#10 "I will not hurt you"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziewczyna patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Natychmiast do niej podbiegam, przez co nie upada sama na ziemię. Cooper stoi w miejscu i nie może nic powiedzieć.

- Uciekajcie stąd, proszę. - mówi bardzo słabym głosem - Oni zaraz tu będą.

- Nie zostawię cię tu samej, rozumiesz? Zostanę tu do końca, sprawiając im jak najwięcej kłopotów! - czuję, że nie wytrzymuję i moje oczy wypełniają łzy.

Tesla patrzy raz na mnie, raz na Coopera. On wygląda tak jakby to, co przed chwilą się stało wcale do niego nie dotarło. Oczy dziewczyny stawają się coraz bardziej nieobecne. Spływają z nich samotne łzy. Tesla wznosi wzrok ku górze i po chwili na zawsze nas opuszcza. Słychać armatni strzał. Zaczynam głośno łkać i dziwnie się trząść. Sama nie wiem, co ze mną się dzieje. Zamykam delikatnie powieki zmarłej dziewczyny.

- Przepraszam... - szepczę.

- MJ, uciekaj stąd jak najszybciej. - mówi trzęsącym głosem- Ja ich zatrzymam.

Słyszymy jak zbliżają się karierowcy.

- Zostanę tutaj i cię uratuję - mówię.

- Ty już nie masz po co mnie ratować - mówi łamiąc się.

Podnoszę się ale nagle czuję ukłucie. Coś we mnie trafiło. Patrzę na prawą rękę i widzę wbitą w nią maleńką strzałkę. Natychmiast ją wyjmuję, ale czuję, że do moich żył wdarła się nieznana substancja.

- Dobry rzut, Thena - słyszymy Lustera.

Oni tu już są.

- Cresta, żeby tak zdradzić swoją sojuszniczkę? Myślałem, że grasz fair- play - mówi chłopak spoglądając na ciało Tesli.

- Kończ z nimi - mówi Marchall.

Nagle Cooper mnie łapie i pcha najmocniej jak się da w stronę przełęczy. Nie jestem do końca świadoma, co się dzieje. Chłopak rzuca się w stronę zawodowców.

- Biegnij! Pomścij nas! - krzyczy, a ja widzę, jak więksi zamierzają sobie z nim poradzić.

Przez moment nie mogę się ruszyć. Ale po chwili rozumiem, że nie ma innego wyjścia. Biegnę. Znowu. Uciekam. Słyszę wystrzał z armaty. Straciłam kolejnego przyjaciela. Zabiłam ich obu. Moja głowa potwornie pulsuje.
Dobiegam do rzeki i szybko przez nią przechodzę. Przewracam się w środku, czując jak powoli zanika mi świadomości.
Podnoszę i staram się gnać dalej. Wiem, że jak nie ucieknę, to zginę. Jak zginę, to nie pomszczę moich przyjaciół.
Wbiegam w las. Słyszę kogoś z oddali. Nie wiem, kto to. Obraz zaczyna mi się podwajać i wirować. Próbuję się oprzeć o coś twardego. Ruszam dalej. Wpadam na kogoś.

- MJ, co ty tu robisz?! Uciekaj, oni zaraz tu będą! - krzyczy.

Staram się biec dalej. Nie wiem, czy się poruszam czy stoję. Tracę grunt pod nogami. Świat zaczyna wirować jeszcze bardziej. Czuję straszny ból całego ciała. Niech to się już skończy. Błagam.

***

Otwieram oczy. Jest już jasno. Oślepiają mnie promienie słońca wdzierajace się przez gałęzie drzew. Leżę na ziemi, wśród traw. Co się stało?
Mało, co pamiętam.
Tesla i Cooper nie żyją.
Przeze mnie.
Staram się podnieść, co jest bardzo trudne. Gdy już to robię, w głowie słyszę jedno pytanie. Jak ja tu się znalazłam?
Odwracam się i widzę za sobą spore urwisko.
Pamiętam, że dostałam dziwną strzałką w rękę. Potem wszystko stawało się mniej wyraźne. Gdzieś w odmętach pamięci widzę mnie biegnącą przez las. Ktoś na mnie krzyczał, żebym uciekała dalej. Dalej już zupełnie nie kojarzę co się działo, po za potwornym bólem.
Siedzę tak dłuższą chwilę usiłując przypomnieć sobie resztę. Słyszę szelest krzaków, jakby ktoś tu się zbliżał.
To mogą być oni.
Nie wiem czy uciekać czy tu zostać. W ostateczności biorę do ręki nóż, który leżał obok mnie. Jestem zbyt przerażona by się ruszyć.
Ten ktoś jest coraz bliżej.
Moje przerażenie sięga zenitu.
Zza wysokiego krzewu wychodzi chłopak. To nie Cooper. To nie Luster ani Marchall.
Rozpoznaję w nim mojego towarzysza z Czwórki.
Nie mam pojęcia, czy mogę mu ufać. Czuję też, że jestem bezbronna. Trzymam kurczowo nóż i próbuję się szybko od mięśniaka cofnąć.

- Spokojnie, nie skrzywdzę cię  - mówi Jackson.

Nie odpowiadam mu. Patrzę się na niego dalej przerażonym wzrokiem.

- Nie ufasz mi, co? MJ, wiem co pewnie o mnie myślisz, ale to nie tak.

- Trzymasz z karierowcami - mówię cicho.

- Nie. Już nie. Ja wiedziałem, co oni chcieli zrobić i chciałem was ostrzec. Niestety było już za późno...

- Co się ze mną stało?

- Trafili cię tym paskudztwem. Powoduje zawroty głowy i utratę świadomości. Dostali to od sponsorów, aby mogli w łatwiejszy załatwiać innych trybutów. A ty im umknęłaś. Do tej pory zastanawiam się, jak ty to zrobiłaś.

- Byłam długo nieprzytomna?

- Niezupełnie. Cała akcja działa się przedwczoraj.

Czyli spałam jeden, cały dzień. Cudownie.

- Były jakieś ofiary? - pytam.

- Poza twoim sojusznikami, nikt nie zginął.

Czyli Cooper napewno nie żyje. On powiedział, że nie mam po co go ratować, ze względu na Teslę. Ona była mu bliska. Zbyt bliska. Niewinna, niedojrzała miłość dwojga nastolatków. Oby byli teraz razem w tym lepszym świecie.

- Byłaś w słabym stanie. Musiałaś stąd spaść, nie zdziwię się jeśli w połowie byłaś już nieprzytomna - kontynuuje wskazując na urwisko.

Ten ból mógł się stąd wziąć. Teraz widzę, że jestem cała w zadrapaniach i w siniakach.

- Radziłbym nam już iść, nie wiem czy oni wiedzą, że tu jesteś.

- A od kiedy mamy działać razem? - pytam.

- Nie musimy, ale widzę to jak wyglądasz, żal mi cię. Mogę ci pomóc.

- Skąd mam mieć pewność, że mnie nie zabijesz czy omamisz i dostarczysz zawodowcom?

- Nie trzymam z nimi. Możesz mi zaufać, MJ.

Wciąż nie mam co do niego pewności. Jednak lepiej z nim pójść, niż czekać tu na śmierć. Próbuję wstać, co nie do końca mi wychodzi. Jackson mi pomaga i mnie podtrzymuje.

- Muszę cię przed nimi ukryć. Powinnaś coś zjeść i się napić.

Ruszamy. Chłopak prowadzi mnie w nieznanym mi kierunku. Wygląda tak, jakby znał drogę. Idziemy przez gęsty las. Chyba jesteśmy daleko od łąki.
Na arenie zostało osiem osób. Od ponad doby nie było żadnej ofiary. Muszą się dobrze ukrywać. To ludziom może się nie podobać. Nie zdziwię się, jak niedługo stanie się coś strasznego. Zmiechy.
Idziemy przez dłuższą chwilę, kiedy dochodzimy do małej rzeki. Znajduje się to na skraju gór, więc na pewno jesteśmy daleko od Rogu. Jest tu mała jaskinia i tam mnie prowadzi mój towarzysz.
Kładzie mnie w środku i sprawdza, czy wszystko u mnie w porządku.

- Złowiłem dzisiaj parę ryb, zaraz coś dostaniesz, ale pozwól, że je najpierw upiekę.

Kiwam na to głową. Zaczynam czuć się trochę bezpieczniej. Tu mnie raczej nie znajdą.
Jackson daje mi się napić wody. Zauważam, że jestem strasznie spragniona, a kiedy czuję zapach pieczonej ryby, mój głód również  daje się we znaki.
Zamykam oczy, mimo tego, że spałam przez cały dzień, jestem zmęczona. Raczej psychicznie, choć fizycznie boli mnie całe ciało.
Jackson siedzi przy małym ognisku, podczas gdy ja leżę z zamkniętymi oczami. Słyszymy delikatne, wysokie dźwięki. Spadochron.
Jackson go łapie i otwiera paczkę. Widzę tam bułki z Czwórki i jakieś mniejsze pudełka. Jest też wiadomość od naszego mentora.

Dobrze się nią zajmij, Jackson.
F.

Chyba pisze o mnie. Szybko pożeram dwie bułki.

- Ta są jakieś maści. - Jackson wskazuje na małe pudełka - Mogę?

Kiwam głową, a on rozsmarowuje lepkie substancje w miejscu ukłucia, zadrapań i siniaków na moim ciele. Nie mija chwila, a czuję lekkie pieczenie, po czym ono mija i następuje przyjemne chłodzenie.

- Dziękuję - mówię cicho, na co chłopak lekko się uśmiecha.

- Ryby chyba są już gotowe, chcesz usiąść? - kiwam głową.

Chłopak z łatwością pomaga mi się podnieść i oprzeć o skałę. Podchodzi do ognia i wraca z ładnie upieczonym mięsem z ryby.

- Jedz.

Jemy. Mamy do tego też bułki z naszego Dystryktu, co jeszcze bardziej przypomina mi o domu. Mamy tu mały kawałek Czwórki.
Kończymy posiłek, a Jackson postanawia przedstawić mi strategię zawodowców. Oczywiście to, co zna nim jeszcze "był" w ich sojuszu.
Z tego, co chłopak mi opowiada, wnioskuję, że są to ludzie, którzy w większości najpierw myślą, a potem działają. Nie działa to na naszą korzyść. Mamy trudnych przeciwników.
Poza nami i trójką zawodowców na arenie znajdują się jeszcze chłopak z Trójki i Jedenastki oraz dziewczyna z Dziewiątki. Karierowcy zapewne ich szukają, ale musieli się naprawdę dobrze ukryć. A może ich nie szukają? Sama nie wiem, co oni mogą sobie myśleć. Wiem tyle, że ja i Jackson musimy coś wymyśleć, aby ich przechytrzyć.
Zaczynam myśleć o Tesli i Cooperze. Nie mogę się pogodzić z myślą, że ich już nie ma. Do mnie to nie dociera. Wciąż mam nadzieję, że jak wyjżę na zewnątrz, to zobaczę ich razem ćwiczących rzuty nożami. Tak krótko ze sobą spędziliśmy czasu, a ja się tak do nich przywiązałam. Wiem jedno, że nie mogę pokazać ludziom i organizatorom, że jestem w tak kiepskim stanie. Muszę coś dzisiaj zrobić. Udowodnić, że to co się stało, nie zniszczyło mnie tak bardzo.
Myśląc o tym wszystkim nie zauważam, że zasypiam.

Budzę się gdzieś w środku lasu. Oglądam się wokół i słyszę, że ktoś się zbliża. Zza krzewu wychodzi mój mentor.

- Tak bardzo przepraszam, że cię zostawiłem - mówi, po czym pomaga mi wstać.
- Ale przecież, nic się nie stało, Finnick - mówię szybko.

Chłopak zaczyna mnie ciągnąć.

- Chodź, muszę cię ukryć, aby oni cię nie znaleźli - mówi.

- Nie rozu...

- Nic teraz nie mów, tu może być podsłuch.

Nie odzywam się więcej, tylko posłusznie idę z nim przez las. Wędrówka nie zajmuje długo. Dochodzimy do takiej samej jaskini przy rzece, jak ta do której doszłam wraz z Jacksonem.
Finnick każe mi się położyć.

- Już myślałem, że cię stracę - mówi cicho.

Patrzę na niego, nie mija chwila, a jego usta znajdują się przy moich.

Budzę się. Jacksona tu nie ma. Miałam sen z Finnickiem. On mnie w nim pocałował. On? Miałam sen, w którym całowałam się z moim mentorem. To było...dziwne. Finnick Odair? Ale to przecież był tylko sen. To nieprawda, to się nie wydarzyło. A może chciałabym, żeby było inaczej?

- Już wstałaś! Poszedłem trochę w las, pozbierać trochę jedzenia i szukać jakiegokolwiek tropu zawodowców - Jackson właśnie wchodzi do jaskini przerywając moje przemyślenia.

- W porządku, i jak? - pytam.

- Ani śladu. Chyba nigdy nie byli w tej części i dobrze.

Postanawiam w reszcie się podnieść i stanąć o własnych siłach. Mój towarzysz niepokoi się trochę i pyta, czy napewno chcę to robić. Ja wiem, czego chcę. Pokazać, że ja się jeszcze trzymam.
Daję radę. Nie wiem czy to skutek tych maści czy może dobrej dawki snu, ale czuję, że mogę teraz wszystko. Wychodzę z jaskini i patrzę na rzekę i wszystko, co mnie otacza. Może wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz uważam, że jest tu dosyć ładnie. Zanużam nogi w zimnej orzeźwiającej wodzie. Cudownie. Nagle coś przykuwa mój wzrok. Na jednym z głazów leży broń. I to nie byle jaka. Jest to trójząb. Jackson zauważa moje zainteresowanie przedmiotem.

- Tak, zdecydowałem się go wziąć. W końcu jestem z Czwórki - mówi.

Ja jedynie kiwam na jego słowa głową. Podchodzę do broni i spoglądam na chłopaka pytającym wzrokiem.

- Jasne, spróbuj - odpowiada.

Biorę trójząb do ręki i zamachuję się parę razy. Jest idealnie wyważony. Udaje mi się nim złowić, a raczej przebić, jedna rybę.

- Nieźle - chwali mnie chłopak.

Uśmiecham się na jego słowa.

- Będąc z zawodowcami, zabiłeś kogoś? - pytam.

- Nie, nie chcę zabijać - odpowiada.

- Rozumiem cię, tyle, że śmierć Tesli to była moja wina - spuszczam wzrok.

- Co się dokładnie w tedy stało?

- Gdy mieliśmy już im uciekać, Tesla weszła w moją pułapkę. To ją zabiło. Zawodowcy byli już za blisko, a Cooper się za mnie poświęcił.

- Przykro mi, MJ. Tutaj niestety to na tym polega. Nie można się przywiązywać.

- Oni byli dla siebie czymś więcej niż przyjaciółmi - mówię cicho, a chłopak patrzy na mnie ze zdziwieniem.

- To smutne. Niesprawiedliwe. Nikt nie zasługuje na taki los.

- Niestety im nie sprzyjał - nie chcę po raz kolejny się rozpłakać.

Nie mogę tak żyć tymi wspomnieniami. Ich już nie ma i nic z tym nie zrobię. Ja muszę wygrać dla nich. W duchu obiecałam im, że ich pomszczę.

- Trzeba uzbroić nasz teren. Niestety większość została przy naszym namiocie. Przydałby się drut i lina - mówię do Jacksona.

- Coś się znajdzie. Możesz się zająć pułapkami, ja ci pomogę.

Robiąc i wymyślając pułapki, zapominam na chwilę o moim poległych sojusznikach. Jackson nie jest do końca w tym dobry. Powiedziałabym, że nawet to zabawne, jak wspólnie zawiązujemy liny przy drzewach. Chłopak, chcąc mnie rozweselić, opowiada śmieszne historie ze swojego życia.

- I potem całą winę zrzuciłem na brata - mówi wesoło, po czym się uśmiecham.

- Nie miałeś żadnych wyrzutów sumienia? - pytam.

- Nie, może z biegiem czasu. Ja dobrze wiem, że należało się temu szkodnikowi.

Oboje się trochę śmiejemy. Jednak widzę w Jacksonie smutek. Nie dziwię mu się. Jak myślę o rodzinie to automatycznie robi mi się przykro. Ja wiem, że jest opcja już nigdy ich nie zobaczenia.

- Robi się już późno - stwierdza chłopak.

Na arenie słychać hymn Panem. Żadnych ofiar. Aż podejrzane jest to, że organizatorzy nic z tym nie robią. Coś czuję, że to stanie się niespodziewanie. A może jeszcze wymyślają, co zrobić, aby widzom się podobało. Wzdycham. Zobaczymy.

- O czym myślisz? - pyta chłopak.

- Nie wydaje ci się podejrzane, że nic się nie dzieje?

- Cóż, trochę... Uważaj, bo wykrakasz.

- Ja mówię poważnie, podejrzewam, że niedługo coś się stanie.

- Może i masz rację. Na razie chodź, zjemy coś.

Kierujemy się do jaskini. Pieczemy ryby i rozmawiamy o różnych rzeczach. Opowiadam mu, jak to było, kiedy mój brat wypadł z łodzi będąc z ojcem na rybach. W tedy to było śmieszne.

Po sytej kolacji, jestem zmęczona. Ale mój towarzysz musi być jeszcze bardziej zmęczony po tym całym dniu, więc wykłócam się o to, żebym ja dziś stała na warcie. Chłopak niechętnie się godzi i idzie spać.

Siedzę już tak dłuższą chwilę, ale widzę, że Jackson chyba nie może zasnąć. Przewraca się z boku na bok cały czas. W końcu jednak wstaje i do mnie podchodzi.

- Nie ma opcji, żebym zasnął - mówi.

- To siadaj, ja też nie chcę spać - odpowiadam.

- Jestem cały czas niespokojny, że coś lub ktoś gdzieś tu chyha, a my nie mamy o niczym pojęcia.

- Zawsze mam takie myśli, ale to jest do przyzwyczajenia. Nie miałeś takiego mniemania, kiedy jeszcze byłeś z karierowcami, co?

- Może, sam nie pamiętam. Ale po tym, co dziś powiedziałaś jestem jeszcze bardziej niespokojny. Boję się, że rano obudzą nas, chwilę przed śmiercią, zmiechy czy coś.

- Rozumiem, jest też taka możliwość. Ale nie zapominaj o tym, że umiesz władać bronią. Może wcale nie obudzą nas na chwilę przed śmiercią.

- Po tym to już napewno nie zasnę. Gdzie jest trójząb?

Uśmiecham się na jego słowa. A to dziwne. Powinnam tak samo jak on, umierać z przerażenia. Ale jestem na to obojętna. Skąd taka postawa? Nie mam pojęcia.

- Na prawo - odpowiadam z uśmiechem.

----
And 10 rozdział! Kurczę, to dla mnie naprawdę dużo. Dziękuję wszystkim, którzy to czytają i na to głosują. Kocham Was<3
Ostatnio chodzi mi po głowie ff z HP, ale tego jest w cholerę dużo na Watt. Mimo wszystko czytałbyś/abyś coś takiego?
Dajcie znać, czy historia MJ się Wam podoba.
Mam nadzieję, że wszystko u Was gra i widzimy się w następnym rozdziale!
~Rue<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro