23. Kapuś

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Każdy wie, co ma robić? - zapytał Harry konspiracyjnym głosem. Ron, Dean i Seamus pokiwali zgodnie głowami.

- To będzie bomba, stary. - zachichotał Ron, wyobrażając sobie miny Ślizgonów.

- Tak! - zawtórował Seamus wesoło.

- Co będzie, jak ktoś nas przyłapie? - zapytał z lekką obawą Dean. Na początku myślał, że żartują z tymi mandragorami i było to całkiem zabawne, ale gdy postanowili urzeczywistnić swój plan, był już bardziej sceptycznie do niego nastawiony.

- Daj spokój, Dean! Gdy każdy będzie trzymał się swojej części planu, to wszystko pójdzie jak po maśle. - powiedział Harry luzacko.

- No nie wiem... - Dean nie był tak pozytywnie nastawiony do ich pomysłu jak pozostali trzej chłopcy. - A co jak Snape się dowie? Naprawdę nie chcę mieć u niego szlabanu. Wszyscy wiemy, jaki jest okropny.

- Tylko mi nie mów, że pękasz! - zaśmiał się kpiąco Potter.

- No nie...

- No więc nie marudź.

- Kiedy to zrobimy? - zapytał z podekscytowaniem Seamus.

- Dziś wieczorem. Nie ma sensu czekać dłużej.

- Trzeba tylko skombinować sadzonkę mandragory...

- To nie problem. - powiedział Seamus. - Profesor Sprout ma ich pełno w szklarni i nawet nie zauważy braku jednej sztuki. Trzeba tylko....

- Już się tym zająłem. - przerwał mu Potter. - Mam już jedną. - powiedział cicho.

- Gdzie?? - zapytali pozostali z ciekawością.

- Bezpiecznie schowaną. - Harry uśmiechnął się z dumą, że udało mu się zwędzić jedną sadzonkę mandragory i bezpiecznie ukryć.

- Harry, jesteś genialny! - zawołał z zachwytem Ron.

- Ciii! - pozostali uciszyli rudzielca.

- Racja, racja. - zgodził się, ze skruchą. - Czyli zaczynamy dziś w nocy?

- Tak.

- Ale będzie akcja... - powiedział z podekscytowaniem Seamus.

- To będzie genialne! - zachwycał się Ron dumny, że może uczestniczyć w psocie, autorstwa swojego najlepszego kumpla Harry'ego Pottera.

- Nie! To fatalny pomysł. - wtrącił się nagle wysoki, damski głos. Chłopcy nagle odwrócili się za siebie, wykręcając śmiesznie głowy. Pokój Wspólny był pusty, więc nie spodziewali się nagłego pojawienia Hermiony Granger, która swoją drogą nie wyglądała na zadowoloną z ich niecnego planu.

- Co tu robisz, Granger? - spytał nie miło Potter, patrząc na Gryfonkę z niechęcią. Od samego początku Granger nie przypadła mu do gustu. Była zarozumiała i zdecydowanie zbyt wścibska. I broniła Ślizgonów.

- Stoję, nie widać? - zapytała retorycznie. - Za to wy znów coś knujecie. - stwierdziła z dezaprobatą panna Granger.

- Nie twój interes! - warknął opryskliwie Potter.

- Nie wiecie, że krzyk mandragory zabija? - Hermiona zignorowała docinkę Wybrańca.

- A ty nie wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać, Granger? - zauważył złośliwie Seamus.

- No właśnie! - oburzył się Ron.

- No i co z tego? Ktoś musi pilnować, żebyście nie zrobili głupstwa. - powiedziała Panna-Wiem-To-Wszystko.

- My nie robimy nic głupiego, tylko niewinny żart...

- Niewinny żart?! - w Hermionę jakby piorun strzelił. Brązowe oczy dziewczyny zabłysły iskrami złości zdolnymi podpalić dywan, na którym stała. Nie to, że robiła się brzydka. Wręcz przeciwnie! Stawała się wtedy uroczo ładna. - Krzyki...

- Mandragory zabijają. Wiemy! - Harry z lekceważeniem przewrócił oczami. - Ale sadzonki nie. Tylko mogą ewentualnie ogłuszyć. - powiedział chłopak w okularach, rozkładając ręce na oparciu kanapy.

- Ewentualnie? W nie zdajecie sobie sprawy z konsekwencji...

- Przestań biadolić, Granger, i zajmij się swoimi książkami, bo to ci wychodzi najlepiej. - prychnął wrednie Potter. Hermiona spojrzała gniewnie na pozostałych chłopców, którzy podobnie, jak Chłopiec-Który-Przeżył, zaczęli się śmiać. Dziewczyna odwróciła się zdenerwowana na gryffońskich kretynów, którzy byli inaczej zwani jako jej współdomownicy.

- Kretyni! - zawołała rozzłoszczona dziewczyna.

- Co jak komuś o tym powie? - zapytał z obawą Dean, patrząc, jak ich koleżanka odchodzi.

- Nie zrobi tego. A nawet jeśli tak, to McGonagall jej nie uwierzy. - powiedział z lekceważenie Harry, machając ręką.

     Tymczasem Hermiona wyszła przez dziurę w portrecie chroniącym wejście do Wieży Gryffindoru i stanęła na korytarzu, zastanawiając się, co powinna zrobić w takiej sytuacji.

"Co mam zrobić? Jeżeli komuś o tym powiem, to Harry i reszta mnie nie będą lubić..." - Gryfonka prychnęła. - "Jakby teraz cię lubili!" - zaśmiała się sama z siebie. Hermiona wróciła myślami do swojego bieżącego problemu. - "Ale z drugiej strony, jeśli nikomu nie powiem, to komuś może się coś stać przez ich głupi żart." - Hermiona wyprostowała się. Już wiedziała, co ma zrobić. Gryfonka szybkim krokiem pobiegła korytarzem prosto korytarzem, omijając innych uczniów, którzy tylko rzucali jej krótkie spojrzenie, zanim wracali do swoich zajęć lub całkowicie ją ignorowali.

     Zdeterminowana dziewczyna nagle zatrzymała się na środku korytarza. Do kogo powinna iść? Profesor McGonagall co prawda była Głową jej domu, ale z drugiej strony to Ślizgonów dotyczyła ta sprawa w głównej mierze. Zanim nauczycielka transmutacji powie profesorowi Snape'owi o wszystkim... jeśli w ogóle mu to przekaże. Co jeśli nie potraktuje jej poważnie? Tego Hermiona zaczęła się obawiać.

"Co jeśli mi nie uwierzy? Ostatnim razem, gdy poszłam powiedzieć, że chcą przemalować Pokój Wspólny Puchonów nie zrobili tego, specjalnie mnie wystawiając. Ale nie... Teraz nie żartują, myśląc, że się zraziłam i nic nie powiem." - pomyślała dziewczyna, pamiętając, jak widziała Pottera, który przemycał coś w worku do dormitorium chłopców.

     Hermiona spojrzała na drzwi do gabinetu profesor McGonagall, zanim obróciła się na pięcie. Dziewczyna znów pobiegła korytarzem, ale w przeciwnym kierunku, aż dotarła do zejścia do lochów. Zbiegła po schodach. Tutaj jej determinacja nieco osłabła. Starała się zignorować spojrzenia starszych Ślizgonów, którzy z ciekawością patrzyli na pierwszoroczną Gryfonkę, która zapuściła się do mrocznych lochów Slytherinu.

     Hermiona zatrzymała się pod salą eliksirów, która, jak się okazało, była zamknięta. Jej ręce opadły. Co ma teraz zrobić? Nie miała pojęcia, gdzie jest gabinet Mistrza Eliksirów, a teraz, jak na złość, na korytarzu nie było żywej duszy.

- Dzień dobry, panno Granger! - odwróciła się nagle, słysząc za sobą spokojny, damski głos żony szukanego przez nią profesora.

- Dzień dobry, proszę pani. - przywitała się grzecznie Gryfonka.

- Co cię tutaj sprowadza? - zapytał Cyntia, wiedząc z doświadczenia, że Gryfoni od tak nie włóczą się po lochach. Musiała bardzo czegoś chcieć.

- Ja... Szukam gabinetu profesora Snape'a i nie bardzo wiem, gdzie to jest... - głos Gryfonki zabrzmiał trochę niepewnie. Cyntia posłała jej uspakajający uśmiech, jednocześnie przeklinając reputację swojego męża. Dlaczego Severus musiał kreować się na tak przerażającego? - To bardzo ważne...

- Więc skoro tak ważne, to chętnie cię do niego zaprowadzę. - powiedziała spokojnie pani Snape.

- Nie chcę pani kłopotać...

- To żaden problem. Chodź. - posłała uczennicy zachęcający uśmiech, zanim poszła we właściwym kierunku. Hermiona posłusznie powędrowała za żoną profesora. Cyntia widziała, jak dziewczyna uważnie obserwowała korytarze, by zapamiętać drogę. - Dlaczego właściwie szukasz profesora Snape'a? - zapytała zaciekawiona. Raczej poza Ślizgonami nie wielu uczniów leciało ze swoimi problemami do tego konkretnego nauczyciela. Zwłaszcza Gryfoni.

- Chodzi o Harry'ego i kilku chłopców z Gryffindoru. - odpowiedziała od razu Panna Granger z cichym westchnieniem nad głupotą swoich kolegów. - Planują coś i profesor powinien o tym wiedzieć, by mógł ich powstrzymać, zanim coś się komuś stanie. - wyjaśniła Hermiona trochę tajemniczo.

- Bardzo dobrze robisz, panno Granger. - powiedziała z aprobatą starsza czarownica. - A dlaczego nie poszłaś z tym do profesor McGonagall? - w końcu to ona była Głową Domu dziewczyny. Cyntia była tym trochę zaskoczona, że nie Gryfonka przyszła właśnie do Opiekuna Slytherinu.

- Bo profesor Snape to chyba jedyny nauczyciel poza Binnsem w tej szkole, który nie traktuje Pottera jak Wybrańca. - odpowiedziała Hermiona, lekko się krzywiąc. Taka była prawda. Wszyscy byli oczarowani Chłopcem-Który-Przeżył. Nawet Minerwa wyglądała, jakby dawała mu lekką ulgę, zwłaszcza gdy pokazywał się z tej "lepszej" strony miłego i niewinnego chłopca, którą znała jako Lily Evans i to aż za dobrze, a którą zdecydowanie odziedziczył po ojcu.

- To tutaj. - zatrzymały się przed starymi, dębowym drzwiami. Cyntia zapukała i położyła dłoń na klamce.

- Wejść... - właśnie odpowiadał, gdy nagle drzwi się otworzyły. Już miał zamiar zbesztać tego, który wparował do jego gabinetu tak bezczelnie, ale zamknął usta, widząc Cyntię. W pierwszej chwili chciał jej zwrócić o to uwagę, ale powstrzymał warczenie, widząc krzaczastowłosą Gryfonkę, nieśmiało wchodzącą za jego żoną.

- Ktoś ma do ciebie bardzo pilną sprawę, Severusie. - specjalnie nie użyła tytułu. Zawsze dziwnie się czuła, zwracając sie do Severusa jak do profesora. Pasował mu ten tytuł, ale tylko jak inni go używali.

     Mistrz Eliksirów spojrzał krótko na Cyntię, która stanęła obok jego fotela, a potem na Gryfonkę, która niepewnie rozglądała się po gabinecie.

- Usiądź, panno Granger. - cicho wskazał jej fotel przed biurkiem, odkładając piórko na bok. Uczennica nieśmiało zbliżyła się do biurka i usiadła we wskazanym miejscu. - O co chodzi?

- Panie profesorze, chodzi o Harry'ego Pottera. - zaczęła cicho panna Granger. Severus mimowolnie zacisnął mocnej szczękę, słysząc o smarkaczu, który samym widokiem obrzydzał mu dzień. Cyntia delikatnie położył dłoń na jego ramieniu, widząc jak się denerwuje. Przez chwilę zastanawiała się, po co to robi, ale nie zabrała ręki. - Przypadkiem usłyszałam, że planuje razem z kilkoma chłopcami przemycić sadzonkę mandragory do Pokoju Wspólnego Slytherinu...

- Słucham? - przerwał jej zaskoczony marszcząc brwi. - Chcą podrzucić mandragorę do Pokoju Wspólnego Slytherinu? - pomysłowość dzieciaków zawsze będzie go zaskakiwać. - Kretyni! Czy nie wiedzą jakie to niebezpieczne?!

- Właśnie dlatego przyszłam z tym do pana, profesorze. - powiedziała cicho Hermiona, widząc gniew Mistrza Eliksirów.

- Kiedy chcą to zrobić? - zapytał poważnie, hamując się, by nie zacząć wyklinać jednego i drugiego Pottera.

- Dziś po ciszy nocnej. - odpowiedziała. Mistrz Eliksirów spojrzał na uczennicę po drugiej stronie biurka, zanim skinął z aprobatą głową.

- Bardzo dobrze zrobiłaś, że mi o tym powiedziałaś, panno Granger. - powiedział spokojnie. Był naprawdę zadowolony, że mu o tym powiedziała. Hermiona uśmiechnęła się lekko. Teraz była pewna, że dobrze zrobiła. - Zajmę się tym ich... "Żartem". - obiecał Miatrz Eliksirów. - Możesz iść na zajęcia. - Hermiona skinęła głową, wstając.

- Dobrze, profesorze.

- Panno Granger? - zatrzymał uczennicę, zanim jej ręką nacisnęła klamkę.

- Tak, proszę pana? - Hermiona była ciekawa, co jeszcze chce nauczyciel.

- Piętnaście punkyów dla Gryffindoru za odpowiednie działanie. - powiedział Opiekun Slytherinu, machając różdżką i zmieniając stan klepsydr. Twarz Gryfonki rozjaśniła się w uśmiechu.

- Dziękuję, profesorze! - zawołała z radością dziewczyna, zanim zniknęła za drzwiami.

- Nie tak trudno dać Gryfonom punkty. - zauważyła lekko rozbawiona Cyntia, zbierając rękę z jego ramienia.

- Rzeczywiście. - mruknął cicho, zanim ponownie wziął do reki pióro. Cyntia westchnęła, gdy znowu ją zignorował, a zamiast tego zajął się pracą. Ale czemu się dziwiła. Nadal był na nią zły.

- Czy teraz cały czas będziesz mnie ignorować? - zapytała cicho, nieco zirytowana, ale i z nutą zrozumienia. Jednak z jakiegoś powodu przeszkadzało jej to.

- A czy nie tego właśnie chciałaś przez cały czas? - zapytał, nawet nie podnosząc wzroku znad pergaminu. Jego głos był pusty. Cyntia westchnęła. Na początku tak, ale... Teraz, gdy jej życzenie się spełniło, zaczynała tego żałować

- Nie. - odpowiedziała nagle, stojąc obok biurka. Severus podniósł głową i na nią spojrzał. W jego oczach widziała niespodziewany chłód, wyprostowała się lekko.

- Jesteś kiepskim kłamcą. - powiedział, nie wierząc jej. Wrócił wzrokiem na pergamin.

- Co mam zrobić, byś znów zaczął zachowywać się normalnie? - zapytała z rezygnacją.

- Normalnie czyli ponownie otworzył swój umysł, byś mógł w nim poszperać? - zapytał cynicznie ze złością w głosie. Cyntia prawie zazgrzytała zębami.

- Nie zrobiłam tego specjalnie. - wycedziła. - To był przypadek...

- Którego wcale nie żałujesz! - uciął dyskusję. - A teraz pozwól mi pracować.

- Proszę bardzo! - wyszła najeżona z gabinetu. Severus zawzięcie pisał dalej, aż w końcu złamał końcówkę pióra, a atrament rozbryzgał się po kartce.

- Cholera! - zaklął głośno, gnąc pergamin w rękach. Na szczęście nie był to ważny dokument, ani esej jakiegoś ucznia. Severus rzucił zepsute pióro na blat, mordując je wzrokiem. Był wściekły i zdezorientowany jednocześnie.

     Kochał ją. Kochał ją ponad własne życie, ale czasem była nie do zniesienia, tak jak teraz. Jakoś nie potrafił nie być na nią zły. Nadal czuł ukłucie zdrady, gdy włamała się do jego głowy. To prawda. On zdradził ją pierwszy i o wiele bardziej, jednak to nie dawało jej prawa grzebania w jego głowie. A może dawało? Sam już nie wiedział.

     Westchnął ciężko, opierając się o oparcie fotela i ściskając nasadę nosa. Dlaczego wszystko musi być tak skomplikowane?

~*~*~

- Nikogo nie ma? - zapytał szpetem Harry, schowany wraz z kolegami i małą mandragorą pod peleryną niewidką.

- Co? - zapytał trochę głośniej Ron, nie słysząc nic przez nałożone na uszy ochroniacze na uszy.

- Ci! - Seamus jednym ruchem ściągnął koledze nauszniki. - Chcesz, by ktoś nas usłyszał?! - syknął upominająco na kolegę.

- Przepraszam! - chłopcy spojrzeli na przyjaciela złowrogo. Ron nadal był zdecydowanie za głośny. - Przepraszam... - powtórzył przesadnym szeptem rudzielec. - Co mówiłeś, Harry?

- Już nic. - mruknął Wybraniec. - Chodźmy. Nikogo nie ma. - czwórka chłopców ostrożnie weszła w głąb salonu Ślizgonów, który był pusty. Ogień w kominku już dawno wygasł, więc tylko światło ich różdżek rozjaśniały mrok. Gdy upewnili się, że jest bezpiecznie, Gryfoni ściągnęli z siebie pelerynę niewidkę.

- To co? Gdzie ją chowamy? - zapytał Seamus, drapiąc się po karku i przyglądając się roślince w doniczce.

- Nie wiem... - mruknął Dean. - W tu jeseście od myślenia. - nie chciał tu być. Coraz bardziej przeczuwał, jaki to był błąd. Coś było nie tak.

- No jasne. - prychnął Chłopiec-Który-Przeżył, rozglądając się po pokoju.

- Może tam? - Ron wskazał filar obok kominka.

- Głupi jesteś? Tam zaraz ktoś ją znajdzie. - Harry pokręcił przecząco głową. - Musimy znaleźć lepszą kryjówkę.

- Harry? A co powiesz na to? - Seamus odsłonił jedną z zielonych kotar. Chłopiec w okularach uśmiechnął się.

- Idealnie! - ucieszył się cicho. - Chodźcie! Musimy ją tam schować, zanim zaklęcie się uaktywni i donica zniknie. - Harry był z siebie dumny, gdy udało mu się zaczarować doniczkę, by znikała po wyznaczonym czasie.

- Chciałabym widzieć ich miny na taką pobudkę. - zachichotał cicho Ron.

- Tak! - dołączył się Seamus.

- Wszyscy będą na nogach w ciągu sekundy. - Harry był bardzo zadowolony ze swojego pomysłu. Nie ma to jak pobudka o czwartej nad ranem...

- Nie sądzicie, że poszło nam zbyt łatwo? - zapytał nagle Dean. To było podejrzane.

- Nie doszukuj się problemów, tylko nam pomóż. - warknął cicho Złoty Chłopiec Gryffindoru.

- Po prostu stwierdzam fakt. - odskoczył Dean w swojej obronie. - To wszystko jakieś podejrzane...

- Podejrzane będzie, jak ktoś nas tu zobaczy. - stwierdził sarkastycznie Wybraniec. - Zamknij się i przytrzymaj kotarę. - rozkazał okularnik.

- No już dobrze... - mruknął ulegająco i przytrzymał zieloną zasłonę, gdy pozostali chowali za nią mandragorę. - Będziemy mieli przez to kłopoty...

- Już je macie. - odezwał się za nimi cichy, jedwabisty głos. Wszyscy czterej podskoczyli i upadli na ziemię, słysząc piątą osobę. Donica z mandragorą upadłaby na ziemię, tłukąc się i robiąc przy tym niezły hałas, gdyby nie szybka reakcja nauczyciela, który to powstrzymał. Czterej Gryfoni przełknęli ślinę, widząc gniewny wyraz twarzy Mistrza Eliksirów. Mieli kłopoty.

- Za mną! - rozkazał rozgniewany mężczyzna. Czterech uczniów posłusznie poszło za nauczycielem bez najmniejszego szmeru sprzeciwu.

     Profesor zabrał ze sobą sadzonkę i zaprowadził złapanych na gorącym uczynku uczniów do swojego gabinetu, gdzie już czekała Opiekunka Gryffindoru. Spojrzała z dezaprobatą na czwórkę swoich uczniów, a jej usta zwężyły się w wąską linię. Snape postawił doniczkę na blacie biurka.

- O to znaleźli się twoi szlachetni Gryfoni, Minerwo. - zadrwił Mistrz Eliksirów. - Oraz sadzonka Pomony.

- Dziękuję ci, Severusie. - odpowiedziała sztywno nauczycielka transmutacji, patrząc na uczniów z dezaprobatą. Starsza czarownica zwróciła się do krnąbrnych studentów, podczas gdy zadowolony Mistrz Eliksirów oparł się o biurko z szyderstwem otynkowanym na twarzy: - Wytłumaczcie się natychmiast! Co to miało być? - w pierwszej chwili odpowiedziała jej cisza. Każdy z chłopców patrzył w posadzkę, która nagle stała się bardzo interesująca. Widział ich zmieszanie, obawę i strach przed karą. Bali się wydalenia.

     Prychnął w duchu. Gdyby za takie rzeczy wydalali studentów, to w ciągu roku Hogwart stałby się pusty.

- Wydaje mi się, że profesor McGonagall zadała wam pytanie! - zagrzmiał nagle Mistrz Eliksirów, gdy cisza irytująco się przedłużała. Uśmiechnął się szyderczo, gdy wszyscy czterej podskoczyli w miejscu. Jak on uwielbiał te reakcje...

- No bo chodzi o to...

- My...

- To miał być tylko żart... - mruknął Potter.

- Żart?! - powtórzyła McGonagall z niedowierzaniem. - Czy wy macie pojęcie, czym grozi krzyk mandragory? Nie zdajecie sobie sprawy z wagi konsekwencji! To było wysoce nieodpowiedne i głupie. Nie spodziewałam się tak bezmyślnego zachowania po was. Dlatego Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów... - oczy Gryfonów się rozszerzyły z niedowierzania. Mistrz Eliksirów wykrzywił sarkastycznie wargi. Ich szansa na Puchar Domów właśnie drastycznie spadła. - ...wszystkich czworo karzę tygodniowym aresztem, a ponadto jeszcze dziś napiszę do waszych rodziców. - Potter wyglądał, jakby miał się zamiar zacząć kłócić. Dean kopnął kolegę lekko w goleń, by milczał i nie pogrążył ich bardziej.

- Masz coś do powiedzenia, panie Potter? - zapytał profesor Snape drwiąco, zauważając tę interakcję.

- Nie, profesorze. - wycedził najeżony Chłopiec-Który-Przeżył, siląc się na uprzejmość. Snape uniósł brew, słysząc tłumione niezadowolenie w głosie ucznia.

- Severusie, będę wdzięczna, jeśli zorganizujesz im jakieś brudne kociołki z twojej kolekcji. - zwróciła się Minerwa do młodszego kolegi. Snape skinął głową z piekielnym zadowoleniem.

- Oczywiście, Minerwo. Coś się na pewno dla nich znajdzie. - wykrzywił wrednie wargi. Jego kolekcja brudnych kociołków nieco zmaleje.

- Dobrze, że złapałeś ich, zanim coś się komuś stało, Severusie. - powiedziała cicho McGonagall z wdzięcznością do Mistrza Eliksirów.

- Dobrze, że nie wszyscy są tacy głupi jak ta czwórka. - mruknął, dziękując w myślach Salazarowi, że Granger przyszła mu o tym powiedzieć, bo gdyby tego nie zrobiła, całe lochy zostałyby obudzone brutalną pobudką o czwartej nad ranem. A wtedy to Potter miałby szlaban chyba do końca roku. - W poniedziałek punktualnie o dziewiętnastej widzę was w klasie eliksirów. - poinformował ich chłodno. - Każda minuta spóźnienia to dodatkowy dzień szlabanu. Czy wyrażam się jasno? - zapytał jedwabiście Mistrz Eliksirów. Chłopcy pokiwali głowami. - Odpowiedź werbalna jeśli łaska! - warknął chłodno nauczyciel.

- Tak jest, sir.

- Jeżeli to już wszystko, Severusie, to odprowadzę ich do Wieży.

- Oczywiście, Minerwo. Ktoś powinien przypilnować, by dotarli do swoich łóżek. - stwierdził sarkastycznie czarnowłosy mężczyzna. Harry rzucił nauczycielowi szpiczaste spojrzenie, na co Mistrz Eliksirów odpowiedział równie pogardliwym wzrokiem.

- Dobranoc, Severusie. - Snape w odpowiedzi skinął głową. McGonagall zwróciła się do swoich uczniów. - Za mną, panowie.

- Do widzenia, profesorze. - Dean miał na tyle rozumu, by nie okazywać jawnego niezadowolenia przez ostentacyjny brak kultury.

- Do widzenia, panie Thomas.

~*~*~

- To wszystko wina Granger! - warknął wściekły Harry, gdy portret zamknął się za ich Głową Domu i zostało sami w Pokoju Wspólnym Gryfonów. - Poszła zakapować do Snape'a.

- Braku odwagi nie można jej zarzucić. - stwierdził z nutą rozbawienia Dean. - Miała naprawdę wielką determinację, żeby iść do Nietoperza.

- Lizuska! Chciała się podlizać. - powiedział najeżony Ron. Nie lubił ten dziewuchy. Nie dość, że wymądrzała się non stop, to jeszcze sknociła ich genialny plan.

- Trzeba dać jej nauczkę. - postanowił Potter ze złośliwą determinacją. Ron i Seamus pokiwali zgodnie głowami.

- Masz rację, Harry.

- Ja w to nie wchodzę. - powiedział nagle Dean. Wszyscy trzej spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Co?!

- To, co słyszeliście.

- Ale dlaczego? - zapytał zdziwiony Seamus

- Nie zrozumcie mnie źle, ale nie chcę mieć na pieńku z nauczycielami... - wyjaśnił cicho.

- Tchórzysz?! - wyśmiał go Harry. Dean się lekko speszył.

- Nie! - zaprzeczył szybko. - Ale nie chcę brać w tym udziału. - powiedział ciemnoskóry chłopiec i szybko wspiął się po schodach do akademika.

- Tchórz. - mruknął Wybraniec. - Nie potrzebujemy takiego cykora.

- To prawda! Sami damy sobie radę. - powiedział głośno rozczarowany kolegą Ron.

- Chodźmy spać. Jutro ustalimy nasz plan. - postawił Harry.

- Racja. Padam z nóg. - Seamus ziewnął przeciągle. - Dobranoc!

~*~*~

Następny rozdział: "24. Podarunek wdzięczności"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro