Rozdzielni za życia, złączeni po śmieci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Mały myśliwiec TIE Najwyższego Porządku wylądował na obrzeżach wielkiej budowli na tajnej planecie Shitów. Powierzchnia Exegol była ciemna, przesączona ciemnością i wrakami Niszczycieli nowej armii Imperatora. Nowego Imperium, które ne zdołało dojść do pełni władzy. Dokoła walały się szczątki setek maszyn, którym nigdy nie było dane wzbić się w przestrzeń kosmiczną, ale też myśliwce Ruchu Oporu i statki zwykłych ludzi z nadalszych zakątków galaktyki, którzy podjęli się walki za losy świata. Wokół nie było żadnej żywej duszy. Jedynie lodowaty wiatr hulał po pustej przestrzeni, niosąc ze sobą otrzeźwiające krople deszczu pośród złowieszczej mgły.

     Klapa małego statku otworzyła się, a z jego wnętrza wyłoniła się drobna postać kobiety. Był cała odziana w czerń. Dopasowana tunika oplatała jej szczupłe ciało, a czarny, skórzany pas spinał strój w tali, podkreślając zbrabną figurę. Na głowie miała narzucony kaptur, który ukrywał maskę z czarnej stali, zdobionej srebrnymi elementami. Jej wyraz był niewinny, ale budził pewną grozę. Na nogach miała wysokie buty, wykonane ze skóry, podobnie jak rękawiczki na jej dłoniach.

     Tajemnicza nieznajoma zeskoczyła z myśliwca na ziemię wprost w małą kałuże wody, która rozbryzgnęła się na wszystkie strony, ale zostało to przez nią zignorowane. Zostawiła statek i szybkim, ale zdecydowanym krokiem zaczęła iść w kierunku wejścia pomiędzy dwoma potężnynymi ścianami monstrualnej budowli. Jej kroki rozbrzmiewały cichym echem, odbijających się od kamiennej posadzki obcasów jej butów. Czarny płaszcz powiewał za nią delikatnie. Zimny wiatr smagał jej szczupłą sylwetkę, a twarz ukrywała za maską.

     Wchodząc, kobieta rozejrzała się uważnie, zachowując najwyższy stopień ostrożności. Nie wiedziała, co tu zasta, ani czy coś złego nie czai się na nią w mroku, wyczekując na właściwy moment, by zaatakować. Czuła złowrogą, ale i uroczystą atmosferę tego miejsca. Delikatna mgła unosząca się przy ziemi, nadawała mu mrocznej otoczki. Błyskawica co jakiś czas rozjaśniała niebo i oświetlała jej drogę na kilka sekund. Jej dłoń powędrowała do miecza świetlnego. Szczupłym palcami otoczyła rękojeść, opuszkami wodząc po przycisku aktywującym ostrze, ale nie zapaliła miecza. Nie było to konieczne. Była jednak na to gotowa w każdej chwili. Jej oczy śledziły uważnie otoczenie zza wizjera maski.

     Kobieta wolnym krokiem wyszła zza zakrętu i zatrzymała się, widząc pięć ciał, leżących nieruchomo na ziemi. Od razu rozpoznała rycerzy Ren, którzy leżeli martwi w niewielkiej odległości od siebie. Powoli podeszła do nieżywych postaci. Cardo, Vilcul, Ap'lek, Kuruk i Trudgen. Pięciu jedynych rycerzy Zakonu Ren byli martwi. Została tylko ona. Alvira Ren. Tylko ona jako jedyna przeżyła, bo została lojalna względem ich mistrza. W przeciwieństwie do tych zdrajców Alvira nigdy nawet nie pomyślała o zdradzie. Dla niej Kylo Ren był kimś więcej, niż tylko Mistrzem. Było tak, gdy razem z nim odchodziła z Akademii Jedi. I było tak, gdy razem z nim przeszła na ciemną stronę. Dla niego to zrobiła. Nie miała rodziny, miała tylko jego. Jako jedyny wyciągnął do niej pomocną dłoń, gdy inni padawani Luke'a się z niej naśmiewali i dręczyli jako dziecko. Przyjęła ją i tak zaczęła się ich przyjaźń, która z czasem przerodziła się w coś innego. Była w niego wpatrzona jak w obrazek.

     Alvira klęknęła przy jednym z rycerzy, badając wzrokiem obrażenia, które zadano mieczem świetnym. Znała tylko jedną osobę, która była w stanie pokonać ich wszystkich na raz. I ta osoba a była celem jej poszukiwań.

     Kylo Ren.

     Kylo był doskonale wyszkolony i nie tylko fenomenalnie walczył mieczem, ale w równym stopniu władał mocą. Żaden z pozostałych rycerzy nie mógł się z nim równać, chociaż mieli chrapkę na tytuł Mistrza Zakonu Ren. Zwłaszcza Cardo Ren. Nienawidził Kylo od samego początku i polował na jego posadę. Ale nigdy mi się to nie udało. A teraz leżał martwy.

     Kobieta wstała z ziemi i ostatni raz spojrzał na zimne i nieruchome ciała. Nie czuła nic, widząc ich martwych. Nigdy nie była z nimi blisko, ale miała do nich pewien szacunek, bo nie raz Rycerze Ren ratowali siebie nawzajem z kłopotów. Jednak ich relacja był czysto zawodowa.

     Alvira odwróciła wzrok i kontynuowała swoją wędrówkę. Czuła coraz większy niepokój, gdy nigdzie nie widziała, najmniejszego śladu po jej Mistrzu. Jej serce tym bardziej się ściskało, gdy nawet nie czuła jego obecności w mocy. Chciała sobie wmówić, że po prostu ukrył swoją obecność, ale gdzieś tam z tyłu podświadomości przeczuwała, że to mogło być kłamstwo, w które bardzo chciała wierzyć, wypierając prawdę.

     Jej nogi zaczynały drżeć z każdym kolejnym krokiem, a dłoń zaciskała się coraz mocniej na mieczu świetnym. Wychodząc zza każdego kolejnego zakrętu, Alvira liczła, że go zobaczy, ale to była płonna nadzieja. Za każdym razem widziała pusty korytarz. Wiara w odszukanie Kylo całego i zdrowego była silniejsza. Chciała wybiec mu na przeciw. Rzucić się w jego silne ramiona, w których zawsze czuła się bezpiecznie. Poczuć zapach jego męskich perfum i delikatny dotyk jego dłoni na policzku. Pragnęła po raz kolejny usłyszeć jedwabisty szept mężczyzny przy uchu i poznać na nowo smak jego wąskich warg. Tylko przy nim czuła się kochana i nie osamotniona, jak przy nikim innym.

     Wiedzieli, że ich związek nie miał prawa bytu. Romans między Mistrzem a kobietą z Zakonu Ren nie byłby dobrze odebrany politycznie i mieliby z tego powodu problemy. Ludzie uważaliby, że sypiała z Najwyższym Wodzem dla korzyści. Miałaby opinie jego prywatnej dziwki. Spotkaliby się z nagonką społeczeństwa. Nikt nie widziałby w nich dwojga zwykłych ludzi, którzy po prostu się w sobie zakochali bez pamięci. Dlatego ukrywali się. Ukrywali swoją miłość, która rodziła się powoli, aż osiągnęła apogeum. Była ich tajemniczą enigmą, która dodawała im sił, by trwać w tym sidle kłamstw i tajemnic dalej.

     Alvira czuła rozpacz, gdy kolejny korytarz okazał się pusty. Znajdowała coraz więcej ciał martwych Shitów, ale nigdzie nie było nawet śladu po jej ukochanym. Jej serce się ściskało boleśnie, a płuca pracowały szybko. Jej klatka piersiowa falowała, gdy starała się głęboko oddychać, by opanować drżenie. Przez wokabulator maski słychać było jej drżący oddech. Na samą myśl, że mogło mu się coś stać, Alvira czuła przerażenie, a wręcz panikę. Nie mógł umrzeć. Nie mógł jej zostawić.

     Niespokojnym krokiem wyszła z ciemnego korytarza i zobaczyła tron władcy Shitów. Tron przed, którym leżały szczątki Imperatora. Czyli był martwy. Tym razem już na wieki. Nie pojawi się za kilka lat, pociągając za sznurki zza kurtyny, jak robił to zawsze. Ukryty za mgłą kłamstw i złudzeń, kierował swoimi kukiełkami, zupełnie jak w sztuce lalkarskiej, której scenariusz układał on sam. A oni, niczego nieświadomi, tańczyli, jak im zagrał.

     Alvira minęła cuchnące szczątki i poszła dalej. Następne, co spotkała, było ciało Rey. Złomiarka była nieprzytomna, a faktem świadczącym, że żyje, była unosząca się klatka piersiowa. Lady Ren spojrzała na nią z pogardą. I ona próbowała przeciągnąć Kylo na jasną stronę? To żałosne! Gdyby coś do niego czuła, zaakceptowałaby to, jaki jest i nie próbowałaby go na siłę zmieniać. Rey z Jakku, czyli właściwie z nikąd, która zaczęła się bawić w grę, o której nie miała pojęcia. Zwykła Złomiarka, która przypadkiem wplątała się w wojnę galaktyczną i stała się jej głównym ogniwem. Nie wyszkolona Jedi, która wzięła sobie za punkt honoru nawrócenie Kylo Rena lub zabicie go. Jak to mówią od zera do bohatera. Sierota, która chce wszystkim udowodnić, że jest kimś. Nie wydaje się żałosne?

     Ale Alvira wiedziała, że jej cel jest bezsensowny. Nie przeciągnie go na jasną stronę. Miał w sobie ciemność, którą rozumiała tylko on i ona.

     Dla Alviry nie musiał nic robić. Dla niej mógłby pozostać sobą. Nie musiałby ukrywać swojej prawdziwej natury. Kochała go takim, jakim był. Dla niej był ideałem, mrocznym aniołem w ludzkim ciele śmiertelnika. Nie przeszkadzało jej, że miał w sobie ciemność. Ona też ją miała. Na Moc! Każdy ją miał, ale nie wszyscy dopuszczali jej wołanie do głosu. Tłumili ją w sobie. Świat nie dzielił się na ludzi dobrych i złych. Każdy ma je w sobie, ale od jego czynów i decyzji zależy, którą ścierką podąża. Bez ciemności nie ma światła, ani światła bez ciemność. Są swoją nieodłączną częścią w równych ilościach.

     Alvira minęła nieprzytomną Złomiarkę i szła dalej. Na ziemi walały się gruzy i martwe ciała Shitów, których zabiły fragmenty spadających odłamów skalnych. Lecz nigdy nie widziała pewnej postaci... Aż do czasu. Czuła, jak jej serce przestało bić na kilka sekund, a potem zaczęło szaleć w piersi, gdy zobaczyła znajomą sylwetkę, leżącą na ziemi pośród gruzów.

- Kylo... - z jej ust uciekł cichy szept. Czuła kiełkującą nadzieję. Znalazła go. Kobieta nie zwlekając, puściła się biegiem w jego stronę. Podała przy ciele mężczyzny na kolana. Zbladła lekko pod maską, widząc jego kredową bladość. - Kylo! - potrząsnęła delikatnie ramieniem mężczyzy, ale jego oczy się nie otworzyły. Nie nastąpiła żadna reakcja. Nie dostrzegła nawet najmniejszego znaku, że żyje. - Kylo, odezwij się! - krzyknęła panicznie, dotykając zimnego ciała. Trzęsącymi się z emocji i strachu dłońmi, nacisnęła przyciski aktywujące swojej maski i szybko ją zdjęła, rzucając na ziemię. Metalowy przedmiot potoczył się z łoskotem po kamiennej posadzce. Jej kasztanowo rude włosy, opadły falami na ramiona i plecy kobiety, a w niebieskich oczach, jak dwa szafiry, zaczęły mienić się perliste łzy, które chwilę później potoczyły się po jej policzkach.

     Alvira położyła głowę na nieruchomej klatce piersiowej mężczyzny, z nadzieją licząc na usłyszenie bicia jego serca. Odpowiedziała jej cisza. Kobieta zacisnęła powieki, spod których zaczęły uciekać łzy. Rozdzierający szloch wydobył się z jej piersi. Zrozpaczona kobieta zaczęła uderzać delikatnie dłońmi w tors mężczyzny, żarliwie płacząc i krzycząc łamiąco.

- Nie, nie, nie... NIE! - krzyczała na cały głos, szlochając. Jej rozdzierający krzyk pełen melancholii i bólu rozszedł się echem. Czuła, jak jej serce pękało na tysiące kawałków i nie była w stanie ich pozbierać. Coś zostało brutalnie wyrwane z jej wnętrza. Odebrano jej życiodajną czystkę. Coś w niej umarło. Odeszło razem z nim. Wielki ból miotał jej duszą i sercem. Nie chciała pozwolić mu odejść. - Nie możesz umrzeć... Nie możesz mnie zostawić... Obiecałeś... Obiecałeś, że nigdy mnie nie opuścisz... - załamana kobieta szlochała w martwe ciało swojego ukochanego. Tuliła się do jego klatki piersiowej, która nigdy już się nie podniesie.

     Alvira marzyła, by okazało się to tylko snem. Sennym koszmarem, z którego zaraz się obudzi. Ale wiedziała, że to niemożliwe. To była szara rzeczywistość, w której zmarł Kylo Ren. Już nigdy nie usłyszy jego jedwabistego głosu, nie poczuje ciepła ciała ani delikatnego dotyku, który nie raz rozpalał jej zmysły do szaleństwa, rozniecając ogień pożądania. Nigdy nie zobaczy jego atramentowych tęczówek, które dla innych były zimnymi tunelami, ale Alvira widziała w nich ciepło, gdy patrzył w jej oczy z miłością, jaką nie dażył nikogo innego. Nie usłyszy nigdy bicia jego serca, który biło tylko dla niej.

     Nie widziała, ile tak przesiedziała, tuląc się do zimno ciała mężczyzny, którego nienawidziła cała galaktyka, a którego ona kochała ponad wszystko. Ponad wszystkie skarby wszechświata. Zrobiłaby wszystko, byleby być z nim. Ale Kylo odszedł. Alvira została sama na tym okrutnym świecie. W jej szklistych oczach mieniła się rozpacz i ogromny ból, rozdzierający jej duszę na kawałki, tak jak jej serce. Wbijała mocno paznokcie w gruby materiał jego czarnych szat, przytulając się do jego martwego, zimnego ciała. Nie chciała go zostawić. Nie chciała dać mu odejść. Był dla niej najważniejszy. Był jej jednym mężczyzną w całym życiu, w którym zakochała się bez pamięci. Był tym jedynym. Jej rycerzem na białym koniu.

***

Leżała spokojnie na łóżku, przytulając się do nagiej klatki piersiowej czarnowłosego mężczyzny. Jej kasztanowo rude włosy rozsypywały się na jego torsie, niczym aureola wokół jej głowy. Słyszała rytmiczne bicie jego serca, które odpowiadało jej. Przymknęła niebieskie oczy, czując jak delikatnie gładzi dłonią jej plecy, przez co lekko drżała. Na ustach miała lekki uśmiech. Nigdy nie żałowała, że mu się oddała. Kochała go. Był jednym, którymi pozwoliła się do siebie zbliżyć. W tej chwili Kylo Ren nie był jej Mistrzem, ani Komadorem. Teraz był po prostu Kylo, mężczyzna, którego pokochała. Jeszcze nie widziała tylko, co on czuł. Sądziła, że była dla niego tylko zwykłą kobietą, z którą wylądował w łóżku i nikim innym. Ta myśl ją bolała, ale jednocześnie radowała, że mogła być tak blisko, jak nigdy wcześniej.

- Jesteś taka piękna... - usłyszała jego cichy, jedwabisty głos, który przerwał milczenie, które do tej pory panowało między nimi, po raczej głośnej nocy, pełnej pożądania, jaką razem spędzili. Alvira czuła, jak jej klatka piersiowa i policzki rozgrzały się na jego słowa.

- Mówisz to pewnie każdej kobiecie. - powiedziała cicho, ale z pewną nutą zazdrości. Nie mogła nic poradzić, że to właśnie czuła na myśl, że mógłby być z inną.

- Zdziwiłabyś się, ale jesteś pierwsza. - odparł spokojnie. Nie był na nią zły, ani na ton, w którym wyczuwał zazdrość. Wręcz przeciwnie! Podobało się to. Podobało mu się, że była o niego zazdrosna.

- Twierdzisz, że nigdy nie bajerowałeś żadnej innej kobiety w ten sposób? - uniosła lekko brew, rysując palcem ślaczki na jego nagim torsie.

- Nie. Nie miałem na to ani czasu ani chęci. - usłyszała odpowiedź.

- Dlaczego?

- Po prostu nie znalazłem nikogo odpowiedniego. - jej serce lekko opadło. Więc nadal szukał tej jednej i nie była nią ona. Poczuła łzy w oczach.

- W galaktyce jest wiele kobiet. - zauważyła, utrzymując głos prosty.

- Ale większość chce tylko jednego. Władzy. - powiedział bez emocji, patrząc w sufit. - Inne nie potrafią zaakceptować ciemności. Chcą na siłę mnie zmienić. - Alvira słyszała gorycz w jego głosie. Zupełnie jakby mówił z doświadczenia.

- Jeśli nie potrafiła cię zaakceptować, to nie była ciebie warta. - odpadła łagodnie Alvira, chociaż w duszy czuła gorycz. Ona go kochała. Dla niej nie musiałby się zmieniać. Kochała go takim, jaki był. Ale on tego nie widział.

- Masz rację. Ale to nadal trudne, że nie potrafi mnie pokochać. - zerknął w czubek jej głowy. Od jakiego czasu czuł, że coś zaczęło rodzić się w jego sercu, gdy była blisko. Czy to była właśnie to? - Jest taka jedna kobieta, ale nie za bardzo wiem, co z nią zrobić.

- Tak? - zapytała niby obojętnie, tlumiąc ból, gdy usłyszała, że była inna.

- Zachowuje się względem mnie normalnie, ale przeczuwam, ze czuje ona do mnie coś więcej niż przyznaje. - powiedział hipotetycznie.

- A ty? - starała się, odrzucić ból. A przede wszystkim nie pokazać go w głosie. Ale tylko z połowicznym sukcesem.

- Czuję coś do niej. - odpalę szczerze. - Zawsze gdy jest blisko, zakochuję się w niej coraz bardziej.

- Powiedz jej to. - powiedziała po prostu. Czuła jak jej serce pękało. Kochał inną.

- Nie wiem jak. Kiedy jest blisko moje serce bije szybciej, język się plącze, a w brzuchu czyje nieznajome motyle. Nie potrafię się wysłowić, gdy widzę jej promienny uśmiech. Tonę w jej spojrzeniu... - przerwał, gdy nagle rudowłosa kobieta się podniosła, siadając do niego plecami, Alvira starała się powstrzymać płacz, ale to było niemożliwe, gdy słuchała tego wszystkiego z jego ust. Tak bardzo chciała być na miejscu tej szczęściary, którą pokochał. Ale wiedziała, że nie zmusi go miłości. Jeśli miał być szczęśliwy z inną to niech tak będzie. Usunie się w cień i pozwoli trwać ich radości. - Co się stało? - usłyszała jego zmartwiony głos.

- Nic. - odpowiedziała lekko drżąco. Chciała stąd uciec i zaszyć w swojej kajucie, by móc swobodnie się wypłakać. Czuła, jak ramię mężczyzny owija się wokół jej tali, nie pozwalając odejść.

- Widzę, że nie. - odgarnął jej włosy za ucho, by móc widzeć jej twarz, na której pojawiły się łzy. - Powiedz prawdę.

- Prawdę, ale jaką? - uciekła wzrokiem.

- Co do mnie czujesz.

- A co chcesz wiedzieć, co?! - krzyknęła nagle, nie mogąc już wytrzymać napięcia. - Że kocham cię do szaleństwa? Że zakochałam się we własnym Mistrzu, a nie powinnam? Chcesz drwić ze mnie z tak powodu?! I tak kochasz inną... - zamilkł, gdy nagle mężczyzna połączył ich usta w jedność. Zamruczała cicho, oddając ten nagły pocałunek.

- Och, głypiutka istoto... - mruknął cicho w jej usta, delikatnie gładząc po policzku. - Mówiłem cały czas o tobie.

- Rozumiem... Zaraz! Co?! - spojrzała na czarnowłosego mężczyzny dużymi, zaszokowanymi oczami. Kylo uśmiechnął się do niej delikatnie z ciepłym blaskiem w oczach.

- To przy tobie czuję się inaczej, jak przy nikim innym. W twoich oczach tonę i to na twój widok moje serce przyspiesza. - nie oderwał wzroku ani na moment od jej oczu. - Kocham cię, Alviro. - te jedno proste zadanie sprawiło, że jej serce zaczęło być w szaleńczym rytmie, a oczy na nowo się za szkliły, tym razem ze szczęścia.

- Naprawdę? - wyszeptała wzruszona.

- Tak. - odparł szczerze. Zaśmiał się cicho, gdy rudowłosa kobieta nagle zarzuciła mu ręce na szyję, wtulając się w niego. Objął ją ramionami, gładząc dłonią po nagich plecach. Czuł jej łzy kapiące na jego ramienię. Czule pocałował ją w czubek głowy.

- Ja... Ja też cię kocham. - wyszeptała łamiąco.

- Wiem. Wiem, kochanie.

***

- Kocham cię... - wyszeptała łamiąco, szlochając cicho. Miała nadzieję, że jednak to sen. Że jednak się obudzi i zapewni ją o swojej miłości. Ale nic takiego się nie stało. Sprawiło to, że czuła jeszcze większy ból i łzy. Bez niego jej życie nie miało sensu.

     Nie zastanawiając się długo podjęła decyzję. Delikatnie położyła jego ciało na ziemi i sięgnęła drżą ręką po swój miecz, kierując go w swoją klatkę piersiową. Alvira spojrzała na bladą twarz swojego kochanka. Pochyliła się nad nim i złożyła jeden czuły pocałunek na jego zimnych wargach. Przymknęła niebieskie oczy, splatając ich dłonie razem. - Kocham cię, Kylo. Jeśli nie mogliśmy być razem za życia... Połączę nas po śmierci. - wyszeptała łamiąco i nacisnęła przycisk aktywujący miecz. Alvira wciągnęła nagle ostro powietrze, otwierając szeroko oczy. Czuła ból, gdy jej serce przeszyło czerwone ostrze, ale cierpienie trwał krótko. Nie jak to emocjonalne, które czuła nawet teraz. Miecz wypadł z jej dłoni i potoczył się po kaminnej posadzce, a ona sama opadła na klatkę piersiową Rycerza Ren. Udało jej się wziąść kilka drżących, agonalnych oddechów, zanim i jej serce zamarło. Oczy straciły blask życia, pozostając nieruchome i ponure, pełne smutku. Ale miały też w sobie nadzieje.

     Nadzieję na ponownie połączenie z ukochanym.

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Jakiś czas późnej Rey jęknęła cicho, zaczynając się budzić. Światy był rozmazany, ale po chwili mrugania oczami udało jej się to zniwelować. W korytarzu rozbrzmiały szybkie kroki kilku osób i wołania, które młoda Jedi od razu rozpoznała. Rey powoli usiadła i pierwsze, co zobaczyła, to Finna, Poe'go i Chewie'go biegnacych w jej stronę. Za nimi dzielnie podążał C3PO i BB-8. Lekko wygięła usta w uśmiechu, widząc ich żywych. Przez cały czas się o nich martwiła.

- Rey! - obaj rebelianci padli przy niej na kolana obejmując. Rey zaśmiała się cicho przez łzy, przytulając do obu przyjaciół. Tak bardzo się cieszyła, że są cali. - Jesteś cała?

- Tak. Nic mi nie jest. - odparła uśmiechając się. Nic jej nie było. Może trochę bolał ją kręgosłup od upadku na ziemię. - Tak się cieszę, że was widzę...

- My ciebie bardziej! - powiedział zdecydowanie Finn do przyjaciółki. - Wszyscy trąbili, że nie żyjesz!

- Ale żyje...

- Co się stało? Jak nie dałaś się zabić Imperatorowi?... - masa pytań rodziła się w głowach obu mężczyzn.

- Kylo Ren mi pomógł. - powiedział prosto z mostu, wstając z ich pomocą.

- Co?!

- Chyba mocno uderzyłaś się w głowę... - stwierdził rozbawiony, ale i sceptyczny Poe. Ren zmieniłby strony? Niemożliwe!

- Wcale nie! - pacnęła go dłonią w głowę. - Wiem, co widziałam, Poe... - przerwała, gdy usłyszeli smutne wycie Chewie'go. Wszyscy spojrzeli w jego stronę i zobaczyli Wookie'go klęczącego przed czymś na kolanach. Powoli podeszli do niego i aż zatrzymali się w szoku, widząc scenę przed nimi.

     Kylo Ren leżał martwy na zimnej kamiennej posadzce, a przytulona do jego klatki piersiowej leżała kobieta z wypaloną mieczem świetnym dziurą w plecach na wysokości serca. Jej zaczerwionione od łez oczy były nieruchome, ale twarz znaczona łzami. Oboje spali wiecznym snem śmierci, w miłosnym uścisku dwojga kochanków, którzy ukrywali się przed światem.

     Nikt z rebeliantów się nie odezwał. Nie czuli sympatii do martwego mężczyzny, który miał na rękach krew milionów istnień, ale nie uważali go już za bezdusznego potwora, za którego go mieli. Nie po tym, co zobaczyli. Jak widać i on miał serce, ale nie tylko jako organ do pompowania krwi. Miał serce, które czuło, kochało i samo było kochane.

- Trzeba ich pochować. - powiedziała cicho Rey po chwili ciszy, którą przerywało tylko ciche, smutne wycie Chewie'go, który ubolewał nad śmiercią syna jego przyjaciela, mimo tego wszystkiego, co złego zrobił. Dla niego Kylo Ren zawsze postanie małym Benem Solo.

- Kim ona była? - zapytał Finn, patrząc na kobietę. Doskonale wiedział, kim była. Należała do Rycerzy Ren. Potrafiła być tak samo bezduszna i agresywna jak sam Kylo Ren. Chodziło mu jednak, kim była dla byłego Najwyższego Przywódcy, bo to, co widział nie mówiło mu, by była to relacja czysto zawodowa. Rey westchnęła.

- Nie wiem. - odparła cicho. - Ale musiała bardzo go kochać. - powiedziała, patrząc smutno na dwa martwe ciała splecione w miłosnym i pożegnalnym uścisku.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Rozdzieleni za życia, złączeni po śmierci.

⋇⋆✦⋆⋇ 

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro