18. "Przypadkowe" wypadki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Następnego dnia Cyntię obudziły pierwsze promienie jutrzenki. Niemal od razu zwlekła się z łóżka, idąc do łazienki. Dziś był pierwszy dzień jej pracy w Skrzydle Szpitalnym. Trochę się stresowała. No dobrze! Więcej niż trochę. Całą noc przespała, ale nad ranem się przebudziła kilka razy, ledwo mogąc zmrużyć oczy. Wiele razy miała problemy ze snem, ale nikomu tego nie powiedziała. Czułaby się głupio zwierzając się komuś, że nie może spać. Zupełnie jak małe dziecko.

     Gdy wyszła, podeszła do szafy i wyciągnęła z niej granatową sukienkę z długim rękawem i rzędem guzików z przodu pod samą szyję. Zabrała ją i poszła się ubrać. Gdy wyszła, stając przed lustrem, nie mogła wytrzymać i zachichotała.

"Ironią jest, że większość moich sukienek przypomina częściowo szaty Severusa." - pomyślała rozbawiona. Uśmiechając się do siebie, zaczęła czesać szczotką długie, blond włosy. Następnie zaplotła je w warkocza, którego zapięła dookoła głowy, przez co tworzył coś na kształt wianka. Kilka drobniejszych, lokowanych kosmyków włosów opadło po obu stronach jej twarzy. Fryzura niby prosta, ale praktyczna i elegancka zarazem.

     Przygotowana do pierwszego dnia pracy, Cyntia wyszła ze swojej sypialni, o ironio w tej samej chwili, co Severus wyszedł z własnej. Stali naprzeciwko siebie przez chwilę w milczeniu, zanim mężczyzna pierwszy przerwał ciszę.

- Dzień dobry. - powiedział spokojnym głosem. Cyntia uniosła lekko głowę do góry.

- Dzień dobry. - odpowiedziała neutralnym tonem z chłodną nutą. Severus zmierzył ją wzrokiem.

- Widzę, że już gotowa na pierwszy dzień pracy. - powiedział, lustrując ją wzrokiem. Wygiął minimalnie wargi, zauważając podobieństwo jej szaty do swoich.

- Jak widać. - odparła chłodno. Zauważyła jego lekko rozbawiony wyraz twarzy. On też zauważył podobieństwo do jego szat. W duchu przewrócił oczami. Mogła się spodziewać. - Coś nie tak? - Snape uniósł brew.

- Nie. - odpowiedział neutralnie. - Idziemy do Wielkiej Sali? - Cyntia potwierdziła twierdząco głową. - Dobrze. - powędrowali oboje do wyjścia z kwater.

~*~*~

- Co robisz, Harry? - zapytał cicho Ron, widząc jak jego przyjaciel co kilka sekund zerka nie stół pedagogiczny.

- Snape'a jeszcze nie ma. - mruknął Potter.

- No i co z tego? - myślenie nie szło Ronowi dobrze, gdy był otoczony różnorodnymi potrawami.

- Chcę się przyjrzeć jego żonie, zanim napiszę list do rodziców. - powiedział Wybraniec, krojąc bekon.

- Ale po co? Na pewno już dawno o tym wiedzą. - wystękał pałaszując równocześnie własne śniadanie. Hermiona skrzywiła się widząc, jak chłopak niekulturalne się obżerał jedzeniem i mówił z pełnymi ustami. Harry rzucił jej złowrogie spojrzenie, a Gryfonka spojrzała z powrotem na swój talerz.

- Gdyby wiedzieli to by mi powiedzieli. - powiedział chłopak w okularach. - A poza tym nie widziałeś zaszokowanej całej sali?

- W sumie masz rację. - przyznał Ron. - Harry? Czy myślisz, że ja też powinienem napisać to rodziców?

- O ile, któryś z twoich braci cię nie uprzedzi. - prychnął Potter wesoło.

- Twój przyjaciel...

- ...ma rację... - znikąd pojawili się bliźniacy.

- Znów oni. - mruknął najmłodszy rudzielec. Czasem miał dość swojego starszego rodzeństwa, szczególnie gdy się z niego nabijali, ale nadal ich kochał. W końcu to jego rodzina.

- ... Mówimy...

- ... Poważnie...

- Wy i poważnie? - Ron był tak samo sceptyczny do tego pomysłu, co Precy siedzący kilka miejsc dalej.

- Tak! - zawołali chórem.

- Przyszli. - Seamus wskazał widelcem stół pedagogiczny. Rzeczywiście, przy stole nauczycielskim siedziało małżeństwo Snape'ów.

- Jest całkiem ładna. - stwierdził Ron, po dłuższej chwili mało dyskretnego wpatrywania się na nową uzdrowicielkę.

- Ciężko się nie zgodzić. - powiedział Harry, podobnie jak przyjaciel, wlepiając w nią wzrok.

     Cyntia powoli piła herbatę, czując na sobie ciekawe spojrzenia. Oczywiście miała świadomość, że cała Wielka Sala ją obserwuje. Podejrzewała, że tak będzie przez następne kilka tygodni, aż studenci nie znajdą sobie innego tematu do plotek.

- Za kilkanaście dni przestaną. - powiedział cicho Mistrz Eliksirów, trzymając własną filiżankę z kawą. Odwróciła głowę lekko w jego stronę.

- Wiem, lecz nadal jest to irytujące. - odparła, ukrywając niechęć do niego. Brzmiała raczej neutralnie, ale Severus znał ją tak dobrze, że słyszał cień ukrytej wrogości do niego. W głębi duszy czuł z tego powodu ból, do którego chyba powinien się przyzwyczaić, ale nie mógł. No bo jak można przywyknąć do uczucia nienawiści, którym jest się darzonym przez ukochaną osobę?

     Nie można. Bez względu na starania będzie to raniące. Nawet dla kogoś takiego jak Severus Snape, którego każdy ma za zimnego drania bez serca.

- Przywykniesz. - podsumował.

- Pan Potter wlepia w was wzrok. - zauważył Albus.

- Zauważyłem. Robi to, od kiedy przyszliśmy. - powiedział Mistrz Eliksirów z kpina. - To samo Weasley.

- Robią to samo co reszta ciała studenckiego. - dodała Pomona z lekkim chichotem.

- Ale nikt nie robi to tak ostentacyjnie. - stwierdziła Cyntia, zanim wzięła łyk herbaty.

- Powiedziałbym, że tak bezczelnie. - zawyrokował Opiekun Slytherinu. Spojrzał chłodnym wzrokiem wprost na Pottera i Weasley'a, którzy od razu odwrócili wzrok na widok jego mrocznego spojrzenia. Cyntia spojrzała na niego lekko rozbawiona.

- Twoje zdolności siania postrachu są przerażające. - stwierdziła z nieskrywaną wesołością. Mimo tego, co zrobił, nadal potrafił ją rozbawić, a ona nie mogła tego powstrzymać.

- Jego talent przeszedł już do legendy. - zaśmiała się Minerwa.

- I jestem z nich dumny. - wyprostował się nieco z dumą.

- I wciąż je doskonalisz. - dodała Cyntia wesoło, mając na ustach lekki uśmiech, skierowany wprost do niego. Nagle dotarło do niej, co robi. Jej uśmiech nagle spadł. - Teraz wybacz, profesorze Snape, ale nie chcę się spóźnić. To w końcu "pierwszy dzień pracy." - zacytował go lekko złośliwie i wstała od stołu. Snape skinął głową, mając na ustach złośliwie rozbawiony uśmieszek.

- Oczywiście, Madame Snape. - Minerwa zachichotała rozbawiona tą krótką wymianą.

- Naprawdę do siebie pasujecie... - to było ostatnie, co usłyszała, zanim zamknęła za sobą drzwi wyjścia dla personelu. Zmarszczyła brwi i zaczęła powoli iść w stronę Skrzydła Szpitalnego.

"Jak on to robi, że mimo mojej złości na niego, nadal potrafi mnie rozbawić? Tak bardzo jestem na niego zła za to, co zrobił, ale wciąż się uśmiecham, gdy powie coś sarkastycznego." - potrząsnęła głową. - "To jest takie dla mnie niejasne." - czuła się zdezorientowana. Skupiła się bardziej na swojej drodze do celu podróży, który stawał się coraz bliższy. Korytarze stawały się zatłoczone, gdy uczniowie, którzy po zakończeniu śniadania udawali się na swoje zajęcia. Studenci młodsi i starsi rzucali jej ciekawskie spojrzenia. Byli niewątpliwie ciekawi, jaka jest. Czy tak jest tak samo wredna i zimna jak jej mąż, zwany Postrachem Hogwardzkich Korytarzy, będąc jednym z najsurowszych profesorów, czy raczej miła i wyrozumiała? Pani Snape była zagadką.

     Cyntia otworzyła drzwi do Skrzydła Szpitalnego, wchodząc do środka. Po głównej sali już krzątała się Madame Pomfery. Gdy tylko zauważyła młodszą czarownik, uśmiechnęła się.

- Dzień dobry, Poppy. - przywitała się uprzejme.

- Witaj, Cyntio. - twarz starszej uzdrowicielki rozjaśnia się. - Jak zwykle punktualnie.

- Nie lubię się spóźniać. - wycięła łagodnie wargi, podchodząc bliżej. - Nie widziałam cię na śniadaniu, Poppy, coś się stało? - zapytała z troską.

- Nie, moja droga. - odpowiedziała uspokajająco matrona. - Wyjątkowo zjadłam po prostu u siebie i szybko poszłam tutaj. Musiałam wszystko przygotować. Uczniowie lubią padać ofiaramj różnych wypadków już pierwszego dnia.

- Dlaczego nie powiedziałaś, Poppy? Przyszłabym wcześniej. - zapytała od razu Cyntia. Była gotowa przyjść wcześniej, jeśli trzeba było.

- To nie było konieczne, moja droga. Że wszystkim dałam sobie spokojnie radę. - uśmiechnęła się strasza uzdrowicielka.

- Oczywiście, ale... - nagle drzwi się otworzyły, a do środka wszedł rudowłosy chłopiec, którego Cyntia rozpoznała jako Ronalda Weasley'a i był prowadzony przez drugiego chłopca z jego rocznika, ponieważ lekko kulał, a na nogawka jego spodni była czerwona.

- Dzień dobry! Proszę nam pomóc! Ron się przewrócił i...

- Proszę, posadź, pana Weasley'a na pierwszym łóżku. - poleciła Madame Pomfery, zanim zwróciła się do młodszej koleżanki po fachu.

- Twój pierwszy pacjent, pani Snape. - powiedziała z uśmiechem starsza uzdrowicielka, z dziwną radością używając jej nazwiska.

     Cyntia uśmiechnęła się z lekkim zarumienieniem. Opanowała się jednak po chwili i odwróciła, idąc do pierwszego zajętego łóżka.

- Dzień dobry. - przywitała dwóch studentów. - Pan Weasley, nie mylę się? - zapytał rudowłosego chłopca, który energicznie pokiwał głową. - A ty?

- Seamus Finnegan. - przedstawił się drugi chłopiec, który stał w nogach łóżka.

- Nazywam się Cyntia Snape i jestem drugą uzdrowicielką w Hogwarcie, ale to już pewnie wiecie. - powiedziała opanownie, zanim wyciągnęła różdżkę i przystąpiła do swojej pracy. - Co się stało, panie Weasley? - zapytała, rzucając zaklęcie rozcinające na nogawkę spodni, a potem diagnozujące na jego kolano.

- Potknąłem się na dziedzińcu. - wyjąkał obecnie najmłodszy Weasley w Hogwarcie, lekko naginając prawdę.

- To nic poważnego. Tylko lekkie skaleczenie - postawiła po chwili diagnozę i wezwała ze składzika odpowiednie eliksiry.

- Tylko skaleczenie? A boli jak... - zamilkł nagle pod wpływem ostrzegawczego spojrzenia uzdrowicielki. - ... Jak sto pięćdziesiąt. - dokończył cenzuralnie.

- Upadki nigdy nie są przyjemne. - zauważyła czarownica, nasączając eliksirem białą ściereczkę. - Już się tak nie krzyw, panie Weasley. Będziesz żyć. - oświadczyła rozbawiona, widząc jak uczeń się krzywił, gdy przyłożyła nasączony materiał do skaleczenia. Było to tylko małe pieczenie, ale jak to chłopcy w tym wielu czasem wyolbrzymiają pewne sprawy.

     Seamus parsknął śmiechem, ale starał się spoważnieć, widząc mordercze spojrzenie kolegi.

- To już koniec. Reparo! - oświadczyła Pani Snape, naprawiając nogawkę spodni studenta i oczyszczając z krwi. - Możesz wracać na zajęcia.

- Dziękuję, pani.

- Do widzenia! - za wołali chłopcy chórem, zanim wybiegli że Skrzydła Szpitalnego.

- Ta dzisiejsza młodzież. - zaśmiała się Poppy, gdy kolejny uczeń wszedł do Ambulatorium. - Już od samego rana miewają wypadki.

- Tak jest co roku?

- Tak, ale w tym roku szczególnie. - powiedziała wymownie uzdrowicielka. Cyntia uśmiechnęła się lekko. No tak. Większość chciała sprawdzić jaką uzdrowicielką jest żona profesora Severusa Snape'a.

~*~*~

     Przed Skrzydłem Szpitalnym stał znudzony Harry Potter, opierając się o ścianę. Czekał aż jego przyjaciel w końcu wyjdzie z Ambulatorium, by zobaczyć wynik ich małego eksperymentu. Chcieli zobaczyć jaka jest nowa uzdrowicielka, zanim napiszą do rodziców. Zaangażowali w swój plan Seamusa, który chętnie się zgodził.

     Harry był ciekawy, czy jego rodzice wiedzieli, że Snape się ożenił. Wydawało mu się, że chyba nie. No bo przecież, gdyby wiedzieli to by mu powiedzieli, prawda?

     Nagle drzwi się otworzyły, a ze Skrzydła Szpitalnego wyszedł Ron i Seamus. Potter od razu podbiegł go kolegów.

- I co? - zapytał cicho, konspiracjyjnym głosem.

- No co? - zapytał Ron trochę nie nierozumiejąc. Potter przewrócił oczami.

- Jaka jest? - powiedział powoli, upewniając się, że zrozumiał.

- Aaaa! No więc była... - wydawało się, że Ron musi do końca przemyśleć jak ocenić nową uzdrowicielkę.

- No?! - Harry zaczął się niecierpliwić milczeniem przyjaciela.

- Normalna. - powiedział w końcu Weasley.

- Normalna? - brwi Pottera prawie zniknęły za linią włosów. - Tylko tyle?!

- No tak... - rudzielec nie wiedział co jeszcze powiedzieć.

- Na początku się przedstawiła. - Seamus postanowił ratować honor ich akcji konspiracji. - Potem zapytała co się stało i wyleczyła Rona. Wydawała się miła i nie tak wredna jak Snape.

- Ale jest chyba równie surowa.

- To wszystko?

- No chyba tak. - Harry podrapał się po karku. To trochę mało, ale zawsze coś.

- Dobra... Posłuchamy, co będą mówić inni, a potem napiszemy list. - postanowił w końcu Wybraniec.

- To brzmi jak dobry plan. - chłopcy uśmiechnęli się do siebie, zanim zadowoleni pobiegli na zajęcia.

~*~*~

- To już koniec nie dziś. - powiedziała do niej Poppy po całym dniu pracy w szpitalu. Skrzydło Szpitalne był już dawno opustoszatłe. Drzwi zamknęły się za ostatnim pacjentem pół godziny temu i wszystko został już uprzątnięte. Dwóm kobietom poszło sprzątanie znacznie szybciej niż w pojedynkę.

- Zostanę jeszcze i pomogę ci z dokumentami, Poppy. - zaproponowała Cyntia. Bardzo polubiła pracę w Skrzydle Szpitalnym Hogwartu, ale też chciała pomóc starszej uzdrowicielce.

- Zostało tylko kilka kart, moja droga, z którymi spokojnie dam sobie radę. I tak już mi dużo pomogłaś za co jestem wdzięczna. - Poppy uśmiechnęła się do młodszej czarownicy ze szczerą wdzięcznością.

- To moja praca, a ja się cieszę, że mogłam ci pomóc. - odparła Cyntia, mając na ustach mały uśmiech.

- Jutro jest nowy dzień i nowi pacjenci. - Na twarzy Poppy pojawił się szeroki uśmiech. - Powinnaś wracać do Severusa. Jestem pewna, że twój mąż z niecierpliwością oczekuje twojego powrotu. - Uzdrowicielka mrugnęła zabawnie do niej. Cyntia wymusiła uśmiech. Jak miała być szczera to wcale nie spieszyło jej się do lochów. Jeśli byłoby to możliwe, to wcale nie chciała tam wracać.

- Masz rację, Poppy. Pójdę, zanim Severus wyśle po mnie grupę poszukiwawczą. - powiedziała z fałszywym rozbawieniem. - Do widzenia, Poppy!

- Do zobaczenia, moja droga! - Poppy patrzyła, jak młoda kobieta wychodzi ze szpitala. Uśmiechnęła się szeroko.

"Severus ma naprawdę szczęście, że ją poznał. To bardzo dobra i wrażliwa kobieta." - pomyślała pielęgniarka, idąc do swojego gabinetu.

~*~*~

     Cyntia wyszła ze Skrzydła Szpitalnego z westchnieniem ulgi i szybkość poszła korytarzem, oddalając się od szpitala. Na reszcie mogła stamtąd odejść. Mogła uciec od ciekawskich spojrzeń studentów, którzy przychodzili z najmniejszymi zranieniami, byleby zobaczyć jaka jest żona Postrachu Hogwardzkich Korytarzy. Było to irytujące, ale i pomocne. Świadomość, że wszyscy patrzą uważne na każdy jej krok, pozwalała jej skupić się na zadaniu, by jak najwiarygodniej grać swoją rolę, chociaż wcale nie miała ochoty.

     Pewną częścią siebie żałowała, że się na to zgodziła. Nie chciała spędzać tyle czasu z człowiekiem, do którego czuła tak wielką niechęć. Nie był już jej przyjacielem, ale zupełnie obcym mężczyzną, na towarzystwo którego została skazana na... najbliższą przyszłość.

     Sama do końca nie wiedziała, ile będą tak udawać. Prawdopodobnie, aż do czasu unicestwienia Voldemorta lub odkrycia ich intrygi, ale kiedy dokładnie to nastąpi, nie miała pojęcia. Miała nadzieję, że jak najszybciej.

     Z drugiej strony inna cieszyła się, że się na to zgodziła. Gdyby nie przystała na pomysł Dumbledore'a, najprawdopodobniej teraz zamknięta byłaby w jakimś bezpiecznym domu z dala od ludzi. Nie chciała przeżywać tego po raz drugi. W Dolinie Godrica właśnie tak się czuła. Jak zwierzę zamknięte w klatce bez drogi ucieczki. Bałaby się, że Voldemort ponownie znalazłby ją i zabił, ale tym razem naprawdę.

     Teraz mogła cieszyć się ograniczoną wolnością. Była jakoś w stanie przeżyć towarzystwo Sna... Severusa. Nie miała w tej sprawie za dużego wyboru. Ale z dwojga złego lepszy on niż cztery ściany i pusty dom.

     Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się na błoniach. Gdy była jeszcze uczennicą uwielbiała wieczorne spacery po terenach Hogwartu. Starała się nie wychodzić po ciszy nocnej, ale mimo wszystko wiele razy przegrywała z pokusą.

     Cyntia uśmiechnęła się do siebie. Teraz nie miała takich ograniczeń. Mogła swobodnie chodzić po zamku o niemal każdej porze dnia i nocy bo nie była już studentką, ale uzdrowicielką i żoną jednego z nauczycieli należącego do elitarnej kadry pedagogicznej. Mimowolnie skrzywiła się na tą ostatnią myśl. Musiała przyznać, że to małżeństwo przynosiło jej pewne korzyści.

     Już od samego początku każdy uczeń miał do niej głęboki szacunek że względu na to, kim jest jej mąż i jego przerażającą reputację. Nie musiała także użerać się z nastoletnimi adoratorami na hormonach. Słyszała o takiej sytuacji, gdy była na trzecim roku i nauczycielką była Christine Peach i jeden z chłopaków z siódmego roku się w niej zadłużył.

     Prawie roześmiała się w duchu. Zdążyła już poznać reputację Mistrza Eliksirów. Żaden ze studentów nie byłby tak głupi, by próbować dawać kwiaty żonie tego konkretnego człowieka, bo skoczyłoby się to bardzo długim i z całą pewnością szczególnie nieprzyjemnym szlabanem oraz trafieniem na jego "czarną listę".

     Sytuacja dla niej nie była wesoła, bo została przymuszona sytuacją do tego małżeństwa, ale mimo wszystko idea zakochanych nastolatków w żonie Severusa Snape'a bardzo ją bawiła.

     Spacerowala spokojnie po błoniach, aż dotarła do Chaty Hagrida, który obecnie stał odwrócony do niej plecami i rąbał drzewo.

- Dobry wieczór, Hagridzie! - przywitała się z małym uśmiechem na ustach. Pół olbrzym odwrócił się do młodej czarownicy, a jego twarz rozjaśnił uśmiech, którego prawie nie było widać przez bujną brodę, a czarne jak żuki oczy zabłysły wesołością.

- Dobry wieczór, pani psorowa! - Hagrid wyraźnie ucieszył się na jej widok. - Miły wieczór, co?

- Tak. Noce w Hogwarcie są szczególnie piękne. - powiedziała szczerze Cyntia, przypominając sobie swoje lata w zamku, gdy siadywała na parapecie dormitorium i nocą patrzyła na niebo rozświetlone tysiącem odległych świateł.

- To prawda, pani psorowa. - zgodził się Hagrid.

- Cyntia wystraczy, Hagridzie. - odparła z usmiechem. Sam zwrot "pani psorowa" jej nie przeszkadzał. Po prostu brzmiał dla niej zabawnie.

- Oczywiście, Cy-ntio. - powiedział radośnie pół olbrzym. Uśmiechnęła się lekko słysząc jak prawie zgubił literkę w jej imieniu, ale nie była zła. - Jak podoba ci się w Hogwarcie, Cy-ntio?

- Jest cudownie! Ostatni raz byłam tutaj dziesięć lat temu, ale nic się nie zmieniło. Zamek nadal ma swój urok. - odparła szczerze. - Hogwart zawsze będzie szczególnym miejscem na ziemi.

- O tak. A teraz, gdy dzieciaki wróciły zamek ponownie ożył. Tak bardzo mi brakowało tych wesołych rozmów, cholibka. Hogwart był tak pusty i cichy bez nich. - powiedziała Hagrid sentymentalnym głosem.

- To prawda. - zgodziła się, patrząc na odległy zamek, wyrążniający się na grafitowym nieboskłonie. - Bez uczniów ten zamek nie jest taki sam.

- A gdzie masz Sev'rusa, Cy-ntio? - zapytał nagle Gajowy z zaciekawiniem. Ukryła skrzywienie niechęci.

- Wracałam ze Skrzydła Szpitalnego i postanowiłam się przejść, więc nie byłam jeszcze w lochach. - powiedziała wyjaśniająco. - Ale znając Severusa, zamelinował się w laboratorium. - Hagrid zachichotał.

- Cały Sev'rus i jego ukochane eliksiry! - zaśmiał się pół olbrzym. - Już, gdy tylko go poznałem wiedziałem, że będzie wielkim czarodziejem! - Cyntio uśmiechnęła się wymuszenie.

"Oczywiście, że został "wielkim czarodziejem". W końcu ma jedną z najwyższych pozycji w Wewnętrznym Kregu Voldemorta". - pomyślała cynicznie.

- W dziedzinie eliksirów jest mistrzem. - powiedziała i nie mając na myśli tytułu. Jedna z niewielu rzeczy, a może i jedna, którą mogła o nim powiedzieć zgodnie z prawdą.

- Tak! Gdy dostał tytuł, bardzo się ucieszyłem. Cholibka, Sev'rus jest utalentowanym człowiekiem. - Hagrid spojrzał na młodą czarownicę. Jego żukowate oczy, prawie nie widoczne przez gęste włosy, błyszczały radośnie. - I ma bardzo mądrą żonę!

- Dziękuję ci, Hagridzie, ale chyba nie jestem takim geniuszem jak on. - odparła z lekkim uśmiechem, ale nie mogła powstrzymać małych rumieńców na twarzy.

- Bzdura! Oboje jesteście jednymi z najbardziej utalentowanych ludzi w tym zamku, cholibka. - upierał się pół olbrzym, pewny swojego. - Sev'rus ma naprawdę szczęście, że znalazł taką kobietę! To bardzo... - Cyntia w milczeniu słuchała jak Hagrid zachwyca się faktem ich małżeństwa. I chociaż na twarzy miała uśmiech, w głębi serca czuła żal i poczucie winy, że pozwolili, by wszyscy myśleli, że ich małżeństwo to prawda. Cyntia nawet nie chciała wyobrażać sobie rozczarowanego wyrazu twarzy wszystkich, którzy wierzyli w ich rzekomą "miłość".

     Nigdy nie chciała nikogo oszukiwać, ale wiedziała też, że nie mają teraz wyboru. Oboje znają cenę ujawnienia prawdy. Zgadzając się na plan dyrektora, miała świadomość, że będzie się wiązał on z oszustwem i wtedy nie przejęła się tak tym bardzo. Lecz teraz, gdy trzeba było przejść z ustalenia do czynu, było jej ciężko.

     Zwłaszcza, gdy widziała te wszystkie radosne uśmiechy skierowane w ich stronę, bo każdy myślał, że to małżeństwo ma u swojej podstawy szczerą miłość.

- ... Cholibka, ma szczęście. - Cyntia wybudziła się z zamyślenia. Uśmiechnęła się wymuszenie do  Gajowego, chociaż wcale jej nie było wesoło.

- Miło się z tobą rozmawia, Hagridzie, ale powinnam już wracać. - posłała w jego stronę mały uśmiech.

- Cholibka, ja tu tutaj paplam i paplam, a Sev'rus już na pewno na ciebie czeka. - powiedział Hagrid z uśmiechem zawstydzenia, ale i wesołości. Cyntia machnęła ręką.

- Nie szkodzi. Lubię takie rozmowy. - uśmiech, tym razem szczery, nawiedził jej twarz. - Dobranoc, Hagridzie!

- Dobranoc, pani psorowa! - pół olbrzym pomachał wielką ręką na pożegnanie. Cyntia odwzajemniła gest, zanim powolnym krokiem zaczęła kierować się w stronę dziedzińca.

     Ucieszyła się, gdy w końcu po krótkim spacerze udało jej się dotrzeć do budynku. Ten wrześniowy wieczór nie należał do najcieplejszych, ale i nie najzimniejszych. Jednak poczuła pewną radość, gdy znalazła się w ciepłych murach zamku.

     Cyntia szła kolejnymi korytarzami, mijając po drodze portrety i sporadycznie małe gromadki uczniów, którzy zamierzali do swoich dormitoriów. Oczywiście każdy rzucał jej ciekawskie spojrzenia, ale nic poza tym. Cyntia nie robiła z tym nic, chociaż czuła się nieco nieswojo i niezręcznie.

     Odetchnęła z ulgą, gdy dotarła wejścia do lochów, gdzie nie było prawie nikogo i uwolniła się od wszędobylskich spojrzeń. Zeszła po schodach w głąb podziemi Hogwartu.

     Nagle dopadło ją dziwne uczucie. Miała wrażenie jakby ktoś stale śledził każdy jej ruch, lecz gdy rozglądają się dyskretnie dookoła nie widziała nikogo. Przyśpieszyła nieco kroku, ale uczucie obserwacji nie zniknęło.

     Kiedy Cyntia znalazła się obok klasy eliksirów zatrzymała się, nagle słysząc szmer. Uważnie rozejrzała się po korytarzu, ale nikogo nie było. Tylko pod ścianą przebiegł jakiś szczur.

     Cyntia westchnęła i kręcą głową, poszła dalej korytarzem do kwater. Wydawało jej się.

~*~*~

Następny rozdział: "19. Wścibskim bachory"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro