20. "Tylko zapytałem!"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- CO TY, DO CHOLERY, ROBISZ, POTTER! - gniewny głos wściekłego Severusa Snape'a przeszył powietrze, zaraz po tym, jak tylko ucichł huk eksplozji jednego z kociołków. Każdy uczeń już wiedział, że chmura gradowa, jaką był Mistrz Eliksirów, właśnie zmieniła się w burzową, strzelającą gronem i błyskawicami, więc najlepszym wyjściem byłaby ucieczka, gdyby nie trwająca lekcja.

     Draco tępo patrzył w swój kociołek... Znaczy to co z niego zostało po wybuchu fajerwerka. Reszta klasy patrzyła ze strachem i obawą na oszołomionego młodego Ślizgona to na wściekłego Mistrza Eliksirów, który zaś piorunował wzrokiem Harry'ego Pottera, który najwyraźniej nie był zbyt przejęty tym, co zrobił. Chłopiec-Który-Przeżył nosił na twarzy niewinny wyraz, przestraszonego pierwszorocznego. Ale nauczyciel nie dał się oszukać. Doskonale wiedział, że to zamieszanie to jego sprawka. Przez miesiąc był spokój na eliksira, a gdy profesor Snape pomyślał, że może smarkacz wdał się bardziej w MacDonald niż Pottera, Chłopiec-Który-Przeżył koncertowo zdyskredytował tą teorię.

- Profesorze... - Wybraniec starał się wybronić, udając niewiniątko. Niestety na jego nieszczęście, Snape obrócił się do klasy akurat w momencie, gdy wrzucał fajerwerek do kociołka Malfoy'a. Jak to mówią: "Pech".

- CISZA! - wściekły nauczyciel szybkim krokiem przespacerował się do ławki, gdzie młody Ślizgon wpatrywał się nie ostro w swój kociołek, który jeszcze przed chwilą był cały. - Panie Malfoy? - zapytał znaczenie ciszej nauczyciel, ale nie oczekiwał odpowiedzi, widząc oszołomienie na twarzy ucznia. Jednak odetchnął z ulgą, widząc że nic poza oszołomieniem mu nie dolega. - Granger, odprowadź pana Malfoy'a do Skrzydła Szpitalnego. - rozkazał nauczyciel nagląco. Nie patrzył, jak Gryfonka podchodzi do drugiego ucznia i wyprowadza go z sali, bo odwrócił się do sprawcy całego zamieszania. Reszta pierwszorocznych zdecydowanie nie chciała być w skórze Wybrańca.

     Harry zbladł lekko, widząc wściekły wyraz twarzy nauczyciela. Nie uważał, że przesadził. Żałował tylko, że dał się złapać.

- Czy zdajesz sobie sprawę że skutków swojego działania, panie Potter?! - zapytał niebezpiecznie niskim głosem Mistrz Eliksirów. Harry poczuł dreszcz pełzający wzdłuż jego kręgosłupa. Ten człowiek był naprawdę przerażający, zwłaszcza gdy był wściekły. - ODPOWIADAJ, POTTER! - cała klasa podskoczyła na nagłą zmianę głośności głosu nauczyciela o to i kilkanaście decybeli.

- To tylko niewinny żart, profesorze... - zaczął się tłumaczyć, ale przerwał, gdy świdrujące spojrzenie profesora stwardniało.

- NIEWINNY ŻART?! CZY TY JESTEŚ NORMALNY, POTTER?! KTOŚ MÓGŁ STRACIĆ KOŃCZYNY PRZEZ TWÓJ DURNOWATY ŻART! - od rozpoczęcia roku szkolnego minął miesiąc i w ciągu tego miesiąca to była pierwsza sytuacja, gdy ktoś tak wytrącił go z równowagi, że aż podniósł głos. A tym kimś musiał być oczywiście HARRY POTTER!

- Ja...

- CISZA! - musiał wziąść jeden kontrolowany oddech, by nie udusić Zbawcy Czarodziejskiego Świata na miejscu i trafić za to do Azkabanu. - Jesteś jeszcze głupszy niż sądziłem na początku. Zapomniałem, że przecież idiotyzm przechodzi z ojca na syna... - klasa wyglądała na wstrząśniętą. Jeszcze nie przyzwyczaili się do sposobu prowadzenia lekcji tego nauczyciela. Starsze roczniki już wiedzą, że u tego profesora sarkastyczne obelgi są na porządku dziennym.

- Niech pan tak nie mówi o... - Harry poczuł się urażony słowami na temat ojca i poczuł się w obowiązku go bronić. Jego tata nie jest idiotą! To najlepszy i najodważniejszy czarodziej, jakiego zna!

- Śmiesz mi jeszcze rozkazywać, Potter?! - warknął Mistrz Eliksirów ostrzegawczo. Harry zamilkł. - Gryffindor traci dwadzieścia punktów. Cisza! - oburzeni utratą punktów Gryfoni jak na zawołanie umilkli. - A ciebie, Potter, widzę przez następne dwa tygodnie na szlabanie. A teraz wszyscy WYNOCHA! - pierwsze lata wręcz wyleciały z sali, byle dalej od wściekłego Mistrza Eliksirów. A Harry Potter był pierwszym, który przebiegł przez próg.

~*~*~

- Wypij to, Draco. - Cyntia podała oszołomionemu "bratankowi" eliksir uspokajający. Jeszcze nie dowiadywała się, co się stało. Gdy tylko zobaczyła Draco prowadzonego go Skrzydła Szpitalnego przez jakąś Gryfonkę, od razu zajęła się pacjentem, wchodząc w tryb uzdrowicielki.

- Wszystko z nim w porządku, proszę pani? - Cyntia uslyszała zmartwiony głos za sobą.

     Pani Snape odwróciła się do stojącej w nogach łóżka dziewczyny. Gryfonka z zaniepokojeniem przestępowała z nogi na nogę, przyglądając się blond Ślizgonowi. Hermiona patrzyła teraz na uzdrowicielkę. Cyntia widziała w jej oczach szczere zmartwienie. Kobieta podeszła do dziewczyny, łagodnie się uśmiechając.

- Draco nic nie będzie. Na szczęście jest tylko oszołomiony. - odpowiedziała zmartwionej Gryfonce. Hermiona uśmiechnęła się, wzdychając z ulgą. Może i Malfoy był Ślizgonem, ale to, co zrobił Potter, było niewłaściwe. Komuś mogło się coś stać! Poza tym chłopak nie zasługiwał na takiego psikusa. - Ale zatrzymam go tutaj do kolacji. Możesz go późnej odwiedzić. - twarz dziewczyny pojaśniała radością. - A teraz powiedz mi, proszę, co się stało? - Hermiona skrzywiła się lekko, odgarniając niesforne włosy za ucho, zanim zaczęła swoją opowieść.

- To była eksplozja na eliksirach. - powiedziała panna Granger. - Z tego co wiem, to Potter wrzucił mu do kociołka petardę. - brwi Cyntii się podniosły.

- Petardę?! - gdyby nie fakt, że jego ojciec zrobił to samo, ale z kociołkiem obecnego Mistrza Eliksirów na drugim roku, byłaby zaskoczona kreatywnością Złotego Chłopca. Jednak odziedziczył pomysłowość Jamesa Pottera - Dobry, Merlinie... Coś mogło się komuś stać! - wymamrotała pod nosem. Zaczynała powoli rozumieć, dlaczego Sn... Severus tak czasem narzeka na swoją pracę. Pomysłowość dzieciaków jest niesamowita.

- Profesor Snape był naprawdę wściekły. - powiedziała Hermiona, przypomniając sobie wściekły wyraz twarzy nauczyciela. W tamtej chwili było jej trochę żal Harry'ego, chociaż z drugiej strony, ktoś powinien dać mu nauczkę. Ale nie chciałaby być na jego miejscu.

- Nie jestem zdziwiona. - mruknęła pod nosem. - Czy... - nagle drzwi do Skrzydła Szpitalnego się otworzyły z hukiem, a do środka wmaszerował koszmar studentów Hogwartu w postaci Severusa Snape'a.

"Dyrektor naprawdę powinien rozważyć zamontowanie mugolskich drzwi obrotowych." - pomyślała Cyntia, słysząc trzask drzwi o ścianę.

- Jak się czuje Draco? - zapytał od razu, gdy do nich podszedł. Gryfonka poczuła się niepewnie, słysząc nadal gniewny głos Mistrza Eliksirów.

- Jest tylko oszołomiony. Wypuszczę go przed kolacją. - odpowiedziała spokojnie, w porównaniu do swojego męża. - Pan Potter przeżył?

- A dlaczego miałby nie? - zdziwił się ironiczne.

- Oboje wiemy, dlaczego. - doskonale znała ognisty temperament Severusa, nawet jeśli nazywała się wtedy Lily Evans.

- Dostał dwa tygodnie szlabanu i minus dwadzieścia punktów. Może się czegoś nauczy na przyszłość. - powiedział sarkastycznie, szczególnie ostatnie zdanie. - Ale nadzieja matką głupich...

- I dobrze mu tak... - mruknęła pod nosem dziewczyna z Gryffindoru. Wystarczająco głośno, by ją usłyszeli. Snape uniósł lekko brew, słysząc jej słowa. Jak miał być szczery, to był delikatnie zdziwiony, że Panna-Wiem-To-Wszystko nie szaleje za Złotym Chłopcem, jak ponad połowa szkoły. - Ktoś powinien nakopać mu w...

     Hermiona podniosła wzrok i zarumieniła się, widząc rozbawione spojrzenie Pani Snape oraz jej męża.

- Możesz wracać na zajęcia, panno Granger. - powiedziała Cyntia do uczennicy, a na jej ustach widział lekki, rozigrany uśmiech. Podobnie Opiekun Slytherinu był rozbawiony jej hasłem. Gdyby powiedziała tak o innym uczniu, może odjąłby punkt, ale że to o Potterze...

- Granger? - Gryfonka zatrzymała się i spojrzała na Mistrza Eliksirów z lekką obawą. - Na przyszłość zatrzymaj takie uwagi dla siebie. - poradził jej z małą nutą ostrzeżenia. Ściszył nieco głos. - Chyba że jesteś pewna, że słyszą cię osoby, które podzielają twój punkt widzenia. - dodał rozbawiony nauczyciel. Mały uśmiech Cyntii nieco się poszerzył.

Obawa zniknęła z twarzy Gryfonki, a zastąpił ją wesoły uśmiech.

- Będę pamiętać, profesorze. - zapewniła gorliwie Panna-Wiem-To-Wszystko. - Do widzenia! - nie czekając na odpowiedź, wesoła dziewczynka wybiegła że Skrzydła Szpitalnego.

- Namawiasz uczniów do złego, by mieć za co obejmować punkty i rozdawać szlabany? - zapytała kpiąco Cyntii, z nutą rozbawienia. Mistrz Eliksirów tylko wzruszył lekko ramionami.

- Za coś muszę obejmować punkty. - odparł z zabarwieniem humoru.

- Jesteś niepoprawny.

- Jestem Ślizgonem. - powiedział z chytrym uśmieszkiem, zanim odwrócił się do Dracona, który zdążył, dzięki eliksirowi, wyjść z otumanienia. - Jak się czujesz, Draco?

- Dobrze, wujku... - powiedział chłopiec. - Jak to się stało, że mu kociołek wybuchł? Byłem przekonany, że wszystko robię dobrze... - schylił się po mieszadełko, które spadło mu na ziemię, kiedy uslyszał huk, a gdy już się wyprostował z kociołka nic nie zostało.

- Nasza Gryfońska Gwiazda wrzuciła ci fajerwerek do kociołka. - powiedział z małym warczeniem mężczyzna. Nadal był zły za to, co zrobił smarkacz Pottera. To doprawdy prawda, że nie daleko pada jabłko od jabłoni. Był także zmartwiony, bo przez durnowaty pomysł Wybrańca coś mogło się komuś stać.

- Co? - szare oczy chłopca wyrażały zaskoczenie.

- Na szczęście skończyło się tylko na wysadzonym kociołku. - Mruknął Snape. - Nie martw się, Draco. Nie poniesiesz żadnych konsekwencji, w przeciwieństwie do pana Potter.

- Dziękuję, wujku.

- Pamiętaj, Draco, że teraz jesteśmy w Hogwarcie, a tutaj jestem twoim profesorem i musisz tak się do mnie zwracać przy innych. - powiedział spokojnie Mistrz Eliksirów. Twarz chłopca lekko opadła. Zawsze przyjaciel jego ojca był dla niego "wujkiem Severusem". Dziwnie mówiło się do "per profesorze". Jednak to rozumiał. - Prywatnie nie mam nic przeciwko. - łagodnie wygiął wargi. Twarz Draco pojaśniała. Chłopiec pokiwał energicznie głową.

- Dobrze, panie profesorze!

~*~*~

- Dobry, Salazarze, daj mi cierpliwości... - wymruczał pod nosem Mistrz Eliksirów, skreślając czerwonym atramentem cały jeden akapit. Nawet po dziesięciu latach nauczania w tej szkole nie wiedział, jakim sposobem eliksiry łączą się ze sportem. Dlatego błagał Salazara, by bronił go przed kultem Quidditcha i jego wyznawcami.

     Zamaszystym ruchem nakreślił czerwone T u góry strony i odłożył esej do sterty kolejnych, już ocenionych. Z westchnieniem przeczesał ręką czarne włosy i spojrzał na zegarek. Była dwudziesta pierwsza dwadzieścia. Do rozpoczęcia patrolu miał jeszcze czterdzieści minut. Skończył już sprawdzać nieprawdopodobnie beznadziejne prace studentów. Czasem naprawdę zastanawiał się jakim cudem niektórzy z nich zdają klasę. No cóż... Głupi ma zawsze szczęście.

     Oczywiście nie zaprzeczł, że byli i tacy uczniowie, którzy naprawdę się starali. Widział to po ich esejach.

     Severus dopił ostatni łyk zimnej herbaty, która kiedyś była ciepła. Pustą filiżankę zabrał skrzat. Mistrz Eliksirów wstał z fotela i wezwał swoją czarną pelerynę. Mężczyzna wyszedł z gabinetu, ubierajac ją po drodze.

     W salonie siedziała Cyntia, czytając książkę. Słysząc kroki, kobieta podniosła wzrok. Zobaczyła Severusa ubranego w swoje czarne szaty oraz pelerynę wyjściową. Chociaż ciekawiło ją, dokąd mężczyzna idzie, nie zapytała. Nie chciała, żeby jeszcze pomyślał, że się interesuje, co on robi i się tym przejmuje. Są w końcu tylko fikcyjnym małżeństwem. To nic więcej niż podpis.

     Widział zainteresowanie w jej oczach. Była ciekawa, dokąd się wybiera. Ale nie zapytała, chociaż bardzo ją korciło. Była zbyt dumna. I nadal na niego obrażona. Zastanowił się czy powinien zaproponować jej spacer. Może nie odmówi?

- Idę na błonie. - powiedział neutralnie. - Chcesz iść? - Cyntia spojrzała na niego z małą nutą zaskoczenia. Czy Sn... Severus właśnie zaproponował jej spacer?

- Po co tam idziesz? - zapytała podejrzliwie, przypominając sobie, jego "niespodziankową" wycieczkę do Alei Knockturnu.

- Na spacer. - odpowiedział tonem, jakby mówił o pogodzie.

- Na spacer. - powtórzyła, unosząc lekko brwi. - Od kiedy marnujesz swój cenny czas na coś takiego trywialnego jak spacer? - zapytała lekko sarkastycznie.

- Ja nigdy nie marnuję czasu na nic. - stwierdził, nie dając się sprowokować. - To jak?

- Myślisz, że jak zaprosisz mnie na spacer, to nagle zapomnę, kim naprawdę dla siebie jesteśmy? - zapytała gniewnie. - Że zapomnę, co się stało na piątym roku? - jeśli myślał, że jak zacznie się zachować w stosunku do niej, jakby byli prawdziwym małżeństwem, to ją udobrucha i nagle mu wybaczy, to się grubo myli! Mogła zmienić swoją tożsamość, ale nie zapomniała tego feralnego dnia z życia Lily Evans.

- Po prostu zapytałem! - wycedził, już po fakcie rozumiejąc, że proponowanie jej tego spaceru było wielkim błędem.

- Nie wierzę ci. - oświadczyła, sycząc jadowicie. - W końcu sam ostatnio powiedziałeś, że jesteś Ślizgonem.

- Czyżbyś przejęła uprzedzenia Pottera do Slytherinu? - zapytał zimno i sarkastycznie, czujac nagle gniew. Jeszcze kiedyś nie przeszkadzało jej przynależność do Slytherinu, ale teraz nagle już tak? - Sama zawsze twierdziłaś, że przydział nie ma znaczenia.

- Tak twierdziła Lily Evans. A ona umarła dziesięć lat temu. - stwierdziła zimno, ignorując ból, wywołany tymi słowy. Dla czarodziejskiego świata Lily Evans była martwa, ale nadal żyła w niej. Mimo że udawał inną osobę, nadal była tą samą kobietą.

- Oboje wiemy, że to nie prawda. Tak uważa tylko czarodziejski świat! - zaprzeczył ogniście. - Ale twoją odpowiedź wezmę za "nie". - nie zdążyła otworzyć ust, by odpowiedzieć, bo czarnowłosy mężczyzna wyszedł z komnat. Ostatnie co zobaczyła, to skrawek jego peleryny znikającej za drzwiami.

     Cyntia piorunowała wzrokiem drzwi, za którymi przed chwilą zniknął jej mąż. Ten człowiek jest po prostu niemożliwy! Czy on naprawdę uważa, że jak będzie udawał dobrego męża i zapraszał ją na spacerki, to mu wybaczy to jak ją nazwał? Nie ma mowy! Nigdy nie zapomni tego, jak ją skrzywdził. Nigdy!

     Zdenerwowana kobieta wstała z fotela i szybkim poszła do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi z dużo większą siłą niż było to konieczne. Echo zatrzaskiwanych rozległo się w kwaterach Snape'ów, a potem nastała cisza, którą mąciło tylko skwierczenie ognia w palenisku i tykanie zegara, wiszącego nad kominkiem.

     Cyntia z hukiem upuściła czytaną wcześniej książkę na stolik obok łóżka, a sama rzuciła się na posłanie. Platynowe kosmyki, lekko lokowanych włosów, które zwisały łagodnie po obu stronach jej twarz, teraz rozsypały się dookoła jej głowy na pościeli. Wściekła kobieta oddychała głęboko i gromiła wzrokiem nieskazitelnie biały sufit. Zupełnie jakby miał jakąś skazę.

     Nie rozumiała jego zachowania. Raz zachowywał się normalnie, zupełnie jakby zaakceptował fakt, że nie są już przyjaciółmi i jakby go to nie obchodziło, a innym jakby tego... żałował? Była zdezorientowana. Która z twarzy Severusa Snape'a jest prawdziwa?

     Raz był zimnym draniem, który potrafił ostrym językiem dotknąć człowieka do żywego, innym surowym nauczycielem, który siał postrach wśród studentów, a jeszcze innym Śmierciożercą, ale tego wcielenia jeszcze nie widziała. I miała nadzieję nie zobaczyć. A momentami wydawał się być normalnym człowiekiem. Czasem nawet widziała swojego przyjaciela, ale tylko przez kilka sekund. Potem znowu widziała zimnego mężczyznę, który miał wszystkich za nic.

     Dlaczego zaproponował jej spacer? Cyntia przewróciła oczami z politowaniem nad własnymi myślami. A co ją to obchodzi, jakie miał powody?

     A jednak była ciekawa. Ta ciekawość nie dałała jej spokoju. Westchnęła z dezaprobatą nad samą sobą.

"Co się z tobą dzieje, Lily Ev... Cyntio Snape?

~*~*~

     Szybkim krokiem przemierzał kolejne korytarze. Gdyby uczniowie byli na teraz nie jego drodze, na pewno mijaliby go szerokim łukiem, nie chcąc się narazić na gniew Mistrza Eliksirów.

     Mężczyzna wyszedł z zamku na dziedziniec, zatrzymując się, gdy poczuł zimny wiatr wrześniowego wieczoru. Czuł, jak chłód wieczornego powietrza obmywa jego twarz, jak morska bryza, niosąc że sobą uspokajające tchnienie. Przymknął na kilka sekund oczy, zanim ponownie je otworzył. Widok się nie zmienił.

     Nauczyciel wolnym krokiem ruszył przed siebie. Jego kroki odbijały się delikatnym echem od brukowanego dziedzińca, który był pusty, jakby nie liczyć kilku kruków, siedzących nie blankach. Upierzenie czarnych ptaków mieszało się z ciemnością wieczoru, sprawiając je ledwo widocznymi. Tylko okazyjne krakanie, zdradza ich obecność.

     Uwielbiał te wieczorne spacery. Były one jego małą tradycją. Zawsze, gdy go coś gnębiło lub czasem tak po prostu, szedł się przespacerować po błoniach. Pozwalało mu to zebrać myśli, uspokoić się, albo po prostu odpocząć i pozwolić umysłowi błądzić, a nie było na to lepszej pory niż późny wieczór, gdzie widziały go tylko księżyc i gwiazdy. Uczniowie siedzieli w swoich dormitoriach lub spali, a nie pałętali się po korytarzach. Zamek wydawał się niezwykle cichy. W chacie Hagrid płonęło światło, świadczące, że półolbrzym nadal jest na nogach. Dym unosił się z płonącego kominka.

     Teraz mógł sobie pozwolić odpłynąć. Wiedział, że gdy Czarny Pan powróci, nie będzie mógł dopuści, by jego myśli błądziły, bo każdy, nawet najmniejszy błąd, może kosztować go życie. Teraz nie tylko jego. Gdyby odkryto jego zdradę życie Lily... Cyntii też byłoby zagrożone. A tego obawiał się najbardziej. Nie mógł pozwolić, by umarła przez niego po raz drugi. Jego serce by tego nie wytrzymało. Przysiągł sobie, że ją ochroni za wszelką cenę i dotrzyma słowa bez względu na koszty.

     Z drugiej strony pragnął, by ten spokój trwał jak najdłużej. Najlepiej by Czarny Pan już nigdy nie powrócił, ale Severus wiedział, że to nie możliwe. Czarnoksiężnik w ukryciu szukał sposobu by wrócić, podczas gdy czarodziejski świat żyjąc w spokoju, wierzył, że Sam-Wiesz-Kto umarł raz na zawsze. Jakże wielkie kłamstwo!

     Mistrz Eliksirów stawiał kolejne kroki, na wilgotnej trawie, na której drobne kropelki wieczornej rosy odbijały się subtelnym blaskiem od światła gwiazd i księżyca w pełni. W oddali majaczył Zakazany Las, a z jego głębi dochodziło wycie wilkołaka. Odwrócił się za siebie, patrząc na zamek, który był jego domem od ponad dekady. Hogwart nic się nie zmieniał. Z roku na rok, wciąż był taki sam. Majestatyczna, dumna i tajemnicza budowala, pamiętająca starożytne dzieje świata czarodziejów. Co roku nowe pokolenia czarodziejów uczą się w jej murach, jak korzystać z magii.

     Chłodne powietrze wieczoru uspokoiło jego rozszargane przed chwilą nerwy. Zapytał ją tylko, czy chce iść na spacer. Co w tym złego? Westchnął ciężko.

     Zawsze, gdy chciał dobrze wychodziło źle, więc po co się starać? To nie ma sensu.

"Jesteś idiotą, że masz nadzieję. Jest ona matką głupich. Ona nigdy ci nie wybaczy." - zbeształ sam siebie. Jakaś jego część wierzyła, że może kiedyś znów będzie jak dawniej. Oboje zapomną o tym, co ich poróżniło, a ich przyjaźń znów się odbuduje. Beznadziejna nadzieja na wybaczenie niewybaczalnego. Ale czego człowiek nie robi, by powstrzymać wyrzuty sumienia od zniszczenia duszy?

     Mężczyzna zadrżał, gdy chłodny podmuch wiatru uderzył go prosto w twarz. Otutił się mocnej czarną peleryną, kradnąc najmniejsze iskry ciepła. W czarnych tęczówkach odbijał się blask tysiąca gwiazd oraz smutek i żal, zmieszanych z błyskiem beznadziejnej nadziei.

     Mistrz Eliksirów opuścił głowę i wolnym krokiem skierował się w stronę zamku, odprowadzony wzrokiem księżyca.

~*~*~

Następny rozdział: "21. Pojęcie równości krzywd"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro