłaby w stanie napełnić życiem więcej niż jedno ciało.

Spojrzenie. Piękne, łagodne oczy lśniące od łez, szepczące słowa pożegnania, których ściśnięte gardło i drżące usta nie potrafiły udźwignąć.

Stopy. Bose, zmarznięte, zmuszone do naprawdę długiej, mozolnej wędrówki. Czy jej cel był jasny? Warty tego wszystkiego?

Ciało. Siłą powstrzymywane spazmy, ostatnie resztki boskiej siły, zamknięte w kruchej, słabej, nieomal ludzkiej istocie. Istocie która była o krok od upadku.

Włosy. Rozsypane przez wiatr w biegu, padające prosto na drobną, a tak piękną, idealną wręcz twarz.

Miłość. Która była za wielka, żeby to mogło skończyć się właśnie w taki sposób. Która wrzała w żyłach niczym ogień. Przyspieszała bicie serca. Pomagała powstrzymać łzy. Zmuszała do ucieczki.

Miłość, która zawsze była najpotężniejsza.

- Żegnaj miasto bogów. Żegnajcie bracia, siostry. Może kiedyś jeszcze się spotkamy. - wyszeptała swoje ostatnie słowa w tym miejscu. Ostatni raz przystanęła w bramie, żeby przypomnieć sobie o życiu, które wiodła tu przez tak długi czas. Po czym odwróciła się i biegiem ruszyła w dół, z daleka od potężnego, budzącego (do tej pory) grozę Olimpu. Odprowadził ją czujny, nieco zamglony rosnącym smutkiem, wzrok Zeusa. Nie mógł jej dłużej chronić. Nie, kiedy była tak daleko od domu.

Bogini zmusiła się do zapomnienia o tym, że kiedyś była Kimś. Zdecydowała się odrzucić wspomnienia, odejść, mimo cudownych chwil spędzonych w siedzibie władcy piorunów. Odrzuciła sławę, uwielbienie i siłę, na rzecz uczucia rozpierającego jej serce. Chciała zostać z ludźmi, pomimo że reszta zdecydowała się odsunąć w cień zapomnienia.

Harmonia wiedziała co to znaczy. Zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji, które mogła ściągnąć na siebie swoją decyzją. Liczyła się z nimi. Intensywnie myśląc, wciąż powtarzała, jak mantrę słowa wypowiedziane do niej przez Prometeusza, na chwilę przed jego wyrokiem. „A ty Harmonio, będziesz najbliżej istot zrodzonych z gliny, łez i ognistej iskry życia. Będziesz rodzicem, którym ja nie mogłem zostać". Jej dzieci wciąż tu były. I potrzebowały jej opieki.

†††

- Dlaczego Harmonia musiała uciec? - złotowłosa dziewczynka uniosła nienaturalnie błękitne oczy w górę, żeby zajrzeć w moją twarz. Próbowała wyczytać z niej jakiekolwiek emocje. Chciała zobaczyć, czy ta opowieść robi wrażenie również na mnie. Robiła. Po chwili wróciła spojrzeniem do pięknie zdobionej książki. Dotknęła delikatnie, opuszkami palców ilustracji kobiety, tak realistycznej, że od razu cofnęła rękę, bojąc się, że czarnooka zmaterializuje się na jej dłoni - Kim były jej dzieci?

- Jej dzieci? To ludzkość, księżniczko. Każdy z nas. Nawet ci, którzy nie zawsze mieli wobec niej dobre zamiary - delikatnie przewróciłem stronę, odkrywając przed dzieckiem kolejną kartę historii - nie mogła zostać na Olimpie, bo jej bracia się poddali. Wściekli na ludzi, nie potrafiąc już w inny sposób im zaszkodzić, postanowili zostawić ich na pastwę losu. Udowodnić, że bez nich przepadną. To miała być ostateczna zemsta, w zamian za niewdzięczność. Zostali zapomnieni i nie chcieli dłużej z tym walczyć.

- A ona? Chciała?

- Ten kto kocha, zostaje do końca. Nawet jeśli walka jest nierówna - wygładziłem delikatnie zagięcie księgi, nieco zirytowany tym, że w ogóle się tutaj pojawiło. Mój wzrok ponownie padł na litery - Jeżeli nie masz nic przeciwko, będę czytać dalej.

†††

Ziemia, ze wszystkimi jej niedoskonałościami nie była bezpieczna. Harmonia przekonała się o tym na własnej skórze, już dużo wcześniej. Dlatego wybrała samotność. Zapuszczając się daleko poza granice Aten (a potem samej Grecji), przybrała postać węża. Jej podróż trwała latami. Bogini długo nie mogła znaleźć miejsca, które będzie w centrum. Odpowiednio blisko, a zarazem daleko od ludzi.

Kiedy w końcu odnalazła je w potężnej puszczy, stanowiącej nieskończony labirynt z drzew i roślinności, zapuściła tam korzenie, po raz kolejny zmieniając postać. Przeobrażając się w niepozorną brzózkę, stała się nieomal niewidzialna. Niestety przy tym pozostała też bezbronna. Jednak była blisko swoich dzieci. Tylko to się dla niej liczyło. Myśl o tym sprawiła, że jej boskie serce spowolniło swój szaleńczy rytm. Przez zaklęte ciało przebiegło uczucie, impuls dający nadzieję na to, że może tutaj będzie w końcu prawdziwie szczęśliwa.

Miejsce, w którym zapuściła korzenie stało się świątynią dobra i porządku. Jej opieka nad stworzeniem nie skończyła się wraz z odejściem panów Olimpu.

Dzięki obecności bogini, świat rozwijał się i szedł do przodu. Cywilizacja wolnym krokiem ruszyła w stronę nieodkrytych horyzontów. Po długich stuleciach świat wziął oddech, przestając wzorować się i odtwarzać zwyczaje starożytności. Wraz z początkiem poezji narodził się swoisty kult harmonii, jako zgodności natury świata. Harmonia była uosobieniem ładu i estetyki. Obrazowano ją jako kobietę, emanująca spokojem, o symetrycznej, wspaniałej twarzy i niezwykłych umiejętnościach utrzymywania flory w ryzach. Wkrótce pojęcie to rozwinęło się. Zaczęto używać go w stosunku do przyrody, kompozycji, życia, muzyki. Uważano, że bez niej nic nie byłoby piękne. Stała się miarą perfekcji i wspaniałości. To ona była pięknem.

Po tak długim czasie, w samym środku niczego, brzoza rozkwitła, swoją wielkością pokonując inne drzewa. Jej moc przyciągała do siebie rośliny, które z ulgą rosły w jej cieniu; zwierzęta, budujące gniazda pośród jej gałęzi; a nawet niesforny wiatr, który z radością szumiał dookoła i oplatał jej pień swoim chłodnym oddechem.

W końcu, po latach, w odległości wielu kilometrów, pojawiały się pierwsze osady. Echo często przynosiło do bogini wesoły śmiech i odgłosy ludzkiego życia. Dzięki temu Harmonia poczuła ciepło w swoim przemienionym ciele. Ciepło, które potocznie zwykło się nazywać szczęściem.

Czas płynął, świat zmieniał się i rozrastał. Wkrótce pierwsze zgromadzenia ludzi, znajdujące się najbliżej zaklętego drzewa, zaczęły się dynamicznie rozwijać. Z malutkich wsi powstawały grody, z grodów miasta, a w końcu po upływie wieków - pięć państw. Obecność bogini sprzyjała rozwojowi społeczeństwa. Im bliżej brzozy znajdowały się domy, tym szczęśliwsi, radośniejsi i mało konfliktowi byli ich mieszkańcy. A przez całe życie nie doznawali chorób. Los oszczędzał im trosk, przynosząc łaskawą, spokojną śmierć w podeszłym wieku, kiedy ich historia była już zapisana. Nie minęło wiele czasu, aż z krajów tych wykształciły się wspaniałe, potężne mocarstwa, o ogromnym potencjale militarnym, gospodarczym i ekonomicznym. W przyszłości właśnie one miały dyktować warunki na arenie międzynarodowej. Na ich czele stali mądrzy ludzie. Zorientowali się, że rozwój ich królestw postępuje niezwykle szybko. Zbyt szybko. Postanowili odkryć, co wyjątkowego kryje się na tych ziemiach.

Zapuścili się w najdziksze, najbardziej zarośnięte zakątki starego kontynentu. Ich poszukiwania trwały miesiącami. Aż w końcu odnaleźli źródło potęgi tego miejsca. Ich wzrok utkwiony w niegroźnym pniu drzewa wyrażał niedowierzanie i zdziwienie. Dlaczego właśnie brzoza miała być tą tajemniczą siłą? Co w sobie skrywała? Niezwykła moc, którą odnaleźli wydała im się przerażająca. Jakie szkody mógłby wyrządzić człowiek, dysponując takim źródłem energii? Nie wiedzieli, że mocy bogini nie da się przejąć, a zniszczenie jej byłoby równoznaczne z zaburzeniem pracy wszystkich sił przyrody. Po długich naradach ze swoimi wiernymi dworzanami i przyjaciółmi, monarchowie spotkali się po raz kolejny. Długo debatowali, próbując podjąć decyzję. Najstarszy z nich, władca Japonii, ogłosił swoją propozycję. Chciał odejść... zostawić to miejsce w spokoju, bo interweniowanie w naturę nigdy nie przynosi niczego dobrego. Mężczyźni zgodzili się z nim, decyzja zapadła. Jednak postanowili chociaż otoczyć wspomnieniem magiczne drzewo, stworzyć legendę. Przekazywać wraz z nią wiedzę z pokolenia na pokolenie. Aby każdy był gotowy bronić porządku świata, jeśli wystąpi taka potrzeba.

Wszyscy monarchowie złożyli przysięgę pamięci.

Zawiązując ze sobą pokój, rozstali się, twierdząc, że to co zrobili, było dobre. Zostawili w osamotnieniu wielką moc, ufając że o jej istnieniu nie dowie się nikt niepowołany. Naiwnie, prawda? Jedynym pozytywnym skutkiem tego odkrycia była koalicja, jaka się między nimi zawiązała.

Każde następujące stulecie przynosiło ze sobą zmiany. Cywilizacja się rozrastała. Na świat przychodzili nowi władcy, zajmując miejsca swoich przodków. Zasady dotyczące nasiąkniętej mocą brzozy pozostawały niezmienne i chociaż teraz decyzje podjęte przez pierwszych władców z rodów wydają się irracjonalne, wtedy uważało się je za jedyne rozsądne wyjście. Były sposobem na utrzymanie pokoju i zapewnienie bezpieczeństwa. Dopiero znając wydarzenia, które będą bezpośrednimi skutkami zaniedbania, okaże się w jak wielkim błędzie byli monarchowie. Szkoda tylko, że przez ich przekonania i nierozważne środki które podjęli, potomkowie królewskich rodzin znajdą się w centrum niebezpiecznych wydarzeń. A zagrożenie uderzy ze strony, której nikt się nie spodziewał...

...Bo zaatakuje od środka.

•••

Ciepłe, marcowe popołudnie zaczęło się dla Karla bólem głowy. Jego przyjaciele nie potrafili dać mu chwili wytchnienia. W sali tronowej został zorganizowany turniej łucznictwa. A monarcha myślał, że odnajdzie tu chociaż odrobinę spokoju. Rudowłosy siedział zirytowany na schodku, przecierając twarz dłonią. Całkowicie chybiona strzała przeleciała odrobinkę ponad jego głową. Na szczęście grot utknął w ślicznej, wiekowej wazie, nie wyrządzając nikomu krzywdy. Pomieszczenie wypełniło się dźwiękiem tłuczonego szkła. Mężczyzna powoli odwrócił się w stronę źródła hałasu. Cisza, którą spowodował wyraz jego twarzy, była gęsta i pełna napięcia. Każdy w tym zamku wiedział, jak ważna była dla niego ta stara miska. Kojarzyła mu się z matką i dzieciństwem.

- Na zewnątrz. Wszyscy. Natychmiast.

Nikt nie zamierzał się sprzeciwiać. Cała gromada chaotycznych Niemców w mgnieniu oka ulotniła się z zasięgu wzroku Karla. Ich król rzadko się denerwował. Wykazywał się względem nich nieomal anielską cierpliwością. Jeżeli więc jego ton był tak zimny jak przed chwilą, a w tęczówkach pojawiły się te niebezpieczne ogniki, wyjście było jedno - nie wchodzić mu w drogę.

Mężczyźni wychodząc na zewnątrz poczuli się... dziwnie. Promienie słońca padające na ich skóry były zbyt ciepłe, jak na tę porę roku. Wiatr milczał, nie poruszając ani jedną gałązką, a niebo w dziwnym, nienaturalnym odcieniu lawendy było bezchmurne.

- Wygląda jak kłopoty - Pius uniósł do góry dłoń, robiąc z niej daszek nad oczami. Zerknął w stronę słońca, leniwie przeciągając się po chwili - będzie gorące lato.

- Pogodynka się znalazła - wymamrotał zirytowany Severin, mijając go - hej! Chłopcy! - zakrzyknął do reszty przyjaciół, którzy postanowili przenieść zawody na świeże powietrze. To nie mogło skończyć się dobrze. Jednak Niemcy pozostali głusi na wołanie Freunda, zbyt zajęci sobą.

- CHŁOPAKI!!!

Cztery zaciekawione głowy w końcu odwróciły się w stronę najstarszego. Severin nie był głupi. Wiedział, że długo nie utrzyma ich uwagi.

- Co powiecie na podwieczorek? - uśmiechnął się do nich łagodnie, zachęcająco - pójdziemy do altany, poprosimy służbę kuchenną o coś dobrego.

- A wino? - od razu zapytał Markus. Propozycja przyjaciela brzmiała kusząco.

- Nie. Dzieci nie piją.

- Kto jest dzieckiem? Nie ma tu żadnych dzieci - Eisenbichler rozejrzał się po zebranych i w końcu jego wzrok napotkał wysokiego, brązowookiego chłopaka - A... no Consti jest. To... jemu nie damy. Po problemie - zadowolony i dumny z siebie wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- EJ! NIE JESTEM DZIECKIEM

- Jesteś.

- Nie.

- Ta...

- Dobra, milczeć. Dostaniecie po pół lampki, gówniarze. Nie więcej, jasne? - najstarszy rzucił im ostrzegawcze warknięcie, które w innym wypadku by zignorowali. Jednak teraz ich negocjacje okazały się skuteczne. Nie chcieli tego psuć - Ale oddawać łuki.

Stephan i Andreas wymienili zniesmaczone spojrzenia, bo to pomiędzy nimi miała się rozegrać finałowa walka. Prawdopodobnie w głowie przekalkulowali korzyści ucieczki i szybko zrezygnowali. Bez sprzeciwu odłożyli broń. Po chwili wszyscy siedzieli pod niewielkim drewnianym dachem w pobliżu krawędzi równo ściętego żywopłotu. Pius sprawiedliwie rozdzielił między nich otrzymany prowiant i nalał wszystkim odrobinę szkarłatnego trunku. Ogród wypełniła błoga cisza.

Kiedy skończyli swoje porcje i zajęli się rozmową pełną krzyku i śmiechu, Markus zerknął w stronę zajętego Freunda. Widząc swoją szansę wyciągnął się lekko, żeby sięgnąć po stojącą w pobliżu butelkę. Nim jednak udało mu się ją chwycić, Karl który pojawił się nagle przy stoliku, cmoknął z niezadowoleniem.

- Chyba śnisz - król rzucił w jego stronę ostrzegawcze spojrzenie - kto wpadł na taki cudowny pomysł i dał im wina?

Najstarszy uśmiechnął się tylko złośliwie w stronę reszty towarzystwa po czym zwrócił swoje lico w stronę stojącego mężczyzny.

- To sok porzeczkowy.

Po wypowiedzeniu tych słów Andreas natychmiast wypluł zawartość swoich ust i rzucił się po serwetkę. Jego mimika wyrażała totalne obrzydzenie. - FUJ!

Rudowłosy tylko zaśmiał się pod nosem i usiadł koło przyjaciół. Przy stoliku zostali tylko on, Pius i Freund. Reszta szybko zmyła się, żeby poszukać sobie jakiegoś przyjemnego, ciekawego zajęcia. Constantin zanim się rozeszli, kilka razy pytał Karla czy na pewno przestał się gniewać o tę wazę. I chociaż Geiger przytaknął z charakterystycznym dla siebie spokojem, brunet tylko zmarszczył brwi i odbiegł w swoją stronę.

- To co? - władca odprowadził wzrokiem swojego ulubieńca, po czym z leniwym uśmiechem zerknął w stronę Severina i kiwnął głową w stronę zgrabnego, mahoniowego pudełeczka - partyjka?

- Zawsze.

Pius tylko zatarł ręce i spod stołu wyciągnął butelkę, tym razem najprawdziwszego wina. Rozlał go do trzech szklanic i z ciekawością wpatrzył w rozkładane na szachownicy, piękne figury.

Karlowi kilka krótkich minut zajęło rozszyfrowanie strategii przyjaciela. Kończąc rozgrywkę, przesunął swoją wieżę na pole C7 i przybrał zadowolony wyraz twarzy. Drugi mężczyzna tylko westchnął i nie mając wyboru sięgnął do swojego króla, przewracając go w geście pokornego przyjęcia porażki.

- Dlaczego ty zawsze wygrywasz? Nie rozumiem.

- Lata praktyki i odrobina szczęścia - władca uśmiechnął się półgębkiem, chowając grymas satysfakcji za naczyniem wypełnionym kolorową cieczą. Zwrócił swoją piegowatą twarz w lewo, a jego wzrok utknął gdzieś ponad ramieniem Piusa. W ciągu kilku sekund jego spojrzenie zmieniło się diametralnie. Zamiast radości, zagościł w nim niepokój.

- Co się...

Lecz Karl już nie słyszał. Wstał z miejsca i najszybciej jak potrafił wybiegł z altany. Krzesło na którym siedział, przewróciło się z hukiem. Dwójka pozostałych poparzyła po sobie i ruszyła za swoim władcą.

W odległości kilkunastu metrów Markus, Stephan i Andreas jakby zastygli w ruchu. Nie ruszali się ani o centymetr, z uwagą wpatrując w przestrzeń przed sobą. Spoglądali w kierunku, który Geiger znał zbyt dobrze. Wychodząc poza stabilne ścianki altanki od razu dało się odczuć wzmagający się wiatr. Jeżeli wcześniej było cicho, teraz ogród wydawał się wręcz okradziony z życia. Nawet róże złożyły swoje płatki, chroniąc się przed nadchodzącą zawieruchą. Jednak najbardziej niepokojące i tak było niebo. Przybrało złowieszczy, atramentowy kolor, zwiastujący nadchodzącą burzę.

- Gdzie jest Consti?!! - głos rudowłosego drżał.

- Ja... nie wiem - wyszeptał cicho Wellinger, kuląc się nieco i przytulając do rozemocjonowanego Stephana - poszedł gdzieś. Mówił, żeby mu nie przeszkadzać...więc go zostawiliśmy.

Geiger odwrócił się szybko za siebie i popatrzył twardo, z naglącym poleceniem w oczach, na Piusa i Severina.

- Zabierzcie ich do pałacu. Szybko. I żeby wam do głowy nie przyszło wychodzić.

Niemcy nie śmieli się sprzeciwiać. Determinacja na twarzy króla była zbyt intensywna, a jego usta zbyt mocno zaciśnięte. Nie było czasu na dyskusje. Markus złapał dłoń Stephana, próbując tym gestem dodać mu chociaż odrobinę otuchy. Cała piątka wkrótce zniknęła, gdzieś pomiędzy gęsto zasianą, wypielęgnowaną roślinnością.

Karl upewnił się, że mężczyźni pobiegli we właściwym kierunku, a potem obrócił się i truchtem ruszył w przeciwną stronę ogrodu.

- Consti!!! - jego krzyk ledwo przedzierał się pomiędzy dudniącymi w uszach podmuchami - CONSTANTIN!!!

Rudowłosy nie chciał wiedzieć ile czasu zajęło mu znalezienie najmłodszego przyjaciela. Kiedy jego oczy napotkały wątłe ciało, z całej siły wychylone za barierki, odetchnął z ulgą, wycierając łzy zwątpienia. Nie zwracając uwagi na porozrzucane dookoła farby oraz wazę, na której dopiero zaczął powstawać rozmazany obraz, podbiegł do Schmida. Jednym sprawnym ruchem pociągnął go za koszulkę do tyłu, zamykając w ramionach i chroniąc przed potencjalnym upadkiem.

- Co ty sobie niby wyobra...

- Czy to tak powinno? - ciche pytanie przerwało jego karcącą wypowiedź. Karl od razu podążył spojrzeniem w miejsce, które wskazywał Constantin, wyciągając rękę.

W jednym punkcie horyzontu, gdzie niebo powinno gładko łączyć się z ziemią, rozlegały się regularne uderzenia pioruna. Jakby sami bogowie go sobie upodobali. To miejsce wydawało się również nienaturalnie rozświetlone. Blask znajdujący się w niewielkiej, konkretnej przestrzeni dziwnie pulsował i rósł. Kiedy raz spojrzałeś, ciężko było odwrócić wzrok. Widok pochłaniał do reszty. Król zadarł głowę w górę, zażarcie mrugając powiekami. Obraz malujący się nad nimi zapierał dech w piersiach, ale też napawał strachem. Spadające gwiazdy migały na sklepieniu jedna po drugiej, z prędkością błyskawicy. Przypominało to deszcze meteorytów lub... płacz. Po chwili ziemia zadrżała, sprawiając że dwójka przyjaciół straciła równowagę, a z nieba uleciały pierwsze, ogromne krople deszczu.

Oddech Karla niebezpiecznie przyspieszył. Z całej siły złapał młodego za rękę i odciągnął od barierki zanim ta, z kawałkiem ziemi osunęła się po zboczu, w dół wzgórza. Król miał tylko nadzieję, że okruchy skalne nie wyrządzą szkód w znajdującym się odrobinę niżej mieście. Przyciskając się do siebie nawzajem mężczyźni ruszyli co sił w nogach do zamku. Wiedzieli, że tam będzie teraz najbezpieczniej. Podczas ich szaleńczego biegu deszcz zamienił się w śnieg, a temperatura obniżyła się momentalnie o kilkanaście stopni.

Świat nagle utracił swój ład.

Markus, przestraszony tak długą nieobecnością przyjaciół wybiegł im na spotkanie. Rudowłosy posłał mu tylko naglący pomruk. W tym samym czasie przekroczyli progi zamku, z zaangażowaniem zatrzaskując za sobą mosiężne, hebanowe wrota.

Geiger oparł się o nie plecami i przez chwilę, z ulgą wpatrywał się w twarze przyjaciół. W powietrzu wisiało nerwowe, niewypowiedziane przez nikogo pytanie. Wreszcie król osunął się w dół, na kamienną posadzkę i westchnął. W jego spojrzeniu, gdzieś głęboko ukryty w czerni źrenic, czaił się strach.

- Ktoś... Ktoś musiał ściąć brzozę.

•••

Japończyk o ślicznym uśmiechu z niedowierzaniem popatrzył na młodszego przyjaciela. Przemierzali właśnie pałacowe korytarze. Z pozoru bezcelowo błąkali się po labiryncie ze ścian, portretów i drzwi. Jednak wybrane drogi były nieprzypadkowe. Prowadziły jak najdalej od posłańca, który przybędzie z listem.

- Cudowna pogoda? Spacer? - mężczyzna zmarszczył brwi i ostentacyjnie wyjrzał przez okno - czy my żyjemy pod jednym niebem?

- Zupełnie nie wiem o czym mówisz.

- Na zewnątrz na przemian leje, pada śnieg i strzela piorunami. Swoją drogą to niepokojące prawda?

Ryoyu zaśmiał się melodyjnie i szybko skręcił w inny korytarz, widząc zbliżającego się Naokiego. Przebiegając obok nich chłopak, pomachał do cesarza zalakowanym rulonem papieru. Kobayashi odetchnął z ulgą i uśmiechnął się usatysfakcjonowany.

- Jak mówi wiekowe japońskie przysłowie... - mężczyzna przygryzł wargę, zastanawiając się dłuższą chwilę - w marcu jak w garncu.

Ciemne tęczówki starszego zaiskrzyły w rozbawieniu.

- Nie ma takiego przysłowia.

- Teraz już jest.

Sato przystanął. Japończycy wymienili spojrzenia. Z niewiadomego powodu atmosfera zmieniła się. Powietrze, wypełniające przestrzeń między nimi zrobiło się cięższe. Brunet spojrzał na swojego kompana i zmarszczył brwi. Miał przed sobą władcę Japonii. Jednak on widział w nim tylko chłopca z przydługimi włosami i rumieńcami na policzkach. Małego, zagubionego dzieciaka, na zbyt wysokim stanowisku. Martwił się o niego, zwłaszcza teraz, kiedy warunki atmosferyczne robiły się coraz bardziej dokuczliwe. Już niedługo pierwsi mieszkańcy przyjdą prosić o pomoc. Ulewy zapewne podtopią pola i domy. Wiatr połamie drzewa, a śnieg zniszczy plony. Niewiele w tej sytuacji można zrobić. A Ryoyu? Cóż, Ryoyu zawsze był człowiekiem czynu, włoży więc wszystkie siły w walkę z naturą, tylko po to żeby się rozczarować. Yukiya chciał go chronić. Jak zawsze.

- Wybacz, ślicznotko - niższy mężczyzna uchylił drzwi, przy których się znajdowali - ale mam list do odebrania.

- List zaadresowany do mnie, w gwoli ścisłości.

- Noriaki powiedział, że chce zapoznać się z jego treścią natychmiast. Będziesz mógł przeczytać go później.

- To nie Kasai rządzi. Już nie. A list jest mój.

- Nie dyskutuj ze mną, Ryoyu - starszy odwrócił się tyłem do rozmówcy i wziął krótki oddech - Noriaki ma doświadczenie, którego ty jeszcze nie posiadasz. A to podobno ważna sprawa.

Japończyk pozwolił, żeby władca zapoznał się z tymi słowami w samotności. Opuścił pomieszczenie, delikatnie przekręcając klamkę. Nienawidził się z nim sprzeczać.

Kobayashi dłuższą chwilę stał w miejscu i wpatrywał się w okno, na którym tańczyły drobne krople deszczu. Dopiero jasne, rażące światło błyskawicy wyrwało go z zadumy. Uśmiechnął się lekko i pełnym nonszalancji gestem, wepchnął dłonie do kieszeni eleganckich spodni. Skierował kroki wprost do swojego pokoju.

- Powodzenia w szukaniu posłańca.

Drzwi do jego komnat były szeroko otwarte. Zauważył to z daleka. Pokręcił tylko głową i przekroczył próg. Drewno zgrzytnęło cicho po spotkaniu z framugą. Jego oczom ukazał się Naoki, objadający się śliwkami w czekoladzie. Typ słodyczy od razu zdradził młodemu władcy skąd był dostarczyciel listu.

- Polacy? Kogo przysłali?

- Maćka...ale nie miał czasu na pogaduchy. Podobno Kamil i Kuba strasznie się kłócą, a on nie chce przegapić ani momentu „dramy". Czym jest w ogóle drama? Nie chodzi się na to do teatrów, czy coś? - pytania zadane przez chłopaka nie wymagały odpowiedzi. On sam szybko stracił nimi zainteresowanie. Wolał skupić się na specyficznym przysmaku, zapychając nim całe usta - Nie potrafię pojąć, dlaczego oni do wszystkiego dodają wódki - drobny mężczyzna zamlaskał cicho i włożył między wargi kolejną czekoladkę. Skrzywił się lekko, czując jak paląca ciecz rozlewa mu się po jamie ustnej - jest obrzydliwa.

- Oni chyba to lubią. Gdzie list?

Nakamura wskazał dłonią na stolik. Nie siląc się na kontynuowanie rozmowy, ułożył się na ogromnym łóżku z baldachimem. Z tego miejsca miał idealny widok za okno. Na niebie nagle zrobiło się zaskakująco jasno. Kilka sekund później odezwał się pomruk, a potem grzmot. Japończyk pomyślał, że sklepienie powoli zamienia się w naprawdę zdenerwowanego kota. Zaśmiał się z własnej metafory. Słodki, czekoladowy alkohol zaszumiał mu w głowie.

Ryoyu westchnął cicho i przysiadł obok przyjaciela. Oparł się o jego nogi. Zwitek papieru, który dzierżył w dłoni był niezwykle miękki i aksamitny w dotyku. Zanim zerwał zabezpieczający treść lak, przyjrzał mu się dokładnie. W idealnie karmazynowej substancji odciśnięty był zgrabny orzełek z odznaczającą się koroną. Cesarz przejechał palcem po misternych szczegółach. Cichy szczęk, z którym ustąpiła cienka warstwa, umknął gdzieś w tle burzy.

Na ślicznej, subtelnie beżowej papeterii, pochyłym, starannym pismem zapisane było kilka słów. Kobayashi nie potrafił skupić się na początku listu. Ostatnie wyrazy przyciągały go, hipnotyzowały. Przeczytał je kilkanaście razy, zanim podniósł brązowe tęczówki na zaciekawioną, zaróżowioną twarz Naokiego. Marszcząc brwi, przekazał rówieśnikowi kartkę.

Drogi Ryoyu!

Chciałbym, żeby ten list był czysto koleżeńskim aktem. Pozwól jednak, że przejdę od razu do meritum, obaj nie mamy czasu na uprzejmości.

Jak się pewnie domyśliliście załamanie w pogodzie przypadło w udziale nam wszystkim. Jest źle, ale zapewniam, że będzie tylko gorzej. Harmonia i ład całego świata zostały zachwiane. A wszystko przez to drzewko, o którym każdy z nas nie raz słyszał od rodziców.

Nie myślałem długo, wysyłając niemal identyczne listy do wszystkich członków koalicji. Liczę, że myślicie podobnie jak ja. Pora wziąć sprawy w swoje ręce.

Zwołuję zebranie władców, w prowincji imienia króla Wojciecha, na dalekiej północy. Czas na własne oczy zobaczyć tę magiczną brzozę. Jeżeli coś w ogóle z niej zostało.

Do zobaczenia w dniu jutrzejszym.

Oddany Przyjaciel,

Kamil Stoch.

Mężczyzna uniósł głowę. Z delikatnością (a przynajmniej tak mu się wydawało) odłożył świstek na szafkę z pozłacanym blatem. Przyjaciele wymienili spojrzenia pełne ekscytacji i niepewności.

- Co oni mają z tym imieniowaniem miejsc?

- Mnie nie pytaj - cesarz przeciągnął się i ziewnął krótko - ale wygląda na to, że czeka nas przygoda. Trzeba się pakować, jeszcze dziś wyruszymy w tę intrygującą podróż.

- Podróże małe i duże! - podłapał Naoki, układając się na udach przyjaciela, a nogi przerzucając przez oparcie łóżka. Obaj przez chwilę milczeli, myśląc nad czymś intensywnie - a poprosimy o więcej czekoladek z w... ze śliwką?

- Nie. Definitywnie nie.

•••

Minęła okrągła doba odkąd każde z królestw otrzymało list od Polaków. Wszyscy też, co do jednego stawili się w malowniczej rezydencji. Wszyscy wyłączając gospodarzy. Japończycy, którzy dopiero pojawili się w tych stronach, z zaciekawieniem przyglądali się uroczemu dworkowi w bardzo barokowym stylu. Chłodne marmurowe ściany, oplecione prześlicznym winobluszczem sprawiały wrażenie zharmonizowanych z naturą. Budynek witał przybyłych rozległym, przytulnym tarasem, nad którym znajdował się malutki balkonik. Dachówki mieniące się do słońca ciepłym, brązowym odcieniem sprawiały, że miejsce wyglądało niezwykle przyjaźnie. Niesamowitą rzeczą była też natura okalająca posiadłość, stanowiąca jej nieodłączną część. Wprawne oczy zauważały od razu, że przyroda i człowiek żyją tu w zgodzie, a przynajmniej na pewno było tak wcześniej. Teraz las jakby zgęstniał i ściemniał. Nawet ptaki z koron drzew łypały na mężczyzn nieco niekorzystnym spojrzeniem.

- Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę kim on jest? - krzyk słoweńskiego króla odwrócił uwagę nowoprzybyłych od budzących się refleksji - księciem. I moim bratem. A ty kim jesteś?

- Zakochanym w nim głupcem, a co?

Jasnowłosy władca Norwegii z niekrytym rozbawieniem przyglądał się sytuacji, malującej się przed jego oczami. Stojący obok niego Johansson wyglądał na bardziej zniesmaczonego tym zachowaniem. Natomiast chłopak, który był bezpośrednią przyczyną rodzącego się konfliktu zachichotał. Wymienił spojrzenia z najlepszym przyjacielem swojego skandynawskiego adoratora. Jego również to śmieszyło.

- Wiesz ile on ma lat? To jeszcze dziecko!!! - Peter podszedł niebezpiecznie blisko blondyna. Prawie stykali się ramionami - Nie zgadzam się na ten związek.

- Daj spokój, to tylko pięć lat - Markus udawał, że nie widzi ostrzegającego spojrzenia Karla. Uśmiechnął się w stronę młodego Prevca, a potem Daniela - Jestem pewny, że Danny jest dla niego świetny w... opiekunką. Świetną opiekunką.

Komentarz Niemca wzbudził w Peterze siłą odpychaną agresję i wściekłość. Pięść młodego monarchy spotkała się z policzkiem wysokiego mężczyzny. Niebieskooki nie pozostał mu dłużny. Za chwile z tej sytuacji wyłoniła się całkiem niezła wymiana ciosów. Halvor spoglądał w tę stronę już bez wcześniejszej radości. Próbował nawet rozdzielić walczących (byłych?) przyjaciół. Jego starania oczywiście poszły na marne. Cała sytuacja wydała się jednak niezmiernie wesoła i śmieszna dla Domena i Mariusa, którzy teraz nie kryli nawet podekscytowania. Stojąc obok miejsca walki skandowali na przemian imiona bliskich.

Ryoyu rzucił okiem na stojącego obok Yukiye, z którym był pokłócony. Niski mężczyzna wciąż miał mu za złe jego malutki występek. Potem spojrzał w stronę Naokiego, ale nie zobaczył go obok siebie, jak się spodziewał. Młody, uroczy Japończyk zajął się rozmową z Constantinem i Cene. Wyglądali na zrelaksowanych i szczęśliwych ze spotkania.

- Gdzie są do cholery ci Polacy - Kobayashi westchnął ciężko i odwrócił się na pięcie, żeby usiąść przy mahoniowym stoliku na tarasie - co to za zwyczaj zwoływać zebranie i przychodzić na końcu? - młody cesarz oparł głowę na dłoni. Z lekceważącą miną przyglądał się szopce, rozgrywającej się przed jego oczami.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, niebo chmurzyło się a na ziemie zaczęły opadać płatki śniegu. Ten widok nie dziwił już nikogo. Lepszy śnieg niż burza z piorunami. Daniel i Peter zdążyli pogodzić się i pokłócić jeszcze kilka razy, a Polacy jakby rozpłynęli się w powietrzu. Ich nieobecność na samym początku była irytująca, teraz jednak wszyscy czuli bardziej zaniepokojenie. Kto wie, co mogło ich spotkać w tych rozległych, dzikich lasach. Zwłaszcza teraz, kiedy natura się buntowała.

- Może powinniśmy wyruszyć w ich kierunku? - szczerze zmartwiony Stephan zwrócił się do Geigera - nie ma ich tak długo... A jeśli coś im się stało?

- Jeżeli znasz ten busz i się w nim nie zgubisz to śmiało - młodziutki cesarz zmierzył Niemca markotnym spojrzeniem i oparł się wygodniej o ściankę dworku - to nie ma sensu.

- Więc co? Mamy tu siedzieć i czekać? Na co? Jeżeli coś im się stało, nigdy nie opuścimy tego miejsca - do konwersacji wtrąciła się kolejna osoba. Johann uśmiechnął się tylko smutno - możemy zacząć się zastanawiać co dalej. Kiedy się zjawią, wtedy się zjawią.

Zebrani zaczęli rozmawiać na temat spóźnionych przyjaciół. Każdy z nich próbował wyłożyć reszcie wszystkie aspekty swojego zdania. Spokojna wymiana spostrzeżeń zamieniła się w zażartą kłótnię.

W tym czasie przygłuszony na początku tętent kopyt przybrał na sile. Po chwili w uszach zaczęły dźwięczeć również śmiechy i okrzyki pełne podekscytowania. W końcu na horyzoncie pojawiła się piątka jeźdźców. Część z nich ewidentnie się ścigała. Na przód wysunął się przepiękny kary wierzchowiec. Jego właściciel, prawdopodobnie najstarszy w towarzystwie, spojrzał przez ramię. Widząc swoją rosnącą przewagę jeszcze popędził zwierzę do cwału. Wiatr zaszeleścił grubą, szarą peleryną.

Kiedy jeźdźcy w końcu dotarli do przyjezdnych zapanował chwilowy chaos. Mężczyźni przekrzykiwali się i naśmiewali z siebie nawzajem. Zwycięzca, Piotr, właśnie zbierał pieniądze z zakładów, mając przy tym niesamowicie zadowoloną minę.

Niebieskooki blondyn dotarł do towarzystwa najpóźniej. Poprawiając się w siodle policzył wzrokiem swoich rodaków i odetchnął z ulgą. Ze spokojem pogładził grzywę swojego ślicznego mustanga. Nawet nie próbował zaprowadzić porządku, chociaż właśnie tak wyglądało jego zadanie. Czasami po prostu trzeba dać dzieciom się wyszaleć.

Dopiero po tym, jak jeźdźcy trochę się wyciszyli i uspokoili Ryoyu dokładnie im się przyjrzał. Piątka dostojnych, silnych... mokrych i ubłoconych mężczyzn. Japończyk pokręcił z niedowierzeniem głową, zastanawiając się jaką przygodę przeżyli tym razem. Potem cesarz uniósł wzrok, doskonale zdawał sobie sprawę, że dwójki Polaków wciąż brakuje. Uniósł wzrok, próbując ich dostrzec.

Kilkadziesiąt metrów od dworku na pięknym białym arabie jechał król Polski. Wiernie towarzyszył mu jego najlepszy przyjaciel. Mężczyźni kłócili się.

Jednak Stoch trzymał głowę wysoko, puszczając mimo uszu uwagi rycerza. Jego twarz wyrażała determinację i pewność. W końcu, kiedy odrobinę się zbliżyli można było dosłyszeć urywek rozmowy.

- Dlaczego ty zawsze musisz robić po swojemu?

- Rzecz nie leży tam gdzie chęć zmieniania reguł - Kamil zerknął na przyjaciela i delikatnie pogładził śnieżną sierść na grzbiecie konia - ale tam gdzie chęć postępowania słusznie. Jeśli nic nie zrobimy, utkwimy w niemocy. Brak brzozy to dysharmonia. Ból i nieład. Świat tego nie potrzebuje.

- Żyjemy w ten sposób od wieków! Dlaczego teraz nagle trzeba to zmieniać? - zdenerwowany, zirytowany spokojem druha, Kuba spojrzał w niebo, jakby szukając w nim siły - mam złe przeczucia.

- Nasi przodkowie popełnili wielki błąd, za który teraz my odpowiadamy. Zmiany to jedyne wyjście, żeby uratować nasze królestwa. Ilu jeszcze ludzi będzie musiało ucierpieć, żebyś to zrozumiał? Chce jedynie świata, w którym nie będziemy musieli się bać. Już nigdy więcej - król posłał młodszemu ostre, rozdrażnione spojrzenie, które po kilku sekundach oczywiście złagodniało, zamieniając się w pełne zrozumienia i wewnętrznego spokoju - po prostu mi zaufaj, dobrze? Ten jeden raz nie martw się na zapas.

Wolny zmierzył wzrokiem drobnego mężczyznę. Jego serce zabiło mocniej przez rodzącą się w nim troskę. Jednak czy mógł mu odmówić po takiej prośbie? Ufał mu, najbardziej na świecie. Nie ufał natomiast nikomu i niczemu, co może ich spotkać na tej irytująco niepokojącej misji. Kamil był dla niego bratem. Życie ze świadomością, że dopuścił do jego krzywdy zniszczyłoby go.

- Zawsze będę się o Ciebie martwił... - słowa zawisły przez kilka sekund w powietrzu, znacząc dla każdego z nich bardzo wiele - bo jesteś królem i wiele od Ciebie zależy.

Stoch uniósł brew, kiedy wyłapał spojrzenie przyjaciela i pokręcił głową.

- Cóż... Jeśli mnie zabraknie królem zostaniesz ty. Nie sądzę, żeby ktokolwiek na tym ucierpiał. Odpowiedzialność nie jest moją ulubioną cechą... w przeciwieństwie do ciebie.

Młodszy chciał natychmiast to skomentować. Zaprzeczyć słowom brata, nakrzyczeć na niego. Jednak władca przyspieszył trochę kroku i po chwili zatrzymał się wśród zgromadzonych na tarasie delegacji. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Ryoyu. Mężczyźni kiwnęli sobie głowami z ogromnym szacunkiem i nieomal w tym samym momencie każdy z nich spojrzał w stronę swojego najlepszego przyjaciela. Rozumieli się jak nikt inny.

- Przepraszam za nasze karygodne spóźnienie - Kamil nawiązał kontakt wzrokowy z resztą króli i uśmiechnął się do nich. Pod jego oczami pojawiły się kurze łapki - mieliśmy pewne... - odwrócił twarz w stronę przemoczonych jeźdźców i zaśmiał pod nosem - małe komplikacje.

Wesoły gwar rozmów rozniósł się w powietrzu. Stoch sprawnie, z gracją zeskoczył z rumaka. Rzucił jeszcze szybko okiem na Kubę, który już oporządzał swojego Bucefała. Naprawdę chciał do niego podejść i raz na zawsze zamknąć temat, zakończyć bezsensowny spór i kłótnię.

W czasie kiedy mężczyźni mierzyli się nieodgadnionym wzrokiem, Klimek próbował zasiąść ze swojego wierzchowca. Niezręcznie zahaczył nogą o strzemię i zachwiał się. Jego spotkanie z ziemią wydawało się nieuchronne. Na szczęście stojący obok monarcha szybko go przytrzymał i pomógł bezpiecznie zaskoczyć na ziemię. Klimek zawstydzony przez zainteresowanie które wzbudził, odepchnął ręce przyjaciela. Podziękował mu cicho i nieśmiało, po czym poszedł ukryć się za plecami Olka. Tam było bezpiecznie.

Wolny przyglądając się sytuacji, pomyślał że Kamil może nie jest królem odpowiedzialności, ale zdecydowanie jest królem serca. Czy taki władca może być zły? Jak ktokolwiek mógłby mu dorównać, zastąpić go? To niedorzeczne.

- Dlaczego siedzicie na zewnątrz? Jest zimno... - Dawid który dotąd w milczeniu pomagał reszcie Polaków z oddawaniem koni służbie, zwrócił się bezpośrednio do gości - Dworek stoi otworem. Dzisiaj i tak nie wyruszymy. Jest już zbyt późno na tak niebezpieczną wyprawę.

- Tak to prawda. Zjedzmy coś i do spania - rudowłosy Niemiec pokiwał z aprobatą głową.

Po chwili jadalnia wypełniła się dźwiękiem rozmów i szczękiem sztućców. Mimo zawartej koalicji, okazje do spotkania w takim gronie nie zdarzały się zbyt często.

- Wiecie co jest moim ulubionym fragmentem tej historii? - zapytał roześmiany Piotrek, mierzwiąc włosy młodszego przyjaciela - że Olek przejął się nami bardziej niż ktokolwiek inny. Myślałem, że się tam rozpłacze ze śmiechu, kiedy zaczął wypytywać czy wszystko z nami w porządku.

- Co mogło być nie tak? - Stękała przystanął na komentarz przyjaciela - ja tam się świetnie bawiłem.

- Tonąłeś w błocie. Dosłownie - naburmuszony chłopiec założył rękę na rękę. Prychnął pod nosem. Następnym razem już im nie pomoże - miałem was zostawić?

- Nie powiedziałem tego.

- Jeżeli za pomoc uważasz wejście do tego bagna i utonięcie z nimi. To tak. Miło byłoby, gdybyś sobie odpuścił - mruknął blondyn, dorzucając na talerz Constantina warzywa. Młody zdecydowanie zbyt mało ich jadł. Dlaczego Niemcy tego nie widzieli?

- Lepszy rydz niż nic - starania Polaka zostały docenione przez Markusa. Mężczyzna poklepał go po plecach.

Młody, niski Japończyk zaśmiał się cicho. Pomyślał o tym, że w sumie mógł się spodziewać jakiego rodzaju komplikacje napotkały tych nieco niezorganizowanych, chaotycznych mężczyzn. Rozmyślając, odwrócił wzrok. Jego oczy zatrzymały się na Danielu i Domenie. Norweg położył ramię na oparciu krzesła księcia. Pochylał się w stronę przyjaciela, z którym rozmawiał. Wbrew pozorom nie po to, by lepiej go słyszeć, ale po to żeby mieć powód do przebywania bliżej szatyna. Yukiya uśmiechnął się do siebie, widząc w oczach obojga z nich wspaniałe iskierki prawdziwego szczęścia. Byli szczerze zakochani. Wydawali się wręcz onieśmieleni tym uczuciem.

Sato zmienił obiekt obserwacji. Odwrócił się w stronę Petera. Widząc że Słoweniec rozmawia z Kamilem, odetchnął. Martwił się napiętymi stosunkami między Danielem, a głową dynastii Prevc. Sam rozważał poruszenie tego tematu w niezobowiązujący sposób. Świat wyświadczył mu przysługę. Na szczęście nie musiał tego robić, Peter był teraz w najlepszych rękach.

- Prowadzisz wywiad? - Japończyk usłyszał obok siebie głos. Uniósł głowę, patrząc na przyjaciela - Jesteś dziś wyjątkowo milczący i chłodny.

- Tylko w stosunku do ciebie, mój drogi - odpowiedział ze spokojem i uniósł do ust łyżkę, ze specjałem polskiej kuchni.

- Wciąż nie rozumiem dlaczego jesteś na mnie zły. Wziąłem po prostu to, co moje.

- Nie jestem twoim wrogiem, Ryoyu. Jeśli coś robię to tylko z myślą o tym, żeby było jak najlepiej.

Kobayashi westchnął. Ten problem powtarzał się u nich wciąż i wciąż. Rozmawiali o nim wielokrotnie. On chciał swobody, decyzyjności, możliwości... A Yukiya pragnął kontroli. Marzył o prowadzeniu go za rękę i chronieniu przed złem. Cesarz nie był dzieckiem. Potrzebował doradcy, to prawda... ale nie niańki.

- Ja też nie jestem swoim wrogiem. Jeśli stwierdziłbym, że coś jest niebezpieczne, nie podjąłbym się tego - kłamstwo przyszło mu wyjątkowo gładko - nie jestem już małolatem, o którego musisz się troszczyć.

- Nie jesteś - starszy tylko uniósł brew i westchnął - nie kłóćmy się. To nie czas, ani miejsce na nasze sprawy. Skoro już tu jesteśmy, zajmijmy się tym co ważne.

- Związkiem Daniela i Domena? - Ryoyu zaśmiał się dźwięcznie.

- Odnalezieniem brzozy - powaga zabrzmiała w jego głosie. Zabarwiła jego wypowiedź i ochłodziła zapał cesarza. Beztroska ustąpiła miejsca zdenerwowaniu i niepewności. Sato sprowadził go prosto na ziemię.

A na ziemi Karl i Dawid właśnie wysłali swoich podopiecznych do łóżek.

•••

Następny dzień zaczął się dla przedstawicieli mocarstw bardzo wcześnie. Zjedli wspólne śniadanie, po którym bez zbędnych opóźnień, zgromadzili się pod dworkiem. Dzień był spokojny, jasny lecz zimny. Pogoda uspokoiła się na moment. Wiatr delikatnie poruszał listkami na drzewach.

- Podzielmy się na grupy. W ten sposób przeszukamy większy obszar - zaproponował Cene.

- A jeśli ktoś się zgubi? - Naoki zerknął w stronę lasu. Nie była to zachęcająca przestrzeń. Wręcz przeciwnie, dziwny, nienaturalny mrok odpychał od tego miejsca - nie mam zamiaru spędzić tam reszty życia.

- Dlatego padła propozycja podzielenia się na grupy, a nie samodzielnej wyprawy - wtrącił Stephan, uśmiechając się wesoło - No dalej! Co takiego może się stać?

Wolny zmierzył wzrokiem przed chwilą wypowiadającego się Niemca. Z całego serca popierał Nakamurę. Jednak musiał przyznać, że rozdzielenie się byłoby najprostszą metodą. Umożliwiłoby przeszukanie większego terenu w krótszym czasie. Zważając na to, że mieli go niewiele, wybór był prosty.

- Rozchodzimy się. Koniecznie...

Ostateczna decyzja została podjęta. Mężczyźni zasiedli na koniach i podzieleni na pięć grup wyruszyli na spotkanie niewiadomej. Kuba zmaterializował się przy boku polskiego władcy, szybciej niż ten zdążył mrugnąć. Starszy tylko się uśmiechnął. Nie miał nic przeciwko towarzystwu przyjaciela.

Halvor rozejrzał się niespokojnie i widząc, że reszta poselstw rozjechała się w różne strony, wyrównał krok z młodszym Norwegiem. Przez chwilę jechali w ciszy, jednak monarcha w końcu zebrał się na odwagę.

- Marius... - Granerud rzucił okiem na będących trochę z przodu Forfanga i Johanssona - usłyszałem wczoraj coś niepokojącego. Błagam, powiedz mi, że popadłem w paranoję...

Chłopiec o łagodnej twarzy zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Czasami zastanawiał się jakim cudem ich kraj tak dobrze funkcjonuje pod batutą, tego niezdecydowanego, emocjonalnego mężczyzny.

- Nie mogę powiedzieć ci nic, kiedy jeszcze nie zdradziłeś czego dotyczy sprawa.

- Johann i Robert wczoraj w pokoju rozmawiali o tym co się dzieje i... chyba planują coś niedobrego.

- Skąd ten wniosek? - Lindvik spoważniał. W jego głosie pobrzmiewało powątpiewanie i zdziwienie - co konkretnie usłyszałeś?

- Johann mówił coś o idealnej okazji na umocnienie siły naszego kraju... i o tym, że las będzie mu sprzyjać. Nie zrozumiałem wszystkiego. Ale to brzmi niepokojąco i tak. Co jeśli będą chcieli coś komuś zrobić?

Marius westchnął ciężko, przeczesując palcami błyszczące włosy. Pomysły Halvora bywały niedorzeczne. Norweg musiał zrozumieć, że są rzeczy, których nie zmienią zwykłe przeprosiny.

- Dlaczego ty wszędzie widzisz teorie spiskowe? - piwne oczy mężczyzny zabłysnęły w rozbawieniu - zdajesz sobie sprawę, że to poważne oskarżenia...? Po czymś takim nie wystarczy powiedzieć „przepraszam, to nie miało wybrzmieć w taki sposób".

- Wcale nie jesteś zabawny. Dlaczego stwierdziłem, że dzielenie się tym z tobą jest wspaniałym pomysłem?

- Bo Daniel jest zaabsorbowany obecnością pewnego słoweńskiego księcia... tak myślę - widząc zrezygnowaną, pełną niepokoju twarz starszego pokręcił głową - nie dzieje się nic złego. To tylko twoja wyobraźnia. Johann i Robert to nasi przyjaciele, nie mogliby chcieć czyjejś krzywdy.

Młody król tylko wzruszył ramionami i w milczeniu jechał dalej obok przyjaciela. Miał złe przeczucia. Zdarzało mu się w przeszłości mylić. Lecz teraz czuł zagrożenie, było ono niemal namacalne. Unosiło się w powietrzu niczym... gęsta, śnieżnobiała mgła, która stopniowo zaczęła wypełniać jego pole widzenia. Las pociemniał i zamilkł. Granerud zbliżył się jeszcze do drugiego mężczyzny, jadąc, prawie stykali się nogami. To dawało im pewność, że się nie zgubią. Samotność w tym miejscu mogła okazać się śmiertelna.

Ciężka zawiesina stała się kłopotem wszystkich podróżujących przez las. Mgła była gęsta, biała i nienaturalnie intensywna. Przypominała mleczną kurtynę, próbującą oddzielić ich od centralnej części lasu. Tak, jakby natura broniła się i próbowała czegoś chronić. Im głębiej się zapuszczali, tym mniej widzieli.

Ryoyu zachował spokój. Wziął głęboki oddech, rozglądając się i nie widząc nikogo dookoła siebie. Japończycy rozpłynęli się we mgle. Został sam. Młody władca wytężył wzrok. Wydawało mu się, że gdzieś w pobliżu usłyszał kroki. Niepewnie zsiadł z konia i prowadząc go za lejce, ruszył w tamtym kierunku.

- Naoki? - odpowiedziała mu tylko cisza - Yukiya...? Cholerny las.

Japończyk kopnął z flustracji wystający korzeń pobliskiego krzewu i skrzywił się. Zupełnie nie wiedział, co powinien zrobić w tej sytuacji. Najwyraźniej zostało mu czekać, aż mgła chociaż odrobinę opadnie.

- No i co ci zrobił ten krzak? - cesarz usłyszał obok siebie, podskoczył przestraszony. Szybko jednak odnalazł swój zdrowy rozsądek i rozejrzał się z uwagą.

- Kamil... gdzie jesteś?

Gorzki śmiech Stocha rozniósł się w powietrzu. Ryoyu westchnął cicho, po raz kolejny szukając przyjaciela wzrokiem. Głos Polaka pochodził z zaświatów. A przynajmniej otumianione zmysły w ten sposób tłumaczyły sobie, dlaczego słychać dźwięk, lecz nie widać ciała.

- Wpadłem w dołek...

- Mów do mnie - na ustach Kobayashiego pojawił się lekki uśmiech. Jeżeli ktoś bardziej przyciągał kłopoty niż on, był to Kamil - w ten sposób znajdę cię, sam nie lądując pod ziemią.

Po chwili obaj mężczyźni stali już na bezpiecznym gruncie, starszy otarł umorusaną ziemią twarz i uśmiechnął się lekko. Jednogłośnie postanowili ruszyć dalej. Być może ktoś jeszcze znalazł się w podobnie niekomfortowej sytuacji. Las w tym momencie przypominał labirynt naszpikowany pułapkami, czego doświadczyli na własnej skórze.

- Nie wierzę, że nasze konie dały się tak łatwo spłoszyć - westchnął cicho król i włożył dłonie do kieszeni. Podróżowanie na oślep robiło się coraz bardziej męczące - w ich oczach tak nagle pojawił się obłęd...

- Być może usłyszały coś niepokojącego? - Ryoyu wzruszył ramionami - ...albo zobaczyły.

- Niee - zaśmiał się cicho Polak, łapiąc towarzysza pod ramię - wiedzielibyśmy gdyby Markus był blisko.

Japończyk zawtórował mu, trącając lekko jego ramię. Następne kilka metrów przeszli w ciszy. Kobayashi zmarszczył brwi. Po raz kolejny wydawało mu się, że usłyszał coś niepokojącego.

- Słyszałeś to? - zapytał cicho, zerkając na Kamila - przed chwilą też tak było...

- Co miałem usłyszeć? Jesteśmy w lesie, może to jakieś zwierzę.

- Wyobrażasz sobie jak cudowne polowanie moglibyśmy tu kiedyś zrobić? - zgadzając się, zmienił temat. Myśl o czasach, gdy nie musieli martwić się rozstrzygającym się losem państwa, gdy potrafili znaleźć czas na odpoczynek, wywołała uśmiech na twarzy mężczyzny - musimy kiedyś zjechać tu wszyscy razem.

- Grzybobranie chyba - prychnął starszy i dźgnął przyjaciela w policzek - nie wolno dla zabawy zabijać.

- Oh, kto to przyszedł... - Ryoyu przybrał maskę irytacji - pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci.

- Dawid? Gdzie?

Kamil w geście parodii rozejrzał się w poszukiwaniu blondyna. Jednak zamiast przyjaciela jego wzrok znalazł coś błyszczącego. Ktoś poruszył się w odległości kilku metrów. W pierwszej chwili monarcha myślał, że to tylko iluzja, w końcu oczy czasami lubią płatać figle. Jednak nie potrafił oderwać wzroku od tego punktu i w końcu sylwetka postaci zarysowała się wyraźnie.

Kilka następnych wydarzeń nastąpiło natychmiastowo. Jak domino upada, gdy jeden klocek zostanie popchnięty, tak los uruchomił swoje koleje, pragnąc namieszać i w tej historii. Powietrze przeciął świst, nie słyszalny dla niewyczulonego ucha. Jeden ruch... tak wiele zmian.

- Kamyk...? Co się dzieje? - zapytał młodszy monarcha, nie rozumiejąc dlaczego przyjaciel nagle zastygł w bezruchu. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.

Nim zdążył ponowić pytaniem, poczuł silne popchnięcie. Nie spodziewając się czegoś takiego, poleciał do przodu i tylko jego perfekcyjny refleks uratował go przed upadkiem.

- Jesteś jakiś nienormalny czy jak? - zdenerwowany Japończyk natychmiast odwrócił się w stronę winowajcy i zmierzył go wzrokiem - mogłeś zrobić mi krzywdę.

Dopiero kiedy podszedł krok bliżej był w stanie dostrzec przyczynę zachowania przyjaciela. Z jego ramienia, tuż pod obojczykiem wystawała strzała. Grot utkwiony był głęboko w tkance, a sam Kamil jęknął cicho. Grunt usunął mu się spod nóg. Ryoyu szybko przytrzymał go i delikatnie usadził na ziemi.

- Co ci w ogóle przyszło do głowy, idioto?! - Kobayashi nie wiedział co ma zrobić z przyjacielem. Byli w samym środku lasu, sami, zgubieni. Nie mieli ze sobą nawet podręcznej apteczki, bo wszystko zostało przy siodłach - dlaczego się naraziłeś. To moja strzała.

- Wystarczy "dziękuję" - powiedział sarkastycznie Polak, krzywiąc się przez napływający ból - nie bądź samolubny. No weź, bardzo chciałem oberwać.

Ironia, tak dobrze pasujący do ust Stocha, nie zabrzmiał w nich wiarygodnie. Cesarz jeszcze raz zmierzył go spojrzeniem i zadrżał. Jego towarzysz nie stracił tak dużej ilości krwi, aby uzasadnić gorączkowe rumieńce pojawiające się na jego twarzy.

- Kamil... - głos wojownika był czuły i spokojny, bardzo chciał żeby taki był. Pochylił się w stronę grotu i pociągnął nosem. Oczywisty smród sprawił, że jego serce zabiło mocniej - ta strzała jest zatruta. To pachnie jak... tojad.

- Wyjmij ją - Stoch zamknął oczy, zdając sobie sprawę co stanie się, gdy nie otrzyma odtrutki na czas - złam ją, a potem wyjmij grot.

- Co...? Główna zasada pierwszej pomocy to nie wyjmować ciał obcych, bo to powoduje krwotok.

- Ta zasada przestaje funkcjonować, gdy masz w ramieniu śmiertelną dawkę jakiejś roślinki - warknął mężczyzna. Miał ochotę płakać. Po chwili jednak poruszył się niespokojnie i westchnął - przepraszam... po prostu. wyciągnij to. Noszę bandaż w podręcznej torbie, może wystraczy.

Ryoyu przyjrzał się towarzyszowi nim zrezygnowany sięgnął do strzały. Przejechał ręką po rzeźbieniu, znajdującym się obok piórek. Jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Starannie wygrawerowane inicjały J.A.F były wystarczającym dowodem na to, do kogo należy broń. Krew zagotowała się w żyłach Japończyka. To nie był jednak czas na złość. Cesarz wziął głęboki oddech i pewnie złapał za drewno. Patrząc uważnie w oczy poszkodowanego. Bardziej gotowy nie mógł być. Jednym sprawnym ruchem pozbył się obcego elementu, upuścił intruza na ziemię, jego ręce drżały. Po policzku Kamila popłynęła łza bólu, a zagryziona warga pokryła się krwią. Czerwona ciecz trysnęła też z ramienia władcy. Cierpienie było niewyobrażalny. Stoch jednak przyjął to wszystko cierpliwie, nie skarżąc się ani słowem. Tylko jego serce biło tak szybko, a głos w jego głowie kazał odmawiać modlitwę.

Ryoyu zajął się tworzeniem opatrunku uciskowego. Bandaża było niewiele, jednak chłopak poradził sobie z zadaniem zaskakująco sprawie. W innych warunkach mógłby nawet być z siebie dumnym.

W tym czasie Kamil spojrzał głęboko w mgłę. Coś poruszyło się i zamigotało. Delikatna fala powietrza otuliła jego twarz. Mężczyzna wytężył zmysły, skupiając się w pełni na załamaniu światła. Zjawisko zaczęło kształtować się na jego oczach. W końcu błękitny płomień zamajaczył wśród otaczającej ich szarości. Stoch zdziwiony szerzej rozchylił powieki.

- Też to widzisz?

Kobayashi odwrócił się we wskazanym kierunku. Przyjrzał się dokładnie, ale w zasięgu jego wzroku była tylko nieprzyjemna, biała zawiesina.

- Co?

- To... - za ognistą zjawą, pojawiła się kolejna. Pierwszy płomyczek zawibrował i zniknął. Ten który zjawił się po nim był większy, wyraźny - błędne ogniki...

Japończyk nie zdążył odpowiedzieć starszemu towarzyszowi. Zanim słowa opuściły jego wargi, Kamil wyrwał ramię z uścisku, pospiesznie przykrywając zabandażowane miejsce koszulą i błyszczącym materiałem peleryny. Król przeszedł kilka kroków i gdy znalazł się w pobliżu legendarnego zjawiska, wyciągnął do niego rękę. Niebieska poświata w zdematrializowała się, jakby bojąc się ludzkiego dotyku. Stoch poczuł zawód.

Jednak nim minęło kilka długich, ciężkich sekund, światełko pokazało się ponownie w pewnej odległości od Polaka. Tęczówki władcy mignęły zauroczone blaskiem. Znał legendy. Błędne ogniki ukazywały się tylko niektórym zbłąkanym wędrowcom. Ich moc była związana z sercem lasu. Mogły zaprowadzić podróżnika do celu jego podróży, lub do zguby. Przychylność ducha przyrody, zależy od intencji przybysza. Samo pojawienie się pośredników było niespotykanym zaszczytem, którego dostąpić mogli nieliczni. Mężczyzna bez wahania ruszył za kolejnym światełkiem.

- Kamil? - Ryoyu powiedział łagodnie i cicho, uważnie obserwując przyjaciela - trucizna chyba zaczyna na Ciebie działać. Tam nic nie ma. Musimy odnaleźć drogę do wyjścia.

- Po co nam wyjście, gdy jesteśmy krok od brzozy? - Stoch odwrócił się do niego na moment, rzucił mu naglące spojrzenie i przeszedł kilka kolejnych kroków. Prawdopodobnie podążając za marą jego zatrutego mózgu - chodź.

- To najgłupsza, najbardziej infantylna i naiwna rzecz jaką słyszałem.

Japończyk sceptycznym okiem rozejrzał się dookoła. Cały świat stał w gęstej, obrzydliwej mgle. Westchnął cicho z bezradności. Szukanie wyjścia w tych warunkach było niemożliwe. Zrezygnowany ruszył za przyjacielem, przeklinając dzień, w którym zdecydowali się tu przyjechać.

Plan, a właściwie jego kompletny brak nie podobał się cesarzowi. Byli sami, w dodatku jeden z nich był ciężko ranny i majaczył. Świetna perspektywa na śmierć w haniebnych warunkach. Widząc, że jego towarzysz się oddala, przyspieszył kroku.

Przez długą chwilę w milczeniu szedł obok przyjaciela. Nie widząc za czym podąża, nie próbując zrozumieć dlaczego. Jednak im dalej szli, tym szybciej mgła ustępowała, usuwając się z ich oczu, chyląc przed nimi czoła. Las zaszumiał i poruszył się robiąc im miejsce. W końcu kiedy widoczność stała się już naprawdę dobra, światło załamało się intensywną, niebieską barwą również w oczach Japończyka. Cesarz przetarł twarz, nie ufając własnym zmysłom. Jednak ognik nie zniknął. Stał się wyraźniejszy, a jego niesamowity blask hipnotyzował intensywnością.

- O w cyc tygrysa... - szepnął Ryoyu, krzywiąc się trochę - jednak nie zwariowałeś. Chyba, że mi się udzieliło.

- Twoja wiara we mnie, wzrusza dogłębnie - prychnął starszy i po raz kolejny wyciągnął rękę w stronę iskierki - Chciałbym go złapać. Za każdym razem ucieka.

- Ile ty masz lat? Pięć?

Kamil zignorował jego uszczypliwy komentarz i odsuwając gałązkę głogu, pozwolił ich oczom ujrzeć spokojną, jasną, pełną napięcia wibrującego w powietrzu, polanę. Mężczyźni zaniemówili. Na samym środku odkrytego miejsca znajdowało się poszukiwane drzewo, było nadrąbane, do połowy pnia cięte tępą siekierą. Jednak nawet w stanie w jakim je zastali robiło wrażenie. Było monumentalne. Ryoyu rozejrzał się ostrożnie, szukając czegoś co mogłoby zagrażać ich życiu. Las w tamtym momencie wydawał się tak spokojny i łagodny... Towarzysz Japończyka przechylił głowę w prawo i zrobił kilka kroków w przód. Kobayashi złapał go za ramię, na co Polak syknął cicho i cofnął się, uwalniając rękę. Ból rozszedł się po jego ciele.

- Mógłbyś być ostrożniejszy.

- Tam ktoś jest - mężczyzna puścił mimo uszu słowa przyjaciela. Wyszedł kilka kroków przed niego, chcąc go osłonić przed potencjalnym niebezpieczeństwem.

- Wiem? Dlatego chciałem tam pójść - Stoch pokręcił zniecierpliwiony głową - jeden ranny wystarczy. Nie wygłupiaj się. Przydasz się cały.

- Jesteś nieodpowiedzialny i głupi. Nie możesz mi niczego zabronić, idę z tobą.

Kamil wymamrotał coś pod nosem do samego siebie, lecz nie zaoponował. Spokojnym, miarowym krokiem ruszył w stronę nieznajomej istoty, opierającej się z drugiej strony pnia. Ryoyu z zaangażowaniem podążał tuż za nim, wyciągając miecz z pochwy. Przez głowę cesarza przewinęło się wiele scenariuszy. Niechciany dług wdzięczności ciążył mu przy sercu. Mężczyzna obiecał sobie, że jeśli zajdzie potrzeba, spłaci go w podobny sposób, w który go zaciągnął. Po przejściu kilku metrów ich oczom ukazała się kobieta. Bardzo ciemne, prawie czarne tęczówki, spotkały się z dwiema parami innych oczu. Nieznajoma skuliła się trochę bardziej. Jednak nie była przestraszona, nie płakała. Wyglądała na bardzo zmęczoną, była blada. Nie poruszyła się, nie próbowała uciec. Wpatrywała się w intruzów nieodgadnionym, nieobecnym spojrzeniem. Kobayashi schował broń i wyprostował się. Polak ostrożnie zbliżył się do drzewa i kucnął przy nim. Przez chwilę w powietrzu unosiła się bezwzględna cisza.

- Co się stało? - zapytał cesarz - co robisz tu sama?

Białowłosa nie odezwała się, wciąż mierząc wzrokiem przybyszów. Kamil klęczący przy jej boku, dotknął jej dłoni i delikatnie złapał za nadgarstek kobiety, przesunął jej ręce, odsłaniając obrzydliwą ranę na brzuchu. Ciemnooka wydawała się niewzruszona, nieco nerwowo zakryła uszkodzony fragment ciała. Niebo pociemniało, wydając cichy pomruk.

- Co do...

- Przyprowadził nas tu duch lasu ­- głos Kamila był dźwięczny i łagodny. Ryoyu, któremu przerwano, przetarł twarz dłonią. Natomiast w oczach nieznajomej pojawiła się niezidentyfikowana iskierka ­-błędne ogniki są tak piękne, jak w legendach.

- Kamil, my naprawdę powinniśmy znaleźć resztę. Jesteś bardzo blady, trzęsą ci się dłonie i pewnie tracisz sporo krwi - wymamrotał Japończyk - a do tego trucizna postępuje. Majaczysz.

Stoch odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego zirytowany.

- Naprawdę nie widzisz podobieństw? To, że coś jest nazwane legendą, nie znaczy, że musi być przekłamane - westchnął cicho i ponownie popatrzył na siedzącą przed nim kobietę. Jej twarz była bardzo zmęczona, lecz jednocześnie hipnotyzująco piękna - czasami legendy są tylko opowieścią o czymś niewiarygodnym... w co nikt by nie uwierzył, lecz o czym każdy powinien pamiętać.

­- Więc sugerujesz, że przed nami siedzi...

- Harmonia - usta białowłosej poruszyły się, a wydostający się z nich dźwięk był melodyjny i miękki - a wy jesteście władcami Polski i Japonii, prawda?

Król uśmiechnął się delikatnie i zerknął usatysfakcjonowany na towarzysza. Usiadł obok kobiety. Kobayashi tylko westchnął cicho. To wszystko było niedorzeczne i nierzeczywiste. Przeszedł kilka kroków i kucnął z drugiej strony bogini.

- Pozwolisz, że obejrzymy twoją ranę... w porządku?

Harmonia niepewnie odsłoniła brzuch. Głębokie rozcięcie było szarpane i wyglądało źle. Resztki potarganego w tamtym miejscu materiału sukni były całe ubrudzone krwią. Kamil skrzywił się lekko.

- Dlaczego się nie uleczysz? Bogowie nie są... nieśmiertelni? - sceptycznie zapytał Japończyk, unosząc brew - powinnaś mieć takie zdolności.

- To nie takie proste. To nie moja rana... Tylko lasu, drzewa którym byłam przez tyle czasu - ton którego użyła czarnooka był smutny i cichy - moja brzoza umiera... więc nie jestem w stanie się uzdrowić, byłyśmy połączone.

- Kamil? Zostały nam jakieś bandaże? - Ryoyu westchnął cicho, nie wdając się w dalszą dyskusję.

- Ani jednego... - Stoch podniósł się i pokręcił głową - ale mogę poszukać naszych koni, na pewno mam tam coś pomocnego.

Cesarz zmierzył przyjaciela rozdrażnionym wzrokiem. Mężczyzna wyglądał na osłabionego, jego skóra była blada, a w oczach błyszczał ból, siłą odpychany na dalszy plan. Pokręcił głową, dając polskiemu władcy znać, że to zbędne działanie. Złapał za rąbek swojej koszuli i ściągnął ją. Bawełna mogła spełnić rolę prowizorycznego opatrunku.

- A podobno nie robisz tego dla byle kogo - z pomiędzy pobliskich drzew mężczyźni usłyszeli znajomy głos. Po chwili na polanie pojawiła się spora grupa ludzi. Naoki włożył ręce do kieszeni i przeczesał włosy palcami - kłamca.

Ryoyu zaskoczony zerknął na przyjaciół i uśmiechnął się z ulgą. Wstał, szybko zakładając na siebie ubranie i odsunął się od kobiety. Stanął obok przyjaciela, gdy Dawid bez słowa wyciągnął apteczkę z torby i ruszył na pomoc nieznajomej.

- Nie bądź zazdrosny - szepnął Kobayashi do stojącego obok, nieco wyższego chłopaka, objął go ramieniem - dobrze was widzieć

Kiedy blondyn, zaprawiony w boju dzięki niezdarności swoich przyjaciół sprawnie zajmował się raną, kobieta przyjrzała się zebranym. Na polanie obecni byli przedstawiciele kilku nacji. Wszyscy wciąż zaniepokojeni i nieufni w stosunku do białowłosej. Harmonia przechyliła głowę i wytężyła zmysły. Jej spojrzenie zatrzymało się na Constantinie i Klemensie, stojących blisko rudowłosego Niemca. Wyglądali jak dzieci, które zagubione wśród tłumu, próbują znaleźć się jak najbliżej swojej matki. Ciemnooka uśmiechnęła się delikatnie.

- Wiem, jak przywrócić ład - wyciągnęła dłoń w stronę chłopców i popatrzyła na nich z ciepłem w oczach. Niezadowolony Dawid mruknął cicho. Wiercący się pacjenci, byli najgorsi - podejdźcie, proszę.

Klimek zaniepokojony zrobił jeszcze jeden krok w stronę swojego najlepszego przyjaciela. Po jego twarzy przebiegł grymas niechęci. Nie ufał nieznajomym. Ta jedyna zasada, powtarzana tak często przez Kubackiego, utkwiła mu w pamięci. Rozbawiony Zniszczoł tylko przewrócił oczami. Łapiąc dłoń brązowookiego, pewnie pokonał odległość, dzieląca ich od drzewa. Młody Niemiec, zachęcony ich postawą również zrobił kilka kroków w przód.

Bogini zmierzyła trójkę przedstawicieli najmłodszego pokolenia uważnym wzrokiem i pokiwała usatysfakcjonowana głową. Oczy tych młodych ludzi, przepełnione beztroską i dobrem, były wystarczającym dowodem na ich niewinność. Tylko dziecko potrafi postrzegać świat w pięknych barwach, gdy inni widzą monochromatycznie. Tylko dziecko potrafi kreować rzeczywistość, tak jak tego chce, dzięki swojej wyobraźni. A ta trójka zdecydowanie miała w sobie coś z dzieci.

- Wyciągnij rękę - widząc, że Olek jest najodważniejszym z nich, zwróciła się bezpośrednio do niego. Kiedy chłopiec spełnił jej prośbę, położyła na wyciągniętej dłoni niewielkie ziarenko - posadzicie to dla mnie? Myśląc o tym, że chcielibyście, żeby świat wrócił do normy.

Constantin i Murańka popatrzyli po sobie skonsternowani, zerkając na blondyna. Dawid zbierając resztki bandaża do torby, wzruszył ramionami. Czy istniało jakieś przeciwwskazania? W końcu... to tylko nasionko, jak każde inne.

Chłopcy odeszli parę kroków od reszty i zajęli się powierzonym im zadaniem. Ziemia, którą musieli przekopać gołymi rękami była twarda i popękana. Minęła chwila czasu, zanim w końcu uznali, że dołek jest wystarczająco głęboki. Po zasypaniu powstałej dziury, Olek wyciągnął z kieszeni płaszcza bukłak z wodą i ostrożnie rozlał trochę w odpowiednim miejscu. W momencie gdy na ziemię opadły pierwsze krople wody, przyjemny, ciepły wiatr obudził się, jakby w samym środku lasu. Podmuch zatańczył we włosach zgromadzonych.

Leniwe promienie słoneczne rozjaśniły niebo, a mgła całkowicie opuściła las. Nagle przyroda na powrót stała się żywa. Zebrani rozejrzeli się po sobie. Ryoyu spojrzał na Yukiye i uśmiechnął się lekko.

- Więc sukces?

- Zostawić was na chwilę z Kamilem samych... prawda Kuba? - filigranowy Japończyk zaśmiał się dźwięcznie i położył dłoń na ramieniu Wolnego. Brunet zerknął na niego z uśmiechem i pokiwał głową.

- Co my z nimi mamy... - twarz rycerza była zrelaksowana, spokojna - kim jest ta kobieta?

- Wierzysz legendom?

Młody Polak pokręcił głową i zerknął na nieznajomą. Bogini uśmiechnęła się, a jej białe włosy zafalowały. To zdecydowanie nie był ktoś zwyczajny. Jakub odwrócił się w stronę swojego króla, chcąc podejść i po prostu go przytulić. Jednak gdy jego wzrok padł na chorobliwie białą twarz Stocha, uśmiech zastygł mu na twarzy, a w jego oczach pojawiło się przerażenie. Nim ktokolwiek zdążył zareagować polski monarcha osunął się na ziemię, niechybnie uderzając potylicą o twardy grunt. Z jego nosa i ust poleciała ciemnoczerwona stróżka. Zapanował chaos.

Świat zatrzymał się na chwilę. Dla nich wszystkich. Wolny w spowolnionym tempie widział upadek przyjaciela. Krzyk przerażenia wyrwał się z jego ust. Mężczyzna jak w amoku ruszył w stronę Kamila. Klęknął przy jego drżącym, słabym ciele i położył dłoń do jego czoła. Oczy drugiego Polaka były zamglone, nieobecne, a jednak boleśnie świadome tego, co prawdopodobnie miało nastąpić.

- Kamyk... co się stało? Co Cię boli?

Brunet nie zauważył, kiedy po drugiej stronie znalazł się Ryoyu. Japończyk przyłożył dłoń do ust rannego. Nie chciał, żeby niepotrzebnie marnował siłę. Patrząc na Kubę, odpiął pelerynę. Śnieżnobiała koszula w okolicach lewego barku była przesiąknięta krwią. Cichy szloch wstrząsnął ciałem przerażonego Olka, stojącego kilka metrów dalej. Klimek odciągnął go i ukrył w swoich ramionach. Widok obficie krwawiącej rany wstrząsnął każdym, oprócz Wolnego. Mężczyzna oddychający płytko, w samym centrum wydarzeń, nie okazywał żadnej emocji. Był zdziwiony, po prostu zdziwiony.

- Co... ale kiedy, skąd ta rana?

Ktoś odpowiedział na pytanie. Ktoś inny zaczął mówić o tym dlaczego nigdy nie wyciąga się obcych elementów z uszkodzonej tkanki. Kuba słyszał to wszystko jak przez mgłę. Słowa rozmazywały się, nie docierały do niego. Nie rozumiał ich znaczenia. Nie był w stanie pojąć czym jest tojad, którego nazwa padła w trakcie chaotycznych krzyków, rozpaczy i paniki. Emocje powoli przytłaczały jego postawę. Setki impulsów drażniło jego nery. On jednak czuł tylko bicie własnego serca i strach, powoli przejmujący kontrolę nad każdą komórką jego ciała. Złapał dłoń swojego przyjaciela i przycisnął ją do policzka. Drżał.

- Nienawidzę Cię - szepnął, patrząc prosto w gasnące, niebieskie oczy - nienawidzę całym sercem - w miejsce obezwładniającego lęku pojawił się gniew. Potężny, przytłaczający - pomyślałeś przez moment... najmniejszy moment, o którymkolwiek z nas? O Ewie? Jesteś największym egoistą jakiego znam. Nigdy ci tego nie wybaczę! Rozumiesz?! - głos mężczyzny załamał się.

- Kuba... - szepnął monarcha, próbując zetrzeć z twarzy przyjaciela powoli spływającą łzę. Jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nie był w stanie wykonać tak precyzyjnego ruchu - Kocham cię, wiesz? ...nigdy nie chciałem cię krzywdzić - słowa były ciche i niewyraźne. Pełne prawdziwej skruchy i bólu.

- Ale zrobiłeś to... Zrobiłeś to, co robisz zawsze. Pozwoliłeś mi w siebie uwierzyć i zawiodłeś - w oczach monarchy pojawiło się coś nowego. Zabłysnęły bólem dużo większym od tego fizycznego.

- Zrób coś dla mnie Kuba. Jeśli odejdę... - nie pozwolił młodszemu przerwać - musisz ruszyć dalej. Jeśli będzie trzeba, zapomnij o mnie. Ale żyj, walcz, bądź szczęśliwy.

- Jak mam być szczęśliwy bez ciebie? Jak mam żyć ze świadomością, że...

- Obiecaj mi. Musisz mi obiecać - szatyn resztkami silnej woli pozostawał przytomnym. Musiał mieć pewność. Śmierć ze świadomością, że jego mały braciszek go nienawidzi była straszna. Jednak to było gorsze... - błagam.

Wolny popatrzył na Stocha i pokiwał głową, szepcząc cicho słowa przysięgi. Delikatnie przeczesał włosy monarchy, w końcu pozwalając łzom wypłynąć. Jego ciałem wstrząsnął cichy szloch. Właśnie złożył obietnicę, której nigdy nie będzie w stanie dotrzymać. Nigdy nie zapomni. Nigdy nie pozwoli sobie na pełne szczęście, mając wrażenie, że w ten sposób zdradza przeznaczenie.

- Kubuś - wzrok Kamila stawał się coraz bardziej rozbiegany i nieobecny. Siłą powstrzymywane drgawki, sięgnęły w końcu po jego mięśnie. Głos monarchy z każdym słowem cichł. Wydobywanie dźwięku przychodziło mu z trudem i wiele go kosztowało - pamiętaj, że nie jesteś sam w porządku? I nigdy nie bój się walczyć. Zawsze walcz.

Po wypowiedzeniu tych słów, na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. A trucizna i męczący ból przejęły resztki kontroli nad jego ciałem. Zemdlał. Ryoyu milczący obok nich do tej pory złapał za nadgarstek nieprzytomnego i kiwnął głową. Puls był wyczuwalny, słaby lecz jeszcze wyczuwalny.

Mężczyźni zmierzyli się spojrzeniami. Przez chwilę panowała między nimi cisza, przerywana płaczem i rozemocjonowanymi głosami reszty przyjaciół. Dawid znalazł się przy nich i pozostałościami bandaża, próbował zrobić ucisk, chroniący przed wypływem krwi. To było na nic. Bo prawdziwym powodem stanu szatyna była substancja siejąca spustoszenie w jego organizmie.

Blondyn powiedział coś do młodego rycerza, próbując wybudzić go z tego dziwnego stanu, w którym się znalazł. Próbując odciągnąć jego oczy od spojrzenia Kobayashiego. Lecz on nie słyszał. Serce w piersi Polaka przestało wymierzać rytm, żeby po chwili zacząć bić z nienaturalną prędkością. Niespokojnym, pewnym gestem starł ze swojego policzka łzy. Jakiś fragment jego duszy właśnie został złamany na zawsze. Czuł to.

- Kto? - ton był mocny i bezuczuciowy. Przerażający w swoim spokoju i opanowaniu - czyja to była strzała?

Młody władca zerknął na Sato, który szybko pokręcił głową. Stan, w którym znajdował się Jakub... Gdyby dowiedział się, kto jest sprawcą, nie byłby w stanie zapanować nad sobą. Koalicja zawarta wieki temu właśnie wisiała na włosku. Japoński władca wyszeptał cicho słowa przeprosin w stronę doradcy i odwrócił lico. Przez chwilę dwójka zniszczonych ludzi patrzyła sobie głęboko w oczy.

- Johann. Strzała należała do Forfanga.

Następne minuty pozostały dla wszystkich zatartą plamą wspomnień. Na nic się zdała siła Markusa, prędkość Piotra i zapobiegawczość Karla. Kuba musiał wymierzyć sprawiedliwość. I musiał zrobić to w tej chwili. Nic go nie powstrzymało przed rzuceniem Johanna o twarde podłoże. Jego gniew był zbyt silny, a rozpacz obezwładniająca.

Jedno uderzenie za drugim masakrowało nos, twarz, ciało Norwega. Siła rosła, dźwięk stykających się ciał stawał się rytmiczny, a krew znajdowała miejsca do ujścia. Czy przemoc jest dobrym rozwiązaniem? Dla Wolnego, w tamtym momencie była jedynym właściwym.

Przerażony rudowłosy popatrzył porozumiewawczo na Markusa i Piotrka. Mężczyźni znaleźli się przy zrozpaczonym Polaku i siłą odciągnęli od krwawiącej twarzy Forfanga. Rycerz przez chwilę próbował się wyrwać. Jednak w końcu w jego oczach złość i agresja, ustąpiły miejsca smutkowi. Jego oddech stał się niezwykle płytki, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Upadł na kolana, ukrywając twarz w dłoniach. Cesarz Japonii od razu znalazł się przy przyjacielu i objął go mocno. Postanowił trwać tam tak długo, jak będzie trzeba. Łzy uciekały spomiędzy jego przymkniętych powiek.

W czasie kiedy z bruneta uchodził gniew, lęk i cierpienie, z drugiego mężczyzny uchodziło życie. Jego serce tłoczyło swoją ostatnią krew. W samotności.

Jasnowłosa kobieta, powoli podeszła do Dawida, który próbował pomóc. Zaradzić w sytuacji, która wydawała się bez wyjścia. Zerknęła w stronę nieprzytomnego Stocha. Na ustach bogini pojawił się smutny uśmiech, a w rękach zmaterializował biały kwiat.

- Być może jest jeszcze nadzieja... - wcisnęła roślinę w ręce Dawida. Jej wzrok przeniósł się na Jakuba - jeśli odtrutka nie pomoże, może chociaż uśmierzy ból.

Kubacki postanowił spróbować. Nie miał już nic do stracenia.

W ten sposób kończy się ta historia. Grupa wspaniałych mężczyzn uratowała porządek świata. Zmieniła historię. Dzięki nim zapanował spokój. Monarchia tym razem postanowiła zatroszczyć się o bezpieczeństwo bogini. Zapewniła jej ochronę i sprawiła, że stała się niewidzialna.

Jeszcze przez jakiś czas, uważający anarchię za szansę na zdobycie władzy, wojownicy próbowali odnaleźć Harmonię. Jednak na jej straży stanęły rody piątki wspaniałych przyjaciół, nigdy więcej nie dopuszczając do powtórzenia błędu sprzed lat.

Od tamtego czasu uważa się brzozę za matkę lasu, która leczy nie ciało, ale duszę. Drzewo to stało się ulubionym miejscem wypoczynku strudzonych wędrowców, którzy w jej cieniu znajdowali ukojenie i spokój.

Legendy o zdrajcy, zatrutej strzale i wielkich władcach z upływającym czasem zaczęły się zacierać, a w końcu na dobre zniknęły. Pozostał po nich tylko zwyczaj sadzenia brzóz w towarzystwie, wcześniej praktykowany z troski o Królową Harmonię.

Ale czy to nie lepiej? Bogini ładu i porządku nigdy nie opuściła swoich ukochanych dzieci, a o jej istnieniu, wiedzą tylko ci, których zadaniem jest chronienie jej za wszelką cenę.

†††

- Czy to wydarzyło się naprawdę? - zapytała dziewczynka ocierając zapłakaną buzię w rękaw mojej koszuli - co się stało z Kamilem? Czy Johann został ukarany?! To takie niesprawiedliwe, to... to wszystko było przez niego!

Przetarłem twarz dłonią, rozumiejąc jej pytanie. Czasami sam zastanawiałem się, dlaczego ta historia kończy się właśnie w ten sposób.

- Kamil... dokonał tego, czego tak bardzo pragnął. Zmienił historię, pozwalając jej rozkwitnąć. Ulepszył świat i... - mój głos załamał się. Odetchnąłem, kontrolując oddech - przez to, że jego idealistyczna wizja się spełniła, zabrakło dla niego celu. Odszedł w stronę świata, gdzie być może też trzeba coś zmienić? To byłoby niesprawiedliwe, gdyby trzymali takiego człowieka tylko dla siebie, prawda?

Mężczyzna stojący niedaleko, widząc z jakim trudem przychodzi mi rozmowa wtrącił się do niej. Ton jego głosu był spokojny, chociaż potrafiłem wyczuć w nim smutek.

- Kochanie, wujek chce ci powiedzieć, że Kamil był człowiekiem serca. Myślisz, że chciałby żeby ktokolwiek szukał zemsty? - zauważył, że mała dama nieznacznie kręci głową, przypatrując mu się z uwagą. Uśmiechnął się i kontynuował - właśnie. Zemsta przeczyła wszystkiemu w co wierzył. Dlatego właśnie zostawili Johanna. Pozwolili mu odejść. Zresztą on otrzymał swoją karę. Został odrzucony, stracił przyjaźń i prawdopodobnie szansę na szczęście. Jego sumienie, to wystarczająca pokuta.

- Opowiadasz tak, jakby to nie była tylko legenda - zimny błękit po raz kolejny skanował moją twarz. Dziewczynka straciła zainteresowanie ojcem. Mówił o zbyt trudnych rzeczach. Zresztą... Nie tylko dla niej - dlaczego?

Wyprostowałem się, a moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem wysokiego blondyna. Kiwnąłem mu głową, dziękując za wsparcie. Mężczyzna wzruszył ramionami, posyłając mi kojące spojrzenie. Kąciki moich ust nieznacznie powędrowały w górę.

- Wiesz, Zuzanno... W każdej legendzie kryje się ziarenko prawdy.

- Więc, wie...

- Słyszałem od kogoś, że twoi ulubieni wujkowie organizują w ogrodzie wyścigi konne - na potwierdzenie moich słów z uchylonego okna dobiegły do nas wesołe okrzyki i nieomal histeryczny śmiech naszych przyjaciół - chodźmy im pokazać kto tu rządzi, dopóki twój tata nie patrzy - mrugnąłem w stronę ojca małej, który na moje słowa jedynie z rozbawieniem zmrużył oczy.

Podniosłem się z miejsca, podając rękę dziewczynce, żeby mogła bezpiecznie zeskoczyć z kanapy. Zarzuciłem na jej drobne ramionka czarny płaszczyk, chroniąc przed chłodnymi powiewami marcowego powietrza. A potem pozwoliłem, żeby puszczając moją dłoń wybiegła na zewnątrz. Rąbek jej karmazynowej sukienki wesoło zatańczył, poruszony delikatnymi podmuchami wiatru. Po chwili jednak znowu usłyszeliśmy dźwięk kroków. Złotowłosa stanęła w drzwiach wyjściowych. Jednak nie uniosła na nas wzroku.

- Czy... czy wujek Kamil, o którym tak często mówicie... był taki jak ten z legendy? - Zapytała nieśmiało, bawiąc się kosmykiem włosów.

Popatrzyłem przed siebie uśmiechając się delikatnie. W mojej głowie utworzyła się wizja jego wiecznie roześmianych, pełnych nadziei oczu.

- Był lepszy - Ukucnąłem przy niej i zapiąłem guziki ślicznego, ciemnego okrycia - To najbardziej empatyczna osoba, o największym sercu jaką miałem okazję spotkać.

Dziewczynka popatrzyła na mnie ze zrozumieniem i kiwnęła głową. Jej wzrok powędrował na ojca, a potem wrócił do mnie. Pomyślałem, że w jej spojrzeniu kryje się podobna głębia.

- Chciałabym kiedyś być taka jak on. Dziękuję, że przeczytałeś mi tę historię, Kuba!

Zuzanna przytuliła mnie szybko i odbiegła w stronę wołającego ją Olka. Dawid ruszył w ślad za nią. Zostałem sam. Podniosłem się i wziąłem drżący oddech.

- Ja też bym chciał... - szepnąłem cicho, a moje oczy stały się wilgotne.

Łza wyznaczyła ścieżkę na policzku. Szybko ją starłem. Na moich barkach spoczęła odpowiedzialność za całe królestwo. Nie mogłem być słaby. Dla siebie i dla niego.

Kamil był najlepszą osobą jaką spotkałem, ale był też wielkim egoistą. Nie pozwolił wybrać nikomu z nas. Nie zapytał czy chcemy, żeby oddał nam swoje życie. Nie pomyślał o Ryoyu, Ewie... Nie pomyślał o mnie. Nigdy o tym nie zapomnę. Nigdy nie będę w stanie rozliczyć się z samym sobą. Bo przecież... dopuściłem do jego śmierci. Ostatnią rzeczą jaką mu powiedziałem, było wyznanie nienawiści. Te słowa i wyrzuty sumienia, które ze sobą niosą, zostaną ze mną na zawsze. Nie będę w stanie ich zapomnieć. Tak jak nie da się zapomnieć o nim.

Ten człowiek pozostanie inspiracją dla każdego z nas. Przyczyną umocnienia koalicji. Powodem, dla którego nie starałem się znaleźć Johanna. Żeby nasza historia mogła się toczyć, jego dobiegła końca. Brakuje mi go każdego dnia. To on nauczył mnie, jak wielką rolę w życiu każdego z nas odgrywa miłość i poświęcenie. ...Że na mojej drodze może stanąć mnóstwo przeszkód, ale jeśli mam przy sobie odpowiednich ludzi, jestem w stanie pokonać każdą z nich. Bo ten kto kocha, walczy do końca. Możemy się wahać i zastanawiać co jest prawdą, a co nie, lecz nie da się oszukać przeznaczenia.

A miłość..? No właśnie... Mówią, że miłość zawsze będzie najpotężniejsza. Jednak książki milczą, nie mówiąc o bólu, który się z nią wiąże. O tym jak wiele można stracić, kochając zbyt mocno.

...więc kto wie czy nie jest jednym wielkim kłamstwem.

Love and truth

They're such hot commodities

But come in such small quantities

Mother mother, „Love and truth"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro