because i realised that

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kelnerka postawiła przed nim niedużą porcję drugiego dania. Wcześniej wcisnął już w siebie rosół, a teraz miał jeszcze przed sobą kotleta z mozzarellą i szpinakiem, a do tego pieczone ziemniaki. Wcisnął to było dobre określenie, bo nie miał ochoty na jedzenie czegokolwiek.

Czuł taki dyskomfort, jakby kawałek tego ziemniaka stanął mu w gardle. I gdy tylko sobie o tym pomyślał, natychmiast odechciewało mu się spożywać posiłku.

Spojrzał na Żywię. Na swoją żonę.
Teraz już żonę.

A ona jakby nagle wyczuwając, że on patrzy na nią odwróciła się w jego stronę.

Tylko chwila wystarczyła, żeby rozszyfrowała wszystko, o co chodzi mężowi.

-Nie stresuj się, już po wszystkim- szepnęła, chyba tylko dlatego, żeby nie zakłócić ciszy panującej na sali, przerywanej odgłosem stukania sztućców o zastawę.

-Jeszcze nie, jeszcze pierwszy taniec- schylił się do niej odrobinę.

-Oj, nie przejmuj się. Ja też nie umiem tańczyć- machnęła ręką i zaśmiała się cicho.

Widząc, że jednak jej krótkie zapewnienie za wiele nie dało swoją wolną ręką potarła szybko jego udo.

Dlaczego ona się nie stresowała? Ewidetnie to ta praca tak na nią działała!
Nie widział jej kiedykolwiek zestresowanej... no dobra, może raz w życiu...


Drzwi do mieszkania otworzyły się z impetem sprawiając, że mało nie wypadła mu łyżka z ręki.

-O przepraszam! Przeciąg!- z głębi korytarza odezwała się Żywia, której młody głos odwrócił głowy każdego z osób siedzących w salonie i spożywających właśnie obiad. -Wchodzę jak do siebie, ale...- i jak to ona, zawsze musiała wpaść w najlepszym momencie.

-Chodź, chodź! Co się stało?!- krzyknęła, przerywając jej ciotka.

Mama, tata, pani Ludwika, która już wyszła jej naprzeciw, no i też on sam, wpatrywali się na nią.

-O Jezu, dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam. Kolejny powód dlaczego powinnam jednak najpierw pukać- zaśmiała się. -Chciałam zapytać, czy jest u pani prąd, czy to u mnie w mieszkaniu coś nawaliło?- najszybszą drogą do sprawdzenia tego, czy był prąd było włączenie światła. Obok włącznika stała akurat pani Ludwika, i faktycznie po załączeniu okazało się, że prądu nie ma także u niej w mieszkaniu.

-Widocznie znowu im się coś poje... zepsuło- szybko zmieniła słownictwo. Ciocia już taka była.

Przez to spięcie, panujące w pokoju nawet nikt nie zauważył, że telewizor przestał grać, chociaż był wyciszony i nie wydawał żadnego dźwięku.

-Zaraz do nich zadzwonię i dziękuję! Smacznego, do widzenia!- zanim zdążyła jeszcze wyjść on wstał od stołu tak energicznie, że uderzył nogami w blat, mało nie wylewając zupy na obrus.

Dogonił ją, gdy już wychodziła.

-Może zostaniesz?- zapytał szeptem, żeby nikt nie słyszał tego, o czym rozmawiał z kobietą. W końcu minęło już trzy lata odkąd się poznali. Czasami zdarzało im się gdzieś wyjść razem, na przykład do sklepu po zakupy, albo zasnąć razem na kanapie podczas oglądania filmu. To już nie było na ich lata, takie siedzenie po nocach.

-Nie no, nie będę wam przeszkadzać- oficjalnie ze sobą nie byli, jak z resztą przez cały czas. Dopiero ślub połączył ich oficjalnym związkiem. Ale skąd mieli wiedzieć co stanie się w roku dwa tysiące dwudziestym dziewiątym.

-Przecież nie przeszkadzasz, nigdy. Zostań, poznasz moich rodziców i może trochę rozładujesz napięcie, bo ja z mamą już nie możemy wytrzymać. Ciotka i tata zajmą się tobą zamiast mordować się wzrokiem- zastanowiła się chwilę. Jeśli miało to zapobiec ogromnej kłótni u Krupków okej, mogła się ostatecznie zgodzić.

-Niech ci będzie. A dobrze wyglądam?- zapytała głupio. Nikt na codzień nie chodził tak ładnie ubrany jak ona.

-Nie gadaj głupot tylko chodź- złapał ją za ramiona i zaprowadził z powrotem do salonu. A ona była spokojna o to, że wygląda dobrze. Jeśli odpowiadał tak, musiało tak być. Znała go doskonale.

Miał rację, dla niego wyglądała jakby właśnie wróciła z miasta, a ona cały dzień siedziała w domu. Słyszał odkurzacz.

-Żywia zostaje z nami- uśmiechnęła się do całej grupy siedzącej przy stole. Młodsza z kobiet odwzajemniła jej serdeczny gest. Faktycznie zauważyła, jak pani Ludwika mierzy morderczym wzrokiem swojego brata, a ten nie pozostaje jej dłużny. -Ciociu, może...

-Sam nalej, nie umiesz?- była teraz zbyt zajęta, żeby nalewać zupę.

Więc sam się tym zajął, nie zwracając uwagi na ciotkę. Żywia podeszła bliżej do stołu i w jak zwykle sposób bardzo formalny podała rękę rodzicom sąsiada.

-Żywia Pilch- przedstawiła się, starając się zapamiętać imiona dwójki nowych osób.

-Żywia jest mechani... z resztą nie wiem kim już ona jest, pogubiłem się gdzieś ze dwa lata temu- machnął ręką stawiając przed sąsiadką talerz zupy pomidorowej.

-Po prostu inżynier- konstruktor w Formule Jeden- uśmiechnęła się, podążając wzrokiem za młodym mężczyzną, który usiadł obok niej. Siedziała przy stole na węższym końcu, tak, że praktycznie oczy każdego mogły być skierowane na nią.

-Ma wielkie przednie skrzydło na ścianie, dostała na awans- aktualnie jej jedynym zmartwieniem było to, by nie zamoczyć rękawów białego swetra w zupie.

-To było cztery lata temu- machnęła ręką. Podał jej solniczkę, po którą chciała dopiero sięgnąć. Znał ją już na tyle, by wiedzieć, że każdą zupę dosalała na talerzu, nawet, jeśli ta była przesolona. Robiła to automatycznie. Mówiła, że gdy mieszkała w rodzinnym domu to jej mama zawsze robiła mało słone zupy pod dziadka, który chorował na nadciśnienie.

-I ma tak dużo kwiatków, że mamo, jak wszedłem do łazienki to nie widziałem łazienki tylko same kwiatki- rodzicielka uniosła brwi, wtedy najmłodsza z kobiet cicho odchrząknęła i zaczęła jeść swoją zupę.

Więc jej syn bywał u niej w mieszkaniu... w łazience. Sama już nie wiedziała czy lepsza łazienka czy sypialnia. To nie było tak, że Żywia zrobiła na niej złe pierwsze wrażenie. Ona po prostu była zszokowana tym, że jej syn poznał kogoś kto był... normalny. To nie była żadna dilerka z milionem kolczyków na całym ciele. To nie była żadna alkoholiczka z tatuażami, ani żadna chora psychicznie dziewczyna... to była normalna kobieta. Elegancka, ładna, z dobrą pracą, stanowiskiem.

-Masz bardzo ciekawe imię- zaczęła po chwili.

-A... Tak, dosyć niespotykane. Pochodzę spod Tatr, może to też dlatego rodzice zdecydowali, aby nadać mi takie imię- uśmiechnęła się.

-O na prawdę? Skąd dokładnie?- zaczęła dopytywać. W tym momencie dopiero Żywia zaczęła się stresować. Nie wiedziała dlaczego to na nią tak działało.

-Z Frydman- to taka miejscowość przy Jeziorze Czorsztyńskim, raczej państwo nie będą wiedzieć. Od Czorsztyna to po drugim brzegu jeziora- kobieta pokiwała tylko głową przecząco. Mężczyzna wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, ale też mało mówiła mu nazwa miejscowości wymienionej przez brunetkę.

-To daleko od Zakopanego?- zapytał jedynie.

-Godzina drogi.

Po tym zapadła cisza, która faktycznie była dość nieprzyjemna. Miała zaczynać już temat o pogodzie, a nawet dotknęła mężczyznę siedzącego obok niej po nodze swoją własną, by to on zaczął coś mówić. Rzucił jej tylko przelotne spojrzenie.

-A długo już mieszkasz w Warszawie?- znów zaczęła kobieta w brązowych włosach.

-Odkąd zaczęłam pracować muszę być bliżej lotniska, przydaje się- znowu kiwnęła głową tylko w geście, że przyjęła to do wiadomości.

-No tak, musi cię nie być długo w domu.

-Czasami nawet miesiąc, ale często są tygodniowe przerwy- rozmowa zaczęła przybierać na dziwnym tonie. -Sezon trwa często od marca do listopada, ale w wakacje jest miesięczna przerwa. No ale w zimę też nie mam niestety wolnego- zaśmiała się.

-A skąd taki pomysł, żeby iść akurat tam?- tym razem zapytał ją mężczyzna.

-Jeśli mam być szczera to...- wzruszyła ramionami. -Nie wiem, po prostu, lubiłam to zawsze i mnie to fascynowało. Skończyłam technikum w Nowym Targu, potem poszłam na studia do Krakowa, kilka lat później jakoś się udało.

I znowu zapadła tamta cisza. W międzyczasie zauważyła, że prąd wrócił, bo telewizor znowu pokazywał sam obraz nie wydając żadnego dźwięku.

Zauważyła, jak jej syn spoglądał na kobietę, która opowiadała o sobie. Nie spoglądał tak na żadną z dziewczyn, które przyprowadzał wcześniej na spotkania z nimi. Może dlatego, że wtedy był małolatem tak samo jak tamte dziewczyny. Teraz może wreszcie wydoroślał.

-To ile się już znacie?- nie wiedziała dlaczego, ale popatrzyła na panią Ludwikę, która kończyła jeść swoją zupę.

-Trzy lata?- zapytała patrząc na sąsiada. Ten jedynie pokiwał głową w uznaniu.

-Dlaczego nic nie mówiłeś o tym, że masz dziewczynę?- zapytała go rodzicielka.

Popatrzył na Żywię, a ona na niego, potem szybko odwróciła głowę, jakby bojąc się dalszego kontaktu wzrokowego. Włupiła się w swój talerz.

Otworzył usta żeby cokolwiek powiedzieć, ale nie chciał tym nikogo urazić ani nie wyjść na idiotę, więc nie zdecydował się na powiedzenie czegokolwiek.

-Bo oni nie są razem- odezwała się ciotka, która właśnie skończyła swoją porcję. Oboje byli jej wdzięczni w tamtym momencie. A szczególnie Żywia.

Dziewczyną.

Nie lubiła tego określenia. W ogóle nie lubiła określenia- związek. Nie kojarzyło jej się to dobrze, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Nigdy nie miała jakichś nieprzyjemnych przeżyć ze swoimi byłymi partnerami, ani nikt w jej otoczeniu. Związek brzmiał, jakby było się czymś związanym. Bez możliwości zrobienia kolejnego ruchu. I chociaż to nie musiało być coś negatywnego, dla niej zawsze kojarzyło się to właśnie tak. Negatywnie.

Dlatego może nigdy nie szukała nikogo. Nie chciała być związana, gdy miała przed sobą karierę w wymarzonej pracy. I to temu chciała się poświęcać. Nie martwić się o to, czy jej chłopak będzie miał wyprane skarpetki lub czy nie zastanie kompletnego chaosu, gdy wróci wyczerpana po pracy do domu.

Zawsze była sama. I tak jej się podobało.
Nie czuła potrzeby bycia z kimś bliżej.

W Warszawie nie miała nawet żadnych znajomych. Jedynie kolegowała się z kilkoma osobami z bloku. Przecież nie wychodziła do pracy nie wspominając już o jakiejś imprezie, jakimś klubie. Nie lubiła tego. Głośnej muzyki i obleśnego zachowania ludzi w środku. Sobą reprezentowała elegancję i nie czuła potrzeby chodzenia po takich miejscach.
Nie czuła potrzeby chodzenia nigdzie indziej niż do sklepów na codzień.

Na wszystko inne nie miała czasu.

-Nie są? A przecież mówiłeś o łazience- zestresowała się jeszcze bardziej.

-No bo nasze pierwsze spotkanie wyglądało tak, że Żywia wyjeżdżała na dwa tygodnie za granicę do pracy i miałem podlewać jej kwiatki w mieszkaniu. Kiedyś ci o tym wspominałem, mamo.

-Ta, jasne!- ciotka zdążyła już odejść od stołu i przemieścić się do kuchni, a potem zabrać od reszty gości brudne naczynia i znowu wrócić do kuchni. -Tylko ostatnio co raz częściej widzę cię u Żywii! Myślisz, że ja tego nie widzę?!

Uśmiechnął się tylko niemrawo. Mama uniosła brew.

-Niedługo to się przeprowadzisz...

To było w planach. U nich wszystko wychodziło tak naturalnie. Nawet nie wiedzieli jak zgadali się o tym, że przecież mógłby wprowadzić się do sąsiadki. Przecież to chociażby wiązało się z tym, że musieliby spać w jednym łóżku, lub jedno na kanapie a drugie na łóżku.

To dlatego Żywia dziś sprzątała. Robiła mu miejsce w szafie.

Ciotka miała po niedzieli jechać na pielgrzymkę. Wtedy mieli dwa dni na przewiezienie wszystkiego do mieszkania kobiety.

-Znaczy... w zasadzie- Żywia popatrzyła na rapera, który zblokował z nią spojrzenie.
Chciała mówić o przeprowadzce.

-W zasadzie spędzamy ze sobą trochę czasu, no ale...

-No ale ostatnio wróciłeś rano- ciotka zlustrowała go wzrokiem. Takim samym jak jego ojca jeszcze z piętnaście minut temu.

-Zasnęliśmy na kanapie, gdy oglądaliśmy film. Nie moja wina, że w telewizji są reklamy- wtedy jedynie dotykali się głowami. Praktycznie to siedzieli do siebie tyłem, daleko od siebie, tyle, że Żywia położyła głowę na jego ramieniu, żeby się oprzeć, a on zrobił dokładnie to samo tylko, że z czubkiem jej głowy.

-Nie mnie jest oceniać co robicie po nocach- wyraz twarzy Żywii zmienił się na tyle, że wyglądało, jakby zmieniła się w pięcioletnią dziewczynkę, która od razu gdy ktoś z otoczenia wspomina o chłopakach krzyczy: Ble! Chłopaki!

Nie miał z tym problemu. Przecież wiedział, że on zareagował podobnie i jego twarz wyrażała to samo zniesmaczenie. Nie chodziło o to, że mieli coś do siebie nawzajem. Oni po prostu byli specyficzni i tworzyli specyficzną, ale prawdziwą relację.

-Na prawdę nam się usnęło- Żywia sama już nie wiedziała, czy pogarsza sytuację czy też polepsza. Raczej to pierwsze.

-Dobra, dobra, tylko jak wyjadę na pielgrzymkę, to proszę z opamiętaniem...

-Ciociu, proszę. Już koniec. Nie jesteśmy w żadnym związku- zdenerwował się trochę. Widział, że Żywia była zestresowana, a ciotka zaczęła gadać głupoty, tak, jakby chciała mu specjalnie dogryźć. Dlaczego nie wybrała sobie taty, tylko padło akurat na niego?

-Wcale.

-Wcale- powtórzył.

-No bo jeszcze nie jesteście, ale już niedługo- wskazała palcem.

-A od kiedy to ciocia tak nas chce swatać? Jeszcze kilka miesięcy temu ciocia była przeciwna- wyrzucił ręce w górę.

-No wiesz, przemyślałam to i owo i jeśli byście się kiedyś chcieli pobierać to bardzo chętnie. Miałabym wreszcie kogoś normalnego w rodzinie- uśmiechnęła się do Żywii, a potem rzuciła spojrzenie swojemu bratu, które aż przeszyło go na wskroś.

-Ciocia gada głupoty takie, że...

-Proponuję się napić- starszy mężczyzna chciał podać nowo poznanej kobiecie kieliszek z winem, ale ona pokiwała przecząco głową.

-Nie piję alkoholu- chociaż w tej chwili, miała o ochotę zapić się, żeby następnego dnia nic nie pamiętać.

Ciotka Ludwika ulotniła się na chwilę do łazienki i to w tamtej chwili zaczęła:

-Głupio wyszło z panią Ludwiką- zaczesała włosy za ucho, chociaż trzymała je materiałowa opaska. Potem złączyła swoje dłonie i położyła na stole.

-Nie przejmuj się, wiemy jaka ona potrafi być- kobieta siedząca po jej lewej stronie złapała za jej przedramię i potarła delikatnie kilka razy.

-Na sto procent nie poznałaś jej jeszcze od tej najgorszej strony- uzupełnił to, co powiedziała, jego żona. -Potrafi być taka upierdliwa, że nie da się z nią wytrzymać- szeptał do niej popijając wino z kieliszka i to dużymi łykami. Widocznie też musiał się stresować.

-No ja niestety poznałem jaka potrafi być- zaśmiał się młodszy, także szeptając cicho.

-Miło cię poznać, jesteś na prawdę wartościową osobą, Żywia- kobieta uśmiechnęła się do niej. -Cieszę się, że kolegujecie się z naszym synem- popatrzyła na męża, który już nalewał sobie następny kieliszek alkoholu. -Masz nadciśnienie.

-Wiem, ale to ze stresu- odpowiedział tylko. Zaśmiała się trochę głośniej. Tak bardzo przypominał jej dziadka!

-Cieszymy się, niezależnie co was tam łączy- machnęła ręką dokańczając swoje poprzednie zdanie, dając donośny akcent na my.

Wtedy już wiedział, że będzie musiał porozmawiać z mamą, jeśli nie z obojgiem rodziców i wszystko im wytłumaczyć.
Bo to nie było tak, że Żywia była jego przyjaciółką no ale przecież nie powiedział jej, że ją kocha. On nie chciał jej tego mówić, ale nie w sensie, że się tego bał. Nie był do cholery nastolatkiem. Po prostu... ona miała to wiedzieć sama.

Z resztą miał przeczucie, że ona już wiedziała.
W końcu nie proponowałaby mu wprowadzenia się do niej, gdyby tego nie wiedziała.


-Wszystko dobrze?- wyrwał go głos żony. Czuł jakby wyłączył się na chwilę. Dziś towarzyszyło mu to szczególnie często.

-Tak, już lepiej. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z moimi rodzicami- zaśmiał się patrząc na nią. Ona jedynie uderzyła go w ramię i też zaśmiała się głośno. Do tej pory potrafiła wyczuć tą żenadę, jaką czuła, gdy wtedy siedziała przy stole.

-Przynajmniej zupa była dobra- wzruszyła ramionami.

Dlaczego wtedy nie rozładowała tego napięcia w tak szybki sposób?

Swoją drogą właśnie był świadkiem tego, jak mama szturchała tatę, gdy ten nalewał sobie kolejny kieliszek wina. W końcu miał nadciśnienie.

// helloooo
wszystko mi idzie zgodnie z planem
więc jeszcze (raczej) trzy rozdziały

następny będzie może trochę
trudniejszy do zrozumienia, bo będzie
więcej o pracy żywii czyli o f1
postaram się,
żeby nie wyszło nic zagmatwane.

tutaj gdy pisałam cały czas
kobieta, mężczyzna, kobieta, mężczyzna
i tak w kółko, miałam wrażenie, że już piszę głupoty xd

do następnego;)

24.08.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro