#12 Welcome To Your Life

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Próbuję otworzyć oczy, ale natychmiast oślepiają mnie jasne światła. Zamykam je i próbuję otworzyć znowu. Dzieje się to ponownie. Dopiero za trzecim razem i po paru mrugnięciach, mogę coś zobaczyć.

Leżę w łóżku. Całkiem wygodnym łóżku. W białym, pustym pomieszczeniu. Widzę, że na przeciwko mnie znajdują się drzwi. Jestem potwornie wykończona, sama nie wiem czym. Skąd ja się tu znalazłam?

Byłam na arenie. A może wciąż się na niej znajduję i mam jakieś omamy? Próbuję sobie przypomnieć, co się stało.

Luster, walka, zmiechy, woda. Jackson i Marchall. Ich przerażające uśmiechy.

Próbuję się natychmiast podnieść. Ale nie mogę. Jestem unieruchomiona. Przypięta pasami do tego przeklętego łóżka. Zaczynam szybciej oddychać, co przeradza się w panikę.

- Hej! - wychrypiam najgłośniej, jak potrafię - Pomocy! Ktokolwiek!

Nie słyszę żadnej odpowiedzi, co budzi we mnie złość. Zaczynam się szarpać z pasami. Przeraża mnie to, że nie mogę nic zrobić.

Drzwi się otwierają i widzę w nich jakąś obcą mi osobę. Trzyma w rękach tacę, a na niej widoczne są naczynia i sztućce.

- Gdzie ja jestem? Co to jest?

Kobieta mi nie odpowiada. Co tu się dzieje? A może to awoksa? Sprawia, że łóżko się podnosi, przez co znajduję się teraz w pozycji siedzącej. Kładzie przede mną tacę na wysuwanym stoliczku. Nadal się nie odzywając i nawet na mnie patrząc, wychodzi.

Siedzę tak przez chwilę zrezygnowana. Niczego się, póki co, nie dowiem. Patrzę na jedzenie. Nie wygląda jakoś bardzo apetycznie, ale czuję, że jestem trochę głodna. Podnoszę, nieskrępowane i podpięte do kroplówki, ręce i biorę w nie sztućce. Potrawa sama w sobie nie jest najgorsza. Powoduje, że zaspokojam swój głód. Po igrzyskach wszystko wydaje się luksusem.

Gdy kończę jeść, do pokoju ponownie wchodzi kobieta i zabiera pustą tacę. Jej milczenie działa mi na nerwy.

- Proszę, powiedz mi coś! Gdzie ja jestem?!

Ona znowu nic nie odpowiada i wychodzi. W tej chwili nie obchodzi mnie to, że nie mogła nic mówić. Nie mogę stąd uciec. Czuję się jak w pułapce. Próbuję się wyrwać z marnym skutkiem. Z mojego gardła wyrwał się nawet stłumiony krzyk.

Przez mój napad złości zaczynam płakać. Tak długo nie mogłam płakać, że teraz z siebie wszystko wyrzucam. Nie wiem, czy normalne jest to, co się ze mną teraz dzieje, ale to mnie nie interesuje. Wiedząc, że nie mam szans na wydostanie się z tego pustego pokoju, kładę się. Przez kroplówkę do moich żył wpływa jakaś substancja.

Powoduje u mnie senność. Pomału zanika mi świadomość, a łzy pojedyńczo i powoli lecą po policzkach. Nawet nie zauważam, kiedy zasypiam.

***

Znowu otwieram oczy. To nie był sen. A może to koszmar, z którego nie mogę się wybudzić? Dalej jestem w tym przeklętym pomieszczeniu i leżę w tym łóżku. Zamykam oczy i głęboko oddycham. Przeraża mnie to, że cały czas muszę tu tkwić bez możliwości ucieczki.

Wcześniejsza sytuacja się powtarza. Do pokoju ponownie wchodzi awoksa z jedzeniem na tacy. Tym razem się już do niej nie odzywam. I tak wiem, jaki to miałoby skutek. Zjadam posiłek i znowu tkwię tu sama jak palec.

Drzwi dzisiaj otwierają się jednak ponownie. Widzę w nich kobietę. Na oko w średnim wieku, z czarnymi, prostymi i średniej długości włosami. Ma na sobie biały fartuch i uśmiecha się w moją stronę.

- Witaj, MJ. Jestem doktor Vesper. Pracuję tu jako psychiatra.

- Jak ja się tu znalazłam?

- Moja droga, zostałaś zwyciężczynią tegorocznych Igrzysk. Znajdujesz się teraz w Kapitolu, jesteś tu już bezpieczna.

- Dlaczego muszę tu być?

- To normalne. Zwycięskich trybutów zawsze trzeba doprowadzić do zdrowia po takich przeżyciach. Wiem, że może to być dla ciebie wszystko trudne. Według naszych obserwacji, padłaś ofiarą stresu pourazowego. Ale ja postaram się, jak najlepiej, tobie pomóc.

Stres pourazowy? Aż tak ze mną źle? Doprawdy nie sądzę, że to powód, dla którego muszę leżeć przypięta do łóżka.

- Czy to konieczne, abym musiała tu być w takiej pozycji? - próbuję, aby ton mojego głos brzmiał jak najmilej.

- Takie są procedury. Dzisiaj jeszcze będziesz mogła stanąć na nogach, jeśli badania będą pozytywne.

Nie wiem, co oni widzą złego w moim zdrowiu. Myślę, że gorzej na mnie wpłynie ciągłe leżenie. Skąd ci ludzie mogą mieć na to takie antidotum? Nie zaczynam jednak żadnych protestów, bo ta kobieta stwierdziłaby, że oszalałam i znowu sprawiliby, że zasnę.

- Przyszłam do ciebie, aby porozmawiać. Jak się czujesz? Jest ci tu dobrze? - wydaje się nawet miła, chyba że tak trzeba mówić do osób mojego pokroju.

- Bywało lepiej. Jestem strasznie zmęczona.

- Jeśli chcesz jeszcze pospać to w porządku. Ja mogę zarządzić, aby cię uśpiono.

- Nie! - natychmiast się podrywam - Nie. Tak jest mi dobrze.

- Rozumiem, spokojnie. Połóż się, tak będzie ci wygodniej. O, widzisz? Znacznie lepiej. Zobacz, co dla ciebie przyniosłam.

Doktor Vesper wyciąga z kieszeni jej białego stroju małą piłeczkę. Podaje ją do mojej ręki.

- Masz za sobą trudne przeżycia, co jest zrozumiałe. Gdy bedziszz odczuwać strach lub panikę, ściśnij tą piłkę i powoli oddychaj. Będziesz się znacznie lepiej czuła. Spróbuj.

Po jej nakazaniu, ściskam piłeczkę w mojej dłoni. Rzecz zabawnie się ugniata. Na jej widok się uśmiecham, co kobieta odwzajemnia.

- Czy jest coś z czego chciałabyś mi się zwierzyć? Coś ci leży na sercu? Mi możesz zaufać.

- A dlaczego miałabym to robić? - mój chwilowy, dobry chumor znika.

- Dla twojego zdrowia. Nie warto tłumić w sobie emocji, a tymbardziej ty nie powinnaś tego robić. To jak, chcesz coś mi jeszcze powiedzieć?

- Nie, chcę wstać z tego łóżka.

- Tego ci nie mogę niestety obiecać. Wszystko zależy od wyników.

Doktor Vester posyła mi ciepłe spojrzenie. Jej obecność zaczyna działać mi na nerwy, co chyba ona odczuwa.

- Cóż, myślę, że narazie to wszystko. Chcesz porozmawiać o czymś jeszcze?

W odpowiedzi kręcę głową.

- W takim razie, do zobaczenia później, MJ.

- Do widzenia.

Kobieta wstaje, uśmiecha się do mnie ostatni raz i wychodzi. Szczerze, to nie chciałam być taka nie miła. Sama do końca nie wiem, co się ze mną dzieje. Wcześniejszy napad złości i płacz też nie był u mnie zwyczajnością. Może z moim zdrowiem wcale nie jest tak dobrze, jak mi się wydaje? To wina Igrzysk, Kapitolu i tych wszystkich pacanów, którzy zarządzają tym wszystkim.

I znowu zostaję tu sama. Mam do dyspozycji piłeczkę, którą dała mi kobieta. Po krótkiej zabawie w zgniatanie przedmiotu, zaczyna mi się nudzić. Nie czuję się tu najlepiej. Chciałabym wyjść na świeże powietrze, porządnie się go nawdychać. Nie mogę się doczekać powrotu do Czwórki i czucia morskiej bryzy.

Ale jak to będzie teraz wyglądać? Wygrałam igrzyska. Wątpię, aby moje życie wróciło do normalności. Zapewne przeprowadzę się, wraz z moją rodziną, do Wioski Zwycięzców. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że to naprawdę ładne miejsce. Finnick i Mags staną się moimi sąsiadami. Dziwne uczucie. Ciekawe, co ten chłopak teraz robi? Myślami wracam do mojego snu z nim, kiedy byłam jeszcze na arenie.

To było naprawdę dziwne uczucie. Nigdy nie myślałam o Finnicku w taki sposób. Owszem, z wyglądu mi się podobał, jak z resztą większości dziewczętom w kraju, ale z charakteru zawsze był dla mnie czubkiem. Czubkiem, który wszędzie szuka atencji. Jednak po tym, jak udzielał mi mentorskich rad, zmieniłam zdanie na jego temat. Podczas naszych rozmów nie był już tym wścibskim nastolatkiem, a dojrzałym mężczyzną. I te jego tajemnice, ta kobieta będąca w tedy w naszym pokoju. Finnick stał się o wiele bardziej tajemniczy niż mi się wydawało.

Z rozmyśleń wyrywa mnie ponowny dźwięk otwieranych drzwi.

- Twoje wyniki są w normie. Chodź, trochę się przejdziesz - mówi doktor Vesper.

Za nią widzę jeszcze dwóch, innych pracowników. Ja nic nie mówię. Nie ukrywam, że jej wiadomość mnie rozweseliła. Zostaję rozpięta z pasów i mogę teraz swobodnie usiąść na łóżku. Kroplówka również zostaje odpięta od wenflonu.

Ja sama próbuję się podnieść z łóżka. Po ciągłym leżeniu nie jest to łatwe. Widzę, że jestem cały czas obserwowana przez trójkę, jakby się martwili, że za chwilę odrazu zemdleję. Tak się jednak nie dzieje. Mija parę chwil i mogę już delikatnie poruszać się o własnych siłach.

Wychodzę z doktor Vesper na długi korytarz. Kobieta prowadzi mnie przez labirynt tych pomieszczeń, aż trafiamy na przeszklone przejście między budynkami. Widzę wielki, rozpościelający się widok Kapitolu, skąpanego w świetle zachodzącego słońca. Wygląda całkiem nieźle. Widzę masę ludzi przemieszczających się po kolorowych chodnikach, pędzące samochody i pociągi. Wszędzie widać pośpiech i stres.

- Już ci lepiej, moja droga? - pyta mnie psychiatra.

- Zdecydowanie. Wie pani, kiedy będę mogła opuścić szpital?

- Prawdopodobnie jutro. Pojutrze czeka cię ceremonia u samego prezydenta Snowa i wywiad z Caeserem Flickermanem.

Świetnie. Naprawdę, wprost nie mogę się doczekać.

- Chciałabym już wrócić do mojego Dystryktu.

- Tego się po tobie spodziewałam. Raczej po wszystkim wrócisz, ale prawdopodobnie będę cię odwiedzać, aby badać stan twojego zdrowia.

To również mnie nie pociesza. Już się nie pozbędę Kapitolu z mojego życia. Będę cały czas przez nich kontrolowana, czy tego chcę czy nie. Nie ma już odwrotu.

Nasza przechadzka trwa dalej. Udało mi się nawet wyjść na balkon. Na dworze jest o wiele przyjemniej niż w szpitalu. Tam panuje nienajmilsza atmosfera. Nieprzyjemny zapach i poważne miny lekarzy.

Doktor zaprowadza mnie już do mojego pokoju, a raczej mojej celi więziennej, pod pretekstem późnej godziny. Oczywiście ląduję w łóżku. Kroplówka zostaje ponownie do mnie podpięta. Na szczęście pasy już mnie nie krępują. Może mi wierzą, że nie zrobię żadnej głupoty. Gdy delikatnie się poruszam do moich żył wpływa lek przeciwbólowy, powodując u mnie senność. Powieki natychmiast mi ciążą, a ja powoli odpływam.

***

Budzę się ponownie. Boli mnie głowa. Znowu w tym przerażająco białym pokoju. Oby dzisiaj udało mi się z niego uciec. Podnoszę się. Udaje mi się samej odpiąć kroplówkę, po czym przechadzam się po pomieszczeniu. Przez myśl przechodzi mi pomysł, aby po prostu z niego wyjść przez drzwi.

Podchodzę do nich i naciskam powoli klamkę. Delikatnie je pcham, ale nic się nie dzieje. Zamknięte. Jestem tu zamknięta. Mój oddech zaczyna przyspieszać. Szarpię się z drzwiami, ale one ani drgną. Chce mi się płakać z bezmocy. Czuję strach. Ktoś może zaraz spróbuje mnie tu zagłodzić na śmierć.

- Pomocy! - krzyczę.

Nikt ani nic mi nie odpowiada. Zaczynam szybko krążyć po pustym pokoju. Na podłodze widzę małą piłeczkę, którą dała mi wczoraj doktor Vesper. Natychmiast się po nią rzucam. Szybko ją ściskam i kulę się pod ścianą z podkulonymi nogami. Boję się.

Drzwi się otwierają i wchodzą pielęgniarze. Idą w moją stronę chcąc mnie zapewnie podnieść i znowu przypiąć do łóżka.

- Nie! Nie, proszę! Ja niczego nie zrobiłam!

Szarpię się, aby za wszelką cenę mnie nie podnieśli. Jestem niestety na to za słaba. Już zostaje delikatnie, ale i stanowczo położona na łóżku. Towarzyszą temu moje krzyki. Do pomieszczenia wbiega doktor Vesper.

- Nie, moi drodzy, zmiana planów. Żadnych usypiaczy.

Mężczyźni mnie puszczają, a ja odrazu uciekam pod ścianę.

- Spokojnie, skarbie. - podchodzi do mnie kobieta - Chodź, już nic się nie dzieje.

Doktor wyprowadza mnie z pomieszczenia. Jestem przerażona, chcę uciec z tego przeklętego szpitala. Kobieta prowadzi mnie do czegoś w rodzaju stołówki. Tam mnie namawia do zjedzenia czegoś. Niechętnie ruszam jakąś dziwną potrawę.

- Dzisiaj już wychodzisz. To było małe nieporozumienie.

Jej słowa mnie uspokajają. Nareszcie, wyjdę stąd. Zjadam szybciej jedzenie i wychodzimy ze stołówki. Trafiam do łazienki, gdzie zajmują się mną pielęgniarki. Zostaje umyta i przebrana w normalne ubrania.

Potem zostaje prowadzona w nieznanym mi kierunku. Są tu duże, przeszklone drzwi. Dostrzegam znanych mi ludzi. Jest tu Bonnie, Cynthia, Ophelia, Iris Tobias oraz Felicia. Natychmiast ruszam w ich kierunku. Mogłam przecież już nigdy ich nie spotkać.

Bonnie absolutnie nie kryje radości na mój widok.

- Jak cudownie cię widzieć, skarbie! Jesteś taka odważna, zasługujesz na wszystko, co najlepsze!

Kobieta mnie przytula, co odwzajemniam.

- Nasza piękna syrenka! Jak dobrze, że możemy cię nadal ubierać! - mówi uradowana Ophelia.

- Za każdym razem nam imponowałaś, moja droga! - cieszy się Tobias.

- Jesteśmy tacy dumni, MJ! - przytula mnie Iris.

Mimo, że są oni częścią kapitolińskiego życia, nie umiem kryć szczęścia na ich widok. Ludzie, którzy naprawdę mi pomogli. Zawsze już będą zajmować specjalne miejsce w moim sercu. Na koniec odwracam się do głowy pełnej jaskrawo - zielonych loków.

- Wiedziałam, że trafiłam na przyszłą zwyciężczynię. Pokazałaś nam wszystkim, na co cię stać mała - mówi szczerze się uśmiechając.

- Nawet nie wiecie, jak dobrze mi was widzieć. Dziękuję wam!

Doktor Vesper jeszcze przeprowadza rozmowę z Bonnie. Na tym się już nie skupiam. Zajmuję się słuchaniem "niesamowitych" historii z życia mojej ekipy przygotowawczej.

Znajduję się tu teraz nie myśląc, o tym co przeżyłam. Gdzieś nie dociera do mnie, że nasz kraj właśnie stracił dwadziesta trzy młode osoby w ciągu ostatnich dni. Wierzę, że zaraz zobaczę poważnego Jacksona, zarozumiałego Coopera i uroczą Teslę.

I w tedy widzę go. Idzie w naszą stronę oczywiście w towarzystwie wielu ludzi. Większości z nich nawet nigdy nie widziałam na oczy, ale teraz zaczynam nowe życie. Jako zwycięzca czeka mnie dużo nowego.

Wiele zachwyconych oczu wpatruje się w Finnicka. Pojawia się tu wiele dziennikarzy. Nie dociera do mnie to, co tu się dzieje. Dziewiętnastolatek podchodzi do mnie ze swoim typowym uśmiechem. Ludzie zaczynają się do nas przepychać.

- Moja zwyciężczyni. - mówi - Gdyby było mnie na to stać, powiedziałbym coś znacznie lepszego. Chodźmy stąd, ty potrzebujesz spokoju.

- MJ Cresta! Jakie to uczucie - wygrać igrzyska?!

- Cieszysz się z przyniesienia dumy swojemu Dystryktowi?!

- Co zamierzasz zrobić po wygranej?!

- Jakieś plany na przyszłość?!

- Co na to twoja rodzina?!

Ludzie nawzajem się przekrzykują. Wprawia mnie to w zdenerwowanie.
Staję bliżej Finnicka, mając nadzieję, że wyciągnie mnie z tej sytuacji. On bardzo dobrze sobie w tym wszystkim radzi.

- Kochani, MJ jest bardzo zmęczona. Proszę o wyrozumiałość!

Całą naszą grupą ruszamy w stronę wyjścia. Przy tym jesteśmy obstawiani przez Strażników Pokoju. Natarczywi dziennikarze nie dają za wygraną, ale udaje nam się od nich oderwać. Wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy od tego nieszczęsnego szpitala.

Przez całą drogę się nie odzywam. Za to moi towarzysze o czymś zawzięcie rozmawiają. Nie zwracam na to uwagi. Siedzę oparta o szybę i patrzę w wysokie, kolorowe wieżowce. Dojeżdżamy do Ośrodka Szkoleniowego.

Trzeba się oczywiście znowu przedrzeć przez tłumy ludzi. Gdy nam się w reszcie udaje, idziemy w kierunku windy, z której trafiam do mojego poprzedniego pokoju.

Mogłam już nigdy tego nie zobaczyć. Los jednak chciał mi sprzyjać

-----
Mam nadzieję, że nie przynudzam. Ten rozdział ma w pewnym sensie uspokoić po tamtym nagłym finale Igrzysk. Nasza główna bohaterka zaczyna nowe życie, jako zwyciężczyni Siedemdziesiątych Głodowych Igrzysk - jak sobie z tym poradzi?
Mam nadzieję, że Ci się podoba i się widzimy w następnym!
~Rue<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro