2. Niezwykła pełnia.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Severus Snape wolnym krokiem przemierzał korytarze Hogwartu. Nie patrzył dokąt idzie. Nogi same go niosły przez znajome mury. Korytarze były w większości puste, bo studenci byli na zajęciach, a ci, którzy mieli wolne, schodzili Mistrzowi Eliksirów z drogi.

     Humor mężczyzny wcale się nie poprawił po rozmowie z Albusem. Jedynie zmienił się z wściekłości w melancholię. Severus sam nie wiedział, czy to lepiej, czy gorzej. Nie był gotowy na powrót do bolesnych wspomnień. Nie teraz.

     Ponury mężczyzna, niezatrzymany przez nikogo, dotarł do swojej kwatery w lochach. Zatrzymał się przed portretem Seleny Slytherin, córki założyciela, której obraz strzegł wejścia do pokoi.

- Asfodelus. - mruknął pod nosem hasło. Białowłosa kobieta o bladej twarzy zmierzyła właściciela kwater, których strzegła oceniającym wzrokiem.

- Wyglądasz wyjątkowo blado, Severusie. Stało się coś? - zapytała córka Założyciela z nutą troski. Znała Snape'a bardzo długo. Od lat strzegła jego komnat i ze wszystkich nauczycieli mikstur, jakich miała okazję poznać Severus należał do jej "ulubieńców". Szanowała go, nie tylko za jego trwającą dwadzieścia cztery godziny profesję szpiega, ale także za cierpienie, jakie przeżył, mianowicie stratę i śmierć Lily, a mimo to nie załamał się. Był też niezwykłym czarodziejem, a także zdolnym warzycielem. I miał specyficzny charakter. O tak...

    Mistrz Eliksirów przetarł ręką oczy.

- Nic mi nie jest, Seleno. - warknął opryskliwie mężczyzna, nie siląc się na uprzejmości. - Chcę iść do siebie. - Białowłosa kobieta z portretu tylko uniosła elegancką brew. Była przyzwyczajona do "humorków" obecnego profesora mikstur.

- Oczywiście, profesorze Snape. - protret uchylił się, ukazując wejście. Mężczyzna natychmiast wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Powitał go widok salonu w ciepłych barwach kremu i brązu. Ciemna skórzana kanapa z dwoma fotelami oraz dzielącym je stolnikiem do kawy, meble z ciemnego drewna, kominek, w którym miło płonął ogień, wyjście na korytarz, prowadzący do dalszych pokoi i cała jedna ściana pełna najróżniejszych ksiąg.

     Nie było krwi na ścianach, nietoperzy zwisających z sufitu, ani trumien, tak jak uważała pewna część ciała studenckiego. Element historii o nauczycielu — wampirze, robiącym z niegrzecznych studentów eliksiry, a z ich krwi atrament, którego używa do pisania swoich uwag na esejach, którą starsi uczniowie lubią straszyć młodszych.

     Severus usiadł na swoim ulubionym fotelu. Na stoliku przed nim leżało dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego, otwarte na stronie ze szokującym artykułem Rity Skeeter. Czarnowłosy mężczyzna siedział przez chwilę, patrząc na czarodziejski szmatławiec, będący przyczyną jego paskudnego nastroju. Gniew na Pottera i jego obecną żonę, w związku z tym, co zrobili Lily, nadal gdzieś tam czaił się w zakamarkach jego umysłu, ale jego siła osłabła. I chociaż nadal miał ochotę rozszarpać oboje, teraz jakoś zdołał to powstrzymać. Myśl o Lily powstrzymała go.

     Mężczyzna wziął gazetę w ręce i wpatrywał się w zdjęcie Lily, ubranej w szaty studenta Hogwartu, z czapką absolwenta na głowie i trzymającą dyplom. Rudowłosa dziewczyna uśmiechała się do kamery, a jej piękne oczy błyszczały emocjami.

     Czarodziej machnął różdżką, wycinając zdjęcie z gazety i trzymając je w ręce.

     Czarnowłosy mężczyzna przejechał smukłym palcem po fotografii, patrząc na nią pełnymi smutku, czarnymi oczyma.

- Oh, moja najdroższa Lily. - ochrypły, smutny szept przerwał ciszę, jaka panowała w przyciemnym pokoju. - Dlaczego musiałaś odejść...? - odziany w czerń pochylił głowę, gniotąc gazetę, trzymaną w drugiej ręce. Severus rzucił papier w ogień i ze satysfakcją patrzył, jak zdjęcie Jamesa Pottera i jego żony pożerają płomienie, zamieniając je w popiół.

     Severus znów spojrzał na trzymane w ręce zdjęcie. Mężczyzna, po chwili wpatrywania się w kobietę na obrazie, wstał, wsuwając fotografię do kieszeni szaty. Następnie profesor Snape podszedł do kominka i wrzucając proszek do kominka, wywołał lokalizację, wchodząc w zielone płomienie.

     Czarodziej wyszedł z kominka w salonie swojego domu przy Spinner's End, a stamtąd nie czekając, aportował się do Doliny Godrica.

     Z cichym trzaskiem, Snape pojawiał się przed domem Potterów. Domem, w którym Lily miała być bezpieczna, a który okazał się miejscem jej śmierci i teraz był ruiną.

     Mistrz Eliksirów przeszedł przez furtkę, która zardzewiała wisiała bokiem na jednym zawiasie, nie blokując przejścia. Drzwi domu zaskrzypiały, gdy je otworzył. Mężczyzna wszedł do środka, oświetlając sobie różdżką drogę. Na podłodze walało się szkło dokładnie tak samo, jak te dziesięć lat temu. Szczury z piskiem uciekły, spłoszone jasnym światłem.

     Severus, ignorując skrzypienie szkła i gruzu pod butami, ostrożnie szedł dalej. Spojrzał uważnie na schody, które pozbawione balustrady bynajmniej nie napawały optymizmem. Mimo to mężczyzna powoli, z najwyższą uwagą wszedł na górę. Piętro nie różniło się niczym innym od parteru. Podobnie jak na dole, wszędzie walało się szkło i gruz.

     Severus czuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej, podobnie jak te dziesięć lat temu. Zatrzymał się w korytarzu. Chociaż wiedział, że tym razem w pokoju po drugiej stronie ścian, nie znajdzie pozbawionego życia ciała Lily, bał się tam wejść.

     W końcu jednak się przemógł. Biorąc głęboki wdech, Severus wszedł do pokoju. Gdy tylko przeszedł przez próg, zaatakowała go fala bolesnych wspomnień, tak iż musiał oprzeć się o ścianę. Mimo że to wydarzyło się tak dawno, nadal było bolesne.

     W całym pokoju leżał gruz i rozbite szkło, a miejsce, gdzie kiedyś znalazł martwą Lily, było puste. Ale zwodniczy umysł podsuwał mu przed oczy obraz pozbawionego życia ciała ukochanej. Severus nie mógł pozbyć się tego obrazu, bez względu na wysiłki.

     Mężczyzna na chwiejnych nogach przeszedł te kilka kroków, aż upadł na kolana dokładnie w tym samym miejscu co dziesięć lat temu. Ból oplątał jego serce, bardziej niż Diabelskie Siadła. Gardło ścisnęło się w dotkliwie, a płuca zapomniały, jak się oddycha. Ścisnął w ręce kawałki szkła i gruzu, ignorując ból i krew. Bowiem cierpienie ciała jest niczym w porównaniu do czarnej rozpaczy serca i duszy.

     Zrozpaczony czarodziej zacisnął powieki, walcząc o oddech, starając się opanować rozpacz. Jedna samotna łza spłynęła po jego bladej twarzy, spadając na ziemię.

     On, który nigdy nie pokazał nikomu swojego prawdziwego oblicza, mając tylko gorycz i chłód za maskę, teraz płakał za jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochał, a której serce nie było jego. Którą zranił, pozwalając pchnąć się w otchłań ciemności, z której chciał się uwolnić, a gdzie pozostał, by ją chronić. Ale nie udało mu się.

     Zawiódł.

     Chciał chronić ją przed Czarnym Panem, ale nie ustrzegł jej przed złem ukrytym w świetle. Chciał pozwolić jej być szczęśliwą, a przyniósł jej tylko śmierć. Ciężar poczucia winy przygniatał go jak głaz, którego nie mógł podnieść. Był skazany na cierpienie, z którego kajdan nie mógł się wyrwać.

     Czarnowłosy mężczyzna drżącą dłonią podniósł różdżkę, która wcześniej wyleciała mu z ręki i potoczyła się po podłodze, gasnąc, a za jedyne światło pozostawiając gwiazdy i księżyc w pełni na niebie za oknem.

- Expecto patronum... - ochrypłym szeptem załamany czarodziej wypowiedział inkantację, mając w pamięci obraz roześmianej Lily. Nie wypowiadał tego zaklęcia od czasu śmierci jego ukochanej. W jakiś sposób uważał się za niegodnego. Czuł, że w ten sposób skalałby pamięć o niej. Ale dziś nie mógł postąpić inaczej. Jakaś nieznana siła, której nie mógł odmówić, pchała go do tego.

     Srebrna mgła łagodnie wypłynęła z końca hebanowej różdżki, stając się białą łanią. Świetliste zwierzę mgielnym krokiem podeszło do przybitego mężczyzny, łagodnie patrząc na właściciela. Łania była taka delikatna i niewinna.

     Zupełnie jak jego ukochana Lily.

     Łania była dla niego symbolem. Najważniejszym insygnium jego miłości do niej.

     Severus wyciągnął drżącą z emocji rękę i delikatnie dotknął pyska zwierzęcia. Łania ani drgnęła, w dalszym ciągu łagodnie obserwując czarodzieja. Mężczyzna czuł zimno, gdy dotknął białej mgły, które w jakiś sposób wydawało się pocieszająco ciepłe.

- Wybacz mi, Kochanie... Wybacz mi, że tak cię zraniłem... Byłem ślepym głupcem... To ja powinienem umrzeć, zamiast... Zamiast ciebie... To ja... Powinienem zapłacić tę cenę... Wybacz mi... Wybacz, moja Miłości, że... Że cię nie ochroniłem... - załamany mężczyzna zaczął swoją bolesną spowiedź. Ból w piersi ani przez chwilę go nie opuścił. Czarne oczy, które każdemu innemu wydawały się pustymi tunelami, tak pełne smutku patrzyły w ziemię. Severus nie miał odwagi spojrzeć w oczy łani, nawet jeśli nie były to oczy Lily, tylko jego patronusa. Nadal było mu wstyd za jego głupotę.

     Był tchórzem. On, który kłamał Czarnemu Panu prosto w twarz. Mógł mówić wszystko, nie patrząc w oczy swojej insygni. Oprócz jednego.

     Mężczyzna wziął drżący wdech, zanim podniósł głowę. Srebrna łania stała bez ruchu tam, gdzie była cały czas, nie opuszczając rozbitego czarodzieja.

    Potem powiedział coś, na co brakło mu odwagi, gdy jego ukochana jeszcze była wśród żywych.

- Kocham Cię, Lily... - powiedział pełnym emocji szeptem. - Zawsze... - łania drgnęła, gdy te kilka prostych słów opuściło jego usta, będących dla niej niby zaklęciem. Świetliste zwierzę przebiegło przez pokój.

     Severus patrzył na odmienne zachowanie patronusa z cieniem zaskoczenia. Nigdy nie widział, żeby tak się zachowywał.

     Łania będąc na drugim końcu pokoju, nagle zawróciła, lecąc wprost w niego. Gdy mgliste zwierzę przebiegło przez jego ciało, Severus wciągnął gwałtownie powietrze, czując gwałtowny chłód. Mężczyzna położył rękę na swojej piersi, uspakajając szalejące serce. Czarnowłosy czarodziej rozejrzał się po pokoju, nie znajdując śladu swojego patronusa.

     Jego ramiona opadły. To bez sensu.

     Severus przetarł ręką oczy. Wstał z ziemi i otrzepał szaty. Czas wracać do Hogwartu. Ponury mężczyzna poszedł do wyjścia, po raz ostatni odwracając się, by spojrzeć na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą klęczał.

     Z ostatnim smutnym spojrzeniem zniknął, nie mając pojęcia o skutkach swojego krótkiego i pełnego emocji wyznania.

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Tysiące kilometrów od pomnika Potterów i Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie znajduje się średniej wielkości dom. Posiadłość jest otoczona murem i zaklęciami. Jego ogrody toną w ciszy, oświetlone tylko białym światłem gwiazd i pełni księżyca na grafitowym nieboskłonie. Słychać tylko granie świerszczy, ukrytych w trawie. Gdzieniegdzie przeleci świetlik, oświetlając sobie drogę ciepłym, złotym światełkiem. Ptaki śpią w swoich gniazdach. W lesie poza posiadłością słychać było wycie wilkołaka do idealnie okrągłej tarczy księżyca.

     Nagle w ogrodzie pojawiła się srebrna mgła, z której powoli ukształtowała się smukła łania. Zwierzę delikatnym krokiem szło między drzewami i krzewami, wyróżniając się jasnym blaskiem wśród ciemności. Bezszelestnie przemierzało przez zielone ścieżki ogrodu.

     Gdy łania dotarła do budynku, bez żadnego wahania, gładko przeszła przez drzwi wejściowe. W domu panowała kompletna cisza i ciemność. Teraz mrok został zmącony przez białe światło srebrnej łani, idącej pustymi korytarzami domostwa, kierując się do sobie znanego celu.

     Świetliste zwierzę weszło na piętro, bez zwłoki przechodząc przez kolejne drzwi jedynej zajętej sypialni.

     Na łóżku ze złożonymi na brzuchu dłońmi, leżała rudowłosa kobieta. Kasztanowo rude włosy okalały jej głowę jak aureola, rozsypane na poduszce. Oczy miała zamknięte, tak iż długie rzęsy rzucały cień na jej policzki wyglądające, jak porcelana. Klatka piersiowa wznosiła się w miarowym oddechu, świadczącym, że jest w niej życie.

     Łania podeszła bezszelestnie do łóżka. Zwierzę przez chwilę patrzyło na śpiącą lata czarownicę, zanim pochyliło głowę, przeistaczając się w kulę jasnego, białego światła. Magiczna siła uniosła się na łóżko i powoli opadła na klatkę piersiową kobiety, przechodząc przez jej serce. Światło weszło w jej ciało. Czysta magia wypełniła ją całą, rozprzestrzeniając się na cały dom, który zatrząsł się w fundamentach. Szepty w ciemności wypełniły pokój.

     Obudzone zawirowaniem, dwa skrzaty, z trzaskiem pojawiły się w jedynej zajętej sypialni. Oba stworzenia otworzyły szeroko oczy, widząc co się dzieje.

     Cały pokój pełen był magii, która aż iskrzyła w powietrzu. Delikatna, lśniąca w ciemności mgła otaczała całe ciało leżącej kobiety, przerywając łańcuchy jej snu.

     Nagle wszystko ucichło, tak szybko, jak się zaczęło. W pokoju znów zapadł mrok, rozświetlany tylko światłem księżycowej tarczy i cisza. Skrzaty podeszły powoli do czarownicy, którą zajmowały się przez cały czas, a która była pochłonięta snem wiecznym. Dwa elfy spojrzał na siebie pytająco, nie mając pojęcia, co się właśnie stało.

     Jeden ze skrzatów podszedł jeszcze bliżej łóżka, wyciągając szyję, by zobaczyć jej twarz, gdy nagle pisnął, odskakując od łóżka, kiedy kobieta się poruszyła.

- Ona się budzi. - powiedział młodszy skrzat.

- Wezwij Mistrza. Natychmiast! - polecił drugi. Skrzatka zniknęła ztrzaskiem, pozostawiając drugiego elfa.

     Oczy Lily Evans powoli się otworzyły, po raz pierwszy od lat oglądając świat. Szmaragdowe tęczówki zamrugały zdezorientowane otoczeniem. Widziała rozmazaną biel i odcienie szarości. Czuła przeszywający chłód.

     Kobieta zamrugała kilkakrotnie, starając się zniwelować rozmycie wizji.

     Co się stało?

     Gdzie jest?

     Nagle napływ wspomnień spadł na nią jak grom z jasnego nieba. Intryga Jamesa, ona w Domu w Dolinie Godrica, przyjście Voldemorta, zielone światło, mrok. I głos. Głos szepczący w ciemności.

     Lily podniosła się gwałtownie do pionu, zaraz tego żałując, gdy napadła ją fala zawrotów głowy. Rudowłosa kobieta przyłożyła rękę do skroni.

     Kręcenie w głowie uspokoiło się po kilku sekundach, pozwalając jasno myśleć.

- Pani Evans? - Lily rozejrzał się po pokoju, zauważając oszołomionego skrzata domowego, stojącego u stóp łóżka. Stworzenie obserwowało każdy jej ruch wielkim oczami. - Czy wszystko w porządku, pani Evans? - zapytał zmartwiony skrzat. Lily zmarszczyła brwi. Dlaczego skrzat wygląda, jakby wydarzyło się coś niezwykłego?

- Yyyyy... Tak. - odpowiedziała Lily ze zmieszaniem, nie rozumiejąc zaszokowania skrzata. - Czy wiesz, gdzie jest moja różdżka? - zapytała czarownica, czując jej brak.

- Tak.

- Przynieś mi ją, proszę.

- Bombur ją przyniesie, Pani Evans. - skrzat zniknął z trzaskiem na kilka sekund, by za chwilę znów się pojawić z podłużnym pudełkiem w rękach. Elf otworzył wieko i podał czarownicy pudełko.

     W środku na purpurowym materiale leżała jej różdżka. Lily wyciągnęła gładkie drewno z pudełka. Gdy tylko dotknęła różdżki, poczuła przyjemne, promieniujące ciepło. Teraz Lily zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało.

- Dziękuję, Bombur. - podziękowała uprzejmie Lily, uśmiechając się. Uszy skrzata zatrzepotały, słysząc miłe słowa. - Czy wiesz, co to za miejsce?

- Oczywiście, pani Evans. To jeden z domków letniskowych Mistrza Pottera, na północy Anglii. Dworek jest ukryty przed niepożądanymi gośćmi. - odpowiedział skrzat. Lily zacisnęła dłoń w pięść, gdy tylko zostało wymienione nazwiska Jamesa. Jedyne co czuła w tej chwili do Huncwota to gniew. Wściekłość na niego i Mary za to, że wciągnęli ją w tę intrygę, a na siebie za to, że była taka głupia i dała tak sobą manipulować. -... Bombur bardzo się cieszy, że pani Evans w końcu się obudziła. Minęło już bardzo dużo czasu, od kiedy Sam-Wiesz-Kto zniknął, a pani wciąż spała. Ale... - Lily uniosła dłoń, zatrzymując tyradę skrzata.

- Czekaj, Bombur. Jak to Sam-Wiesz-Kto zniknął? - zapytała zdezorientowana Lily.

- Nie wiadomo, pani Evans. Ale mówi się, że zginął w tę noc w Dolinie Godrica. - odpowiedział posłusznie skrzat. Lily zmarszczyła brwi.

- Jaka jest dziś data? - Bombur zaczął niespokojnie kręcić się w miejscu. Niepokój Lily wzrósł. - Bombur?

- Jest 5 czerwca 1991 roku. - odpowiedział z wahaniem skrzat. Oczy Lily się rozszerzyły. Kobieta poczuła, jak coś się w niej zaciska, utrudniając oddychanie. Świat stał się zamglony.

     Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy rok? To by oznaczało, że spała dziesięć lat? Czy to jest możliwe?

     Dziesięć lat.

     Dziesięć lat.

     Dziesięć lat.

     Ta liczba odbijała się echem w jej głowie. To jest niemożliwe. Ostatnie, co pamiętała to zielone światło klątwy zabijającej. Powinna była umrzeć. Nikt na świecie nie przeżył tego zaklęcia.

     Lily drżącą ręką przeczesała włosy. Powinna być martwa. Od dziesięciu lat. Jak udało jej się przetrwać?

     Czarownica zamrugała kilkakrotnie, uspakajając oddech. Nie może teraz wpadać w panikę. To na pewno da się jakoś wyjaśnić. Profesor Dumbledore będzie wiedział. Tak! Dumbledore na pewno zna odpowiedź.

     Lily opuścił nogi poza krawędź łóżka, ignorując skrzata, namawiającego ją, by tego nie robiła. Kobieta miała właśnie próbować wstać, gdy drzwi jej sypialni otworzyły się z rozmachem, a do środka wpadł James Potter i Mary, kiedyś MacDonald.

     Gdy zobaczyli ją, siedzącą na łóżku w pełni świadomości, ich oczy się rozszerzyły. Mary z szoku zasłoniła usta ręką i opadła na krzesło stojące obok drzwi. James stał po prostu, zakorzeniony w miejscu z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

- To... To jest... Niemożliwe! - wyjąkał James, wskazując na Lily palcem.

- Co jest niemożliwe? - zapytała Lily zimno, ale i ciekawie. - Myślałeś, że nigdy się nie obudzę? - Lily sama jeszcze nie mogła uwierzyć, że spała dziesięć lat. Szczerze mówiąc, czuła się tym wszystkim zdezorientowana. Ale starała się za wszelką cenę zachować to dla siebie. Nie chciała, by Potter widział jej niepewność. Nie chciała znów być przez niego wykorzystana.

     James drgnął, słysząc jej głos, który w tej chwili był jak ostrze. Spała przez dziesięć lat. Można było właściwie uznać ją za martwą, bo nic nie wskazywało, by miała się kiedykolwiek wybudzić.

     A nagle teraz w tę noc powróciła do życia. Ale dlaczego teraz?

     Dlaczego akurat dziś?

     To było dla Jamesa zbyt wiele. Pokręcił głową i opadł na drugie krzesło, które podsunął mu skrzat.

     Oczy Lily biegały od jej byłego, a właściwie fikcyjnego męża do pseudo przyjaciółki.

- No odezwijcie się! - w końcu zdenerwowała się Lily, gdy cisza zaczęła się wydłużać. - Powiedzcie, co się stało tamtej nocy! Powiedzcie, co się działo przez te lata! - zawołała rudowłosa czarownica, tracąc cierpliwość. Zarówno Mary, jak i James skrzywili się na dźwięk jej głosu.

- Nie mamy pojęcia, co się stało tamtej nocy! - krzyknął nagle James, który już jak widać, wyszedł z pierwszego szoku jej nagłym przebudzeniem. Lily skrzywiła się nagłym zwiększeniem głośności jego głosu. - Gdy przyszliśmy, zobaczyliśmy małego Harry'ego z blizną w kształcie błyskawicy na czole, a na podłodze twoje rzekomo martwe ciało. Mary kazała mi sprawdzić, czy żyjesz i okazało się, że jakimś sposobem udało ci się przeżyć! Zadowolona?! - James wyrzucił z frustracją ręce do góry.

- Spokojnie James. - odezwała się Mary ze swojego miejsca przy drzwiach.

- Jak mam być spokojny, Mary? Przez dziesięć lat nasz sekret był bezpieczny, a tu nagle Skeeter wszystko ujawnia w swoim artykule w Proroku, a teraz jeszcze to! - Lily zmrużyła oczy.

- A więc myślałeś, że wszystko ujdzie ci bezkarnie, tak? - zapytała rudowłosa czarownica gniewnie. - Może w Hogwarcie wszystko przechodziło ci płazem, ale możesz mi wierzyć, Potter, że dopilnuje, by teraz tak się nie stało. A zrujnowana reputacja będzie twoim najmniejszym problemem! - wysyczała wściekle Lily, a ton jej głosu mówił, że nie żartuje.

- Jasne. - prychnął James. - Nasza reputacja już jest zrujnowana, więc nie musisz się tym kłopotać. Skeeter już się tym zajęła.

- Chętne jej za to po dziękuję. Najlepiej osobiście. - odszczeknęła zielonooka kobieta.

- Nie zrobisz tego, bo nigdzie stąd się nie ruszysz. - postanowił James. Lily uniosła sarkastycznie brew, wstając lekko chwiejnie z łóżka. Zignorowała chwilowy zawrót głowy, których zniknął kilka sekund późnej. James również wstał.

- Jak myślisz jak zareagowałaby opinia publiczna na wywiad z rzekomo zmarłą czarownicą, wciągniętą w waszą intrygę, której nie był koniec. Oszukanie czarodziejskiego świata co do mojej śmierci i przetrzymywanie mnie wbrew mojej woli kwalifikuje się na sprawę przed Wizengamotem. - James uśmiechnął się złośliwie.

- Ale przecież nikt nie wie o twoim istnieniu i nie będzie cię szukał, droga Lily. - Lily poczuła zimny dreszcz, słysząc jego słowa. Bo miał rację. Nikt nie wie, że żyje i nikt nie będzie jej szukał.

     Rudowłosa czarownica dumnie uniosła głowę. W jej umyśle prawie dosłownie kręciły się koła zębate, szukając rozwiązania.

- Ale za nie długo wszyscy będą wiedzieć. - odparła pewnie Lily, starając się nie okazywać rosnącej paniki. - Nie zatrzymasz mnie tutaj, Potter!

- Ach tak? - James sięgnął po różdżkę, ale Lily była szybsza i już wskazywała na niego swoją własną. - Nie ważcie się sięgnąć po różdżki! - syknęła Lily, patrząc na parę. James zaskoczony uniósł ręce w poddańczym geście.

- Skąd...

- Zaskoczony? Nie jestem tak głupia, jak ci się wydaje, Potter, by przebywać z tobą w jednym pokoju nieuzbrojona. Nie po tym, co mi zrobiłeś. - Lily uśmiechnęła się złośliwie. - Jesteś aurorem, Potter. Myślałam, że powinieneś być na to przygotowany.

- Jak śmiesz...

- Co...

- Uspokój się, Lily. - Mary chciała jakoś ostudzić atmosferę w pokoju, która prawie zaczęła iskrzyć w powietrzu.

- Macie mnie natychmiast zabrać do Dumbledore'a. - rozkazała Lily, doskonale wiedząc, że nie ma pojęcia, jak skontaktować się z dyrektorem, tak żeby nie uważał jej za oszustkę, oraz żeby nie może nikt niepowołany jej zobaczył.

- Nie...

- Zgoda. - powiedziała Mary, przerywając swojemu mężowi, rzucając mu w tym samym czasie ostrzegawcze spojrzenie. - Zorganizujemy spotkanie z dyrektorem, ale musisz zaczekać, Lily. - Lily kiwnęła głową.

- Nie możemy tego zrobić, Mary. Nasz sekret... - Jamesowi wcale się ten pomysł nie widział.

- Już wystarczająco dużo przez nas wycierpiała, James! - Mary podniosła głos, uciszając męża. - Ona wywiązała się ze swojej części umowy. Teraz jest wolna. Nie mamy prawa jej niczego zabraniać. Chce się spotkać z Dumbledore'em więc niech tak będzie. - oświadczyła Mary. James milczał, nie odzywając się przez chwilę słowem. Naprawdę nie chciał dopuścić do tego spotkania, ale bez Mary po swojej stronie nie był w stanie nic zrobić. Po chwili westchnął ciężko.

- A więc niech tak będzie. - niechętnie zgodził się mężczyzna w okularach. Mary posłała mu wdzięczny uśmiech. Blondynka odwróciła się znów do byłej przyjaciółki.

- Chodźmy do salonu. Tam przez Fiuu pójdziemy na Grimmauld Place, która jest siedzibą Zakonu Feniksa. Obecnie przebywa tam tylko Syriusz. A potem z Jamesem pójdziemy porozmawiać z Dumbledore'em. - Mary wyjaśniła swój plan. Lily zwęziła usta i pokiwała głową, niechętnie opuszczając różdżkę.

     Trójka z Jamesem i Mary na czele wyszła z pokoju. Lily nadal trzymała różdżkę wycelowaną w plecy Jamesa, obawiając się, że Huncwot czegoś spróbuje.

     Gdy dotarli do salonu, James nieco teatralnym gestem wskazał kominek.

- Panie przodem. - powiedział do Lily ironicznie.

- Nie. Mary idzie pierwsza. - Lily wymownie spojrzała na kominek.

- Dlaczego?

- Bo przynajmniej będę mieć pewność, że nie zostanę zaatakowana po przejściu przez kominek. - Mary, rzucając swojemu mężowi ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie, wrzuciła proszek Fiuu i weszła do kominka, uprzednio wywołując lokalizację.

- I co? Jesteś zadowolona? - Lily spojrzała na Pottera, który stał z założonymi rękami. Kobieta milczała. Bez zwłoki wrzuciła proszek Fiuu do kominka.

- Grimmauld Place 12! - Lily weszła w zielone płomienie, które w magiczny sposób zabrały ją na drugi koniec Anglii, wprost do salonu Kwatery Głównej. Dom Syriusza nic się nie zmienił. Podobnie jak właściciel, który w tej chwili stał zamrożony w szoku w miejscu. Jego oczy były okrągłe jak dwa galeony, a szczeka opadnięta. Szok był wyryty na jego twarzy. Nie było to niczym dziwnym. W końcu stał przed nim ktoś, kto powinien być martwy od dziesięciu lat.

     Sama Lily poczuła, kłujące łzy w oczach, na widok znajomej twarzy. W swoich snach widziała tylko jedną postać, o której wolałaby zapomnieć.

- L-lily? - Syriusz w końcu odezwał się drżącym głosem. - To jest niemożliwe... - Tylko tyle udało mu się powiedzieć.

- Wiem, Syriuszu. - czarodziej podszedł do Lily i przytulił do siebie. Traktował ją jak przyjaciółkę, więc wiadomość o jej śmierci bardzo go zasmuciła. Gdy dowiedział się z Proroka o intrydze Rogacza, był bardzo zły na przyjaciela. On sam nie miał o niczym pojęcia.

- Witaj z powrotem, Lily. - powiedział Syriusz z uśmiechem, gdy puścił już Lily. Właśnie tę chwilę wybrał sobie James, by wyjść z zielonych płomieni. Rudowłosa kobieta natychmiast zacisnęła dłoń na różdżce. - A teraz czy wyjaśni mi ktoś dokładnie, co tutaj się dzieje? - Wiedział tyle, co zdążyła powiedzieć mu Mary. Że Lily żyje i zaraz tu będzie. W pierwszej chwili myślał, że to żart. W dodatku bardzo kiepski, ale gdy naprawdę ją zobaczył, był zaszokowany.

- To, co widzisz, Łapo. Evans powstała z martwych. - James przewrócił oczami.

- James! - Mary uznała za stosowne upomnieć męża. - Może najpierw zawiadomimy Dumbledore'a. Myślę, że on także będzie chętny poznać tę historię. - zaproponowała rezolutnie Mary.

- Dobry pomysł. - zgodził się Syriusz. - Ale bądźcie tak dobrzy i się pospieszcie. - uprzejmie poprosił Black, chcąc również poznać wyjaśnienie. James rzucił mu spiczaste spojrzenie, ale razem z Mary weszli do kominka, znikając w zielonych płomieniach.

     Spięcie Lily ustąpiło, gdy Potter zniknął z pokoju. Kobieta delikatnie zachwiała się na nogach. Zaczęła odczuwać skutki jej bardzo długiej drzemki.

- Może usiądź, Lily. - zaproponował Syriusz, prowadząc ją do fotela.

- Dziękuję ci, Syriuszu. - Lily z wdzięcznością usiadła. Czuła, że jeśli jeszcze chwilę dłużej byłaby na nogach, upadłaby.

- Przez dziesięć lat wszyscy uważali, że nie żyjesz. - powiedział, nadal zaszokowany Syriusz. - Przez dziesięć lat żyliśmy w kłamstwie. Jak to się stało?

- Nie wiem. - odpowiedziała szczerze Lily. - Nie wiem, jak udało mi się przeżyć. I nie wiem, czy kiedykolwiek poznam odpowiedź. - była to tajemnica, którą nie wiadomo czy rozwiążą kiedykolwiek.

- Ważne, że żyjesz, Lily. - na ustach Lily pojawił się mały uśmiech. Pierwszy od chwili przebudzenia.

- Co się działo przez ten czas? - zdała pytanie, które dręczyło ją od początku. Syriusz westchnął.

- Może usiądę, bo mam całe dziesięć lat do streszczenia. - powiedział lekko żartobliwie mężczyzna, siadając na kanapie. Uśmiech Lily lekko się pogłębił. - Sam-Wiesz-Kto zniknął tej feralnej nocy. W ciągu tych ostatnich dziesięciu lat wyłapaliśmy większość Śmierciożerców i zamknęliśmy w Azkabanie.

- Zrobiło się spokojniej. - zauważyła Lily.

- Rzeczywiście. Ostatnio Biuro Aurorów stało się mniej aktywne. Mamy więcej wolnego, chociaż nadal nie każdy sługa Sam-Wiesz-Kogo odpowiedział za swoje czyny. - tu Syriusz myślał o konkretnej osobie.

- Co masz na myśli? - Lily zmarszczyła brwi. Syriusz postanowi zmienić temat.

- Nic takiego. - Syriusz przeczesał włosy ręką. - Musisz mi wybaczyć, ale nadal nie mogę uwierzyć, że jest tutaj z nami, Lily. - czarownica nie była zdziwiona. To było całkiem zrozumiałe.

- To zrozumiałe, Syriuszu. - w pokoju nastała cisza. Każdy był pochłonięty swoimi myślami. Syriusz próbował zrozumieć jakim cudem Lily udało się przeżyć, ale nic nie było satysfakcjonującą odpowiedzią.

     Tymczasem Lily zastanawiała się, ile straciła. Dziesięć lat z życia było pustą luką w jej wspomnieniach. Nagle w głowie Lily pojawił się obraz pewnego czarnowłosego czarodzieja o onyksowych oczach. Jej dawnego przyjaciela, Severusa Snape'a. Co się z nim stało? Czy żyje? Czy może jest w Azkabanie? Lily czuła niewytłumaczalną troskę o niego, chociaż tak bardzo ją zranił. Nie mogła odgonić tego uczucia ani wyrzucić z głowy jego obrazu.

- Syriuszu, czy... - wiedziała, że prawdopodobnie nie jest to najlepszy pomysł pytać o niego Syriusza, ale chciała wiedzieć. Lecz jej pytanie nigdy nie zostało zakończone, gdyż kominek znów ożył, a z płomieni wyszli kolejno Mary, James i na końcu Dumbledore. Lily od razu poznała dyrektora Hogwartu. Ten człowiek nic się nie zmienił.

     Gdy dyrektor zobaczył Lily siedzącą na fotelu, w pełni żywą, zaniemówił. Nie często można było widzieć Albusa Dumbledore'a zaszokowanego. Nie wiele rzeczy mogło to sprawić, ale zobaczenie kogoś, kto powinien być martwy od dziesięciu lat, jak najbardziej się do tego kwalifikuje.

- Profesorze. - Lily nieco chwiejnie wstała. Dumbledore wydawał się wyjść z szoku, ale nadal odbijało się oszołomienie na twarzy dyrektora.

- Mary i James wyjaśnili mi wszystko, ale nie mogłem uwierzyć, dopóki nie zobaczyłem. To jest niemożliwe... - Dyrektor opadł na fotel. Lily znów zajęła swoje miejsce. Starszy czarodziej nie odrywała wzroku od byłej uczennicy, o której wszyscy myśleli, że nie żyje. Jakim cudem klątwa zabijająca ją oszczędziła? Dlaczego zielone światło oszczędziło jej śmierci, w zamian dając trwający lata sen? Co było tego przyczyną? Dlaczego spała tak długo? Dlaczego obudziła się właśnie teraz?

     Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi.

- Jak to się stało? - zapytał w końcu dyrektor, przebijając się przez więzy szoku. Lily westchnęła, palcami bawiąc się różdżką.

- Nie wiem, profesorze. - odpowiedziała szczerze Lily.

- Co ostatnie pamiętasz, Lily? - rudowłosa kobieta milczała chwilę, zatapiając się we wspomnieniach.

- Przyszedł tamtej nocy do Doliny Godrica. Byłam  wtedy w pokoju Harry'ego, który spał, gdy usłyszałam huk na dole. Wyjrzałam przez balustradę. To był on. - Lily cicho opowiadała, w umyśle odtwarzając tamtą feralną noc. - Zamknęłam drzwi od środka. Szukałam różdżki, ale jej nie miałam. Została w drugim pokoju. Słyszałam kroki na korytarzu. A za chwilę drzwi wyleciały z zawiasów. Dalej wszytko potoczyło się szybko. Ostatnie, co pamiętam to błysk zielonego światła... - Lily z całej siły starała się utrzymać głos prosty, chociaż nie było to łatwe. Dumbledore patrzył na Lily ze współczuciem. Jakim wielkim ciężarem musi być dla niej pamiętać swoją własną śmierć. - I białe światło. - Wszyscy na raz podnieśli głowy. - Białe światło, przenikające powietrze, stojące między mną za nim. - Lily widziała w umyśle niewyraźny, srebrny kształt. Pewnie stojący przed nią. - Potem ciemność i głos.

- Jaki głos? - zapytał cicho dyrektor. Lily otrząsnęła się ze złych wspomnień.

- Nie wiem. Jest znajomy, ale nie rozpoznaję go. - powiedział rudowłosa czarownica. Dumbledore wyglądał na zamyślonego.

- Co mówi? - Lily wytężyła umysł. Pozostali prawie widzieli koła zębate w jej głowie.

- Jest smutny. Woła mnie. - Albus w zamyśleniu pogładził brodę. Chyba nigdy w całym swoim życiu nie miał trudniejszej zagadki do rozwiązania.

- Na pewno nie domyślasz się, do kogo może należeć? - Albus miał pewne podejrzenie. Lily zaprzeczyła, kręcąc głową.

- Nie. - zielonooka kobieta podniosła głowę. - Co się teraz ze mną stanie? Nie mogę tak po prostu wrócić do czarodziejskiego świata.

- Pewnie, że nie! Ministerstwo zrobiłoby z niej królika doświadczonego albo wyrzutka. - Syriusz w pełni się z tym zgadzał. James i Mary potajemnie się z tym zgodzili.

- Nie chcę też utknąć w czterech ścianach. - Lily miałam mętlik w głowie. Z jednej strony była przytłoczona wspomnieniami swojej własnej śmierci, a z drugiej strach przed tym, co ją czeka. Ale jednego bała się przede wszystkim. Samotności. Samotności w czterech ścianach.

- Nie martw się, Lily. Nie stanie się tak. - umysł dyrektora pracował na pełnych obrotach. Nie chciał, by Lily coś się stało, teraz gdy obudziła się po latach snu. Nie mógł pozwolić, by Ministerstwo się o niej dowiedziało. Wszyscy, którzy stracili bliskich, chcieliby poznać tajemnicę jej przeżycia. Stałaby się obiektem badań. A Severus nigdyby mu nie wybaczył, że do tego dopuścił. Albus zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją kocha. Lily była jedyną kobietą, mającą klucz do jego zasypanego lodem i kamieniami serca. - Postaram się jak najszybciej wymyślić jakiś plan, a tymczasem powinnaś zostać na Grimmauld Place, jeśli Syriusz nie ma nic przeciwko. - Animag natychmiast potrząsnął głową.

- Oczywiście, że nie mam.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Następny rozdział: "3. Tożsamość"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro