Dzień próby. Konan daje ciała po raz pierwszy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podjechaliśmy pod dom Prestowskiego i wysiedliśmy z auta Konana. Nie wierzyłam w to, że dałam mu się jednak namówić na tę cholerną imprezę, gdy przecież jasno założyłam, że wcale na nią nie pójdę. Jak miałam nad sobą pracować, gdy ciągle nie potrafiłam trzymać się swoich deklaracji? Konan namawiał mnie przez cały dzień. Zasłaniał się tym, że kupił już wszystkie produkty na kolację, a drugą ich część przygotował Presto i nie ma nawet możliwości, żebym się tam nie zjawiła:

- Sam nie dam rady zrobić tego jedzenia. Nie mogę przecież tego wszystkiego wyrzucić. - Mówił.

I znów musiałam wszystko przemyśleć, by ostatecznie zmusić się do czegoś, czego nie chciałam zrobić. Czasem myślałam nawet, że właśnie tak wyglądało dorosłe życie. Ludzie przecież nie robili ciągiem tylko tego, czego chcieli. Pracowali w miejscach, w których nie lubili pracować. Zasiadali przy rodzinnym stole z ludźmi, których nie uważali za swoją rodzinę. Jedli jedzenie, które im nie smakowało i trwali w relacjach, które żyły tylko z przyzwyczajenia. Do wszystkiego musieli się zmuszać i ja chyba wtedy też uznałam, że czasem muszę się do czegoś zmusić, nawet jeśli bardzo tego nie chcę. Nadal nie uważałam tego, za coś niezwykle dobrego, ale i tym razem musiałam zrobić to z myślą o kimś. Poszłam tam dla Konana i dziewczyn. Czy ostatni raz? Tym razem nie chciałam sobie tego obiecać, żeby znów nie zawieść się na samej sobie.

- Denerwuję się. - oznajmiłam, wchodząc po schodach prowadzących do drzwi wejściowych.

- I czym? To tylko durna impreza. Zrobimy to, co mamy zrobić i tyle. - Uśmiechnął się, dotrzymując mi kroku.

- No, nie taka sama. Jeszcze nie miałam okazji gotować dla tak dużego grona.

Czułam się okropnie wiedząc, że za chwilę będę gotować dla osób, których kompletnie nie znam. Tyle szczęścia, że Konan był tuż obok i ciągle podnosił mnie na duchu.

Do momentu.

Weszliśmy krótkim, jasnym korytarzem do pięknie urządzonego salonu, w którym siedziało już dziesięć osób. Tylko kilka znajomych twarzy, mrugnęło mi przed nosem, gdy przechodziłam, prowadzona przez Konana do kuchni.

Na środku salonu, przodem do ogromnego okna z widokiem na taras, umiejscowiona była wielka, biała, skórzana kanapa, przy której stał szklany stolik. Na wprost rysowała się otwarta kuchnia z piękną, marmurową wysepką, na której stało mnóstwo, idealnie ustawionych doniczek z ziołami, a najpiękniejszą atrakcją całego mieszkania były lśniąco białe schody, prowadzące na piętro. Wszystko było takie jak opowiadała Aśka. Białe, czyste, błyszczące i z pewnością drogie. Całe wnętrze urządzone było tylko w dwóch kolorach; w śnieżnej bieli i czerni. Mnie to zachwycało, choć raczej nie zwracałam uwagi na czyjeś domy. Tu nie sposób było się nie zachwycić. Ściany przyozdabiały przedziwne obrazy, a wykończenia zwracały uwagę nawet jeśli były najmniejszymi detalami. Artur miał styl, a ten przypadł mi akurat do gustu. W życiu nie byłoby mnie na to stać i może dlatego tak bardzo mi się to podobało. To co nieosiągalne kusi bowiem najbardziej:

- Siema. - Powiedział gospodarz, podnosząc się z kanapy. Wyciągnął dłoń w stronę Konana i podał mu ją na przywitanie. Ze mną się nie witał, choć obleciał mnie wzrokiem. Normalnie chyba zasmucił by mnie fakt, że takie zachowanie ma miejsce z jego strony, niemniej to był Presto. Ucieszyło mnie to, że nawet się do mnie nie odezwał.

Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy się poznawać. Co prawda nie zapamiętałam wtedy ani jednego imienia. Osób było dużo, a ja cierpiałam na jakiś rodzaj delikatnej sklerozy, ale za to moje zostało doskonale zapisane w głowie każdego, kto tam przebywał. I nie wiedziałabym dlaczego, gdyby ktoś mi o tym nie przypomniał:

- Ja cię skądś znam... Mam takie... - zaczęła jedna z dziewczyn, drapiąc się po głowie. - Jakbym już cię kiedyś widziała.

- Może widziałaś ją w sklepie? - Zasugerował Presto.

- Nie, na pewno nie. Chociaż może? - blondynka znów zaczęła się głowić.

Ja domyślałam się już skąd, ale nie bardzo chciałam w ogóle o tym wspominać. Pomyślałam jednak, że przecież nie mam czego się wstydzić, dlatego od razu rozjaśniłam jej sprawę:

- Może z meczy Agrosa?

Dziewczyna oderwała wzrok od stolika i spojrzała na mnie momentalnie przestając mrużyć oczy, które wcześniej miały chyba za zadanie pomóc jej skupić się na rozmyślaniu:

- Podolska?

Pokiwałam głową:

- O matko! Byłam na waszych meczach! - Krzyknęła, sprawiając wrażenie niezwykle radosnej. I mnie udzieliła się ta radość. Uśmiechnęłam się szeroko, oddając jej uśmiech z powrotem. - Ale co się właściwie stało, że nie grasz? W telewizji mówili, że miałaś szanse na ligę. Kariera, mecze. Dlaczego?

- Miałam trochę problemów. Musiałam skupić się na czymś innym i zawaliłam siatkówkę na całej linii.

- Ale o czym my mówimy? - Wtrącił się rozkojarzony Konan.

- O siatkówce.

- To ty grałaś w Agrosie? Dlaczego nic nie mówiłaś? Przecież my z Arturem jeździliśmy na mecze chłopaków.

- Na chłopaków, a nie na moje.

- Jak to jest być taką gwiazdą? - Zapytała Aśka. - Zawsze marzyłam, żeby być gwiazdą.

- Spadającą gwiazdą chyba. - zażartował Presto. Stanął nad nami i zaczął dolewać jakiegoś alkoholu do wysokich szklanek. Barwne drinki wchodziły raz za razem, a towarzystwo z każdą sekundą wydawało się być coraz bardziej roześmiane.

- Moja koleżanka będzie dziś dla ciebie gotować więc lepiej bądź dla mnie miły - odparła.

- Właśnie z tego względu nie będę jadł.

I kiedy chwilę posiedzieliśmy, rozprawiając o mojej przeszłej karierze, o której zresztą chciałam już zapomnieć, Konan zaprowadził mnie do kuchni, gdzie miał pomóc mi w przygotowaniu jedzenia. Przystanął ze mną przy blacie, powiedział, co będziemy gotować, a po chwili dołączył do nas Presto, który wyjął z lodówki wszystko to, co było mi potrzebne. Nie spodziewałam się jednak tego, że Konan bardzo szybko się ulotni, zostawiając mnie z tym wszystkim zupełnie, choć niezupełnie samą. Kto by się spodziewał? Nie, głupia ja, na pewno.

- Chciałaś się pochwalić umiejętnościami, to masz do tego całe zaplecze. - Presto otworzył lodówkę. - Wszystko co sobie zażyczysz. Tylko nas nie potruj. - dodał.

- Ty i tak przecież nie będziesz jadł. - Wzruszyłam ramionami, ten wywrócił oczami.

- Tu masz przyprawy, oliwę, noże, których boję ci się dawać i wino jakbyś potrzebowała. Wiesz, jak włączyć płytę?

- Nie, na takich cudach nie pracowałam.

Podszedł bliżej i zademonstrował:

- Wciskasz "ON„ i wybierasz temperaturę. Ona się nie nagrzewa, więc się nie poparzysz.

- Poradzę sobie. Możesz już iść.

Wyłożyłam na solidny blat wszystko, co miałam tylko w reklamówce, licząc na to, że Konan za chwilę wróci, a Presto odejdzie. Stało się jednak zupełnie odwrotnie, co nie bardzo mnie ucieszyło. Ja cały czas stałam tam będąc pewną, że Konan chce mojej pomocy, a i przy okazji demonstracji moich umiejętności. W końcu oboje byliśmy połączeni jedną pasją, a taka wymiana własnych smaków miała służyć poznaniu swoich preferencji kulinarnych. Ten jednak rozsiadł się wygodnie na kanapie i zaczynał bawić w najlepsze, udając że mnie tam absolutnie nie ma. Nie chciałam zwracać mu uwagi, i gdyby nie towarzystwo obcych mi osób, dostałby w łeb drewnianą łyżką. Złość narastała we mnie z każdą chwilą, choć starałam się tego nie okazywać.

Presto też zbierał się do odejścia. Odłożył paprykę na blat, po czym skierował się za wyspę, ale wcale nie zniknął za ludźmi w salonie. Usiadł po drugiej stronie blatu i znów zabijał mnie wzrokiem niewyżytego mordercy:

- Ja się nigdzie nie wybieram. - Oparł łokcie na blacie.

Ciężko było mi się teraz z tego wywinąć. Rzucając nożem o blat zrobiłabym sobie więcej wstydu, a więc opcję ucieczki odłożyłam na inny dzień. Wzięłam nóż i zaczęłam robić to, co umiałam najlepiej. Trochę krępowała mnie obecność Presto, który patrzył mi na ręce. On miał swoją restaurację, a ja małą kuchnię i starą kuchenkę gazową, która nadawała się jedynie do wyrzucenia. Ilość nowych sprzętów, których nie potrafiłam obsłużyć wydawała się całkowicie skreślać mnie z tej roli. W zasadzie wszystko było mi już obojętne. Wieczór potoczył się nie tak, jak powinien:

- Już? Głodny jestem. - powiedział Prestowski, podchodząc do płyty indukcyjnej. Zajrzał do garnka i przemieszał jego zawartość. Tym zwrócił na siebie moją uwagę.

- Cierpliwości. Nie pospieszaj mnie.

- Czego ty się denerwujesz? Ręce ci się trzęsą jakbyś miała delirkę. - Zaśmiał się.

- Konan miał tu być ze mną, a siedzi tam. - Kiwnęłam głową w stronę salonu.

- Niech siedzi. Do czego on ci jest potrzebny?

To było dobre pytanie, bo wychodziło na to, że do niczego. Radziłam sobie sama, jak zwykle. Trąciłam stojak z warzywami za każdym razem, gdy próbowałam chwycić nóż, a Presto zbierał zawartość stojaka, po raz kolejny odkładając go w to samo miejsce, bym znów mogła go strącić. Ilekroć go nie odsunęłam, to on znów przysuwał go w to samo miejsce, twierdząc że nie lubi kiedy przedmioty stoją gdzie indziej. Może robił to celowo, a może miał jakieś zaburzenie z tym związane, ale w końcu wzięłam ten nieszczęsny, czarny stojak i odłożyłam go razem z dwoma doniczkami na podłogę, by ukrócić męki pietruszki, ciągle łamiącej się o jasne płytki:

- Nawet nie myśl, żeby znów go tutaj postawić... - Kiwnęłam palcem.

Niezwykle drażniący był to element i wcale nie miałam na myśli stojaka. Zerkał, patrzył, ale ani razu nie zapytał czy pomóc. Zachowywał się jak członek jury, który czekał na degustację i cały czas pytał: «Długo jeszcze?», a mnie to niemiłosiernie denerwowało:

- Mógłbyś zapytać mnie o coś innego, a nie w kółko, kiedy skończę?

- Mogę. - Z zadumą uniósł głowę. - Jak tam ojciec?

Ja natomiast spojrzałam na niego i trzasnęłam nożem o deskę, odrywając go od garnka, w którym mieszał leczo. Aromat roznosił się już po całym domu, a więc nie dziwiłam się, że był niecierpliwy. To jednak nie powstrzymywało mnie przed złością. Nie lubiłam go. Denerwował mnie nawet jeśli nie robił i nie mówił niczego:

-...Bo co?

- Pytam z ciekawości. Średnio wyglądał tam na targu.

- Jakbyś go nie pobił, to by średnio nie wyglądał. - Odparłam z chamskim akcentem, wracając do krojenia.

- Ja go nie pobiłem.

- Ale twoi koledzy to zrobili.

- Moi koledzy kiedyś kradli. To znaczy, że jestem złodziejem? - Zaśmiał się, chociaż minę miał poważną.

- Tak. Skończ temat.

- Ale ty jesteś... - Nie dokończył, gdy w zdanie weszła mu Aśka:

- Jak dobrze widzieć was pogodzonych. Wszystko sobie wyjaśniliście? - zapytała, podchodząc bliżej.

- Można tak powiedzieć. - odparł.

- Nie będziemy dopóki nie przeprosi - Oznajmiłam, odwracając się w ich stronę. - Jeśli kupi mi kwiaty i czekoladki, to może puszczę w niepamięć DZIECIŃSTWO. - podkreśliłam zadziornie, patrząc mu w oczy.

Presto oderwał wzrok od Aśki i zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że ugrałam sprawę z jego kłamstwem na swoją korzyść. Presto musiałby się poniżyć lub przynajmniej trochę płaszczyć, by zaspokoić ciągłe nienasycenie Aśki. Ona ciągle drążyła i wyglądało na to, że on też miał dosyć jej ciągłych pytań o to, kiedy w końcu dojdziemy do porozumienia:

- No weź, przeproś ją. To moja koleżanka i chciałabym, żebyśmy się w trójkę zaprzyjaźnili...

- Nie ma mowy. Skończ już ten temat.

- No, proszę cię... - Nalegała.

Nie miał z nią łatwo, ale zasłużył. Jeśli nawarzył piwa, to musiał je wypić i wyglądało na to, że niebawem miał się za to zabrać.

Nałożyłam jedzenie na talerze i razem z Presto zanieśliśmy je na taras. Tam też po chwili przeniosła się impreza. Oświetlone podwórko, basen i równo skoszona trawa, dodawały temu miejscu romantyzmu. Zupełnie, jak w jakimś pięknym filmie, w którym mogłam zagrać poboczną rolę. Poboczną, bo mój ukochany zajęty był zupełnie czymś innym niż mną. Konan przysiadł na krześle przy zastawionym, szklanym stole, bawiąc się przy tym tak dobrze, że chyba wypadła mu z głowy moja obecność. Byłam w tym gronie zupełnie przeźroczysta, jakbym miała na głowie pelerynę niewidkę. Patrzyłam na nich wszystkich i chciałam płakać. Płakać z powodu swojej własnej głupoty:

- A ja nie znam jej. Kto to jest? Cześć! - Chudzinka wyskoczyła zza ramienia Konana. Podałam jej dłoń, chociaż miałam ochotę skręcić kark. I jemu, i jej. Oboje dogadywali się ze sobą lepiej niż ktokolwiek inny. Konan był przy niej radośniejszy, bardziej promienny i bardziej energiczny. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości, ale sprawa była jasna i klarowna; Konan chyba nas ze sobą pomylił.

- Sara. - Odpowiedział.

- Bardzo ładne imię. Ja jestem Patrycja.

Wymusiłam nieszczerzy uśmiech i odpowiedziałam:

- Dziękuję. Miło mi cię poznać.

Kultura nie pozwalała mi rzucić im talerzem we łby, i chociaż przepełniała mnie złość, a łzy prawie wypływały na wierzch, opanowałam się, zapychając usta tym cholernym leczo. Może nie byłoby tak źle, gdyby od czasu do czasu coś powiedział, ale on nie zwracał na mnie uwagi w ogóle. Jego talerz nadal był pełny. Z tego podniecenia nie ruszył nawet jedzenia:

- Choć ze mną po wino... - Presto szturchnął mnie w rękę, a Aśka kiwnęła głową, bym za nim poszła. On jedyny chciał odciągnąć mnie od tego towarzystwa wzajemnej adoracji, i chociaż jedyne co do niego czułam to nienawiść, poszłam. Fajnie, że mnie stamtąd zabrał, bo niemal zasypiałam, słuchając zabawnych historyjek o ludziach, których kompletnie nie znałam.

Zeszliśmy po drewnianych schodach w głąb piwniczki pełnej butelek i stanęliśmy przy jednej z półek. Presto miał całkiem sporą kolekcję win, a w dodatku jego piwnica, wcale nie wyglądała jak klasyczna, brudna piwnica, tylko osobna sala, w której miał porządek. Nie trudno było się domyślić, że niżej też było czysto i zadbanie, ale jakoś nie miałam wtedy weny na zachwycanie się urokiem tych pomieszczeń. Chciałam uciekać:

- Nie chcę nic mówić, ale daj sobie spokój z Konanem. - powiedział pewnie, przyglądając się butelkom. Wyskoczył z tym nagle, choć ja już dawno zrozumiałam, że powinnam to zrobić. - Dziewczyna, która siedzi obok niego to jego była. Naprawdę nie widzisz, że Konan, jakby to powiedzieć, ma cię w dupie? - Zapytał odrywając wzrok od szkła.

- Nie sposób tego zauważyć, ale ty mogłeś jakoś delikatniej to określić, a ja przecież nie zrobię dramy i nie wybiegnę stąd jak kompletna kretynka - odpowiedziałam.

- W sumie to by było żenujące.

- Żenujące jest to, że ją tutaj zaprosiłeś wiedząc, że będę z nim. Teraz kombinuj, jak mnie stąd wywieźć. - Zażądałam. Ciągle rozmawialiśmy szeptem. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek nas usłyszał.

- Nie rozkazuj mi, babo. Sama tutaj przyjechałaś.

- Ale ty to zorganizowałeś. Albo mi pomożesz, albo nie wytrzymam i puszczę...

Presto zamilkł. Patrzył na regał z winami, który oblegaliśmy i myślał. Koniec końców niczego nie wymyślił. Był zbyt głupi, by wybrnąć z tak niekomfortowej sytuacji. Sama wpadłam na genialny plan, który zresztą okazał się skuteczny. Zebrałam się i wyszłam po cichu, zostawiając towarzystwo bez słowa pożegnania. Byłam pewna, że nie zauważą mojego zniknięcia. Jakby mogli, kiedy cały czas byłam przecież niewidzialna?


_____________

Psst... W statystykach wyskoczyło mi właśnie, że są wśród nas czytelnicy nie tylko z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii czy Holandii albo Czech, ale i zza oceanu! THE LABEL GLOBAL! 🌎 Dziękuję wam wszystkim serdecznie za obecność i gwiazdki 💜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro