1. Kolejny rok w Hogwarcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam!

Po dłuższej nieobecności, po raz kolejny zjawiam się na Wattpadzie. Tym razem z zapowiedzianą, drugą częścią fanfiction "Więcej niż podpis". Mam nadzieję, że się cieszcie. :) Jeśli zdarzyłby się ktoś, kto nie czytał, proponuję zacząć do powyżej zapisanej części. ;)

Zanim zaproszę do lektury, trochę was pomęczę swoim monologiem, ale jakoś to przeżyjecie. XD

Po pierwsze, ogromnie cieszę się z powrotu. Stęskniłam się za pisaniem, czytaniem waszych nie raz dramatycznych lub śmiesznych komentarzy, burzliwych dyskusji i oczywiście trzymaniem was w napięciu po urwaniu rozdziału w najlepszym momencie. (Za bardzo uwielbiam te chamskie polsaty 😇 ).

Po drugie, jeśli chodzi o publikację rozdziałów, to muszę uprzedzić, że będzie ona niereguralna. Jestem po egzaminach technicznych, ale przede mną jeszcze sporo nauki i maturka. *wzdycha ciężko* A ponieważ pisanie mnie odpręża, nie zawieszam niczego i piszę dalej.

Po trzecie, jeśli już mowa o publikowaniu rozdziałów, to bardzo was upraszam o powstrzymanie sie od komentarzy typu: "Kiedy next?", "Za ile rozdział?" i wszystkie inne pytania o tym znaczeniu. Doceniam wasz zapał do czytania, ale muszę mieć czas na napisanie i poprawienie kolejnych części. Nie wiem, jak często będą publikowane. Raz może co tydzień, a raz może co kilka dni, albo dłużej. Trudno mi to określić. Rozdział jak się pojawi, to będzie. 😆 Proszę więc i cierpliwość.

Po czwarte, chętnie poprawiam wskazane błędy i literówki. Hahaha. Piszę najczęściej na telefonie, więc czasem moja klawiatura bezczelnie olewa literówki lub chamsko zmienia mi wyrazy, których nie zna. 😂

A teraz... Cóż zostało mi zaproszenie was do czytania. XD

Pozdrawiam i życzę miłej lektury!

LadyPrince2001

⋇⋆✦⋆⋇ 

Niezliczone świece wisiały w powietrzu nad czterema długimi stołami, zastawionymi roziskrzonymi złotymi talerzami i pucharami. Wielka Sala jak zawsze robiła wrażenie nie tylko swoim wyglądem, ale i atmosferą jaka w niej panowała. Radosne śmiechy studentów wypełniały przestrzeń wraz z rozmowami toczonymi przy stołach. Dzieciaki opowiadały o spędzonych wakacjach, co robili, jakie miejsca odwiedzili, chwaląc się najróżniejszymi przygodami, jakie miały miejsce latem. Inni, tacy jak Hermiona Granger wyrażała swoje podekscytowanie, opowiadając, jakich wspaniałych rzeczy będą się uczyć w tym roku. Oczywiście Gryfonka była praktycznie jedną z niewielu zadowolonych z czekającej ich nauki, bo inni, tacy jak Seamus Finnegan, woleli raczej myśleć o planowaniu psot, a nie nauce.

Powyżej szczebiotających uczniów znajdowało się zaczarowane sklepienie, które zawsze odzwierciedlało niebo, a jarzyło się miliardami gwiazd. Cyntia zawsze miała słabość do podziwiania zaczarowanego sufitu, który śmiało mógł konkurować z tym prawdziwym. Wyglądał równie niesamowicie, jak prawdziwe nocne niebo, które często podziwiała podczas spacerów ze swoim mężem, Severusem. Cyntia Snape była raczej nie wysoką kobietą o bladej, mlecznej cerze i platynowych włosach za łopatki, które opadały falami na jej plecy. Jej oczy miały kształt migdałów, a tęczówki były w kolorze ciepłej, szmaragdowej zieleni o głębokim odcieniu, a usta były pełne i blade, drgające w delikatnym uśmiechu lub zamarznięte z powadze. Tak widzieli ją wszyscy, niewtajemniczeni w plan ratowania jej przed ostrzałem nienawiści. Jej prawdziwa tożsamość mogłaby doprowadzić ją do śmierci czy to ze strony Czarnego Pana, czy zwykłych obywateli czarodziejskiego świata, którzy nie powracali zza grobu. Otóż tak naprawdę Cyntia Snape to tak naprawdę Lily Evans, którą rzekomo pogrzebano w zimnej mogile te jedenaście lat temu. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało, taka była właśnie prawda. Lily Evans nie zmarła tamtej feralnej nocy w Dolinie Godryka. Dlaczego? Jak to było możliwe?

Odpowiedź jest niezmiernie prosta.

Miłość.

Miłość pozwoliła jej przeżyć, ponieważ silne uczucie jej magicznej diady, było większe niż śmierć i miało moc jej się przeciwstawić. Takim sposobem klątwa zabijająca utraciła większość swojej mocy, sprawiając, że Lily Evans zasnęła dziesięcioletnim snem, budząc się dopiero po dekadzie. Jednak jej przebudzenie było utajnione dla całego świata, a wąska grupa osób, która została w to wtajemniczona, zadbała, by Lily była bezpieczna. Albus Dumbledore wymyślił plan, który miał zapewnić jej bezpieczeństwo, a jego głównym ogniem był nikt inny jak Severus Snape. Był on jej najlepszy przyjacielem z dzieciństwa. Takim cudem oboje skończyli razem w związku małżeńskim, który mimo początkowych burz i starć, razem zdołali przekuć w coś WIĘCEJ NIŻ podpis.

Cyntia wróciła myślami do Wielkiej Sali, czując, jak jej mąż gładzi delikatnie kciukiem jej dłoń pod stołem. Na usta Cyntii wpłynął lekki uśmiech, przeznaczony tylko dla niego, zanim powróciła do obserwacji. Jednak podziwianie sufitu nie było jedynym, co robiła podczas uczty. Toczona rozmowa przy stole nauczycielskim, była równie ciekawa, co zaczarowane sklepienie.

- ... Nie widzę, Harry'ego, Albusie. Pana Weasley'a też nie ma. - mówiła zmartwiona Pomona, zerkając na Wielką Salę. To nie było coś, co trudno było zauważyć. Rozkosmana burza włosów zawsze wyróżniała się jakoś z tłumu w taki czy inny sposób. - Nie powinien przyjechać z innymi uczniami?

- Powinien. - przyznał Albus, spokojnym wzorkiem obserwując salę. Dyrektor wyglądał, jakby nieobecność Wybrańca nie była dla niego zaskoczeniem.

- Może nadal stoi na stacji King's Cross, oczekując specjalnego pociągu dla Wybrańca. - złośliwy głos wtrącił się do rozmowy, jak zawsze mając drwiącą nutę w sobie. Nie było to dla nikogo niczym nowym, bowiem ten typ już tak ma. Profesor Severus Snape to wysoki mężczyzna o bladej twarzy, haczykowatym nosie i mającym czarne włosy, siegajace do lini podbródka. Jego oczy były również czarne o wyrazistym spojrzeniu bez emocji na pierwszy rzut oka. Ale jego żona doskonale wiedziała, jak czytać z czarnych tęczówek, jako jedyna znając mężczyznę tak dobrze.

Gilderoy Lockhart zaśmiał się pruderyjnym śmiechem, przez co kilku nauczycieli - w tym Mistrz Eliksirów i jego żona - rzucili mu dziwaczne spojrzenie.

- Ma pan naprawdę orginalne poczucie humoru, profesorze. - powiedział Lockhart, ukazując przy tym wszystkim swoje lśniące zęby. Naprawdę fascynująca umiejętność...

- Zadziwiające słowa z ust kogoś, kto śmieje się z byle czego. - powiedziałam chłodno Mistrz Eliksirów. Gilderoy udawał jakby wcale nie była do wredna uwaga tylko dobry żart, chociaż jego mina przez chwilę była zbita z tropu. Szybko jednak nadrobił to "czarującym" śmiechem w stylu Lockharta.

- A nie mówiłem!

- To nie jest śmieszne, Severusie. - zauważyła Poppy, zwracając się do Mistrza Eliksirów, wychylając się zza Cyntii i rzucając młodszmu koledze karcące spojrzenie, które na nim nie robiło najmniejszego wrażenia. Zdążyła tym samym zamknąć buzię Severusowi, zanim ten rzuciłby Lockhartowi jakiś snape'owski komentarz, który poszedłby drugiemu mężczyźnie w pięty.

- A czy twierdzę, że tak? Po prostu stwierdzam fakty, bo znając arogancję Pottera, rozpieszczony smarkacz myśli, że ma jakieś specjalne względy. - powiedział ironicznie Mistrz Eliksirów z paskudnym grymasem skrzywienia.

- Nie przesadzaj, Severusie. Nikt Harry'ego nie rozpieszczona. - Dumbledore wtrącił spokojnie, czym zyskał piorunujące spojrzenie profesora eliksirów.

- I mówi to ktoś, kto dwa miesiące temu przyznał bachorowi punkty za łamanie zasad. Jesteś świetnym przykładem sprawiedliwości, Albusie. - prychnął Snape. Nadal był oburzony tym, jak niesprawiedliwie został potrafowany jego Dom.

- Przyznaj, że nadal jesteś zły z przegranej Slytherinu. - zasugerował rozbawiony dyrektor, jakby wcale nie widział nic złego w swoim zachowaniu.

- To nie ma nic do rzeczy...

- Naturalnie nie byłby problemu, gdy Gryffindor wygrał, ale uczciwie pracując przez cały rok. - doprecyzowała Cyntia, doskonale wiedząc, o co chodzi Severusowi.

- Dokładnie. - zgodził się Severus.

- To akurat prawda. - powiedziała Poppy. - Te punkty nie powinny być brane pod uwagę.

- Och daj spokój, Poppy...

- Jak mówi przysłowie: "Co było a nie jest, nie pisze się w rejest". Nie roztrząsajmy tego. Gryffindor wygrał i koniec. - odezwała się Sinastra. Wyglądała na zadowoloną ze zwycięstwa Gryfonów, a z porażki Domu Węża. Negatywne nastawienie profesor numerologii do Ślizgonów nie było dla nikogo nowe, zwaszcza Severusa.

- Przyznaj się, profesor Sinastro, że jesteś zadowolona z przerwania zwycięskiej passy mojego Domu. - powiedział sarkastycznie Mistrz Eliksirów.

- Ależ oczywiście, że nie! - zaprzeczyła niewinnie Aurora. - Po prostu cieszę się radością uczniów.

- Akurat...

- Uspokójmy się, moi drodzy. - Dumbledore zabrał głos, uspokajając którąś z kolei dyskusje na ten konkretny temat. - Za chwilę Minerwa przyprowadzi pierwszorocznych i może Harry oraz pan Weasley będą wśród nich.

- Albo dalej leci magicznym samochodem. - mruknął szyderczo pod nosem Mistrz Eliksirów, pamiętając czytany przed ucztą powitalną artykuł w Proroku Wieczornym. Oczywiście nie miał dowodów, że Złoty Chłopiec faktycznie mógł brać w udział w tym absurdalnym incydencie, ale jak znał ród Potterów, to było jak najbardziej możliwe. W końcu w tej rodzinie pakowanie się w kłopoty było dziedziczne razem z arogancją i wiecznie rozkosmanymi włosami.

- Może nie brali w tym udziału. - powiedziała cicho Cyntia do Severusa, który patrzył na jakieś miejsce przed sobą. Oczywiście zbieg zdarzeń był zastanawiajacy, ale... Nie wszystkiemu musiał być winny Harry, chociaż nie raz psocił i robił głupie żarty.

- Może. - odpowiedział Severus równie cicho. - Ale moja intuicja mi mówi, że to nie jest zbieg wydarzeń. A z reguły się nie mylę. - Cyntia jedynie kiwnęła lekko głową i spojrzała na Wielką Salę, gdzie studenci wyczekiwali pojawienia się przyszłych uczniów Hogwartu, a dla Severusa kolejnych małych gnomów, które musiał nauczyć eliksirów.

W pewnym momencie uwagę Mistrza Eliksirów przykuł błysk światła za oknami, na który inni nie zwrócili uwagi. Mężczyzna zmrużył lekko oczy, przyglądając się tajemniczemu blaskowi, który zaraz skojarzył mu się z reflektorami samochodu... Oby jego intuicja się myliła, bo jak Potter i Weasley faktycznie przylecieli zaczarowanym Fordem Anglia, to zrobi wszystko, by wyrzucić smarkacze z Hogwartu na zbity pysk. A w najlepszym wypadku może spierze oboje po tyłku na kwaśne jabłko linijką i może odechce im się wydurniania.

- Dokąd idziesz? - zapytała Cyntia, gdy mężczyzna wstał ze swojego miejsca. Wlepiła w niego ciekawskie spojrzenie zielonych oczu.

- Muszę coś sprawdzić. - odpowiedziała zdawkowo.

- Iść z tobą?

- Jeśli chcesz. - może to nawet dobrze, że z nim pójdzie... Możliwe, że właśnie jej obecność uratuje smarkacze od uduszenia przez Mistrza Eliksirów i to gołymi rękami. Jak wszysystkich lubił, z żadnym innym uczniem nie miał tyle problemów co z Harry'm Potterem. Ale czego się spodziewać. Jaki ojciec, taki syn.

Małżeństwo Snape'ów niezauważone wyszło z Wielkiej Sali, gdyż akurat wtedy drzwi się otworzyły i do sali weszli przyszli pierwszoroczni studenci.

- Więc co chcesz sprawdzić? - zapytała cicho Cyntia, trzymając się dłoni Severusa, który prowadził ich o dziwo w stronę wyjścia.

- Widziałem światła na dworze. I chcę się temu przyjrzeć. - wyjaśnił Mistrz Eliksirów. Na pewno mu się nie przewidziało, że coś widział.

- Światła?

- Dokładnie to parę reflektorów. - stwierdził ironicznie Mistrz Eliksirów, otwierając jej drzwi i razem wyszli na zewnątrz. Dzisiejszy wieczór był ciepły i bezchmurny, nadal żyjąc duchem wakacji. Cyntia zmarszczyła lekko brwi. Czyżby naprawdę chłopcy przylecieli do szkoły zaczarowanym samochodem? Jeśli tak, to mieli bardzo duże kłopoty.

- Twoja intuicja mnie zadziwia po raz kolejny, Sev. - Cyntia uśmiechnęła się lekko do czarnowłosego mężczyzny, którego czarne szaty dramatycznie powiewały na wietrze. W ciemności nocy wyglądał, jak mroczne widmo przystojnego wampira. Cyntia była pewna, że to właśnie to jest źródłem legend o Mistrzu Eliksirów.

- Oboje wiemy, że nie po raz kolejny. - powiedział niewinnie, na co rozbawiona Cyntia przewróciła oczami.

- Jesteś wzorem skromności, Sev.

- Po prostu stwierdzam fakty. - blondwłosa kobieta pokręciła zabawnie głową. Z poczuciem humoru Severusa nie mogła się nudzić.

Gdy wyszli z dziedzińca zamku, pierwsze co rzuciło im się w oczy, była bijąca wierzba, która wyglądała jakby przeżyła walkę z tornadem. I w dodatku z nim wygrała, nie bez pewnych obrażeń ze swojej strony. Połamane gałęzie, opadłe liście, podrapana kora. Nie wyglądało to zbyt poważnie, ale i tak Pomona będzie miała z tym trochę pracy.

- Na Merlina, co tu się stało...

- Chyba miałeś rację, że pewien latający Ford Anglia maczał w tym palce. - powiedziała Cyntia, wskazując na Zakazany Las, gdzie za linią drzew znikały tylne, czerwone światła samochodu.

- Teraz trzeba tylko dorwać kierowcę... A raczej dwóch. - mruknął pod nosem. Małżeństwo poszło dalej, idąc za śladami ciągniętych kufrów.

- Mam nadzieję, że ich nie wypatroszysz za to. Nie chcę odwiedzać cię w Azkabanie, Sev. - powiedziała Cyntia, patrząc na Severusa z uniesioną brwią.

- Oczywiście, że tam nie wyląduje. Skutecznie zamaskuje ślady swojej zbrodni. - dodał, zanim Cyntia zdążyła westchnąć z ulgą. Kobieta przewróciła oczami. Typowy Severus Snape.

- Tak jak ostatnio w sypialni? - rozbawiona Lily uniosła uniosła brew do góry, świadomie naśladując swojego męża. Na ustach miała chytry uśmieszek. Severus odpowiedział jej niewinnym wyrazem twarzy, ale w jego oczach czaiła się psota. Mężczyzna podszedł do żony, obejmując kobietę ramieniem w tali. Jego twarz zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do jej.

- Nie wiem, o czym mówisz, kochanie. - odpowiedział jedwabiście tuż przy jej uchu, sprawiając, że zadrżała.

- Och, nie ściemniaj, Sev. My dwoje doskonale wiemy o czym. - Cyntia zachichotała cicho, wygładzając dłonią szatę na jego piersi. - A teraz szukajmy dalej dwóch małych kierowców - amatorów. - powiedziała rozbawiona kobieta, całując Śligona w policzek i idąc razem z nim dalej. Wkrótce usłyszeli cele swoich poszukiwań.

-...Możesz uwierzyć w takiego pecha? - zapytał Ron, schylając się po swojego szczura Parszywka. - Tyle tu drzew, a musieliśmy rąbnąć akurat w takie, które się wścieka i oddaje?

- Chodź - powiedział Harry markotnie. - Musimy jak najszybciej znaleźć się w szkole. - Nie był to wcale ów triumfalny powrót, który obaj sobie wymarzyli.

- Uczta pewnie już się zaczęła. Umieram z głodu! - ryknął Ron, rzucając swój kufer u stóp frontowych schodów i podchodząc, by spojrzeć przez jasno oświetlone okna.

- A Weasley, jak zawsze tylko o jedzeniu. - mruknął pod nosem Snape, gdyż słyszeli oboje rozmowę dwóch Gryfonów już z daleka.

- Ty byłeś taki sam w ich wieku. - szepnęła rozbawiona Cyntia. Wszystko dorastający chłopcy myśleli o jedzeniu. No może nie aż tak jak pan Ronald Weasley.

- Ale nie oznajmiałem tego całemu Hogwartowi.

- Hej, Harry, zobacz... ceremonia Przydziału! - Harry podbiegł do niego i razem zajrzeli do Wielkiej Sali. Ponad lasem czarnych spiczastych tiar na głowach uczniów stała grupa wystraszonych pierwszoroczniaków wchodzących do sali. Była wśród nich Ginny, której trudno było nie zauważyć z powodu płomienistych włosów. Tymczasem profesor McGonagall, w okularach i z włosami splecionymi w ciasny kok, kładła już na stoliku słynną Tiarę Przydziału. Rok w rok ów stary kapelusz, połatany, wystrzępiony i brudny, dzielił nowych uczniów na cztery domy Hogwartu (Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin). Harry dobrze pamiętał chwilę - a było to dokładnie rok temu - w której włożył Tiarę Przydziału i zamarł w oczekiwaniu na decyzję, słysząc jej mamrotanie w uszach. Przez kilka strasznych chwil lękał się, że dostanie przydział do Slytherinu, Domu, z którego wyszło najwięcej czarnoksiężników i wiedźm w dziejach Hogwartu, ale na szczęście trafił do Gryffindoru, razem z Ronem, Seamusem i resztą Weasley'ów. W ostatnim semestrze Harry i Ron pomogli Gryfonom zdobyć Puchar Domów, zwyciężając Ślizgonów po raz pierwszy od siedmiu lat... Nie ważne że ciut niesprawiedliwie. Ważne że pokazali podłym Wężom, gdzie ich miejsce.

Właśnie wywołano małego chłopca o mysich włosach. Harry wyłowił spojrzeniem profesora Dumbledore'a, dyrektora Hogwartu, który obserwował ceremonię Przydziału zza stołu nauczycielskiego. Jego długa srebrna broda i okulary - połówki jaśniały w blasku świec. Kilka krzeseł dalej siedział Gilderoy Lockhart w akwamarynowej szacie. A na końcu stołu rozpierał się Hagrid, olbrzymi i włochaty, popijający ze swojego pucharu.

- Trzymaj się, bo spadniesz... - mruknął Harry do Rona. - Przy stole nauczycielskim jest puste miejsce... Gdzie jest Snape? - Severus Snape był najmniej przez Harry'ego lubianym profesorem, a tak się składało, że Harry był uczniem najmniej lubianym przez Snape'a. Złośliwy, sarkastyczny i powszechnie znienawidzony profesor Snape nauczał eliksirów.

- Może jest chory! - szepnął Ron z nadzieją.

- Może sam odszedł - zastanawiał się głośno Potter, nie wiedząc, że osobiście wbija sobie kolejne gwoździe do trumny. - Bo znowu nie dali mu obrony przed czarną magią!

- Jego żonki też nie ma. Mówię ci, że odeszli.

- Dzięki, Merlinowi!

- Albo może go wylali! - zawołał Ron, zachwycając się tą cudowną perspektywą. - Przecież nikt go nie znosi, więc...

- A może - rozległ się lodowaty głos tuż za nimi. - Czeka, żeby usłyszeć, dlaczego wy dwaj nie przyjechaliście pociągiem razem z innymi. - Potter odwrócił się gwałtownie. Przed nimi, w czarnej szacie falującej w chłodnym wietrze, stał Severus Snape. Był to chudy mężczyzna o bladej cerze, z haczykowatym nosem i tłustymi, sięgającymi ramion czarnymi włosami. W tym akurat momencie uśmiechał się w sposób, który Harry i Ron rozszyfrowali natychmiast. Znaleźli się w poważnych kłopotach. Obok mężczyzny stała pani Snape, lustrując obu chłopców chłodnym wzrokiem. Czyli jednak nie odeszli... A nie było ich w Wielkiej Sali, bo byli tutaj. - Za mną. - warknął Snape, patrząc jak obaj Gryfoni posłusznie odkleili nosy od szyby. Przynajmniej byli posłuszni i nie robili sobie większych kłopotów.

Nieśmiejąc nawet wymienić spojrzeń, poszli za profesorem oraz jego żoną schodami do oświetlonej pochodniami sali wejściowej, rozbrzmiewającej echem ich kroków. Rozkoszna woń potraw napływała z Wielkiej Sali, ale Snape szybko wyprowadził ich z kregu światła i ciepła, schodząc wąskimi kamiennymi schodkami w dół, do lochów. Ruchome obrazy obserwowały uczniów, prawie im współczując kłopotów, w jakie wpadli. Ale współczujące spojrzenia były wszytkim, co zrobiły, zanim wróciły do plotkowania o nowym roku szkolnym.

- Do środka! - rozkazał Mistrz Eliksirów, otwierając jakieś drzwi w połowie zimnego korytarza. Weszli do gabinetu Snape'a, trzęsąc się z zimna i strachu. Na ciemnych półkach wzdłuż ścian stały rzędy szklanych słojów, a temu, co w nich pływało, Harry wolał się w tym momencie nie przyglądać. W kominku nie płonął ogień. Snape zamknął drzwi, odwrócił się i zmierzył ich zimnym spojrzeniem, opierając się o krawędź biurka. Natomiast Cyntia usiadła sobie w fotelu za biurkiem. Kobieta była prawdopodobnie jedyną osobą, która mogła to zrobić bez żadnych konsekwencji. - A więc... - zaczął niemal łagodnie Snape, co zwiastowało im duże kołopoty. - Słynny Harry Potter i jego wierny towarzysz Weasley gardzą czymś tak przyziemnym jak pociąg, co? Chcieliście pojawić się tutaj z wielkim hukiem, tak?

- Nie, panie profesorze, tylko ta barierka na King's Cross...

- Milczeć! Co zrobiliście z samochodem? - zapytał Mistrz Eliksirów, na co Weasley przełknął ślinę. Nie po raz pierwszy Severus sprawiał wrażenie człowieka, który czyta w cudzych myślach. Cyntia wiedział, że to potrafił, ale i miała też świadomość, jaki piekielnie inteligentny był jej mąż i szybko łączył fakty, przez co wyglądało to, jakby naprawdę czytał w myślach. Chwilę później chłopcy zrozumieli wszystko, kiedy Snape potrząsnął im przed nosem ostatnim numerem Proroka Wieczornego. - Widziano was. - syknął, wskazując na wielki tytuł na pierwszej stronie:

LATAJĄCY FORD ANGLIA BUDZI SENSACJĘ WŚRÓD MUGOLI.

I zaczął czytać na głos:

- Dwóch mugoli w Londynie utrzymuje, że widziało stary samochód przelatujący nad wieżą Poczty Głównej... W południe, w Norfolku, pani Hetty Bayliss... pan Angus Fleet z Peebles zgłosił policji... razem sześciu lub siedmiu mugoli. O ile dobrze pamiętam, twój ojciec pracuje w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, tak Weasley? - zapytał złośliwie profesor, patrząc na Rona i uśmiechając się jeszcze bardziej jadowicie. - No, no, no. .. jego własny syn... - Cyntia obserwowała obu Gryfonów, patrząc na ich miny, które zmieniały mimikę z szybkością kameleona, zmieniającego kolory. Pan Potter wyglądał tak, jakby jedna z grubszych gałęzi wściekłego drzewa wymierzyła mu właśnie cios prosto w żołądek. Jeśli ktoś się dowie, że pan Weasley zaczarował samochód... - Przeszukując park, zauważyłem, że bardzo cenna wierzba bijąca została poważnie uszkodzona. - ciągnął Snape bezlitośnie.

- To drzewo bardziej uszkodziło nas... - wymamrotał pod nosem Weasley.

- Milczeć! - warknął ponownie Snape. - Niestety, nie jesteście w moim domu i nie do mnie należy decyzja o wyrzuceniu was ze szkoły. Teraz pójdę i sprowadzę kogoś, kto ma taką władzę. A wy tutaj poczekacie. - zadowolony mężczyzna czerpał przyjemność, jak Potter i Weasley spojrzeli po sobie; obaj byli biali jak papier.

Potter przestał odczuwać głód. Było mu po prostu niedobrze. Starał się nie patrzyć na coś wielkiego i obślizgłego zawieszonego w zielonkawym płynie w słoju na półce tuż za biurkiem Snape'a. Jeśli Snape przyprowadzi profesor McGonagall, opiekunkę Gryffindoru, ich sytuacja wcale się nie polepszy. Była od niego bardziej sprawiedliwa, ale była też bardzo surowa. Harry nadal miał jednak nadzieję, że jako, że był Harry'm Potterem, ich czyn jednak im się upiecze, jakby fakt, że jest Chłopcem-Który-Przeżył miał jakieś znaczenie. Jednak chłopak nie odważył się podnieść wzroku, czując na sobie poważne spojrzenie pani Snape, na której jego sława nie robiła wrażenia, podobnie jak na Mistrzu Eliksirów. Harry nie raz pomyślał, że pod tym względem dobrali się idelnie, co i tak nie zmieniało faktu, że Gryfon nie znosił żadnego z nich.

Dziesięć minut później wrócił Snape, a osobą, która mu towarzyszyła, była profesor McGonagall. Harry już nieraz widział ją rozgniewaną, ale albo zapomniał, jak bardzo mogły zwęzić się jej usta, albo jeszcze nie widział jej naprawdę rozwścieczonej. Gdy tylko weszła, uniosła różdżkę. Snape z rozbawionym uśmieszkiem, patrząc jak dwaj Gryfoni cofnęli się przerażeni, ale ona tylko wskazała nią na kominek, w którym natychmiast buchnął ogień.

- Siadajcie - powiedziała, a oni zapadli się w fotele przy kominku. - Czekam na wyjaśnienia - powiedziała, a jej okulary błysnęły złowieszczo. Cyntia prawie im współczuła, doskonale wiedząc, jak przerażająca potrafiła być jej była Opiekunka Domu, zwłaszcza z perspektywy dwunastolatka. Blondwłosa kobieta zerknęła na Severusa, który obszedł biurko, stając za fotelem, w którym siedziała, i oparł dłonie o oparcie. Widziała po nim, że był zadowolony, że Harry Potter został złapany przez niego na kłopotach. Weasley zaczął opowiadać, zaczynając od przygody z barierką, która nie chciałaich przepuścić.

- ...więc nie mieliśmy wyboru, pani profesor, nie mogliśmy się dostać do pociągu.

- Dlaczego nie wysłaliście listu przez sowę? Ty chyba masz sowę, co? - zwróciła się do Harry'ego. Rozbawiona Cyntia obserwowała, jak Gryfon w okularach wytrzeszczył oczy i otworzył usta. Jak widać teraz, kiedy to usłyszał, wydało się to tak oczywiste...

- Ja... ja nie pomyślałem...

- Nic nowego... - mruknął kąśliwie Mistrz Eliksirów, przez co zyskał dezaprobujące zerknięcie profesor McGonagall.

- No właśnie - stwierdziła chłodno profesor McGonagall. Rozległo się pukanie do drzwi i Snape, wyraźnie uradowany, podszedł, aby je otworzyć. Do gabinetu wkroczył profesor Dumbledore. Severus spojrzał na Pottera, który najwyraźniej zdrętwiał. I dobrze! Niech się smarkacz boi, zwłaszcza, że Dumbledore miał niezwykle poważną minę. Spojrzał na nich z góry, a Harry nagle stwierdził, że wolałby nadal tkwić w objęciach bijącej wierzby. Zapadło długie milczenie, a potem Dumbledore powiedział:

- Proszę mi wyjaśnić, dlaczego to zrobiliście. - Byłoby lepiej, gdyby krzyczał. Severus doskonale wiedział na czym polegała taktyka dyrektora, bo sam nie raz ją stosował. Uczniowie o wiele bardziej woleli krzyki, bo mogli ocenić po jak cienkim lodzie stapają, ale gdy nauczyciel zachowuje chłodny spokój... Jest on o wiele bardziej niebezpieczny. Najwyraźniej Potter również wyczuł nutę zawodu w głosie dyrektora, co bardzo mu się nie podobała i nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, więc przemówił do swoich kolan. Opowiedział wszystko, zatajając tylko, do kogo należał zaczarowany samochód, dając do zrozumienia, że on i Ron po prostu znaleźli jakiś latający samochód zaparkowany w pobliżu dworca. Severus od raz wiedział, że Dumbledore natychmiast zorientuje się, że to lipa, ale dyrektor nawet nie zapytał o samochód, przez co Severus zrozumiał, że nie chce robić problemów Arthurowi. Kiedy Potter skończył opowiadać ich (lipną na gust Severusa) bajeczkę, Albus przypatrywał się im długo przez okulary.

- Pójdziemy zabrać swoje rzeczy... - powiedział Ron bez cienia nadziei. Severus miał ochotę parsknąć śmiechem na żałobną minę Weasley'a i jego zbyt wczesną dedukcję.

- O czym ty mówisz, Weasley? - warknęła profesor McGonagall.

- No przecież wylatujemy ze szkoły, prawda?

- Nie dzisiaj, panie Weasley - powiedział Dumbledore. - Musi jednak do was obu dotrzeć, że to, co zrobiliście, jest bardzo poważnym wykroczeniem. Jeszcze dziś napiszę do waszych rodzin. Muszę was również ostrzec, że jeśli coś takiego się powtórzy, nie będę miał wyboru. Wyrzucę was ze szkoły. - mina Severusa opadła. Tylko napisanie do ich rodzin? TYLKO?! Przecież James cholerny Potter na pewno nie ukarze skamrkacza. Ba! Jeszcze da mu za to medal! Jego mina musiała zdradzać jego rozczarowanie, bo wyglądał, jakby odwołano Międzynarodową Kowencję Mistrzów Eliksirów. Odchrząknął i powiedział:

- Profesorze Dumbledore, ci chłopcy pogwałcili dekret o ograniczeniu używania czarów przez małoletnich czarodziejów, spowodowali poważne uszkodzenie bardzo starego i cennego drzewa... Z całą pewnością tego rodzaju zachowanie...

- Ukaranie tych chłopców należy do profesor McGonagall, Severusie. - odrzekł spokojnie Dumbledore. - Są z jej domu i to ona ponosi za nich odpowiedzialność. - Zwrócił się do profesor McGonagall. - Muszę wracać na ucztę, Minerwo, mam im jeszcze coś do powiedzenia. Chodźcie, Severusie, Cyntio, spróbujmy tego wspaniałego ciasta z kremem, wygląda naprawdę zachęcająco. - Snape obrzucił Harry'ego i Rona jadowitym spojrzeniem i pozwolił się wyprowadzić z własnego gabinetu.

- Wolałbym coś mocniejszego. - mruknął pod nosem, wychodząc razem ze swoją żoną i dyrektorem z gabinetu.

- Wolałbym mieć cię trzeźwego na jutrzejszych zajęciach, Severusie. - powiedział rozbawiony Albus, jakby wcale przed chwilą nie rozwiązywał problemu ukarania Harry'ego Pottera i jego przyjaciela, Ronalda Weasley'a.

- No wiesz, Albusie? Jak śmiesz sugerować, że nie będę w stanie uczyć po jednym kieliszku?! - oburzył się Mistrz Eliksirów.

- Wcale nic takiego nie mówię, mój przyjacielu. - zachichotał dyrektor. - To po prostu dobra rada...

- Kolejna dobra rada z "Tomika Mądrości" pióra Albusa Dumbledore'a? - prychnął Severus, a Cyntia przewróciła oczami. - Już ci powiedziałem kiedyś, co masz z nim zrobić.

- Nie, dziękuję, Severusie. Obawiam się, że moje sztuczne zęby nie są stworzone do gryzienia papieru. - zachichotał dyrektor. - Wolę posmakować tego cudownego ciasta z kremem.

⋇⋆✦⋆⋇ 


* W rozdziale występują fragmenty książki Harry Potter i Komnata Tajemnic, co na pewno zauważył każdy, kto czytał dzieła Rowling. Uznałam, że nie warto przepisywać książki. Wprowadziłam jedynie pewne... Zmiany na potrzeby fanfiction.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro