Nie pozwolę ci odejść.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

«Cześć.

Nie wiem czy moje wypociny dojdą do ciebie w całości, ale jeśli dojdą to przeczytaj je do końca. Podałem kartki Konanowi, bo tutaj dokładnie prześwietlają listy, a o wielu z tych rzeczy, które ci napiszę, nie mogą wiedzieć.

Pewnie już wiesz, że siedzę. Przede mną cztery lata odsiadki. Kilka tygodni przed naszym rozstaniem wiedziałem, że w końcu nadejdzie ten pojebany dzień. Próbowałem uruchomić znajomości żeby tego uniknąć, ale w sytuacji, kiedy wszystko się wali, znajomości przestają istnieć więc próbowałem radzić sobie samemu. Moją pierwszą myślą było to, żeby uciekać. Chciałem nawet zabrać nas stąd i wyjechać, ale Kaśka uświadomiła mnie, że uciekanie nie ma sensu. Musielibyśmy spędzić resztę życia cały czas oglądając się za siebie, a nie tak to powinno wyglądać, gdy chce się założyć rodzinę, dlatego zdecydowałem, że lepiej będzie cię od siebie odsunąć, żeby oszczędzić ci przesłuchań i widoku psów wpadających nam nad ranem do domu. Nie chciałem, żebyś musiała przez to wszystko przechodzić. Nie chciałem, żebyś męczyła się dniami i nocami, myśląc jak mi tutaj jest i kiedy to w końcu zleci. Mówiłaś kiedyś, że jesteś słaba, a ja myślę, że nie jesteś. Jesteś po prostu niewystarczająco silna, żeby przez to wszystko przejść samotnie. Uwierz mi, że gorzej zniosłabyś widok skutego mnie na glebie niż to rozstanie. Zdemolowany dom i powywracane meble od twojego ojca to też nie byłoby coś, co chciałabyś zobaczyć, dlatego się odciąłem, a potem miałem wrócić i powiedzieć ci prawdę, ale nie chcę już czekać. Prawda jest taka, że nie chciałem odchodzić i nie mam romansu. I nie miałem. Mieszkanie Kaśki było czyste i tam mogliśmy w spokoju rozmawiać, dlatego mnie tam zastałaś. Zresztą, nie chcę słyszeć o żadnym romansie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo za tobą tęsknię i jak mi z tym ciężko. Źle śpię, nie mogę dogadać się sam ze sobą. Zdałem sobie nawet sprawę, że może jednak ta ucieczka nie była takim złym pomysłem. Może teraz siedzielibyśmy gdzieś na wyspie, mając kompletnie wyjebane na wszystko, co do tej pory zawracało nam dupę. Przez chwilę myślałem nawet, żeby pozwolić ci znaleźć sobie kogoś innego, ale chyba nie umiem tego ogarnąć. W każdym razie chcę żebyś wróciła do domu i czekała. Nie pozwolę ci odejść i ułożyć sobie życia beze mnie. Niech to będzie jasne, jak słońce. Po prostu wróć do domu i zostań, ale najpierw do mnie przyjedź. Chcę cię zobaczyć i porozmawiać albo nawet na ciebie popatrzeć. Nie wiem, co więcej mam napisać. Wiesz, że nie jestem typem romantyka, który pisze miłosne listy. Jestem chujem, ale za to bardzo cię kocham.

                                                              P.»

Jeśli miałam być szczera wobec samej siebie, to musiałam przyznać, że gdyby nie moja powściągliwość, już szukałabym kontaktu do Konana, by lada moment zjawić się w więzieniu. Ciężko było mi przetrawić myśl, że znajduję się w tak okropnej sytuacji, która wstrząsnęła mną, jak żadna inna. Kochałam Presto całym sercem i nagle wszystko stało się jasne, ale on jednak stał się tym, od kogo zawsze trzymałam się z daleka. Tak trudno było zdecydować, co dalej robić. Z jednej strony wolałam się odciąć i dać sobie wrócić do zdrowia psychicznego, a z drugiej chciałam zakładać buty i do niego iść, żeby tak jak on, móc choć popatrzeć. Dylemat nie dał mi zasnąć. Przez całą noc rozglądałam się po pokoju i myślałam, zmieniając się przy tym w dość rozkojarzonego myśliciela. Ostatecznie zdecydowałam pójść na kompromis i spotkać się z nim, ale tylko po to, żeby oficjalnie to zakończyć.

Konan nie był zaskoczony moją obecnością w swoim mieszkaniu. Obdarty z krzty godności, stanął migiem w progu drzwi wejściowych i zdjął z siebie zarzyganą koszulkę, która ociekała jego śliną. Zapewne znów chlał i jak zawsze puścił zwieracze, zataczając się na podłogę:

— Nie chcę tutaj wchodzić, ale muszę… — Powiedziałam gorzko, zaciskając palce na skrzydełkach nosa.

Nim poczułam woń wódki, która ogarnęła całe mieszkanie, musiałam jeszcze przejść przez korytarz, który śmierdział dobitą padliną. Omal nie zwymiotowałam, gdy po otwarciu drzwi maleńkiego korytarza buchnął we mnie smród wymiocin. Chyba jeszcze nigdy nie czułam tak obrzydliwego zapachu libacji, który gotował się w nasłonecznionym pomieszczeniu:

— Chciałaś do Presto? — zapytał, kompletnie nie przejmując się tym, że depczemy po rozrzuconych butelkach.

— Możesz mi to załatwić? Najlepiej na jak najszybciej.

— Jak najszybciej to pewnie za miesiąc.

— Niech będzie i za miesiąc.

Odgłos odbijanego szkła rozchodził się po mieszkaniu, gdy z niego wychodziłam. Syf piętrzący się w każdym kącie dał mi do myślenia. Może i nie było ze mną tak źle, jak przypuszczałam. Jeśli nie zataczałam się, dając psychice w dupę, to absolutnie NIE BYŁO ZE MNĄ TAK ŹLE. Wystarczyło, że spojrzałam na Konana, żeby dostrzec, jak spaprany musi być, żeby dzień w dzień lać w siebie litry alkoholu. W zasadzie odkąd zniknął Presto nie widziałam go ani razu, co zresztą można było zrozumieć, kiedy stan upojenia stał się dla niego stanem, który osiągał niemal codziennie. I wcale nie było mi go szkoda. Jeszcze gdyby był normalnym człowiekiem z ludzkim podejściem, to może i bym pożałowała, ale gdy człowiek zachowuje się jak świnia, to zasługuje na gnój życiowy, który zresztą bardzo szybko go dobija. Konan nie miał w sobie za grosz człowieczeństwa i właśnie w tym gnoju się babrał. Stał w nim po uszy, bo na to zasługiwał.

Przez całe trzy tygodnie rozmyślałam o tym, co powiem, kiedy spotkam się z Presto. Ot, niby łatwa rozmowa dotycząca życia. Sęk w tym, że ta łatwa rozmowa dotyczyła bardzo trudnego tematu, a mnie takie tematy prawie w ogóle nie siadały. Prawie, bo sama ze sobą dyskutowałam o nich zażarcie, ale trudność sprawiała mi rozmowa z innymi. Obawiałam się jego reakcji i tego, co mi powie, gdy usłyszy, że niestety, ale wrócić do mnie nie może. Nie może, bo zbyt ciężko zniosłam rozstanie i nie może, bo boję się o naszą przyszłość. Swoją przemowę ćwiczyłam też wtedy, kiedy szłam pod zakład. Bóg mi świadkiem, że tych emocji nie dało się opisać. Trzęsłam się, jak mokry pies. Trochę było mi smutno, a trochę byłam szczęśliwa, choć w dużej mierze po prostu umierałam. To jak skakanie po czyimś złamanym sercu, a ja akurat skakałam po swoim.

Gdy przeszłam przez więzienne mury i poddałam się kontroli, wiedziałam że nie ma już odwrotu. Miałam jeszcze możliwość zmienić zdanie, co do informacji, którą mu przekażę, ale byłoby to działanie wbrew samej sobie. Wolałam przeboleć i zapomnieć niż ciągnąć to latami tylko po to, by znów ryzykować rozłąką spowodowaną jego robotą. Miałam kompletnie inne plany na życie. Ja chciałam rodziny i stabilności, życia pełnego spokoju, a on fundował mi ciągły rollercoaster nie tylko emocjonalny, ale też życiowy. Tak nie dało się funkcjonować i na dłuższą metę było to niemożliwe, dlatego uznałam, że będę z nim szczera, bo może nie było to najprzyjemniejszym, co mógł usłyszeć, ale przynajmniej oboje stalibyśmy na pewnym gruncie. Stabilni. Nieszczęśliwi, ale stabilni:

— Wiedziałem, że przyjdziesz… — Uśmiechnął się, wchodząc do opustoszałego pomieszczenia.

Jego dłonie opinały ciasno zapięte kajdanki, a zmizerniały wygląd wyrażał więcej niż tysiąc słów. Mnie nie trzeba było nic mówić, bo ja wszystko już zobaczyłam. Blada skóra od roku nie widziała świata zewnętrznego, a ubrania obściskujące jego ciało, teraz zaczynały powoli na nim wisieć, co pewnie bardzo go martwiło. Zmiany były tak radykalne i nastąpiły w tak drastycznym tempie, że można było pomyśleć o jakiejś poważnej chorobie, która go dopadła. Tą poważną chorobą była jego własna głupota, za którą płacił. Nie chciałam się biczować, ale od samego początku powinnam była zrobić wszystko, żeby namówić go na rozstanie z tym nieszczęsnym zajęciem, przez które trafił do więzienia. Na to było jednak za późno, bo karma za wyrządzone innym krzywdy wróciła z podwójną siłą:

— Ja nie wiem czy moje przybycie tutaj to powód do radości. — rozejrzałam się, osadzając tyłek na jednym z dwóch drewnianych krzeseł, które przystawiono do stolika.

— Daj spokój. Myślałem, że już wszystko jest jasne.

— Jest, dlatego tutaj jestem. Nie chcę tego ciągnąć.

— Czyli? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jednak odchodzisz? — Położył się plecami na oparciu i spojrzał na mnie z widocznym zawodem.

— To właśnie chcę powiedzieć.

Głucha cisza zapanowała nagle, niepostrzeżenie. W zasadzie spodziewałam się, że będzie drążył i próbował mnie przekonać do zmiany zdania, ale on po prostu zamilkł, pozostawiając mi pole do popisu. Nie było w tym nic radosnego, choć ulżyło mi, gdy zrozumiałam, że moją decyzję zaakceptuje, po czym jednak pozwoli mi odejść. To jak zrzut balastu z pleców. Cały ciężar i strach w końcu zniknął, jakby odciążając mnie i moje wymęczone dźwiganiem ciało.

— Załamałam się nerwowo po twoim odejściu. Jestem na lekach. — Oznajmiłam z nutą żalu. — I jeśli twoje odejście wykończyło mnie psychicznie, to ja nie chcę już wracać, żeby za kilka lat znów to przechodzić. To bardzo trudne…

— Mówiłaś, że mnie kochasz. Dla ratowania tego związku chciałaś nawet dziecka.

— To był mój akt desperacji i zwykłe odejście to trochę inna sprawa niż ponad pięć lat w więzieniu. — Odpowiedziałam drżącym głosem.

Starałam się nad sobą panować, ale wtedy emocje brały górę, i choć nie sądziłam, że właśnie tak zareaguję, to cichy płacz był przejawem nerwicy, której się nabawiłam. Z oczu ciurkiem spływały mi łzy, choć ani razu nie szlochnęłam. Nawet nie czułam się tak, jakbym płakała:

— Nie chcesz tego. Widzę, że mówisz tak, bo będzie ci wygodniej ułożyć sobie życie, kiedy mnie nie będzie, ale chcę żebyś wiedziała, że ci na to nie pozwolę. — Odbił się od oparcia i spoczął na łokciach opartych o blat. Ciągle spoglądał na mnie zimnym wzrokiem opętanego mordercy. — Nie odejdziesz ode mnie, a każdy kto się do ciebie zbliży bardzo szybko tego pożałuje, i ty wiesz, że ja nie żartuję. Ja nigdy nie żartuję. — Dodał, po czym podniósł się ciężko i zwrócił się do strażnika z prośbą o wyprowadzenie, a ja już wtedy wiedziałam, że to nie jego brak będzie moim problemem, a jego obecność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro