19. Wścibskie bachory

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Asfodelus. - podała hasło do kwater zamieszkiwane przez nią i jej "męża". Córka Założyciela uśmiechnęła się lekko, zanim otworzyła wejście. Cyntia weszła do środka. Salon był pusty. W kominku ledwo tlił się żar ognia. Trzy świece na świeczniku rozświetlały pokój miły światłem, sprawiając, że stał się on cieplejszy i bardziej przytulny. Aż chciało się w nim siedzieć. Mogła prawie sobie wyobrazić Severusa, siedzącego wieczorem w fotelu przed kominkiem z książką w ręce, pogrążonego w lekturze. Niby banalna czynność, ale w jego przypadku miała swój urok.

Cyntia potrząsnęła głową, idąc w głąb mieszkania. Dlaczego o nim myśli?

Zatrzymała się cicho w drzwiach laboratorium. Stał nie do końca tyłem do niej, tak że tylko częściowo widziała jego twarz. Jego czarne włosy opadały po obu stronach twarzy niczym kurtyna. W skupieniu siekał liście mandragory na idealnie równe paski. Widziała precyzję w każdym manewrze ostrza noża, jak i ruchu palców. Dostrzegała delikatny zarys mięśni ramion ukrytych pod czarnymi szatami, jednak nadal był tak szczupły, jak dawniej.

Zmienił się, odkąd ostatni raz go widziała. Wtedy pamiętała przesadnie chudego, nieśmiałego chłopaka, który chował nos za książką, który późnej stał się bezwzględnym i wyrachowanym Ślizgonem. Teraz widziała dorosłego mężczyznę w czarnych szatach, które pogłębiały jego mroczne oblicze. Mistrza w swoim fachu.

Ale nie widziała już swojego przyjaciela. To nie był ten sam człowiek. Zupełnie inna osoba, ale jednocześnie bardzo znajoma i jak miała być ze sobą szczera to nieco pociągająca. Sama nie wiedziała czemu, ale podobał jej się ten jego mroczny image. Jakaś siła ją do niego ciągła, ale jednocześnie odpychała.

- Jak było w pierwszym dniu pracy? - niemal podskoczyła, gdy nagle się odezwał, zauważając jej obecność. Cyntia zarumieniła się lekko, że została przyłapana. Szybko jednak się opanowała i weszła do środka. Zatrzymała się po drugiej stronie stołu, który stał na środku dość dużego laboratorium.

- Dobrze. - odpowiedziała zdawkowo, rozglądając się po prywatnej pracowni Mistrz Eliksirów. Na półkach stały słoje, strasząc swoją groteskową zawartością. W szafce leżały czyste, idealnie poukładane kociołki z różnych materiałów i rozmiarów. Złote, srebrne, cynowe, miedziane. Każdy do innego rodzaju mikstur.

- Dużo pacjentów? - nawet nie podniósł wzroku znad kociołka, do którego teraz coś wrzucał.

- Poppy powiedziała, że całkiem sporo jak na pierwszy dzień zajęć. - Snape prychnął rozbawiony, znając prawdopodobny powód.

- Dlaczego nie jestem zdziwiony. - wymamrotał z maleńką nutą wesołości. Każdy chciał zobaczyć, czy żona Nietoperza jest tak samo wredna i sarkastyczna co on, a czy jest inny, lepszy sposób niż po prostu udać się do skrzydła Szpitalnego? - W tym roku zdarzyło się wyjątkowo dużo "przypadkowych" wypadków. - powiedział głośnej z odrobiną kpiny, myśląc o sytuacji, gdy jeden z Gryfonów z czwartego roku "przypadkowo" rozciął sobie dłoń, a potem bardzo nalegał na zabranie do Skrzydła Szpitalnego. To był prawdopodobnie jedyny raz, gdy klasa mogła zobaczyć Mistrza Eliksirów tak rozbawionego.

- Jesteś coś w tym zabawnego? - zapytała, widząc, jak się lekko uśmiecha.

- Fakt w jaki sposób uczniowie kombinują, by trafić do Skrzydła Szpitalnego, jest przezabawny. - odparł, mieszając eliksir, zanim zgasił ogień pod kociołkiem. Cyntia uniosła lekko brwi.

- Na przykład?

- Specjalne podstawianie sobie nóg, wiązanie obu sznurówek i próby chodzenia, przypadkowe nacinanie sobie palców, przewracanie się z premedytacją... - zaczął wymieniać.

- Ciebie to bawi? - zapytała z niedowierzaniem. Uczniowie specjalnie ulegli wypadkom, by sprawdzić, jaka jest, a jego to bawiło. Niemożliwe!

- Tak. - nie zaprzeczył.

- Jak możesz? - jej niedowierzanie zmieniło się w lekki gniew.

- Co? Nie moja wina, że banda kretynów wpada na tak idiotyczne pomysły. - wzruszył ramionami. Potrząsnęła głową. Ten człowiek jest niemożliwy.

- To są dzieci...

- O bardzo kreatywnej wyobraźni. - prychnęła, potrząsając głową.

- A ty, jako nauczyciel, nie powinieneś ich przed tym powstrzymać? - zapytała chytrze, unosząc brew.

- Możliwe, ale po co? - zapytał rozbawiony. Cyntia nie mogła nic poradzić i się roześmiała, samej nie wiedząc z czego. Czuła się w tej chwili, jakby rozmawiała ze starym, dobrym przyjacielem.

- Jesteś niepoprawny! - Mistrz Eliksirów lekko wygiął wargi, nadal krojąc składniki. Wtedy Cyntia zwróciła na błysk srebra na jego palcu. Nagle przypominała sobie, kim on naprawdę dla niej jest. Jest po prostu człowiekiem, który udaje przed innymi jej męża. Jej przyjaciel zniknął tego dnia nad jeziorem.

Uśmiech znikł z jej twarzy, zastąpiony powagą i obojętnością. Ale gdzieś tam czaiła się nuta smutku. Żałowała, że ich przyjaźń zakończyła się w taki, a nie inny sposób. Naprawdę żałowała.

- Wracam do siebie. - mruknęła, a w jej tonie pojawił się chłód. Szybko wyszła z laboratorium, chcąc jak najszybciej zaszyć się w swojej sypialni.

Patrzył ukradkiem za odchodzącą kobietą. W jego oczach odbijała się smutna nuta. Żal, o którym przez chwilę zapomniał, znów powrócił. Westchnął smutno, wracając do swojej pracy.

~*~*~

- Widziałeś jego minę? - zaśmiał się Harry głośno idąc z przyjaciółmi w stronę Wieży Gryffindoru. Przed chwilą mieli lekcje transmutacji, na której pisali o podstawach tego przedmiotu. Oczywiście młody pan Potter nie już pierwszego dnia musiał zrobić jakiegoś nieszkodliwego psikusa koledze z roku. Rzecz jasna nie dał się złapać. W końcu jest Potterem!

- To było genialne, Harry! - zawtórował mu wesoło Ron. Był dumny, że jego przyjacielem jest Chłopiec-Który-Przeżył oraz z faktu, że mógł brać udział w jego psotach.

- Tak! To była świetna akcja! - dołączył się Dean z entuzjazmem.

- Musimy kiedyś to powtórzyć. - zaśmiał Seamus, który już zdążył się zakumplować z młodym Potterem i Weasley'em.

- A najważniejsze, że nikt nie się nie zorientował. - zachichotał Ron.

- Musimy to kiedyś powtórzyć.

- Nie. - zaprzeczył młody Potter. - "Prawdziwy Huncwot nigdy nie powtarza swojego żartu dwa razy." - Harry dumnie zacytował swojego ojca. - Tak mówi mój tata.

- Masz wspaniałych rodziców, Harry. - stwierdził Seamus. - Ja jestem pół na pół. Mama czarownica, tata mugol. Porządnie nim trząchnęło, gdy się dowiedział. - zaśmiał się wesoło Gryfon, a pozostali dołączyli do niego.

Chłopcy zamilkli, gdy zauważyli zbliżającego się z naprzeciwka Dracona Malfoy'a w towarzystwie dwóch innych Ślizgonów.

Harry rzucił blondynowi pogardliwe spojrzenie. Podobnie uczyniła reszta jego towarzyszy. Słyszał, jak jego tata wypowiada się o ojcu Malfoy'a i wiele nie była to dobra opinia. Mały arystokrata z czarnomagicznej rodziny czystej krwi. Dla Harry'ego było to bardzo złe.

Draco minął grupę Gryfonów bez jednego spojrzenia. Nie miał zamiaru wywoływać kłótni, szczególnie z kimś takim jak Potter. A może zwłaszcza z nim. No bo przecież to Złoty Chłopiec Gryffindoru. Każdy stanie po jego stronie.

Poza tym nie chciał rozczarować rodziców ani wuja i cioci, którzy tak bardzo w niego wierzyli.

- Malfoy! Jak tam rodzice? Wypłakałeś już łzy w poduszkę z tęsknoty? - zapytał wrednie Potter, przyjmując swoją arogancką postawę, którą bez wątpienia odziedziczył po swoim ojcu.

Draco zatrzymał się w miejscu, zaciskając dłonie w pięści. Odwrócił się do drugiego chłopca, mierząc go zimnym wzrokiem, który na pewno nauczył się od ojca. No i może z małą praktyką od wuja.

- Aż tak bardzo ci się nudzi, Potter, że zawracasz innym głowę? - zapytał, utrzymując swoją arystokratyczną powagę.

- Tobie najwyraźniej tak, skoro szwendasz się po tym korytarzu, Malfoy. - stwierdził Wybraniec, ponieważ w tym miejscu było bliżej do Wieży Gryffindoru niż Pokoju Wspólnego Slytherinu.

- To nie twój rewir! - zarechotał Weasley, a pozostali trzej Gryfoni zachichotali.

- W Hogwarcie nie ma "rewirów", Weasley. - powiedział złośliwie Draco. - Mam nadzieję, że ty nie oznaczasz swojego jak kundle. - odciął się młody arystokrata. Ron poczerwieniał ze złości i zażenowania, aż po same cebulki włosów, a jego twarz zlała się z ich kolorem.

- Jak śmiesz ty... Ty... - jak dotąd najmłodszy Weasley w Hogwarcie, szukał odpowiedniej obelgi.

- Bardzo wymownie... - podsumował blondyn.

- Zamknij się, Malfoy! - warknął Chłopiec-Który-Przeżył zły, że jakiś Ślizgon odważył się obrazić jego przyjaciela. - Wiesz, kim jest mój ojciec?

- Aurorem. I co z tego? - blondyn przewrócił szarymi oczami.

- Jak tutaj przyjdzie...

- Chłopaki, uspokójcie się! - nagle doszedł do ich uszu wysoki, dziewczęcy głos. Pomiędzy dwie grupy weszła Hermiona Granger, przejmując prym. Draco prawie się skrzywił. "Jeszcze Gryfońskiej Lwicy tutaj brakowało."

- Nie wtrącaj się, Granger! - odpalił arogancko Potter.

- Nie rozkazuj mi, Potter! - ucięła dyskusję z jego strony, zapalczywym głosem krzaczastowłosa dziewczyna. - Już w pierwszym tygodniu chcecie stracić punkty? - zapytała, kierując swojej głównie do kolegów z domu, ale nie tylko.

- Ja miałabym stracić punkty? - zaśmiał się Potter, szczerze rozbawiony. - Za wyrzucenie tego obślizgłego Węża z zamku dziękowali by mi wszyscy!

- Obawiam się, że twoje ego jest większe niż możliwości. - stwierdziła beztrosko, sprawiając, że teraz to Potter przypominał dojrzałego pomidora ze złości. Zerknęła krótko na Draco, który uśmiechnął się lekko, słysząc tej wymierzoną w punkt uwagę.

- Ty... Dlaczego bronisz Ślizgonów?! - oburzył się Weasley. - To wrogowie!

- A dlaczego nie? - Gryfonka wzruszyła ramionami. - Ktoś musi załagadzać konflikty, które wywołuje nasz Wybraniec! - zirytowała się Panna-Uspókujmy-Się-Wszyscy. Chyba jako jedyna nie była zafascynowana wielkim Chłopcem-Który-Przeżył.

- Ty...

- Cicho! - Seamus wskazał głową idącą w ich stronę profesor McGonagall.

Nauczycielka podeszła do grupy studentów szybkim krokiem. Z doświadczenia wiedziała, że spotkania Gryfonów i Ślizgonów nigdy nie zakończą się herbatką. Z reguły obelgami i punktami ujemnymi.

- Co tutaj się dzieje? - zapytała nauczycielka transmutacji, patrząc uważnie na grupę pierwszych lat.

- Nic, pani profesor... - odezwał się Weasley, jąkając się lekko. Próbował przyjąć niewinną postawę.

- To prawda, profesor McGonagall. - potwierdziła Hermiona. - Tylko rozmawiamy.

- Rozmawiacie? - powtórzyła nauczycielka, patrząc po każdym z uczniów.

- O zadaniu z transmutacji. - powiedział Potter, uśmiechając się nonszalancko. - Chcieliśmy wymienić się poglądami na temat transmutacji przedmiotów...

- Już dobrze, panie Potter. - przerwała mu Opiekunka Gryffindoru. Aż za dobrze znała ten luzacki ton głosu, połączony z niewinnym spojrzeniem. Było to, aż nazbyt podobne do jego ojca. - Wracajcie do swoich Pokojów Wspólnych. - nakazała nauczycielka. - Wszyscy.

- Tak jest, pani profesor. - powiedziały chórem dzieci, zanim odwróciły się i poszły w swoją stronę. Oczywiście nie bez rzucenia sobie wrogich spojrzeń.

Harry spojrzał na Hermionę nieprzyjaźnie. Nie podobało mu się jej zachowanie. Dlaczego broniła Ślizgonów? Przecież to obślizgłe węże, z których w przyszłości wyrosną nowi Czarnoksiężnicy! Ale oczywiście Panna-Wiem-Wszystko-Najlepiej uważa inaczej. Gdyby była prawdziwą Gryfonką, wiedziałaby, że powinna trzymać się ze swoim Domem, a nie stawać po przeciwnej stronie barykady. Potter obiecał sobie, że jeszcze dziewczyna pożałuje, że zaczęła bronić Ślizgonów.

~*~*~

- To było dziwne. - powiedział Theo do swoich dwóch towarzyszy, gdy zniknęli za zakrętem.

- Co konkretne? - zapytał Draco, idąc obok. - Że Chłopiec-Który-Przeżył jest jeszcze większym snobem, niż sądziliśmy? - zapytał sarkastycznie.

- To też. - zachichotał Theo, a Blaise do niego dołączył. Draco tylko się uśmiechnął. - Chodziło mi o zachowanie tej Gryfonki. Jak jej to było..?

- Granger. - podpowiedział natychmiast Malfoy, pamiętając ją z lekcji transmutacji. - Hermiona Granger.

- Właśnie. Dziwne było, że nie stanęła po stronie naszego Złotego Chłopca. Większość dziewczyn za nim szaleje. - Blaise prychnął.

- Nie tylko dziewczyn. - stwierdził, myśląc o Weasley'u i pozostałych dwóch gorylach Pottera.

- Widocznie otoczka "Złotego Rycerzyka" nie na nią nie działa. - oświadczył Draco, wzruszając ramionami. - Bohater od siedmiu boleści. Nawet nie pamięta tego, za co jest taki sławny!

- Ironia, nie?

- Taaaa. - mruknął Draco. Sam był zdziwiony zachowaniem Gryfonki. Gdy do nich podeszła, sądził, że stanie po stronie współdomownika, a nie zacznie go besztać. Zachichotał w duchu, przypominając sobie, co powiedziała Potterowi.

Obawiam się, że twoje ego jest większe niż możliwości.

Podejrzewał, że ta celnie wymierzona uwaga trochę ubodła Złotego Chłopca Gryffindoru.

- A Wiewiór to idiota. - stwierdził Zabini.

- Taki sam jak jego przyjaciel, Złoty Chłopiec. - prychnął młody arystokrata. - Równie arogancki co głupi.

- Poczekaj, aż nadejdzie lekcja eliksirów. - zaśmiał się Theo. - Profesor Snape da im popalić. - Draco dołączył w śmiechu do dwóch Ślizgonów. To prawda. Wiedział, że wujek Severus nie toleruje impertynencji i na pewno nie da sobie wejść na głowę. Tym bardziej nie pozwoli na to Harry'emu Potterowi. Czekać tylko, jak polecą punkty.

- Jak myślicie, ile punktów straci na pierwszej lekcji? - zapytał wesoło Blaise.

- Piętnaście.

- Dziesięć.

- Dwadzieścia. - chłopcy się zaśmiali.

- Wszystko zależy, jak bardzo będzie pyskować. - zachichotał Draco. Już widział oczyma wyobraźni wydłużającą się linie czasu Pottera spędzanego na szlabanach w lochach.

- Może jeszcze szlaban dostanie? - zastanawiał się złośliwie Theo.

- W takim wypadku nie będzie mi go żal. - zaśmiał się Blaise.

Roześmiani chłopcy zatrzymali się przed portretem Salazara Slytherina. Poważny Założyciel spojrzał na trójkę przedstawicieli swojego domu spod uniesionych srebrnych brwi.

- Pure blood. - Draco podał hasło, a rama obrazu odsłoniła wejście. Trójka uczniów weszła do środka.

~*~*~

- Za chwilę przyniosę ci ostatnią dawkę eliksiru pieprzowego, a potem możesz iść do Pokoju Wspólnego i nigdzie indziej, panie Diggory. - powiedziała Cyntia do trzecioklasisty, będąc w trybie uzdrowicielki. Minęło już dwa tygodnie, odkąd zaczęła pracę w Skrzydle Szpitalnym. Chociaż nie była ona tak pełna adrenaliny, jak nieraz w Św. Mungo, gdy przywozili pacjenta w dramatycznym stanie, nadal sprawiała jej radość. Pomysły, na które wpadały dzieciaki, wiele razy są czasem naprawdę niedorzeczne i pozbawione logiki, a ich skutki często kończyły się wizytą w Królestwie Madame Pomfrey i od niedawna dzielonym z Cyntią Snape.

- Dobrze, proszę pani. - zaszczebiotał wesoły chłopiec. Cieszył się, że w końcu będzie mógł wrócić do kolegów. Chociaż pobyt w Skrzydle Szpitalnym pod opieką żony profesora Snape'a nie był taki zły. Spodziewał się wiecznych obelg i sarkastycznych uwaga, które zwykle padały na lekcjach eliksirów z ust czarnowłosego mężczyzny, ale nic takiego nie nastąpiło.

- Zaczekaj tutaj na mnie. - jasnowłosa uzdrowicielka odeszła do łóżka, by iść do składzika z eliksirami. Otworzyła szafkę, wyciągając rękę do miejsca, gdzie powinno stać kilka fiolek z eliksirem i westchnęła, a jej dłoń opadła. Chyba będzie ją czekać wycieczka do lochów, zanim wypuści Puchona ze szpitala.

- Szukasz czegoś? - odwróciła się do Mistrza Eliksirów, który pojawił się nagle w Szpitalu, jak na zawołanie ze skrzynką eliksirów.

W pierwszej chwili chciała na niego nawarczeć, że ma się stąd zabierać i nie przeszkadzać jej w pracy, ale powstrzymała się, przypominając sobie obecność Puchona. W końcu co by było z ich przykrywką udanego małżeństwa, gdyby wydarła się na niego? Cyntia wymusiła łagodny uśmiech. Czuła nagle bardziej zainteresowane spojrzenie trzecioklasisty, który leżał kilka łóżek dalej.

- Zjawiasz się w samą porę, Severusie. Właśnie miałam do ciebie iść. - powiedziała kobieta, zachowując spokój i posyłając w jego stronę mały, wymuszony uśmiech. Severus uniósł delikatnie brew, bo widział po przechodzących emocjach w jej oczach, jaka prawdopodobnie miała być jej pierwsza reakcja. I dziękował Salazarowi, że się powstrzymała.

- Naprawdę? Aż tak bardzo za mną tęsknisz? - zapytał złośliwie rozbawiony mężczyzna, z rozmysłem ignorując Puchona, który bez krępacji wlepiał w nich wzrok. A kusiło go, by spojrzeć na bachora i zobaczyć jak oczy wychodzą mu z orbit na jego tekst. Cyntia przewróciła oczami.

- Chciałbyś. - odparła na wpół sztucznie rozbawiona. Ten człowiek czasem naprawdę potrafił ją rozbawić. Zastanawiała się, skąd on bierze niektóre teksty. Ma obmyślone wcześniej, czy wymyśla je nabieżąco. - Skończył się eliksir pieprzony. - przeszła do rzeczy. Mistrz Eliksirów położył skrzynkę na najbliższym stoliku i zaczął przekładać fiolki w skrzynce.

- Tak się składa, że przypadkiem mam tutaj kilka fiolek. - powiedział z nutą sarkazmu. Podał jej fiolkę, którą od niego zabrała.

- Dziękuję, Severusie. - uśmiechnęła się do niego z fałszywą nutą słodyczy, o czym wiedziała tylko ich dwójka. - Jak zawsze nieoceniony. - ten komplement mógł być również obelgą w jej ustach, gdyby nie powstrzymała jadu.

- Schlebiasz mi. - Puchon niemalże się udławił wysłaną śliną, słuchając ich rozmowy. Kim jest ten człowiek i co zrobił z wiecznie wrednym Naczelnym Postrachem Hogwartu?! To była bardzo dziwna rozmowa. Oczywiście był w niej sławny sarkazm Snape'a, ale nie był używany tak brutalnie, jak nie raz na lekcji. Był... nadal Snape'owaty, ale inny. - Zamknij usta, Diggory, bo wyglądasz jak idiota. - W końcu łaskawie zwrócił uwagę na zaszokowanego studenta. Brązowowłosy chłopiec zatrzasnął usta z wyraźnym kliknięciem.

- Proszę, to wypić, panie Diggory, i może pan wracać do dormitorium. - powiedziała pani Snape, znów wracając do trybu uzdrowicielki. Podała chłopcu fiolkę z pomarańczową miksturą, z rozbawieniem obserwując jego zdębiałą minę. Już zaczynała rozumieć żarty reszty kadry pedagogicznej o "zawałach" wśród ciała studenckiego. Lekko oszołomiony uczeń, bez szemrania wykonał jej polecenie. Duszkiem wypił eliksir, krzywiąc się przy tym, przez co dostał drwiące spojrzenie od jego wykonawcy.

- Dziękuję, pani. - powiedział chłopiec i czym prędzej uciekł ze Skrzydła Szpitalnego, bojąc się, że jeszcze Nietoperz odejmie punkty za... Za coś wymyśli. W końcu przy tym nauczycielu nie trzeba zmalować niczego konkretnego, by dostać szlaban czy punkty ujemne. To bardzo... kreatywny człowiek.

- Masz niebywałe zdolności przerażania studentów. - zauważyła, marszcząc lekko brwi, gdy drzwi za Puchonem się zamknęły. Oparła się lekko ramieniem o najbliższą szafkę. Nie mogła powiedzieć, że jest bardzo zadowolona ze... Zdolności swojego aranżowanego męża, mimo że czasem ją one bawiły. Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo, nie zaprzestając układania fiolek w szafce.

- Obawiam się, że tym razem to nie do końca ja. - odpowiedział z nutą złośliwego rozbawienia. Cyntia uniosła pytająco brew.

- Nie do końca ty? - powtórzyła z niedowierzaniem. Spojrzał na nią. Był rozbawiony jej postawą.

- Bardziej zaszokowała go nasza mała rozmowa. - wyjaśnił spokojnie, ale zabawnie. Zawsze bawił się kosztem uczniów. Zwłaszcza ich zaszokowań.

- A było w niej coś dziwnego? - zaśmiała się ironiczne. To naprawdę było dziwne.

- Bardziej odkrycie, że ich nauczyciel eliksirów potrafi porozmawiać z kimś, bez obrażania go przy tym. - powiedział sarkastycznie. Cyntia prychnęła.

- Rzeczywiście. Zapomniałam o twojej reputacji, dupka z lochów... - wymamrotała pod nosem. Słyszeli oboje, jak drzwi cicho się uchylają, ale nikt nie wszedł do środka.

- Ciekawskie bachory... - mruknął pod nosem Mistrz Eliksirów, nawet nie musząc się obracać, by wiedzieć, że są obserwowani przez jakiegoś ciekawskiego gagatka. Ten brak dyskrecji mówił mu, że to na pewno jakiś Gryfon. No bo któż by inny? Miał zamiar się odwrócić i zbesztać wścibskiego smarkacza, ale nagle Cyntia stanęła obok niego i udawała, że coś przekłada w szafce, lekko kręcąc przy tym głową. Uniósł brew w niemym pytaniu. Dlaczego niby miałby tego nie robić?

- Potter. - ledwo rozchyliła wargi, wypowiadając to nazwisko. Wiedziała, że Chłopiec-Który-Przeżył zapewne będzie pisać do rodziców od "pani Snape", dlatego chciała dać mu...amunicję. Spodziewała się, że James będzie zainteresowany, jak sobie radziła w nowej roli. Zwłaszcza gdy miała w pamięci jego ostatnią wizytę u Sna...Severusa. Można było powiedzieć, że chciała trochę zrobić na złość pośredniemu sprawcy swojej dziesięcioletniej drzemki.

- Przyniosłeś w idealnym momencie te eliksiry, Severusie. - powiedziała do niego, wracając do normalnego głosu podczas rozmowy.

- Mam wyczucie czasu. - odpowiedział naturalnie, grając w jej grę.

- Aż za dobre. W innym wypadku biedy Puchon musiałby dłużej posiedzieć w Skrzydle Szpitalnym. - powiedziała, po części sztucznie wzdychając.

- Utopiłby się we własnych łzach z tego powodu. - Przewrócił oczami.

- I mnie przy okazji. - prychnęła sarkastycznie, nie poznając siebie. Dawniej była inna. Miła, dobra, nigdy nie obrażała innych, bo uważała to za złe. A teraz? Zmieniła się. Nie była już tą samą Lily Evans, która z zafascynowaniem rozpoczynała swoją przygodę w czarodziejskim świecie. Była dorosłą kobietą, która poznała smak bólu i zdrady. Nazywała się Cyntia Snape.

- Więc mówisz, że uratowałem cię od niechybnej śmierci w morzu łez? - zapytać ironicznie.

- Jak zawsze, mój rycerz na czarnym koniu i srebrnej zbroi. - powiedziała złośliwie.

- Dzięki, Salazarze, że nie w złotej. - teatralnym gestem położył rękę na sercu. - Nie przeżyłbym tego. - sarkazm był wyczuwalny na kilometr. Usłyszeli ciche kliknięcie zamka w drzwiach Szpitala. Oboje spojrzeli na wejście, które było zamknięte. Wcześniejsze emocje zniknęły z ich twarzy zastąpione chłodem.

- Możemy skończyć tę szopkę. - wymamrotała pod nosem, odkładając ostatnią fiolkę do szafki, zanim się od niej odsunęła. Spojrzała na czarnowłosego mężczyzny obok siebie, który patrzył na nią dziwnie. - Możesz już iść! - warknęła na niego, gdy nadal stał tam, gdzie stał.

- Z wielką chęcią! - odpowiedział takim samym warczeniem, zanim zabierając skrzynkę, odwrócił się na pięcie, wychodząc ze Skrzydła Szpitalnego, odprowadzony jej spojrzeniem.

~*~*~

Następny rozdział: "20. Tylko zapytałem!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro