Do tego człowieka lepiej się nie zbliżać.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— To chcesz z nim być czy nie chcesz? — Magda spojrzała mi prosto w oczy, licząc na szczerą odpowiedź.

Nie potrafiłam jednoznacznie odeprzeć jej ataku, bo trudno było mi odnaleźć się w moich uczuciach. Pytanie było zbyt proste. Odpowiedź z kolei zbyt trudna:

— Sama nie wiem. Minęło zbyt mało czasu, żeby po prostu odpowiedzieć na te pytanie. Niby jest fajny i dobrze nam się rozmawia, ale jednak czuję, że odrobinkę zmuszam się do tych spotkań. — spuściłam wzrok na podłogę.

Miałam ogromny dylemat i niezbyt dobrze czułam się z faktem robienia facetowi nadziei na coś, co mogło nie wypalić. Nie bardzo wiedziałam też, jak mam się zachować, bo w głębi nadal czułam potrzebę znalezienia sobie kogoś, kto mógłby ze mną być, ale jakoś nie widziałam siebie w związku z Marcinem. Szukanie miłości na siłę, w jakikolwiek sposób, było aktem desperacji, na który mnie nie było stać. Brakowało między nami chemii i tego wszystkiego, co było potrzebne do stworzenia zdrowego związku; pociągania i uczucia bezpieczeństwa.

— To się z nim nie spotykaj. Powiedz mu o tym, dopóki się jeszcze nie wkręcił…

— A może my potrzebujemy jeszcze czasu? Nie wiem, cholera. To trudniejsze niż mi się wydawało.

Naszą rozmowę znów przerwała uśmiechnięta Aśka. Promienna i radosna weszła do sklepu, który od dwóch godzin świecił pustkami. Wbiła się do kanciapy i walnęła torebką o stolik:

— Cześć, piękne kobiety. — Zatrzepotała rzęsami.

— Proszę, jak ta miłość działa na człowieka! Z Arturem się widziałaś? — Zapytała Magda, opierając się o oparcie ławki.

— Tak, widziałam. Przywiózł mnie tutaj. — Zaśmiała się. — Nocowałam u niego. Czy wy wiecie, jaki on ma fajny dom? Nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak dotykowe włączniki świateł.

— Logicznie patrząc, to każde włączniki świateł są dotykowe — Wtrąciłam.

— Trochę szybko, co? Przedwczoraj się poznaliście, a dziś już… — Magda uniosła ręce w górę i dodała: — Nie chcę brzmieć, jak umoralniacz, to nie moja sprawa, ale chyba poczekałabym trochę dłużej.

— Ale na co? Jesteśmy dorosłymi ludźmi. — Skrzywiła się. — Zjedliśmy kolację, pojechaliśmy do niego na wino i jakoś tak wyszło… Ludzki odruch.

— Pozwól mi zgadnąć. Pojechaliście na wino i to wino było już naszykowane, a łóżko rozścielone. - Magda parsknęła głośnym śmiechem. — Wiesz, że on specjalnie zaprosił cię na wino, żeby bezprzypałowo cię pstryknąć? — Zapytała.

— No i co z tego? Ja też go chciałam “pstryknąć”. — Wzruszyła ramionami.

Obie byłyśmy trochę zdziwione jej pośpiechem, ale uznałyśmy, że jeśli też tego chciała, to nie powinnyśmy się wtrącać. Aśka była dorosłą kobietą, która odpowiadała za swoje czyny. Sądziłam, że wiedziała co robiła, dlatego postanowiłam odpuścić jakiekolwiek pytania, by pozwolić jej cieszyć się życiem na swój sposób. Monika z kolei była nieco podejrzliwa, choć nie sprawiała takiego wrażenia na początku rozmowy. Wyczuwała chyba coś, o czym nie chciała jej powiedzieć, dlatego milczała, gdy ta opowiadała o randce. Jej sroga mina i wzrok bacznie wpatrzony w każdy ruch Aśki świadczyły o tym, że wcale nie była równie zadowolona, jak przyjaciółka:

— To zdjęcie z wczoraj.  Byliśmy w Rotterdamie, w tej nowej, restauracji na Ochocie. - Powiedziała, przesuwając palcem po ekranie swojego telefonu.

Tam właśnie było zdjęcie, które wprawiło mnie w zakłopotanie.
Miałam wrażenie, że gdzieś już go widziałam, że skądś go znam, ale dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że widziałam go na komisariacie w dniu mojego przesłuchania. To właśnie jego przesłuchiwali w pokoju obok i to on klepał mnie po plecach, mówiąc, że mam się nie łamać.
Byłam naprawdę zaskoczona, gdy w końcu dotarło do mnie, że Artur wcale nie mówi Aśce całej prawdy albo mówi, ale ona nie chce się do tego przyznać, by nie wyszło na to, że Magda ma poniekąd rację, co do uprzedzeń bardzo sprytnie ukrywanych pod zabawnymi insynuacjami.
Zastanawiałam się, czy powinnam była powiedzieć jej o tym, co miało miejsce wtedy, kiedy go zobaczyłam, ale podejrzewałam, że nie dałaby wiary moim słowom, a poza tym, nie miałam nawet pewności, za co był wtedy przesłuchiwany. Równie dobrze mógł być tam z tego samego powodu co ja — fałszywie oskarżony o jakąś kradzież, której wcale się nie dopuścił.
Czułam dyskomfort związany z tą informacją. Patrzyłam jej w oczy i udawałam, że nic nie wiem, choć najprawdopodobniej wiedziałam więcej niż ona. Może powinnam zacząć z nią ten temat i zapytać wprost: «Czy wiesz, że był wtedy na komisariacie? Widziałam go!», ale uznałam to za nieodpowiednie. Być może nie zrobił niczego złego, a ja odpowiadałam sobie niestworzoną część pewnej historii, która była nic nie znacząca ani dla Artura, ani dla Aśki. Z czasem jednak przemyślałam tę sprawę i zrobiłam inaczej niż w zupełności powinnam. Żeby się upewnić, co do swoich podejrzeń, postanowiłam ją trochę o niego podpytać. Chciałam podchwytliwe wnikać w to, kim jest, czym się zajmuje i co robi, ale ona nie znała odpowiedzi na większość moich pytań. Nie wiedziała czy ma jakąś rodzinę i jaką szkołę skończył, jedyne co wiedziała, to to, co lubił robić i gdzie pracował. Przeraziłam się tym faktem.

Jej zachowanie było tak lekkomyślne, że nie mieściło mi się w głowie. Biorąc po uwagę to, że pojechała do domu obcego mężczyzny, przespała się z nim i jeszcze była w nim zabójczo zakochana, nie wiedząc do końca, kim jest, powinna była upewnić się przedtem, z kim się spotyka. Moja troska o nią wynikała głównie z uprzedzeń, i choć rozumiałam zauroczenie czy rozkwitającą miłość, którą emanowała, to z każdą minutą nabierałam do tego coraz większych wątpliwości:

— Mówię wam, a dom to ma tak dojechany, że szok. Jak ja tam weszłam, to o mało nie zemdlałam. Wielki salon, kominek, marmurowe blaty, podłogi, sufity, błyszczące żyrandole. — Westchnęła podniecona, machając rękami. — Jak w pałacu i wszystko takie czyste, błyszczące, a łóżko w sypialni ogromne, jak cztery razy moje.

— Skoro jest tak bogaty, to nic dziwnego, że mieszka w takich warunkach. — Magda przegryzła rodzynka i wzruszyła ramionami obojętnie.

— Ja wiem. Ja wiem, że nie powinnam mówić tak o jego pieniądzach, o tym jaki jest bogaty, ale cholernie mi to imponuje! Ma dużą firmę, restaurację, lubi strzelać, polować, grać w pokera, chodzi na siłownię, często jeździ za miasto na działkę, łowi ryby, gotuje. Uwielbia gotować. Facet i gotowanie? Nie mogłam w to uwierzyć! — Krzyknęła waląc dłonią w stół.

— Martwię się o ciebie — oznajmiłam. —  Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, ale ciągle mam gdzieś z tyłu głowy to, że zechce cię oszukać.

— Oj, już przestańcie z tym oszukiwaniem! — Wrzasnęła, podnosząc się z krzesła. — Jesteście jakieś zazdrosne czy co? Macie mnie za ułomną, tylko dlatego, że kiedyś byłam z ćpunem i alkoholikiem? To nie ten sam czlowiek. Czułabym, że facet coś kombinuje albo kręci, a on zachowuje się normalnie, naturalnie, jak przeciętny facet.

Chwyciła swoją beżową torebkę, która stała na krześle i dodała:

— Nie chce mi się z wami rozmawiać. Widzę, że wszystkie jesteście jakieś zazdrosne.

I wyszła. Pędem opuściła kanciapę, wypełniając ją odgłosem stukających szpilek, który ucichł po wejściu do hali sklepowej, gdzie zaszyła się samotnie za ladą. Nie chciałam, żeby była zła, bo nie taki był mój cel, ale jej odpowiedź upewniła mnie tylko w tym, co podejrzewałam. Nie wiedziała o jego wizycie na komisariacie.

— Dziewczyny,, ja muszę wam o czymś powiedzieć, ale obiecajcie, że nie piśniecie nikomu ani słówka... — wyszeptałam, sprawdzając jeszcze czy Aśka aby na pewno tego nie usłyszy. Byłam jednak bezpieczna. Siedziała na krześle i wpatrywała się w swój telefon, co dało mi chwilę, by dyskretnie przekazać swoją wiadomość.

— Co cię stało? — Magda nastawiła ucho w moją stronę, a Monika dyskretnie przysunęła się bliżej.

— Gdy byłam na komisariacie w sprawie kradzieży, to widziałam go. Widziałam Artura. — Wysunęłam z dłoni telefon i odłożyłam go na stolik. — Był przesłuchiwany w pokoju obok. Zaczepił mnie. Wcześniej go nie pamietałam, bo ile ja na niego patrzyłam? Sekundę nim mi mignął i wyszedł. Ale kiedy Aśka pokazała zdjęcie z restauracji, skojarzyłam go. I kiedy powiedziała, że coś by wyczuła albo zauważyła, upewniła mnie w tym, że ona o tym przesłuchaniu nie wie, a on musi coś ukrywać.

— Co ty pieprzysz? Jesteś pewna, że to on? — Zapytała Monika.

— Tak. Musiałabym jeszcze usłyszeć jego głos, ale już daje rękę uciąć, że on. Wygląd, ciało, łeb… To on.

— Zaczekajcie… — Magda próbowała nas uspokoić. — W dalszym ciągu nie wiadomo, po co tam był. Nie nakręcajcie się.

— Zapytam o to Marcina. Marcin musi wiedzieć. Powie mi też, czy to aby na pewno ten Artur.

— Ale myślisz, że to jakiś kryminalista?

— Nie wiem, nie wygląda na pobożnego biznesmena, dlatego wolę jeszcze o niczym nie wspominać. Nie mam pewności. Przynajmniej nie w stu procentach.

Byłam szczerze rozczarowana swoim zachowaniem, choć wiedziałam, że muszę zacisnąć pięści i dyskretnie działać w dobrej sprawie. W sprawie, która mogła na swój sposób pomóc Aśce. Jeśli coś wiedziałam, powinnam jej o tym powiedzieć, ale nie mogłam tego zrobić. Męczył mnie fakt, że zapewne urobiłby ją na swoje i jeszcze ja mogłabym oberwać za to, że wtrącam się w nieswoje sprawy, węsząc tam, gdzie nie trzeba. Pocieszał mnie jedynie fakt, że dziewczyny miały takie same zdanie, a jeśli tak było, to utwierdzały mnie w mojej racji. Może robiłam źle, ale robiłam to w dobrej wierze. Miałam nadzieję, że uda mi się coś wskórać.

Po swojej zmianie, około osiemnastej, zabrałam się za rozpakowywanie dowiezionego towaru. Poszłam do magazynu i samotnie przekładałam stosy pełnych pudeł, które chwilę wcześniej przywiózł szef. Bardzo nalegał byśmy je ułożyły i rozpakowały tego samego wieczora, bo rzeczy, które znajdowały się w środku, były zupełną nowością na rynku i musiały trafić na półki już następnego dnia rano. Zabrałam się za tę robotę nie tylko ze względu na przymus, ale też sama chciałam zobaczyć, co było w środku i dlaczego było dla szefa tak cenne. Otworzyłam już pierwszy karton, gdy do magazynu wbiegła Magda:

— Sara! Artur przyjechał. Aśka koniecznie chce go nam przedstawić. — Wyszeptała radosnym głosem, podskakując w miejscu. Niewyobrażalne było to, że wystarczyło na niego spojrzeć, by diametralnie zmieniła zdanie na jego temat. Była radosna i uśmiechnięta, jakby zapomniała o tych naszych podejrzeniach, a przecież jeszcze kilka godzin wcześniej przytakiwała, gdy opowiadałam o tym, co uważałam na jego temat.

Podniosłam się z kolan i przekalkulowałam sytuację, stwierdzając, że nie będę w stanie przejść przez stosy pudeł, które rozłożyłam wokół siebie. Chcąc przeskoczyć przez jedno z nich, zaczepiłam o nie butem i wywinęłam solidnego orła na betonową podłogę, wyłożoną gumową wykładziną. Padłam plackiem na brzuch tuż przed stopami Magdy, która niemal od razu wybuchła głośnym śmiechem. Odgłos plasku wydanego przez mój tors rozszedł się echem po całym magazynie, i to była właśnie oficjalna definicja mojego szczęścia, choć można rzec, że te mi dopisało, bo oprócz piekącego bólu całej klatki piersiowej, nie straciłam cennych zębów i nie uszkodziłam sobie żadnej kości. Magda próbowała pomóc. Doceniałam to. Podała mi nawet swoją drżącą dłoń, ale jej chęci stały się nieprzydatne, gdy padając ze śmiechu na kolana, sama nie zdołała z nich wstać. Musiałam więc podnieść się sama. Oparłam się dłońmi o podłogę i stanęłam na nogi, a potem już dotarło do mnie, co właśnie zrobiłam i sama zaczęłam się z siebie śmiać. To poprawiło mi wieczór i nieco rozluźniło moje napięte mięśnie, choć nie byłam w stanie zagwarantować, że to właśnie zderzenie z podłogą nie było winne temu rozluźnieniu:

— Coś ty odjebała? Jak ty to zrobiłaś?— Zapytała przez łzy. 

— Aronoł — odparłam żartobliwie. — się położyłam po prostu..

Buchnęłam śmiechem po raz kolejny, dotrzymując jej w tym kroku. I takie zasmarkane, prawie płacząc, wyszłyśmy z magazynu, kierując się w stronę sklepu. Gdy tylko weszłam za ladę i uniosłam wzrok na stojącą tam trójkę, zdałam sobie sprawę, że chyba niepotrzebnie chciałam grzebać w życiorysie tego mężczyzny. To taka szybka refleksja z przewidywaniem jeszcze nieponiesionych konsekwencji. Dlaczego? A no dlatego, że stał nade mną wysoki i groźnie wyglądający mężczyzna, który uśmiechniętego Artura ze zdjęć nie przypominał ani trochę. Minę miał aż nadto poważną. Jego ciemne brwi były usytuowane nisko, tuż nad brązowymi oczami, a usta ni drgnęły, sprawiając, że twarz wyglądała na wyjątkowo niezadowoloną.

Spojrzał w moją stronę od razu, gdy przekroczyłam próg i najprawdopodobniej już wtedy wiedział, że będą ze mną niemałe problemy. Spojrzeliśmy sobie w oczy i tak zastygliśmy. Niczym dwa słupy soli, umiejscowione w betonowym podłożu.
Zorientował się.
Przez chwilę w sklepie słychać było tylko Aśkę, Monikę i Magdę, a my nie wypowiedzieliśmy ani słowa. Oboje wiedzieliśmy, że możemy sobie wzajemnie narobić problemów. Ja miałam możliwość wydania go Aśce, a on mógł mnie za to co najmniej sponiewierać. Normalnie chyba wpadłabym w panikę, ale zimna krew zrobiła swoje. Nie czułam strachu, niczym kreatura pozbawiona emocji, choć gdzieś w głębi docierało do mnie, że należało wziąć go na poważnie i nie wychylać się bardziej niż było to potrzebne. Po kilku chwilach Aśka nieco go ocuciła. Pomachała mu dłonią przed oczami i zorientowała się, że przez kilkadziesiąt dobrych sekund nie spuszczaliśmy z siebie wzroku. Widziałam jej minę i to jak zareagowała. Jej niezadowolenie pisało się na twarzy poczerwieniałymi policzkami i oberwać za to względne uniesienie z jej strony musiałam ja. Domyślałam się, co pomyślała. Pewnie, że chcę jej go odbić albo że on chciałby odbić mnie, albo co gorsza, że chcemy siebie wzajemnie. Nonsens gonił nonsens, ale ja właśnie tak to widziałam:

— My już będziemy lecieć. Mamy zarezerwowany stolik. — Powiedziała gorzko, na prędce chwytając swoją torebkę.

— No ale miałaś nas przedstawić. — Magda rozłożyła ręce i goniła za nią wzrokiem, gdy ta dopychała Artura do drzwi wyjściowych.

— To może następnym razem. Teraz się spieszymy.

Chwyciła za klamkę i zniknęli za drzwiami tak szybko, jak szybko się w nich pojawili. My stałyśmy w bezruchu kolejną chwilę, nim zakodowałyśmy w głowach, co konkretnie miało miejsce w tamtej chwili.

— Widziałyście? Wyleciała, jak z procy… — Magda wybałuszyła oczy i spojrzała na nas z niebywałym zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

— Trochę się nie dziwię. To wszystko wyglądało, jakbyście właśnie odnaleźli miłość swojego życia. — Zasugerowała Monika.

— Poznał mnie i wie, że ja poznałam go. Zapewne podejrzewa, że będę na niego psioczyć.

— Jak już mu nie powiedziała. Nie zdziwiłabym się, gdyby to zrobiła.

— Nie, nie. Aśka na pewno nic mu nie wspominała o tym, że którakolwiek z nas wątpi w jego uczciwość. — Wtrąciła Monika. Przejechała dłonią po jasnobrązowych włosach i skrzyżowała obie na klatce piersiowej. — Znam ją. Uwierzcie mi. 

— Nie obraźcie się, ale ja nie będę pchać w to rąk. Obawiam się tego typa. To ciemna masa. Gołym okiem widać, że w razie problemów nie będzie się patyczkował i tobie Sara też to odradzam.

Magda nagle zmieniła zdanie, choć jej mogłabym o to nie podejrzewać. Z początku miała w sobie zapał, który motywował mnie do małego angażu w tę sprawę, a potem wyskoczyła z ostrzeżeniem, jak Filip z konopi. Otóż tym razem nie zamierzałam jej słuchać, nawet jeśli miała rację. Ja w ogóle tej racji nie negowałam, ale moje domysły nie pozwalały mi spać po nocach. Wolałam oberwać, nim miałaby ucierpieć Aśka:

— Nie denerwuj mnie, Magda. Chodzi przecież o dobro Aśki i nie obchodzi mnie jakiś przerośnięty pajac. Na kant dupy może mi naskoczyć. Ja włożę w to ręce, a nawet i nogi! — Krzyknęła Monika, machając jej palcem przed nosem.

Sytuacja wydawała się diametralnie zmieniać. Nagle z trzech pozostałyśmy tylko we dwie, a to wcale nie dodawało nam otuchy. Magda przestraszyła się Artura, ale ku mojemu szczęściu, Monika trzymała się mojej ręki i chciała wejść w to głębiej. Ryzyko jakiego się podejmowałyśmy było spore, choć nawet do tego nie miałyśmy pewności. Nadal żyłyśmy przekonaniem, że istnieje możliwość zwykłej pomyłki dotyczącej jego wizyty na komisariacie. Wątpliwości mógł rozwiać tylko Marcin, i jeśli on by tego nie zrobił, to musiałabym szukać innego dowodu na poparcie swojej tezy. To byłoby ogromnym wyzwaniem i najpewniej spłonęłoby na panewce.

  W niedzielę, tuż przed południem zadzwoniłam do Marcina i dogadałam się z nim w kwestii informacji, które miał dla mnie zdobyć. Obiecał, że pogrzebie w dokumentach i powie mi to, co chcę wiedzieć, bylebym tylko trzymała język za zębami i nie rozpowiadała nikomu więcej, że wyświadcza mi tak ryzykowną przysługę. Konsekwencje tych działań obojgu nam były znane, a więc trzymaliśmy się zasad, które wcześniej ustaliliśmy:

— Nie mówisz, że je masz, nie mówisz nikomu od kogo je masz i trzymasz to w tajemnicy. Jeśli chcesz powiedzieć o tym koleżance, to przynajmniej upewnij się, że pozostawi to tylko dla siebie.

Umówiliśmy się na spotkanie w jego domu. Zaproponował wino i jakieś specjalne danie, choć gdyby nie informacje, nie skusiłby mnie do spotkania. Nie byłam przecież głupia, miałam pojęcie, na co się szykuje i co zaplanował. Seks w tamtym czasie nie wchodził nawet w grę, a ja miałam wrażenie, że takiej właśnie zapłaty oczekiwał za przekazanie mi odpowiedzi na pytania. Ja jednak bardzo szybko udaremniłam jego plan. Powiedziałam mu wprost, że będzie musiał jeszcze trochę na to poczekać, bo nie na rękę będzie mi sypiać z kimś, kogo nie znam. Obawiałam się reakcji, ale ku mojemu zdziwieniu przyznał temu rację i stwierdził, że nie ma z tym żadnego problemu.

Na to spotkanie szykowałam się bardzo długo – i psychicznie, i fizycznie. Byłam bardzo niecierpliwa, a powolne zbieranie się do wyjścia miało mi pomóc z tym walczyć. Snułam się po domu niczym własny cień i przymierzałam wszystkie sukienki, jakie tylko znalazłam w szafie. Chciałam wyglądać jak najlepiej. Dobierałam najróżniejsze dodatki i tworzyłam bezsensowne kreacje, byleby tylko trafić na coś, w czym będę wyglądać naprawdę dobrze. Nie wiedziałam, czy kazała mi to moja podświadomość, czy może zaczęłam coś do niego czuć i tym sposobem chciałam pokazać się z jak najlepszej strony, ale takie rozmyślanie wcale nie pomagało mi w wyborze ubrania, bo z każdą następną sukienką, widziałam w sobie ciężki do przyozdobienia twór. Brakowało mi wyrazistości i pewności siebie. Każda z sukienek wydawała się nie pasować tylko do mnie, bo choć najpiękniejsza, to na mnie niedostatecznie. Czas jednak gonił i po wielu godzinach zwłoki trzeba było w końcu się na coś zdecydować. Chwyciłam więc pierwszą z brzegu i tym sposobem wyszłam z mieszkania w przykrótkiej, czarnej mini, która powinna zniknąć z szafy lata wcześniej. Nie dosyć, że była za krótka, to jeszcze zbyt ciasna i niewygodna. Wyglądałam w niej jak niedokładnie opakowane zwłoki.

Po siedemnastej dojechałam na obrzeża stolicy, gdzie czekał na mnie Marcin. Ubrany w czarny płaszcz, mókł na deszczu, czekając, by otworzyć mi furtkę. Był to jeden z najmilszych gestów, jakich kiedykolwiek doświadczyłam na własnej skórze. Nikt wcześniej nie zatroszczył się o mnie w ten sposób, nawet jeśli było to zwykłe pociągnięcie za klamkę. Podziękowałam mu za to, choć twierdził, że nie powinnam. Uznawał to za swój obowiązek i sposób okazywania szacunku względem mojej osoby, a ja poczułam się wtedy bardzo źle, bo przecież jechałam do niego tylko dla swoich korzyści. Byłam przykładem człowieka, którego sama nienawidziłam, choć jak na ludzką hipokryzję przystało – wyparłam to ze swojej świadomości.

—  Masz przepiękny dom, Marcin. — Przeszłam przez próg drzwi wejściowych i zrzuciłam z siebie płaszcz. On od razu zabrał mi go i odwiesił na jeden z wielu wieszaków, które zdobiły cały przedpokój.

— Tak mówisz? — zaśmiał się. — Szału nie ma, ale jest przytulnie. Chyba nie wyobrażałaś sobie kilkuset metrowej willi z przeszklonym dachem? Niektórzy właśnie tak wyobrażają sobie nasze domy.

— Więc jestem w gronie tych niektórych osób. Sądziłam, że policjanci pławią się w luksusach.

— To nieprawda. Zarabiamy niedużo. Ja akurat mieszkam sam, więc taka willa byłaby dla mnie zbyt duża. No, czasami wpada do mnie siostra z dzieciakami,  stąd te zabawki w pokoju, ale ogólnie mało czasu tu bywam. Całymi dniami albo komenda, albo mama.

Korytarz, do którego weszliśmy wzbudził we mnie poczucie ciepła i nostalgii. Miałam wrażenie, że kiedyś już byłam w tym miejscu i to było dobre miejsce, które napompowało mnie brakującym szczęściem. To coś, jak deja vu pojawiające się znikąd. Ściany miały kolor ciepłego beżu, a rodzinne zdjęcia na nich zawieszone, otulały ciemne, drewniane ramki. Rzuciłam wzrokiem na jedną fotografię. Urocza twarz dziecka wypełniała cały kadr, a różowe policzki kilkumiesięcznego malca doszczętnie mnie rozczuliły. Uwielbiałam dzieci. Dzieci były wtedy moim marzeniem, którego nie mogłam spełnić. Przez moment pomyślałam nawet, że Marcin byłby świetnym kandydatem na ojca, i choć jeszcze się nie znaliśmy, to za potwierdzenie moich słów uznałam ogromną ilość zabawek ustawionych w pokojach, które mijaliśmy. Miał też z nimi rozczulające zdjęcia i takich zdjęć było wiele. To dało mi do myślenia. Widocznie rodzina była dla Marcina bardzo ważna i traktował ją jako priorytet w swoim domu, nie przysłaniając ścian pstrokatymi dziełami sztuki o niejasnym przekazie:

— To dzieciaki mojej siostry. — Wskazał palcem — Zabawki też są ich, żebyś nie pomyślała, że moje. — Zaśmiał się, próbując żartować.

— Przyznaj, że też czasem się nimi bawisz.

— Nie wrabiaj mnie w takie rzeczy. Ja bawię się trochę innymi zabawkami.

  Już od wejścia moje nozdrza zetknęły się z cudownym zapachem pieczonego mięsa i świeżych ogórków. Przypomniało mi to lata mojego dzieciństwa, kiedy jadałam wyśmienite obiady babci. Zawsze robiła mnóstwo pysznego jedzenia, zazwyczaj z tego, co miała w ogrodzie, a potem pakowała mi je na wynos, mówiąc: «W Warszawie na pewno tego nie macie». To był taki mój sentyment do połączenia pieczonego kurczaka i ogórka, bo zawsze, kiedy do mojego nosa dostawał się ten zapach, wracałam do czasów beztroskiego dzieciństwa, za którym bardzo tęskniłam. Niestety, powrót do dawnych lat i ponowna degustacja dań obiadowych babci nie była już możliwa. Ta możliwość została mi bezpowrotnie odebrana, gdy babcia zmarła, a jedyne co mi po niej pozostało, to tylko krótkie wspomnienia i parę cennych zdjęć, ukrytych w głębi albumu. Żal był ogromny, a moja tęsknota jeszcze większa. Bywały takie momenty, kiedy o niej zapominałam. Zajęta swoim życiem i natłokiem spraw w całości oddawałam swoje myśli problemom, ale tylko na chwilę, bo ona ciągle powracała i siedziała na tej swojej zielonej ławeczce, pod domem, oparta o ścianę grzejąc się w słońcu, gdzieś tam w głębi mojej głowy.
To uzależniało.
Kiedy miałam jakiś dylemat, skupiałam się i wyobrażałam sobie, co by mi doradziła. Była mądra i rezolutna, zawsze wiedziała jak zachować się w danej sytuacji zawsze wiedziała też, która opcję najkorzystniej wybrać, by nie zrobić krzywdy sobie i innym. Tęskniłam za nią. Z każdym dniem coraz bardziej.

Szliśmy tym krótkim korytarzem jeszcze przez chwilę, nim doszliśmy do rozwidlenia. Na wprost była kuchnia. To z niej unosił się ten piękny zapach.
Już z korytarza dostrzegłam ciemne meble, na których stało mnóstwo użytych naczyń i sztućców. Zajrzałam tam po kryjomu, nie chcąc sprawiać wścibskiej. Bardzo mi się tam podobało i już od pierwszej chwili wiedziałam, że mogłabym stamtąd nie wychodzić. Marcin jednak nie prowadził mnie do kuchni. Zaciągnął mnie na lewo, do salonu.  Tuż przy wejściu gości witała mała, czarna, skórzana kanapa, duży telewizor postawiony na czarnej szafce w rogu pokoju i mnóstwo rodzinnych zdjęć przedstawiających Marcina z lat dzieciństwa.

— Mogę spojrzeć? To ty? — Zaśmiałam się.

Od razu do nich podeszłam, i mijając nakryty stół, zaczęłam bacznie się im przyglądać. Były piękne, a sam Marcin prezentował się na nich doskonale, jak niezwykle radosnye, uśmiechnięte dziecko, ale to chyba nie udzielało mu się w życiu dorosłym:

— Tak, to ja. Wyglądałem jak bombka. — Przetarł dłońmi zawstydzoną twarz.

— Dlaczego bombka? Byłeś taki słodki. To znaczy… — Zaczęłam tłumaczyć się nerwowo. . — Nie mówię, że teraz nie jesteś.

Marcin znów się zaśmiał:

— Byłem okrągły, delikatnie mówiąc. Jak pulpet.

Rozmawialiśmy o tym jeszcze przez chwilę. Oddaliśmy się tematom dzieciństwa bez jakiegokolwiek pohamowania, rozpoczynając nawet te najbardziej wstydliwe wątki, o których niegdyś woleliśmy zapomnieć. Oboje mieliśmy za sobą wiele kłopotliwych zdarzeń, ale wydawało się, że z naszym podejściem już dawno się z nimi pogodziliśmy. Rozmowa była wspaniała i kleiła się tak, jak trzeba. Przez to wszystko prawie zapomniałam, po co się tam zjawiłam i w międzyczasie przygotowywania kolacji, próbowałam jakoś wepchnąć ten temat na tor naszej rozmowy.

—  Jestem ci bardzo wdzięczna, że zechcesz mi w tym wszystkim pomóc. To cholernie ważna sprawa. — wtrąciłam, robiąc kolejne cięcie świeżego kopru.

— A możesz mi chociaż zdradzić, o co chodzi? Chyba, że to tajne. Może lepiej nie mów.

— Nie wiem nawet, jak mam zacząć. To tak popieprzona sprawa… Moja dobra koleżanka z pracy spotyka się z tym mężczyzną z komisariatu, o którym mówiłam ci przez telefon. Sęk w tym, że on musi coś ukrywać, a ja chcę ją przed tym uchronić. Nawet jeśli nie miałabym powiedzieć jej bezpośrednio, to mając pewność, będę mogła spróbować podejść do tego od tyłu. Rozumiesz?

— Wiesz, że ja nie powinienem ci udzielać takich informacji? Zabrałem z szuflady po cichu co trzeba, ale… Na własne ryzyko. — Chwycił drugi nóż, leżący tuż nieopodal jego dłoni.

— Ja wiem, ale nie proszę o adresy czy nazwiska, tylko takie ogólne informacje. Typ wydaje mi się jakiś podejrzany, a ona jest zbyt delikatna. Ma za sobą dużo przeżyć. — Westchnęłam. — Nie chcę, żeby wpakowała się w jakieś kłopoty...

— Na chwilę obecną już bez czytania zawartości teczki mogę ci powiedzieć, że wpakowała się w kłopoty. Na twoim miejscu zadbałbym najpierw o siebie i zostawił to wszystko, udając, że nic nie wiem i nie słyszałem. — Jego poważny ton rozniósł się po całej kuchni, a ja zastygłam w miejscu.

— Jest aż tak źle?

— Tyle słyszałem, ale jeszcze nie znam szczegółów.

Usiedliśmy przy stole jadalnym, który chwilę wcześniej obłożyliśmy jedzeniem, po czym zaczęliśmy kolację. Od razu przeszliśmy też do konkretów, na których zależało mi najbardziej. Co prawda Marcin nie mógł pokazać mi zawartości białej teczki, którą miał w dłoniach, ale bardzo skrupulatnie przeczytał każdy dokument i streścił mi później wszystko, co w nich wyczytał:

— Imię się zgadza. Artur Prestowski. — Wyszeptał nie odrywając wzroku od kartek.

— Presto ma za sobą dość burzliwą przeszłość, bo u nas na komisariacie jest już stałym bywalcem i wychodzi na to, że znamy go nie od dziś. Za każdym razem jakimś cudem unika odpowiedzialności i wychodzi na wolność, chociaż według zeznań niektórych osób już dawno powinien siedzieć. — Odłożył teczkę na krzesło, stojące obok. — Wiesz, za takie machlojki, narkotyki, zresztą nie ważne. Ważne jest to, że lepiej się do niego nie zbliżać i omijać go szerokim łukiem.

— Jest niebezpieczny. To próbujesz mi powiedzieć.

— Ciężko mi to stwierdzić, ale na pewno jest zdolny do tego, czego zwykły cywil bałby się zrobić. Presto różni się tym, że on  nie boi się niczego ani nikogo, bo ma takie plecy, że nawet my nie jesteśmy w stanie wsadzić go za kraty. — Westchnął.

— Ale za co dokładnie ma problemy? O jakie zeznania chodzi?

— Za wszystko. — Spojrzał na mnie wzrokiem niezwykle poważnym. — Sam handel “żywym towarem„ to już wystarczający powód żeby mieć problemy. — Chwycił do ręki widelec i wbił go w kawał mięsa.

Rozchyliłam wargi na znak zdziwienia:

— Handel żywym towarem? Toż to dożywocie.

— Byłoby, ale nie będzie, bo ludzie, którzy składali zeznania później je wycofywali, a dowody w sprawie dziwnym trafem znikały. Trudno to wyjaśnić, źle to wygląda i dlatego nikt o tym nie mówi.

— Macie kreta? — zmarszczyłam brwi.

— Nie jednego i pewnie nie tylko na komendzie. Mogę się założyć, że w prokuraturze też biorą łapówki i to niemałe. Ja mam do ciebie prośbę — odłożył sztućce na bok. — W pierwszej kolejności zadbaj o siebie. Trzymaj się od niego z daleka, nie rozmawiaj z nim, nie wchodź w dyskusję, a najlepiej go unikaj. My nie możemy nic z nim zrobić, a więc są zerowe szanse, że ty zrobisz cokolwiek i pomożesz swojej koleżance.



____________

Marcin jest świetny! 😁

Kochani moi, prawie 4,5k słów w edycji wyrobione, ot co! I nie czepiacie się imion, proszę. Nie mogłam do tak Polskiej historii dodać Brajanków, Fifonży czy innych Dżoann. Zostawcie coś po sobie i pokochajcie Marcina tak, jak pokochałam go ja 🥹

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro