|Prolog|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ran wyglądał na zadowolonego.

Bardzo zadowolonego.

Jego usta były wykrzywione w delikatnym i leniwym uśmiechu, a fiołkowe oczy błyszczały, jak u dziecka, które dostało wymarzoną zabawkę. W pięknych tęczówkach widniało również odrobinę szaleństwa. Dodawało mu to dzikości i wprawiało innych w niepokój. Ran często prezentował się w ten sposób i dla większości osób w tej chwili nie wyróżniał się niczym szczególnym. Uśmiech zawsze czaił się na jego twarzy, niezależnie od tego, czy krew zdobiła jego skórę i ubrania. Nawet jeśli miewał paskudny dzień i równie okropny humor, wciąż jego wargi wyginały się i nie zdradzały prawdziwych uczuć.

Haitani Ran zawsze wyglądał pięknie i niebezpiecznie.

Jedyną osobą, która potrafiła dostrzec u niego najmniejszy szczegół, był jego młodszy brat — Haitani Rindō. Nic mu nie umknęło, kiedy zobaczył Rana. Krew na twarzy starszego brata zaniepokoiła Rindō najmniej. Niemal codziennie byli nią pobrudzeni, więc widok czerwieni nie robił na nich żadnego wrażenia. Za to błysk w oku i uśmiech oznaczały złe wieści. Oznaczało coś, z czym Rindō nie chciał mieć nic wspólnego, coś, co mogło doprowadzić Rana do ruiny i coś, co mogło zainteresować Sanzu i Manjirō.

Oczywiście, że chodziło o nią.

Rindō westchnął ciężko i poszedł za swoim bratem, który ściągnął zabrudzone rękawiczki. Otworzył drzwi do łazienki, podszedł do zlewu i zaczął zmywać krew z dłoni i twarzy. Spojrzał na odbicie Rindō, który stał za nim i z widocznym zmęczeniem czekał, aż w końcu się otworzy i mu o wszystkim opowie. Już teraz wiedział, że ani trochę mu się to nie spodoba.

— Spotkałem ją — wyznał i zaśmiał się zachrypniętym głosem.

— W takim stanie? — zapytał Rindō i przyjrzał się dokładniej bratu. Jego ubrania nadawały się do spalenia.

Ran nie zawsze czerpał przyjemność z pozbawiania ludzi życia. W końcu nie był jak Sanzu, który czerpał dziką rozkosz z torturowania ludzi i kąpania się w ich wnętrznościach. Ran i Rindō preferowali sposoby, które nie zostawiały za sobą tyle bałaganu. Nie nosili przy sobie broni dla ozdoby. Ran w przeciwieństwie do Rindō, czasami lubił wyżyć się brutalny sposób i poświęcić więcej czasu ofierze. Zwłaszcza jeśli miała ona jakiś związek z nią.

— Oczywiście, że nie. Nie chcę, żeby wzięła mnie za jakiegoś potwora. — Ran potarł kciukiem zaschniętą krew na policzku, aby się jej pozbyć. — Jeszcze nie.

— Nie zostawiliśmy jej w spokoju, żeby była bezpieczna?

— To był twój pomysł. Poza tym nic gorszego niż ja jej nie spotka.

Rindō westchnął i pokręcił zrezygnowany głową. Nie zamierzał wtrącać się w życie brata, ani pomagać mu w podejmowaniu decyzji. Był dorosły. Mógł zrobić wszystko, co zechciał, a Rindō tylko by stał i przyglądał się w milczeniu. Pozwoliłby sobie również na przewrócenie oczami i wyzywanie Rana od idiotów. I chociaż nie chciał tego przyznać, wiedział, że gdyby poprosił go o pomoc, zrobiłby to bez wahania.

— Rób, co chcesz. Nie będę się wtrącał.

Ran patrzył na odbicie młodszego brata w lustrze, jak odchodzi, a kiedy w końcu zniknął z pola widzenia, starszy Haitani wyprostował się i wyciągnął z kieszeni zdjęcie. Widniały na nim dwie kobiety, z czego jedną nienawidził, a drugą darzył silnymi uczuciami. Ran rozerwał zdjęcie na pół, oddzielając od siebie przyjaciółki. Jedną połówkę schował z powrotem do kieszeni i wyjął zapalniczkę. Drugą połowę podpalił i przyglądał się z uśmiechem, jak zdjęcie płonie, a postać znienawidzonej przez niego kobiety znika w płomieniach.

Nie zamierzał dłużej przyglądać się bezczynnie, jak szczęśliwe razem były.

Nie zamierzał dłużej widzieć uśmiechu na ustach [_], która znalazła szczęście.

Szczęście, z którym nie miał nic wspólnego.

Korekta: ShiroiHiganbana

Krótki prolog, kolejne rozdziały będą dłuższe, przez co czas oczekiwania będzie również dłuższy. Ale obiecuję, że będzie warto czekać <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro