#11 Water

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oboje z Jacksonem zasnęliśmy. Było to dosyć nieodpowiedzialne, według mnie. Ale rano nie obudziły nas żadne zmiechy, więc dzień zapowiada się cudownie.
Sztuczne słońce zapewnia wysoką temperaturę. Mój towarzysz jeszcze śpi. I dobrze, odpoczynek dobrze mu zrobi. Ja siedzę nieruchomo i patrzę to na chłopaka, to na rzekę. Słyszę cichy szum wody. Wbrew pozorom jest tu bardzo ładnie, mogę na chwilę zapomnieć, po co znajduję się na arenie.
Jak to możliwe, że tak niedawno byłam w towarzystwie dwojga ludzi, których już nie ma na tym świecie? Nie zrozumiem tego. Zostaną po nich tylko wspomnienia. Jeśli będzie mi dane stąd się wydostać, to nie pozwolę, aby pamięć o tych odważnych nastolatkach zaginęła. Nie zasługują na to. Po prostu nie wszystkim zawsze sprzyja los.

- Dzień dobry - słyszę Jacksona.

Uśmiecham się w jego stronę.

- Widzisz? Los nam sprzyja, bo żadne zmiechy jeszcze nie przyszły.

- A co powiesz na innych gości?

- W sensie?

- Karierowcy - odpowiada chłopak.

- Myślałam, że to może my złożymy im wizytę - odpowiadam z uśmiechem.

- Chyba nie lubią zbytnio odwiedzin. Ale jak tak bardzo chcesz, to możemy wymyśleć jakiś spisek - chłopak odwzajemnia uśmiech.

- Podoba mi się takie rozumowanie. Ale najpierw śniadanie.

Jackson też uważa, że bez choćby kęsa bułki, nigdzie się nie ruszy. I o wilku mowa. W tej chwili właśnie leci do nas spadochron. Jak widać, Finnick miał rację. Łatwo o sponsorów. Chciałabym wiedzieć, jak duży miał w tym udział.

Mentor zostawił nam wiadomość, która w pewnym sensie nas o czymś przestrzega.

Trzymajcie się razem. Ludziom nie podoba się ten brak ofiar. Dzisiaj
wszystko może się wydarzyć.
F.

"Wszystko może się wydarzyć". Czy my się przypadkiem nie zbliżamy do końca Igrzysk?

Standardowo ze spadochronem dostajemy bułki w kształcie ryb i parę leków. Jackson radzi mi, żebym je wzięła razem z jedzeniem i wodą. On robi tak samo. Może trudno mi było to zauważyć, bo w końcu samopoczucie to ostatnie, co tutaj mnie obchodzi, ale po wzięciu leków czuję się tak, jakby wracały mi siły.

- Czuję się znacznie lepiej, a ty? - pyta mnie chłopak.

- Ja też. Co sądzisz o wiadomości Finnicka?

- Spodziewam się czegoś mocnego od organizatorów. Mieli dwa dni na zastanawianie się, co zapewni nam najbardziej widowiskową śmierć - odpowiada z niesmakiem.

Po jego słowach przypomniałam sobie o tamie. Niby do czego miałaby służyć, jak nie do spowodowania powodzi? Może zaleje nas jakimś potwornym kwasem, który spowoduje bolesne rozpuszczenie się naszych ciał? Ale potrzebny byłby zwycięzca. A co jeśli nikt by nie uciekł przed przerażającą cieczą? A może to po prostu woda?

- Mam wrażenie, że zbliżamy się już do końca - mówię w końcu.

Widzę, że Jackson nad czymś rozmyśla. Jakby sam sobie to wszystko powoli tłumaczy.

- Bo zbliżamy się do końca. - odpowiada mi po długiej przerwie - Musimy działać, nim będzie za późno.

Z początku sama nie wiem, o co mu chodzi, ale po chwili rozumiem, że chłopak mówi o karierowcach. Co jeśli oni już coś spiskują?

- No to mów. Jakieś pomysły?

- Więc... Pomyślałem sobie, że trzeba by ich gdzieś zwabić. Nastawić tam na nich pułapkę. Dosyć prosty plan, ale może być skuteczny.

- Gdyby rozstawić pułapki przy prawie każdej drodze, to mogłoby się udać. Albo zwabić ich w jakąś dziurę, gdzie nie mieliby możliwości ucieczki?

- Może to być jedna z atrakcji - chłopak się uśmiecha, na co odpowiadam mu tym samym.

- Trzeba by znaleźć takie miejsce. I jak chciałbyś ich zwabić?

- Myślę, że duży ogień będzie najbardziej owocny.

- To może ruszajmy w takim razie - proponuję.

- A jesteś w siłach? Wiesz, dopiero wczoraj się obudziłaś i ja nie mam pojęcia, czy ta substancja nie spowodowałaby u ciebie omdlenia.

- Nic mi nie będzie. Po dzisiejszych lekach, czuję się znacznie lepiej.

- Łapię cię za słowo. - patrzy na mnie z troską - W takim razie w drodze będziemy zbierać materiały na opał. Ja wezmę plecak, żeby cię nie obciążać.

Uśmiecham się do niego. Wcale nie musi tak robić, ale ja wiem, że jest uparty. Przed wyruszeniem jeszcze wykłócam się o to, żeby wziąć przynajmniej topór do obrony. Chłopak stwierdza, że czymś muszę się chronić. On bierze trójząb, bo w końcu tutaj to jego broń. O to się nie awarantuję, chociaż skrycie to ja chciałabym wziąć to narzędzie.

Podczas wędrówki, jesteśmy bardzo czujni. Nie mamy pewności, że zawodowcy nas nie podsłuchali i  śledzą. Idąc, nic słyszę, więc to dobry znak. Wchodzimy w gęstszą część lasu. Za wiele nie widzę, po czym stąpam i muszę być czujna. Jednak chyba nie jestem wystarczająco czujna.

- Uważaj! - Jackson chwyta mnie od tyłu i ciągnie.

Okazało się, że znajduje się tu pokaźnej wielkości dół.

- Dzięki. - mówię cicho - To jest idealne. Spadając, można sobie coś złamać.

- To będzie to miejsce. Nie jesteśmy za blisko areny, więc trzeba będzie rozpalić dwa ogniska. Możemy się umówić, kto które.

- W porządku. Bierzmy się do roboty.

Na początku zajmujemy się przykryciem wgłębienia. Może i nie wygląda to wiarygodnie, ale biegnąc bardzo łatwo to pomylić z normalnym podłożem lasu. Tymbardziej tutaj mało co widać, bo las jest bardzo gęsty. Następnie ja wiąże pułapki. Wykorzystuję do tego wiele rzeczy, które znajduje w drzewach. W Czwórce uczymy się wiązać węzły. Niektóre są naprawdę skomplikowane, dzięki temu zyskujemy przewagę. Pułapki utworzone tymi węzłami działają w równie zawiły, ale i skuteczny sposób. Poświęcam trzy noże, na moją słynną pułapkę, która zabiła Teslę. Natychmiast wyrzucam tą myśl z głowy. Nie mogę teraz nad tym się zastanawiać. Tu wchodzi w grę moje życie i możliwość zwycięstwa. A dzięki temu pomszczę śmierć moich przyjaciół.

- No nieźle. Chyba tutaj wszystko jest gotowe, nie? - odzywa się Jackson.

- Racja, teraz trzeba wybrać miejsca na ogień.

- A to raczej najłatwiejsza część, jeśli nas nie złapią. Trzeba by zlokalizować karierowców. Może wcale nie są przy Rogu.

Zgadzam się z nim. Widzę, że on zna drogę. Idziemy więc w stronę polany. Oczywiście bierzemy ze sobą gałęzie na opał, jeśli tam nic nie ma.

Gdy dochodzimy do Rogu, widzimy, że nasi wrogowie się tam znajdują. Nie szukają innych trybutów. A to dziwne. Czekają na najgorsze? Nikt ich nie ostrzegł, że zaraz tu się może roztrzygnąć wczesny finał? Nie mogę ich rozgryźć.

- Świetnie. W takim razie, jak będą tu cały czas siedzieć, to może nam się uda - słyszę cichy głos Jacksona.

- Zatem chodźmy, trzeba zdążyć.

Cofamy się nie za daleko. Zawodowcy muszę zobaczyć dym. Wszystko układamy i staramy się być jak najciszej. Mimo, że nie jesteśmy blisko Rogu, zawsze należy być czujnym. Potem idziemy w kierunku drugiego ogniska. Tutaj też nam idzie wszystko równie sprawnie.

- Myślę, że dobrze będzie, jak ty się zajmiesz tym drugim. - mówi chłopak - Będzie to bardziej bezpieczne. Ja się zajmę tym pierwszym.

Z początku chcę się wykłócać o to, że potrafię sobie poradzić i też mogę  podpalić ognisko bliższe polany. Jednak stwierdzam, że nie ma teraz czasu na tego typu sprzeczki. W odpowiedzi na jego słowa po prostu kiwam głową.

- Trzeba też coś wymyślić w razie niepowodzenia. Jakiś znak, jakieś pomysły?

Zastanawiam się przez moment. Po chwili wpadam na jedną myśl.

- Krzyk tu nie wchodzi w grę. Możemy zostawić jakąś rzecz w pewnym miejscu, na przykład kawałek drutu w dziupli tego wielkiego drzewa tam. - wskazuję mniej więcej drogę do pierwszego ogniska - Jeśli misja się powiedzie, to będziesz musiał go stamtąd zabrać i czym prędzej się ukryć przed karierowcami. Jeśli drut będzie wciąż na miejscu, ja będę wiedzieć, że coś tu nie gra.

- Dobra, ustalmy, że jeśli po około dziesięciu minutach znajdziesz drut na miejscu, to masz się nie pakować w stronę Rogu. To może być zbyt niebezpieczne, jasne?

Kiwam głową na odpowiedź.

- Jeśli się nie uda, to kieruj się w stronę naszej jaskini.

- W porządku.

- Nie traćmy więc czasu - mówi chłopak.

- Jackson! - mówię, gdy już ma zamiar się odwrócić - Uważaj na siebie, dobrze?

On uśmiecha się na moje słowa. Podobnie było z Cooperem, gdy on się żegnał z Teslą. Zaczynam mieć coraz gorsze przeczucie, że to się nie uda.

- Spokojnie, poradzę sobie.

I odchodzi. Adrenalina zaczyna we mnie rosnąć. Czuję, że jest to jedna z poważaniejszych akcji. Kryję się wśród gęstych gałęzi drzewa. Tam chyba jest najbezpieczniej. Cały czas mam nadzieję, że Jacksonowi wszystko idzie jak po maśle.

Postanawiam się wspiąć wyżej. Wychylam głowę ponad las. Patrzę w kierunku, gdzie powinno się znajdować pierwsze ognisko. Nagle widzę, że pojawia się dym. To mi daje znak, że już czas.
Szybko schodzę na ziemię i ruszam w kierunku drzewa z dziuplą. Wkładam tam rękę i...

Drut nadal tu jest. Coś musiało się stać. Nie mam pojęcia co, może nakryli go karierowcy. Ale żadnego armatniego strzału jeszcze nie było, a gałęzie widoczne zostały zapalone.
Natychmiast ruszam w kierunku mojego ogniska i rzucam w nie parę rozpalonych zapałek.

Gdy mam ruszyć w stronę jaskini, coś mi jednak mówi, żebym pobiegła w przeciwną stronę. Nie wiem, czy nie przypłacę tego życiem, ale w mojej głowie siedzi teraz myśl, że nie mogę stracić kolejnego sprzymierzeńca.

Biegnę więc w stronę ogniska Jacksona. Czuję jak we mnie pulsuje adrenalina. Oni tu gdzieś mogą być.

Staję na moment i się rozglądam. Słyszę nagle świst i nagle koło mojego ucha przelatuje nóż trafiając w pień drzewa za mną. Natychmiast odwracam się w kierunku, z którego ów nóż nadleciał. Ona tam jest. To Thena. Natychmiast biorę ostrze z drzewa i ustawiam się w pozycji bojowej.

- Nie tym razem skarbie. Już cię mam - mówi, a ja mam wrażenie, że każde jej słowo ocieka jadem.

- Tylko spróbuj - staram się brzmieć jak najgroźniej.

Dziewczyna patrzy na mnie śmiejąc się kpiąco. Nie pójdę dalej, jeśli się jej nie pozbędę. Zawodowczyni nie daje mi chwili na zastanowienie, tylko odrazu na mnie rusza.

Jest koszmarnie zdeterminowana. Pcha mnie na pień drzewa, po czym po raz kolejny rzuca nożem w moją stronę. Robię skuteczny unik. Razem wkraczamy w potworny taniec śmierci. Widzę w jej oczach przerażającą chęć mordu.
Nie trać rozumu. Znajdź jej słabe punkty.
Zaraz tu się przyda walka wręcz. Thena chce mnie położyć na ziemię, ale ja nie daję się tak łatwo znokautować. Gdy chce mi zadać cios nożem, których ma przy sobie niewiadomo jak wiele, z jej ust wydobywa się zdeterminowany, bojowy okrzyk. Nie da łatwo za wygraną. Jest zwinna, przez co mi też trudno zadać jej cios toporem lub nożem.

W końcu wpadam na pomysł. Specjalnie ruszam plecami na pień drzewa. Thena zamiast we mnie rzucić nożem, rusza w moją stronę chcąc użyć swojej siły. Gdy jest wystarczająco blisko i chce zadać cios ostrzem, mi udaje się ją kopnąć jak najmocniej. Dziewczyna wściekle wzdycha i upada na ziemię.
Teraz. Teraz jest twoja szansa.

Zanim Thena się podnosi ja rzucam nożem w jej kierunku. Dostaje w klatkę piersiową. Widzę jak jej oczy sie rozszerzają.
Pierwsza świadoma śmierć.
Dziewczyna pada, a na arenie słychać armatni wystrzał.

Czuję piekący ból przy uchu. Pierwszy rzut bronią musiał o mnie zahaczyć. Biegnę dalej, zabierając parę noży zmarłej. Nie jestem świadoma tego, co właśnie zrobiłam. Ja idę ratować Jacksona.

Docieram do pierwszego ogniska. Nikogo tu nie ma. Biegnę w kierunku polany i widzę coś, czego nie chciałam widzieć. Marchall w dziwny sposób trzyma Jacksona, przez co on nie może uciec. W tej chwili nie myślę racjonalnie, biegnę w ich kierunku.

- No pięknie! Widzę, że sobie z nią poradziłaś. Czyli jednak coś umiesz. Może z nami teraz pooglądasz widowisko? - Luster mówi mając na twarzy przeraźliwy uśmiech.

- Co tu robisz?! Miałaś odrazu biec... - Jackson nie może dokończyć, bo Marchall trzyma go za gardło.

- Jackson, ty nas zdradziłeś. Dobrze wiedziełeś, że na nią polowaliśmy. Chyba wiesz co teraz nastąpi?

- Nie zrobisz tego! - krzyczę.

- Takie tu są zasady skarbie. Zwycięża najlepszy - mówi Marchall, po czym Jackson ponownie, z marnym skutkiem, próbuje się wyrwać.

Chcę ruszyć na nich, ale dobrze wiem, że są ode mnie więksi i mam nikłe szanse na powalenie kogokolwiek z zawodowców.
Luster przeraźliwie się śmieje i podaje miecz Marchallowi. Ten również wydaje się zadowolony z tego, co tu zaraz nastąpi. Widząc jak chłopak unosi ostrze, nie wytrzymuję. Nie obchodzi mnie to, że mnie mogą teraz załatwić.

Rzucam się w stronę Marchalla, ale zostaję natychmiast odepchnięta i przytrzymana przez Lustera.

Widzę jak głowa Jacksona zostaje odcięta od tułowia.

- NIE!

Zawodowcy wymieniają tylko kpiące spojrzenia. Ciało mojego sojusznika bezwładnie opada na ziemię. Nie wierzę w to, co widzę. Moja głowa przeraźliwie pulsuje.

- A mogłaś uciec. - mówi Luster - Teraz już nic nie zrobisz. Ktoś tu musi wygrać.

Marchall też podchodzi w moją stronę.

- Wielka strata. Co sobie wszyscy pomyślą, że syrenka została tak brutalnie zabita? - mówi chłopak przesłodzonym głosem.

Zamykam oczy oczekując na najgorsze. Tak będzie wyglądał marny koniec Marley Jane Cresta. W głowie pojawia mi się obraz załamującej się matki, płaczącej Annie. Co oni sobie pomyślą? Finnick też obiecał, że wrócę do domu.

Nagle jednak czuję, że ziemia zaczyna się trząść. Karierowcy też wyraźnie to poczuli, więc nie mam żadnych omamów. Wstrząsy stają się coraz bardziej gwałtowne. Luster aż jest zmuszony mnie puścić, więc ja korzystam z okazji i odrazu cofam się od niego jak najdalej.

Po chwili słyszymy potężne pękanie.
Tama. Odwracam się w jej stronę. Tak jak myślałam. W naszym kierunku nadciągają ogromne fale wody. Powódź.

Moi towarzysze odrazu rzucają się w ucieczkę.
To woda, masz przewagę. Większość tu nie umie pływać.
Ja również zaczynam biec w przeciwna stronę. Zaczynam wspinać się na jedno z wyższych drzew, co przy wstrząsach sprawia trudność.

Gdy docieram na górę, zanim zdążam się rozejrzeć wokół, ciecz uderza we mnie pod wielkim ciśnieniem. Przez moment dryfuję w jej głębiach nie wiedząc co się dzieje. Wyraźny wystrzał z armaty budzi moją świadomość. Wypływam na powierzchnię i z głośnym dźwiękiem wdycham powietrze.

Rozglądam się wokół. Wszędzie woda, pełno wody. Widzę wystające czubate  kawałki. To muszą być góry. Coś mi mówi, abym natychmiast płynęła w stronę najwyższego szczytu. I tak robię. Gdy jestem coraz bliżej dostrzegam chłopaka, który ze sporą trudnością próbuje pokonać wodną drogę.

Jestem od niego znacznie szybsza. Udaje mi się dotrzeć na skraj góry. Coś mi tu jednak nie gra. Chłopak nagle zostaje pociągnięty w dół. Towarzyszy temu jego przerażający krzyk. Widzę, że jego ciało zostaje rozszarpywane przez... Nawet nie wiem czym są te istoty. Wyglądają jak potworne połączenie rekina z jaszczurką. To zmiechy. Organizatorzy popisali się w tym roku.

Krzyki chłopaka ustają i widzę, jak wokół jego szczątek woda zmienia natychmiast barwę na krwistą czerwień. Zmiechy płyną w moją stronę, co budzi we mnie przerażenie. Odrazu wchodzę na szczyt, byle jak najdalej od tych strasznych stworzeń. Oby nie chodziły po powierzchni. Z tego co widzę, nie mają czegoś, co wyglądałoby jak nogi. Całe szczęście.

Rozglądam się po szczycie. Jest tu stroma część, po której można zjechać prosto w paszcze zmiechów.

Nagle coś łapie mnie za gardło. Ćwiczyłam takie chwyty w Ośrodku Szkoleniowym, więc udaje mi się wyswobodzić. Odwracam się i widzę Lustera.

- Nie pozwolę ci znowu uciec - mówi przeraźliwie.

Widzę, że jego ręka mocno krwawi. Musiał się zmierzyć ze zmiechami.

- Czekam na twój ruch, Czwórka!

Na arenie rozlega się kolejny armatni strzał. Jest nas coraz mniej.

Chłopak nie daje mi się namyśleć, tylko odrazu na mnie rusza. Całe szczęście, że przez ten cały czas kurczowo trzymałam w ręce nóż. Podejrzewam, że to będzie ostateczna walka.

Słyszymy znowu armatni strzał. Więc doszliśmy do finalnej dwójki. Nie mogę się poddać.

Też się rzucam w jego stronę, przez co walka jest naprawdę zawzięta. Cały czas są wymieniane wymachy brońmi. Chłopak jednak pokazuje przewagę nade mną powodując, że tracę równowagę i upadam.

Rzuca się w moją stronę, przez co ja się bronię przeturlaniem. Luster razem ze mną. Kopię go jak najmocniej powodując, że on wpada na stromą część góry. Chłopak traci równowagę i ześlizguje się z krzykiem w stronę jaszczuro- rekinów.

Wstaję nie patrząc na to, co tam się dzieje. Słyszę jego agonalne wrzaski, co informuje mnie o tym, że umiera w wielkich męczarniach. Nawet nie chciałam, żeby tak skończył. Nikt nie zasługuje na coś takiego. Teraz nie mogę już z tym nic zrobić. Ryki chłopaka ustają, a wraz z nimi słychać, ostatni na tej arenie, armatni wystrzał.

Zaczynam tracić świadomość. Nie jestem w stanie rozróżnić rzeczywistości od moich myśli.

- Panie i panowie! Oto zwyciężczyni Siedemdziesiątych Głodowych Igrzysk!

Słyszę, że wesoły głos mówi coś więcej, ale nie jestem już w stanie tego wyłapać. Ostatnie co czuję to to, jak upadam na ziemię.

------
Także tak, nasze igrzyska dobiegają końca. Jeśli oczekiwaliście czegoś dłuższego to przepraszam! Czytałam na wiki, że te igrzyska były jednymi z najkrótszych, a ja i tak je trochu wydłużyłam hihi. Oczywiście ścięcie głowy trybuta z Czwórki i powódź na arenie też się zgadzają z kanonem. Ale czy nasza bohaterka też straci rozum?
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie gra i widzimy się w następnym rozdziale!
~Rue<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro