Tego nawet diabeł nie mógł się spodziewać.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Jedyna, jedyna rzecz, o której myślałam ostatnimi czasy było nie to, co wyprawiał Toffel, a to kiedy znów będę mogła zobaczyć się z Królem. Jakkolwiek by tego nie ująć, chyba nie było na to innego określenia niż moja utrata głowy albo przynajmniej jakiś rodzaj zauroczenia, który zadziałał już od pierwszego spojrzenia. Kiedy tylko wyobrażałam sobie jego niezwykle męski, z lekka skrywany uśmiech, sama zaczynałam cieszyć się zupełnie tak, jakbym cierpiała na jakiś rodzaj choroby psychicznej, która objawiała mi się w najmniej odpowiednich do tego momentach. Nasze rozmowy były krótkie i tylko dwie. Zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka drętwych zdań i mimo tego, ja nie potrafiłam wytrącić tego marnego pionka z głowy. Wewnętrzne podniecenie nie tylko nim samym, ale i sytuacją, przepełniało mnie do tego stopnia, że nie znajdowałam dla niego żadnego ujścia. Z każdym dniem marzyłam o nim coraz bardziej. Wierzyłam, że w końcu się u mnie zjawi, bo jeśli ja nie potrafiłam znaleźć jego, to on musiał znaleźć mnie. Pytanie tylko czy też tego chciał. Moje zbywcze zachowanie mogło go zrazić. Nie zachowywałam się jak ktoś, kto chce z nim rozmawiać, nie dawałam mu też jednoznacznych sygnałów, że wpadł mi w oko. Moja bezbarwna osoba mogła go przecież nie zainteresować i tego obawiałam się wtedy najbardziej:

— Co się stało? — Monika wtrąciła się w słowo Aśce, która opowiadała o czymś, o czym kompletnie nie słuchałam. Stałam oparta o blat sklepowy i wpatrywałam się uważnie w podłogę. Ciągle myślałam o Królu, a moje dziwne, wyjątkowo niecodzienne zachowanie nie mogło pozostać niezauważonym, chociaż miałam nadzieję, że nie będą wypytywać. Obawiałam się pytań. Obawiałam się też odpowiedzi.

— Nic. Zagapiłam się.

— Jakbyś się zagapiła, to już byś nie patrzyła w podłogę.

Wtedy też oderwałam się od tej nieszczęsnej płytki i obróciłam przodem do nich, patrząc prosto w oczy Moniki. Nie potrafiłam kłamać. Wiedziałam, że jeśli spróbuję wmówić jej, że mam gorszy dzień albo myślę o jakichś problemach, to ona będzie drążyć, aż w końcu nie wytrzymam i o wszystkim powiem. Z drugiej strony, dlaczego miałabym o tym nie mówić? Czy takie zauroczenie było czymś złym?

— Mam… — Machnęłam ręką. — A dupa! Powiem wam. Najwyżej mnie wydacie i spalę się ze wstydu. — Odparłam z wyrzutem, jakby przymuszały mnie do odpowiedzi. — Lepsze to niż duszenie tego gówna w sobie. Nerwica mnie bierze z wami.

— Jezu, naprawdę coś się stało? Jesteś w ciąży? — Aśka wybałuszyła oczy, okazując jakiś rodzaj strachu, którego nie potrafiłam zrozumieć. Wydawało się, że to było jej jedyne zmartwienie w tamtym momencie. Mnie niechciana ciąża nie napawała lękiem. Może dlatego, że mi nie groziła.

— Jeszcze nie. Zwariowałaś! — Popukałam się w czoło. — Chodzi o pewnego mężczyznę. — westchnęłam głośno. — Jest chyba najlepszym jakiego poznałam. To znaczy, nie znam go zbyt dobrze, ale spodobał mi się i uważam, że jest najlepszym jakiego jeszcze tak dobrze nie poznałam.

Obstawiałam, że raczej żadna się nie zorientuje. Nie bez powodu nie podawałam żadnych imion, ksywek lub nazwisk. Jak się okazało, niepotrzebnie, bo uśmiech, który pojawił się na twarzy Aśki wyraźnie sugerował jej domysł, jak zwykle – trafny.

— Nie wierzę! — Zaczęła śmiać się w głos. — Serio?!

— Zamknij się! — krzyknęłam, odgrażając się palcem. — Po prostu się zamknij i nikomu o tym nie mów. Spalę ze wstydu, jeśli komukolwiek o tym powiesz!

— Ale chodzi o tego, TEGO mężczyznę?!

Monika biegała wzrokiem pomiędzy nami, próbując domyślić się, o kogo chodzi. Wydawała się rozkojarzona. Ciągle pytała: «O kogo chodzi? O kim mowa?», a my byłyśmy zbyt zajęte przekrzykiwaniem się, by zaspokoić jej ciekawość. W końcu przestała pytać. Położyła dłoń na blacie i patrzyła na nas ze złością, że my wiemy, a ona jeszcze nie:

— Nie, nie o TEGO mężczyznę. O innego mężczyznę. — Oddałam złośliwie.

Wtem podeszła bliżej mnie i objęła moją twarz obiema dłońmi. Jej zimny dotyk obleciał całe moje ciało, które momentalnie pokryło się gęsią skórką. Zbliżyła swoją twarz blisko mojej i wyszeptała:

— Spójrz na to z innej strony. Mogę ci przecież dyskretnie pomóc. — Zaśmiała się. — Mam chody w tym towarzystwie.

Wydawało mi się, że żartowała lub jeśli nie, to przynajmniej da mi trochę czasu, żeby się na to przygotować. Nie da się ogarnąć tak stresującego momentu bez uprzedniego nastawienia i obmyślenia jakiegoś planu działania. Gdyby rzuciła mnie lwu na pożarcie, chyba wykitowałabym patrząc mu w oczy. Chociaż może patrzyłam na siebie zbyt surowym wzrokiem. Nie należałam do wstydliwych i powinnam była traktować adrenalinę jak kopa do działania, a nie coś, dzięki czemu mogę uciekać. Aśka przez cały dzień pracy patrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem, aż w końcu oznajmiła:

— Będzie tutaj lada moment.

— I fajnie. — Odparłam, wybrzmiewając nieco optymistyczniej niż wcześniej.

Presto i Król faktycznie zjawili się w sklepie niedługo później. Przeszli przez główne wejście i przystanęli na wprost Aśki, stojącej przy ladzie sklepowej. Ja widziałam ich z kanciapy, gdzie ochoczo dyskutowałam z Moniką o obrażonej na nas Magdzie. Nie przyjęła do siebie tego, co jej powiedziałyśmy. Cały dzień chodziła naburmuszona, mając nam za złe fakt zwróconej uwagi i robiła wszystko, byleby tylko nie musieć z nami rozmawiać, a najlepiej w ogóle nie przebywać w jednym pomieszczeniu. Zapewne liczyła na przeprosiny. Tak to wyglądało. Nie odzywała się ani słowem. My z kolei nie miałyśmy zamiaru jej przepraszać, bo obie uważałyśmy, że nie miałyśmy za co. Jej charakter zaczynał mnie wewnętrznie dobijać. Czy można żyć z człowiekiem, który nie przyjmuje do wiadomości tego, że zrobił coś źle, a w zamian za zwróconą uwagę oczekuje przeprosin? Mnie to strasznie denerwowało i osobiście uważałam to za coś, co mogłoby ją skreślić z naszego grona, choć przecież bardzo ją lubiłam. Byłam pewna, że to lata życia wśród ludzi, którzy ciągle jej przyklaskiwali. Monika uważała z kolei, że to kwestia jej wychowania. Przez całe życie była uważana za kogoś lepszego. Żyła w przekonaniu, że była nieomylna i zwrócenie jej uwagi zawsze kończyło się wielką obrazą. Mogłam się z tym zgodzić. Nikt nigdy nie zwracał jej uwagi, a to świadczyło o tym, że nie potrafiła przyjąć do siebie jakiejkolwiek krytyki. Może można było jakoś ją tego nauczyć?

— To zadanie nie należy do nas. Nie jesteśmy jej rodzicami, a ja nie zamierzam się z nią popychać. Niech żyje jak chce. Najwyżej zostanie sama. — Odpowiedziała Monika, biorąc łyk swojej kawy. I wtedy właśnie zwróciłyśmy uwagę na gości, którzy czaili się na nas zza rogu. Monika obróciła głowę za sobie i uniosła brwi do góry, jakby miała ich już serdecznie dość. — Musiała koniecznie zaprosić też tego cymbała. Jakby Król nie mógł sam tutaj przyjść.

Też miałam po dziurki Prestowskiego. Ciągle dziwnie się na nas patrzył i najpiewniej w dalszym ciągu nie przyzwyczaił do mojej obecności w tym gronie, ale dopóki moja głowa zajęta była przystojnym mężczyzną, który stał obok niego, strach nie dawał mi się już we znaki tak, jak poprzednio:

— Cześć, dziewczyny. — Powiedział, wchodząc do kanciapy. — Podobno się za mną stęskniłyście.

— Kto się stęsknił ten zostaje. — Podniosła się z krzesła. — Ja wychodzę.

Odłożyła kubek z kawą na stół i minęła go, pozostawiając nas sam na sam. Zmarszczyłam brwi, patrząc dokąd się kieruje, a ona pewnym krokiem weszła na magazyn i zaczepiła Magdę, chcąc chyba coś jej wyjaśnić. Dobrze, że to zrobiła. Przynajmniej mnie ominęła ta niemiła konieczność:

— Ja się nie stęskniłam… — Spojrzałam pewnie na uśmiechniętego bruneta, widocznie zadowolonego z obrotu spraw. Na rękę było mu wyjście Moniki.

— Ale zostałaś i nie wyszłaś.

Wtem zaczęłam się śmiać, choć chyba nie było to zagranie celowe. Stres znów dał mi się odczuć na tyle, że przestałam nad sobą panować:

— Mam wyjść? Nie prowokuj mnie.

— Nie, nie wychodź. — Stanowczo zaprotestował.

Tak rozpoczęła się nasza rozmowa. Przesiedzieliśmy tam ponad godzinę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Poruszaliśmy temat Toffla, a potem nagle zbaczaliśmy na temat pracy czy gotowania, które tak bardzo nas pasjonowało. Król, a właściwie Konan, karierę zaczynał od pracy w restauracji ojca Presto. Opowiadał, że gdy po raz pierwszy poznał Artura, ten celowo bardzo negatywnie oceniał jego umiejętności kulinarne, by wymusić na ojcu jego zwolnienie, po czym zagarnąć go do swojej własnej restauracji. Ponoć ojciec do końca swojego życia miał do niego o to pretensje i była to jedna, jedyna sytuacja, z którą Presto nie mógł się pogodzić, choć czynu swojego w ogóle nie żałował. Dużo opowiadał. Zadawał bardzo dużo pytań. Interesowało go to, dlaczego zamiast gastronomii wybrałam handel skoro przecież znałam się na kuchni lepiej niż na materiałach, z których szyte były ubrania. Widocznie namawiał mnie do spełnienie marzeń, ale ja w ogóle nie garnęłam się do zmiany fachu. Przerażały mnie też tabaki czy babranie w garach. Wydawał się rozumieć, choć w dalszym ciągu nalegał, jakby usilnie pchając mnie w stronę kuchni.
Gadka kleiła się idealnie.
Nie miałam w sobie wtedy stresu czy poczucia strachu, który pojawiał się u mnie za każdym razem, gdy w okolicy pojawiał się Prestowski. Byłam zbyt skupiona na nim i jego gestach, które bacznie obserwowałam. To z nich wyczytałam, że chyba lubił mnie tak samo bardzo, jak ja lubiłam go. Uśmiechał się, wsłuchiwał w moje słowa, odpowiadał na moje pytania i nie sprawiał wrażenia znudzonego. To sprawiło, że chyba polubiłam go jeszcze bardziej:

— Mamy zajebisty pomysł! — Wypalił nagle, wyrywając się z kontekstu. — Może wpadniesz do nas z dziewczynami w sobotę? Będziemy u mnie na chacie. Ugotujemy coś, posiedzimy i wypijemy.

— Myślę, że… — przeanalizowałam to przez moment — to dobry pomysł. Moglibyśmy zaserwować im jakieś tajskie curry.

Nasze spotkanie zakończyło się dość późno, bo dopiero o osiemnastej. Siedzieliśmy tak przy tym nieszczęsnym, poplamionym stole i rozmawialiśmy ze sobą tak dobrze, jak chyba nigdy. Cieszyłam się, że jako jedyny we mnie nie wątpił. Konan widział we mnie potencjał na kogoś więcej niż zwykłą kasjerkę, którą byłam. Może dałam mu się poznać z tej lepszej strony? Tej, którą zwykłam ukrywać przed światem. Charakter też wypchnęłam na zewnątrz, choć przed innymi skrzętnie ukrywałam swoją zabawną postać, która drzemała gdzieś w środku, czekając aż nadejdzie moment objawienia. On jako jeden z niewielu miał okazję zobaczyć moje oblicze. Reszta widziała tylko to, pod czym się ukrywałam.

I nadszedł ten czas, kiedy całkowicie się wyłączyłam, a każde miejsce w mojej głowie zajmował tylko Konan. Nie wiedziałam, jak do tego doszło, ale nie mogłam przestać o nim myśleć. Tak bardzo go polubiłam, że momentami wariowałam na jego punkcie.
Nie pamiętałam już uczucia tego uzależnienia od drugiej osoby, dopóki w moim życiu nie pojawił się on. Konan sprawiał, że nie mogłam jeść, pić, spać i myśleć o pracy. Jego oczy śniły mi się po nocach, a moje ciało lgnęło do jego ciała, gdy tylko pojawił się obok. Chciałam go mieć tylko dla siebie. Chciałam sypiać z nim codziennie i codziennie budzić się u jego boku. Może było zbyt wcześnie na tak głębokie wyobrażenia, ale to uczucie stało się wyjątkowo silne, a ja z kolei zbyt słaba, by próbować je pokonać. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że on nie był zwykłym chłopcem z podwórka. On był niesamowicie przystojnym, pewnym siebie facetem i mógł mieć każdą kobietę, która pojawiłaby się na jego drodze. Mimo wszystko na tamten moment wydawało mi się, że z nich wszystkich wybrał mnie i chciałam, żeby dalej w to brnął. Póki on brnął, to ja byłam szczęśliwa. 

Gdy Konan zniknął za drzwiami sklepu, ja odetchnęłam z ulgą. Aśka jednak nie pozostawiła mnie w spokoju, bo jej ciekawość sięgała wtedy zenitu. Patrzyła na nas przez niemal całą rozmowę. Z zaciekawieniem zerkała przez próg i podśmiechiwała z resztą zgrai, zapewnie dogadując i dopowiadając swoje wersje naszej świetlanej przyszłości, którą ułożyli sobie w głowie. Mnie to schlebiało. Uznałam, że skoro widać między nami chemię, to może jednak ten związek ma jakąś przyszłość:

— Przyznam, że ładnie ze sobą wyglądacie. — Oznajmiła, wodząc za mną wzrokiem. Przeszłam przez próg i wbiłam się między towarzystwo, które nie odeszło razem z Konanem.

— Tylko rozmawialiśmy.

— Od rozmowy zawsze się zaczyna. My z Arturem też zaczęliśmy przecież od rozmowy. — Spojrzała na łysego, który oblatywał nas wzrokiem. — Swoją drogą, pasujecie do siebie. On jest tak w ciebie zapatrzony…

— Może ma jakąś wadę wzroku i niedowidzi? — Wtrącił się nagle Presto, ale nim zaczął śmieszkować, dostał w klatkę piersiową od Aśki:

— Mógłbyś przestać? Nie widzisz, że mamy tutaj ważną misję? To nie jest powód do żartów! — krzyknęła.

Nie chciałam przy wszystkich ujawniać tego, jak naprawdę wyglądała sytuacja, dlatego mizernie wywróciłam oczami, a potem udałam, że Aśka jak zwykle wyolbrzymia. To był mój jedyny parasol, który chronił mnie przed pchaniem się do tego związku przez osoby trzecie. Prosiłam przecież, by było to tylko między nami, ale ona nie potrafiła się powstrzymać i momentalnie ujawniła to, czego najbardziej bałam się ujawniać osobiście. Nie byłam za to zła, choć powinnam. Uznałam, że gdyby nie ona, nie miałabym okazji do kolejnego spotkania, a cała rozmowa najpewniej by się nie odbyła. Czy warto? Oczywiście, że warto. Ja bardzo mocno w to wierzyłam.

Niedługo po tym, gdy wróciłam do domu, cała przemoczona i zziębnięta, padłam na łóżko, nawet nie oddając się wieczornej toalecie. Chyba zapomniałam, że poza myśleniem o Konanie, miałam też inne rzeczy, o których powinnam myśleć. W domu znów piętrzyły się brudne naczynia, a sterta ubrań gotowych do prania musiała jeszcze trochę zaczekać. Kiedy miałam się tym zająć? Obiecałam sobie, że zrobię to, gdy wstanę i będę robić systematycznie, by nie zaniedbywać obowiązków, które miałam też przecież w domu. Przykryłam się kołdrą i wyluzowałam, by móc, choć chwilę odpocząć. Grube krople deszczu biły o szybę, wybrzmiewając echem w pokoju. Tym razem nie chciałam się wsłuchiwać w ich odgłos. Włączyłam telewizor i przysnęłam. Byłam tak zmęczona, że nawet nie wiedziałam, kiedy zamknęły mi się oczy. W tamtym momencie nie przeszkadzały mi nawet hałasy dobiegające od sąsiada mieszkającego piętro wyżej, który zapewne znów darł się na swoją żonę. Może powinnam była zareagować? Tak byłoby najrozsądniej, bo bierność równała się przecież z przyzwoleniem, ale ja nie miałam na to sił. Opadałam, jak jesienny liść, niesiony przez wiatr. Mogło dziać się wokół wszystko, a ja i tak nie byłabym w stanie ruszyć się z miejsca. Obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi, który dzwonił tak natarczywie, że nie pozwolił mi ponownie zamknąć oczu. Sądziłam, że musiał być to ktoś, kto miał do mnie pilną sprawę, a już najszczególniej o tej porze. Zerknęłam na zegarek, trąc zalepione oczy. Druga w nocy i goście? Musiało stać się coś poważnego. Zwlekłam się z łóżka, otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się widok iście niemożliwy do sensownego wytłumaczenia. Na czarnej wycieraczce stał sam Marcin z jakimś marnym bukiecikiem kwiatów w dłoni. Spojrzał mi w oczy nieco zmieszany, ale widocznie nabuzowany, podstawił bukiet pod nos i wyszeptał:

— Przepraszam...

Nieco zaspana i zdecydowanie nie zorientowana w sytuacji, gapiłam się na niego i te kwiaty, nie mając pojęcia co się do cholery wydarzyło. Nie odzywał się do mnie od kilku dni, wręcz odrzucił mnie, blokując mój numer telefonu bylebym tylko nie była w stanie się z nim skontaktować, a potem niespodziewanie zjawia się w drzwiach mojego mieszkania, nocą, podsuwając mi tulipany pod nos. Sądziłam, że bardziej żenująco już nie będzie, a jednak znów się pomyliłam, gdy zza rogu wyszedł podpity Konan. Zatrzymał się mrużąc oczy, a potem podszedł bliżej, przyglądając się bukietowi kwiatów, które zaczynały drażnić mój nos:

— Co to za przyjemniaczek? — zapytał, marszcząc czoło.

Nie byłam wróżką, ale już wtedy wiedziałam, że za moment może rozpętać się piekło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro