|Rozdział 1|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Główna siedziba Bonten wyglądała jak wielka rezydencja. Oddalona od centrum miasta, otoczona biedniejszymi budynkami, wciąż wtapiająca się w tło. Na zewnątrz wyglądała niemal jak opuszczone miejsce, które w każdej chwili mogło się zawalić. Dlatego nikt nie próbował wchodzić do środka. Nawet jeżeli komuś przyszedłby do głowy pomysł zwiedzenia rezydencji, musiałby najpierw pokonać wysokie ogrodzenie, przez które nie dało się niczego dotrzeć. Gdyby ktoś próbowałby przez nie przejść, skończyłoby się to dużą ilością ran, przez wystające ostre druty i pręty. Osoby mieszkające w tym miejscu mogły liczyć na całkowitą swobodę i prywatność.

Okolica była zamieszkiwana przez osoby starsze, które rzadko kiedy opuszczały swoje ciepłe zakątki. Interesowały się jedynie własnym życiem, nie przejmując się i nie będąc świadomymi tego, że tuż obok żyją osoby, które prowadzą najbardziej kryminalną organizacją w całej Japonii. Stara rezydencja była kryjówką idealną. Tuż za nią znajdował się wielki las, w którym zdarzało się pozbywać ciał.

W środku wszystko wyglądało inaczej. Bogato, zadbanie, ale wciąż chłodno. Jakby żadna żywa osoba nie zamieszkiwała tego miejsca. Przez większość czasu w środku panowała grobowa cisza, przez to, że każdy miał swoje rzeczy do roboty, ale zdarzały się kłótnie, które echem roznosiły się po wszystkich pokojach. Na zewnątrz nie wydostawał się żaden, najmniejszy dźwięk, powodując, że rzeczy które działy się w środku, zostawały tam na zawsze.

Krople deszczu uderzały o szklaną powierzchnię okna, wydając przy tym specyficzny dźwięk, a okiennice, które szarpał agresywnie wiatr, obijały się głośno o mury rezydencji. Puste ślepia wpatrywały się w krople wody, jak powoli spływają po oknie i skapywały na parapet z zewnętrznej strony. Ciało kobiety leżało bez ruchu na dużym łóżku z czysto przebraną pościelą. Odwrócona była w stronę okna. Głowę miała położoną na jednej dłoni, a drugą trzymała poduszkę przy twarzy. Zgięte nogi przykryte były cienkim kocem, który w większej części znajdował się na ziemi.

Cały pokój nie należał do dużych, chociaż przez fakt, że wyglądał na pusty, mógł zdawać się większy, niż w rzeczywistości był. Dawniej znajdowała się tu wielka szafa z lustrem, którą wyniesiono przez to, że [_] stłukła szybę i odłamkami próbowała podciąć sobie żyły. Po tym incydencie niemal natychmiast pozbyto się wszystkiego, co mogłoby służyć [_] za narzędzia do krzywdzenia samej siebie. W pomieszczeniu zostało jedynie łóżko, mały stoliczek, wygodny fotel przy oknie i jedna szafka z zaokrąglonymi rogami, w której znajdowały się rzeczy do pielęgnacji. Wszystkie inne rzeczy, jak ubrania, przechowywane były w innym pomieszczeniu, do którego wstępu nie miała.

Na małym stoliczku kilka godzin temu, położono plastikową miskę z zupą warzywną, która nie została tknięta przez kobietę. Nie lubiła jeść i często głodowała, ale niestety była do tego zmuszana. Wolała sama zjeść kilka łyżek, niż żeby któryś z członków Bonten siłą ją nakarmił. Najbardziej nie lubiła, kiedy robił to Sanzu. Siłą otwierał jej usta i z dziką przyjemnością wpatrywał się w jej łzy, kiedy specjalnie za daleko wkładał sztućce. Kolejnymi osobami byli bracia Haitani, którzy uwielbiali w takich chwilach traktować ją jak dziecko. Rindo siadał za jej plecami i trzymał prosto twarz, żeby nie mogła uniknąć karmienia. Jeżeli nie chciała otwierać ust, w tym również jej pomagał. Ran siedział przed nią i powoli wkładał pokarm do jej ust, ciesząc się z każdej tej chwili. Nie wiedziała i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego skończyła w tak żałosny sposób. Próbowała nie raz uciec od tego piekła, ale za każdym razem odbierano jej tę możliwość.

[_] odwróciła się na drugą stronę, a wzrok skierowała na drewniane drzwi, które zostały zamknięte na klucz z drugiej strony. Od kiedy próbowała uciec, mężczyźni zrobili wszystko, żeby upewnić się, że drugiej szansy mieć nie będzie. Wszystko stało się jeszcze bardziej przez nich kontrolowane. [_] zamknęła szybko oczy i zaczęła udawać, że śpi, kiedy usłyszała, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Modliła się, żeby nie był to Haruchiyo czy bracia Haitani. Serce przyspieszyło swojego tempa, a [_] poczuła niepokój, ogarniający całe jej ciało. Zacisnęła szczękę i próbowała się uspokoić. Miała nadzieję, że jeśli zobaczą, że śpi, zostawią ją w spokoju.

Drzwi wydały z siebie głośne skrzypnięcie, podobnie jak podłoga, kiedy mężczyzna stanął na drewniane panele w czarnych butach. Jego różnobarwne tęczówki utkwiły w kobiecie, a na ustach wykwitł ledwo widoczny uśmiech. Jej włosy opadały na zamknięte powieki, nagie nogi owijały bandaże, podobnie jak nadgarstki. Biała halka, w którą była odziana, zsunęła się delikatnie z jej lewego ramienia i podwinęła przy udzie. Kakucho przeniósł wzrok na nietknięte jedzenie. Westchnął i skierował kroki w stronę łóżka. Usiadł na brzegu i dłonią założył włosy [_], za ucho. Wydobył z siebie cichy śmiech, kiedy kobieta drgnęła na dotyk jego zimnych dłoni.

— Nie musisz udawać, że śpisz — powiedział łagodnie i z uśmiechem patrzył, jak otwiera niepewnie oczy. Odetchnęła z ulgą na widok Kakucho. Jako jeden z niewielu, jeśli nie jedyny należał do najbardziej ludzkich osób, które mieszkały w rezydencji. — Nic nie zjadłaś. — Podniósł miskę z zupą i przemieszał ją kilka razy.

[_] nic nie odpowiedziała, przez cały czas milcząc. Oczy również pozostały bez wyrazu. Wyglądała jak pusta lalka, z którą można by było zrobić, co się chciało. Mężczyzna odłożył na chwilę miseczkę i wstał z łóżka.

— Powinnaś zjeść — powiedział i ostrożnie poprawił jej pozycje, by mogła usiąść na łóżku i oprzeć się plecami o poduszkę. Nie reagowała na jego czynności. Poczuła, jak materac ponownie się ugiął, kiedy na niego usiadł. Chwycił z powrotem zupę i nałożył ją na łyżkę, którą przybliżył do ust kobiety. Odwróciła głowę w przeciwną stronę i zacisnęła wargi. Westchnienie opuściło usta Hitto. — Wolisz, żebym zawołał Sanzu? — zapytał, a [_] zadrżała na jego słowa.

Nie lubił jej szantażować. Posuwał się do tego, jedynie wtedy, kiedy zależało to od jej zdrowia. Już miała niedowagę, nie chciał, żeby z dnia na dzień chudła coraz bardziej. Wiedział, że robiła to wszystko, żeby się buntować. Tylko w taki sposób potrafiła się im przeciwstawiać. Na nic innego nie było jej stać. Krzywdzenie i ranienie samej siebie, dawało jej pewną satysfakcję. Wiedziała, że nie lubili, gdy to robiła i się o nią martwili. Nie rozumiała dlaczego. W końcu, jeśli by umarła czy uciekła, mogli ją łatwo zastąpić. Posiadali tyle pięknych kobiet, które dla nich pracowały i mogli oczekiwać od nich pełnego posłuszeństwa, a wybrali ją.

Mężczyzna uśmiechnął się, kiedy [_] bez słowa przyjęła pokarm i ciężko go przełknęła. Zupa zdążyła już dawno ostygnąć, wciąż smakowała dobrze, ale nie obchodziło to kobiety. Kakucho przyglądał się jej przez cały czas, aż w końcu miska została opróżniona. Odstawił ją na bok, a [_] położyła się z powrotem, tylko tym razem plecami do mężczyzny. Miała nadzieję, że odejdzie i zostawi ją w samotności.

— Wiem, że jesteś zmęczona, ale Mikey chce cię zobaczyć — oznajmił, kiedy podszedł do szafki i wyciągnął z niej szczotkę do włosów.

[_] wzdrygnęła się na jego słowa. Przybliżyła kolana do twarzy i schowała w nich głowę. Nie chciała go spotkać. To właśnie przez niego wplątała się w tę całą sytuację. Za każdym razem, gdy patrzyła w jego ciemne, puste oczy, czuła jak w serce wbijają się tysiące igieł, a nadzieja na to, że wróci do tego, jaki był w przeszłości, na nowo się w niej tliła, tylko po to, by po raz kolejny brutalnie rozbić się o rzeczywistość. Mikey został potworem, a fakt, że zachowywał się przy niej niewinnie i dziecinnie, przerażał ją jeszcze bardziej. Jak mógł udawać, że wszystko było w porządku? Że to, co robił, nie było złe?

— [_], wstań. Trzeba cię uczesać.

— Nie chcę. — Odezwała się po raz pierwszy tego dnia. 

— Nie masz wyboru. Mikey chce z tobą o czymś porozmawiać. O czymś naprawdę ważnym — mówił powoli i spokojnie, kiedy pomógł usiąść kobiecie na brzegu łóżka. Zaczął dokładnie rozczesywać jej włosy, ciesząc się z ich miękkości. Były przyjemne w dotyku i na swój sposób relaksowały Kakucho, który przykładał całą uwagę, by dokładnie je rozczesać. — Może będzie to coś, co poprawi ci humor. — Przeczesał ostatni raz szczotką po jej włosach i założył je na ramiona [_].

— Wciąż nie chcę.

[_] spuściła wzrok na swoje dłonie, które trzymała na kolanach. Chwyciła bandaż na lewym nadgarstku i zaczęła nerwowo go chwytać. Kakucho przytulił ją bez zapowiedzi od tyłu. Twarz schował w zgięciu jej szyi i złożył w tamtym miejscu pocałunek.

— [_] — wypowiedział imię kobiety w ostrzegający sposób. Nie mógł sprzeciwić się Manjirō, a dał mu jasne polecenie, żeby przyprowadził [_] do jego biura. Podkreślając przy tym, że nie interesuje go to, czy kobieta będzie chciała. Mógł siłą ją tam zaciągnąć, ale starał się zadawać jej jak najmniej cierpienia. Nie chciał, żeby darzyła go nienawiścią, jak Sanzu czy braci Haitanich. — Mikey chce jedynie z tobą porozmawiać, jeśli nie będziesz posłuszna, będę musiał zaciągnąć cię tam siłą. Tego chcesz?

— N... Nie. — Przełknęła głośno ślinę, a do oczu naszły jej łzy.

— No to już.

Kakucho wstał pierwszy i chwycił ją za dłoń, pomagając, by utrzymała równowagę przy wstawaniu. Kiedy bose stopy zetknęły się z panelami, skórę [_] pokryła gęsia skórka. Kakucho od razu to zauważył i ściągnął z siebie płaszcz, który nałożył na ramiona kobiety. Poprowadził [_] do drzwi i wypuścił ją pierwszą. Stawiała niepewne kroki, próbując zaprzestać drżeniu nóg. Chodzenie sprawiało jej problemy, przez większość czasu leżała w łóżku, a kiedy ostatnim razem niemal uciekła z tego piekła, Sanzu ukarał ją, raniąc stopy, by każdy krok był bolesny. Skaleczenia zdążyły się zagoić, ale wciąż wszystko czuła, jakby było świeże. 

Idąc na spotkanie z Manjirō w towarzystwie Kakucho, po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, jak jej spokojne życie, zmieniło się drastycznie, a wizja szczęścia przestała istnieć. Jak w ogóle ktoś taki jak Mikey, mógł zmienić się tak bardzo? Sanzu również to dotyczyło. W końcu zawsze miała w nim wsparcie i traktował ją z czułością. Udawał? Możliwe. Na samą myśl, [_] poczuła w sobie ogromny żal, do ludzi, którym ufała, a którzy okazali się przyczyną największego koszmaru, z którego nie było ucieczki.

W przeszłości, kiedy mieli po piętnaście lat, wszystko wydawało się tak proste i beztroskie. Mikey zawsze uważał na nią i zabierał niemal na wszystkie spotkania Tokyo Manji. Bez skrępowania okazywał swoje uczucia, śmiejąc się za każdym razem, kiedy [_] rumieniła się pod wpływem jego nagłych pocałunków w policzek. Niewinne czułości, którymi zwykł się z nią dzielić, powodowały, że widziała w nim kogoś, komu mogła ufać i ją nigdy nie zrani.

Mikey zapoznał ją któregoś dnia z Sanzu. Wydawał się cichy i spokojny. Nawet lekko zmieszany, na początku ich znajomości. Ciężko było wyczytać coś z jego twarzy, przez czarną maseczkę, którą nosił. Nauczyła czytać się z jego oczu, ale okazało się, że Sanzu potrafił bardzo dobrze maskować prawdziwe uczucia i kłamać ją błękitnymi tęczówkami, okrytymi gęstymi rzęsami. Zawsze uśmiechał się w jej stronę, jakby była dla niego najważniejszą osobą w życiu. Nigdy się nie gniewał, nie dał poznać po sobie zazdrości. Podobnie jak w przypadku Manjiro, zaczęła go traktować jak kogoś zaufanego i bliskiego sercu. W końcu nawet była nieliczną osobą, której pokazał blizny przy kącikach ust. Nawet pozwolił, by jej delikatne palce zetknęły się z poranioną skórą.

Ich niewinne relacje stawały się coraz bardziej toksyczne, a kiedy [_] chciała odejść, okazało się, że było już za późno. Mikey wraz z Sanzu zdążyli zaaplikować w niej truciznę, która nie pozwalała jej od nich odejść. Wolność zostawała odbierana z dnia na dzień coraz bardziej, a do tego wszystkiego dołączało się więcej ludzi.

Bracia Haitani z początku byli w stosunku do niej negatywnie nastawieni. Nie rozumieli dlaczego, Haruchiyo i Mikey, mają na jej punkcie obsesje. Z czasem, dość długim, zaczęli darzyć ją podobnymi uczuciami, ciesząc się za każdym razem, gdy mogli podziwiać je twarz. Jakby [_] była specjalnie stworzona dla Bonten. Nie dorastała żadnej dziewczynie z ich burdeli do pięt, a kiedy chcieli iść, ulżyć sobie seksualnie, żadna z prostytutek, nie potrafiła spełnić ich oczekiwań. Czuli jedynie zniesmaczenie, na myśl, że dotyka ich ktoś inny niż [_].

Kakucho, Kokonoi i Takeomi zaakceptowali [_] niemal do razu. Próbowali dać jej wsparcie, żeby nie załamała się pod wpływem toksycznych i krzywdzących zachowań reszty członków. Każdy darzył ją na swój sposób miłością, która objawiała się na różne sposoby. Stała się kimś ważnym, kogo nie chcieli stracić, nieważne za jaką cenę. Nawet jeśli miałoby to doszczętnie zrujnować [_].

[_] podskoczyła nagle wyciągnięta z własnych myśli, kiedy Kakucho głośno zapukał w drewnianą powierzchnię drzwi, które prowadziły do gabinetu Manjirō. Kobieta chwyciła mocniej dłoń Hitto ze stresu, który spojrzał na nią uspokajająco. Za każdym razem, gdy musiała spotkać się z Sano, ogarniał ją strach. Serce przyspieszało, dłonie pociły, a w gardle pojawiała się wielka gula, która uniemożliwiała wydobycie najmniejszego dźwięku. Słysząc głos Mikey'ego, nakazujący wejście, [_] cofnęła się dwa kroki i próbowała wyrwać dłoń z uścisku Kakucho. Mężczyzna spojrzał na nią karcąco i przyciągnął z powrotem do siebie. Otworzył drzwi i siłą wciągnął kobietę do środka.

Na środku pokoju stało wielkie biurko, na którym był Manjirō w siadzie skrzyżnym. W ustach trzymał dorayaki, a w dłoniach kilka dokumentów, które odłożył na widok [_]. Chowała się za plecami Kakucho, który nie protestował. Mikey zeskoczył na ziemię i odłożył przekąskę na bok. Oparł się tyłem o kant biurka i ręce skrzyżował na torsie. Obdarzył Hitto chłodnym spojrzeniem.

— Zostaw nas samych — nakazał.

Kakucho przytaknął i zaczął wychodzić do drzwi. [_] w panice i strachu chwyciła go za dłoń i spojrzała na niego błagającym wzrokiem. Naprawdę nie chciała zostać sam na sam z przywódcą Bonten. Hitto, choć bardzo nie chciał, zignorował ją i tym razem to on wyszarpał dłoń. Wychodząc za drzwi, zatrzasnął je, a [_] stała bezruchu i patrzyła zaszklonymi oczami w drewnianą powierzchnię. Nie słyszała nawet kroków Manjirō, który już za nią stał. Wzdrygnęła się, czując jego zimny oddech na skórze przy szyi.  

— Wiesz — zaczął spokojnie, a jego dłonie powoli owijały się wokół wychudzonej sylwetki. — Kiedy mówię, żeby zostawił nas samych, mam to na myśli. — Ucałował jej szyję. — Nie rób tak więcej. — Głos Manjirō przybrał na ostrości i odsunął się od [_].

Sano nakazał, by usiadła na kanapie tuż obok niego. Posłusznie wykonywała jego polecenia, choć całe jej ciało i umysł błagały, by uciekła stamtąd jak najszybciej. Spojrzała w czarne, zmęczone oczy, pozbawione wszelkich ciepłych uczuć, kiedy jego koścista, zimna dłoń zetknęła się z jej policzkiem. Nachylił się nad nią i ucałował usta, biorąc jej dolną wargę pomiędzy własne. Naparł własnym ciałem na jej, by położyła się na miękkim siedzeniu, kiedy ten nad nią górował. Gładził kciukiem jej policzek, pogłębiając pocałunek. [_] otworzyła delikatnie oczy. Zamknęła je od razu, dostrzegając jak Mikey przygląda się jej dokładnie i czerpie radość z jej zarumienionej i zawstydzonej twarzy. Zachichotał blisko jej ust i w końcu się odsunął.

Manjirō wciąż pochylał się nad [_]. Obserwował, jak ciężko oddycha i unika kontaktu wzrokowego. Uwielbiał widzieć ją w stanie całkowitego zagubienia. Jakby nie wiedziała, czy chciała więcej, czy nie. Stare uczucia wciąż w niej drzemały, a Manjirō lubił je odkopywać i widzieć zmieszanie. Dwa palce umieścił delikatnie na różowych wargach [_] i delikatnie rozwarł.

— Sanzu dał ci już twoje lekarstwo? — zapytał, patrząc na jej usta jak zahipnotyzowany.

[_] zrobiło się słabo na samą myśl o zaszczyku, który dawali jej co dwa dni. Zawsze robiło się jej po nim słabo. Traciła poczucie rzeczywistości i czasu. Oczywiście nie było to żadne lekarstwo. Nazywali to tak, tylko żeby wmówić [_], że to dla jej własnego dobra. Że narkotyki, które regularnie przyjmowała, pomogą jej wrócić do normalności. Zwykłe kłamstwa, w które nie zamierzała wierzyć.

— T... Tak — skłamała.

— Huh? — Mikey od razu dostrzegł, że nie mówiła prawdy. Zawsze kłamała, jeśli chodziło o coś, czego bardzo nie chciała. Naiwnie wierzyła, że się nie dowiedzą. Nie ważne ile razu ją uświadamiali, że nie była w stanie ich zmylić i przechytrzyć. — Powinienem poprosić go, żeby dał ci podwójną dawkę.

Oczy [_] rozszerzyły się w przerażeniu, a całe ciało zaczęło drżeć. Już źle radziła sobie z jedną dawką. Jeśli musiałaby brać dwie... Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić. Gdyby mogło ją to zabić, możliwe, że by się zgodziła. Wiedziała jednak, że do tego nigdy nie dopuszczą.

— N... Nie trzeba — odpowiedziała drżącym głosem.

— Nie jestem pewien, może pomogłoby ci to zrozumieć, że nie powinnaś mnie okłamywać. — Spojrzał na nią chłodno, ale widząc, jak z jej oczu uciekają łzy, złagodniał i otarł je. — Nie płacz.

[_] pociągnęła nosem i powstrzymała się od płaczu. Mikey uśmiechnął się na jej po słuszność i zaczął zawiązywać sobie na palec kosmyki włosów kobiety. Milczał przez chwilę.

— Chciałem ci coś powiedzieć — zaczął, skupiony na jej włosach. — Mamy pewne sprawy do załatwienia i nie będzie nas kilka tygodni.

[_] uchyliła w zaskoczeniu oczy. Poczuła przypływ nadziei, ale starała się to ukryć. Nie wiedziała, z kim zostanie i czy w ogóle ucieczka będzie możliwa. Dlatego wstrzymywała się od nagłej radości. Sprawy Bonten często zmuszały mężczyzn do pozostawienia jej na jakiś czas tylko z jedną osobą. Kończyło się to różnie. Zależało wszystko od tego, z kim zostawała. Jeśli z Kakucho dni mijały spokojnie. Mężczyzna dbał o jej komfort i próbował poprawić humor. Jeśli zostałaby z Sanzu, skończyłoby się na nieprzespanych nocach. Podobnie jakby została z Ranem bądź Rindō. Kokonoi zabierał ją na zakupy i przez te dni prezentował jej różne rzeczy. Takeomi pilnował ją w ciszy, chyba że akurat wzięłaby go ochota na czułości. Szanował za to jej wolę i jeśli nie życzyłaby sobie jego dotyku, zaakceptowałby to. Mikey nigdy nie zostawiał z nią sam. Jako szef, miał o wiele więcej pracy niż inni, dlatego każdą wolną chwilę poświęcał [_].

— Obawiam się, że żaden z nas nie będzie mógł z tobą zostać. — Chwycił jej dłoń i przyłożył jej wierzch do ust. — Ufam ci już na tyle, żeby zostawić cię samą. Nie sądzę, żebyś po ostatnim razie, próbowała uciec... — Obserwował jej reakcje, ale nic nie zdradzała, mimo że z nagłego napływu nadziei, autentycznie chciała rozpłakać się ze szczęścia. To była okazja, której nie mogła zmarnować. — Myślałem, żeby cię uśpić na ten czas, ale nie będzie to dobry pomysł... Nie przeżyłabyś tak kilka tygodni.

— Nie ucieknę — powiedziała cicho i zacisnęła dłonie w pięść.

— Wiem, że nie — odpowiedział i nachylił się nad nią, składając kolejny tego dnia pocałunek. — Cieszę się, że zaczynasz w końcu przyzwyczajać się do tego życia.

[_] tego wieczoru pozwoliła, by Mikey obdarował ją czułościami. Nie uciekała od jego dotyku, w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Jedyne co miała w głowie, to to, że w końcu miała realną szansę uwolnić się od tego piekła. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro