29. Anioł Stróż

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Słyszała huk wywarzanych zaklęcie drzwi. Rudowłosa kobieta ostrożnie wyjrzała przez balustradę i zobaczyła zakapturzoną postać w czarnym płaszczu. Czuła jak jej serce zamiera, a strach ściska wnętrze. Zielone oczy wypełniły się lękiem, a oddech przyspieszył. Nie powinno go tu być. Nie powinien ich odnaleźć. Sekretny Strażnik zdradził.

     Z powrotem spojrzała w dół i w tej chwili czarnoksiężnik podniósł wzrok w górę. Gdy jej zielone oczy spotkały złowrogie czerwone tęczówki, Lily poczuła przeszywający ból w klatce piersiowej, kiedy jej serce ścisnęły sidła strachu, boleśnie odcinając oddech. Ten koszmarny wzrok zapamięta do końca życia. Już zawsze będzie prześladować jej sny, czając się w mrocznych zakamarkach jej umysłu. Odwróciła wzrok.

     Secena się zmieniła rozpływając razem z mroczną czerwienią w gęstości mroku. Teraz była w pokoju. Mały Harry spokojnie spał w łóżeczku, nie będąc świadom tego, co się za chwilę wydarzy. Tymczasem spanikowana kobieta rozpaczliwie rozejrzała się za różdżką, ale tam została w drugim pokoju. Jak mogła być tak głupia i ją tam zostawić?!

     Trzęsącymi się rękami przekręciła klucz w drzwiach łudząc się nadzieją, że to powstrzyma czarnoksiężnika. Ale w głębi duszy wiedziała, że to na marne.

     Przerażona Lily odsunęła się od drzwi. Słyszała tentno kroków po drugiej stronie. Z każdym kolejnym stukotem przybliżającym się do pokoju, jej serce zamierało i jednocześnie podskakiwało ściśnięte lękiem. Jej nogi same się cofały się w tył, aż zatrzymała się na kołysce. Zerknęła na śpiącego Harry'ego, który nawet się nie obudził.

     W tej chwili drzwi wyleciały z hukiem z zawiasów, uderzając od przeciwległą ścianę. Lily podskoczyła, obracając się w stronę hałasu. Z odmętów kurzu i gruzu wyłoniła się zakapturzona postać. Czerwone tęczówki ponownie zaczęły przeszywać ją wzrokiem, przez co Lily czuła się, jakby prześwietlona na wylot. To zło zawarte w tych oczach, budziło grozę.

     Sceneria zaczęła się rozpływać. Lily słyszała echo głosów, ale nie potrafiła stworzyć z nich spójnego dialogu.

"Odsuń się, głupia szlamo!"

"Śmiało! Zabij mnie! Udowodnisz wtedy, jakim jesteś tchórzem!"

"Zejdź mi z drogi, kobieto!"

"Nie!"

"Odsuń się! Ostatni raz powtarzam!"

"NIE!"

"AVADA KEDAVRA!"

     Całą jej wizję wypełniło zielone światło. Widziała jego zbliżający się blask i chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Lily chciała zamknąć oczy, ale nie potrafiła. Ta zieleń przyciągała jej szmaragdowe tęczówki. Jak w zwolnionym tempie widziała zbliżające się śmiertelne światło, które miało jej odebrać życie. Czuła wtedy lęk i żal, że to wszystko ma się w ten sposób zakończyć. Nie mogła spełnić swoich marzeń, zakochać się, założyć rodziny. Wszystko już przepadło i nie miała nic, poza bagażem doświadczeń z przeżytych lat. A za kilka chwil i to przepadnie w nicość.

     Gdy zieleń stawała się coraz bardziej rażąca, gdy dzieliło ją od Lily tylko kilka sekund, nagle stało się coś niezwykłego!

     Pokój rozjaśnił się rażącą bielą. Srebrno - błękitny kształt stanął przed nią z dumą i odwagą, niczym jej tajemniczy obrońca. Biła od niego siła i biała magia, przenikająca powietrze. Był to jej tajemniczy stróż, który w ukryciu strzegł je kroków, by teraz otwarcie ją osłonić od śmiertelnego zła.

     Klątwa zabijająca przeszła przez srebrny kształt na wylot zmieniając swoją barwę na czysty błękit, jak niebo w ciepły wiosenny dzień. Czuła ból, ale i ulgę, gdy niebieskie światło wypełniło jej ciało. Żal i nadzieję. Smutek i radość. Mieszane emocje i uczucia ją wypełniały sprawiając, że czuła się skołowana jak nigdy wcześniej. Czuła coś nowego. Wielką siłę uczucia, którym ktoś ją obdarzył. Uczucia, które uratowało jej życie.

     Wszystko minęło, tak szybko jak się zaczęło. Otaczająca ją jasność zaczęła blednąć, a jej ciało i umysł stopniowo opadały w miękką czerń. Zieleń zniknęła, podobnie jak błękit. Ostatnie co widziała, to srebrny kształt jakiegoś zwierzęcia, którego właściciel był jej nieznajomy, a jednocześnie bliski jej sercu.

     Utonęła w miękkim mroku, nie wiedząc gdzie jest. Czuła się, jakby dryfowała po miejscu, gdzie panowała nicość. Czy tak właśnie miała skoczyć? Przepaść pustkę?

     Czuła, jak strach zaczyna się wzbierać w jej sercu. Uczucie lęku wiązało pęta na jej szyi, zaciskając gardło. Płuca zapominały, jak się oddycha. Panika odbierała jej jasność myślenia. Chciała się stąd wydostać, ale nie wiedziała jak. Nie widziała nic poza czernią. Żadnego światełka, choćby iskierki. Nie miała czego się uchwycić. Nie słyszała nawet najmniejszego szelestu ani własnego oddechu, co sprawiło pogłębienie się jej paniki. Czarne macki ciągnęły ją na dno, a jej niemy krzyk zanikał razem z nią.

"Lily..."

     Zmarła, słysząc obcy głos, a jednocześnie tak znajomy i jej bliski. Nie rozpoznała do kogo należy, ale słysząc go poczuła się bezpiecznie. Panika zniknęła, podobnie jak czarne macki, a czerń znów stała się miękka i przyjemna.

"Lily... "

     Rozdzierający szloch żałobnika rozległ się ponownie, brzmiąc żałośnie w ciszy. Lily zastanawiała się, kim on jest. Kto tak bardzo płacze za nią? Komu na niej zależało tak bardzo? Czy to do niego należał ten tajemniczy strażnik, który stanął między nią za czarnoksiężnikiem?

"Moja ukochana Lily... Dlaczego musiałaś odejść... "

     Zawodził smutny, pełen żalu głos, którego lamenty rozchodziły się w bezgłosie ciszy. Słyszała wielką gorycz i cierpienie sięgające duszy, rozrywając ją na strzępy w boleściach zranionego serca.

"Dlaczego ty..."

     Kto cierpiał tak bardzo? Kto ją wolał?

     Czuła ciepło przytulanego ciała. Ktoś trzymał ją w ramionach. Czuła na własnej twarzy łzy, które nie należały do niej. Tak bardzo chciała otworzyć oczy. Objąć tego kogoś i przytulić, pocieszyć. Powiedzieć, że nic jej nie jest.

     Ale nie mogła. Coś trzymało ją w tym mroku i nie chciało puścić. Czuła się, jak Śpiąca Królewna zamknięta w swojej wieży. Uwięziona i błądząca w ciemnościach po omacku. Czuła, jak panika znów w niej wzbiera.

     Chciała jedynie wybudzić się z tego koszmaru.

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Podniosła się z otwartymi w krzyku ustami, które zasłoniła natychmiast ręką, a krzyk zamilkł, jak cięty nożem. Jej umysł nadal tkwił w sidłach koszmaru z tamtej nocy. Nie wiedziała, gdzie jest. Wszędzie był zupełnie ciemno. Tak samo jak w jej sennej marze. Panicznie rozglądała się, próbując wymacać różdżkę.

- Acio! - wyszeptała drżącym głosem, a gdy różdżka wpadła w jej ręce rzuciła kolejne zaklęcie. - Lumos! - pokój rozjaśnił się natychmiast jasnym światłem. Widząc światło i jasność, Lily stopniowo się uspokajała. Jej umysł wracał pomału do rzeczywistości.

"Spokojnie, Lily... To tylko był zły sen... Tylko koszmar... Już wszystko dobrze..." - Lily starała się uspokoić sama siebie. Używanie swojego prawdziwego imienia z reguły pomagało. Dzięki temu zawsze pamiętała, kim jest naprawdę. Cyntia Snape to tylko jej maska.

     W takich chwilach brakowało jej bliskości drugiego człowieka. Żałowała, że nie ma przy niej rodziców. Jej matki, która zawsze była jej pocieszeniem czy to w małych czy w dużych sprawach.

"Weź sie w garść, Lily Evans! Nie jesteś już dzieckiem." - warknęła sama do siebie w myślach, gdy poczuła łzy w oczach.

     Prychnęła w duchu. Nie była już nawet Lily Evans. Była Lily Snape, a właśnie Cyntia Snape, od kilku miesięcy. Nigdy w życiu nie sądziła, że będzie kiedykolwiek nosić nazwisko swojego przyjaciela.

     Jasnowłosa kobieta zapaliła różdżką świeczkę, obok łóżka. Robiła tak codziennie gdy kładła się spać, bo zawsze bała się, że gdy zamknie oczy, już nigdy ich nie otworzy i znów zaśnie wiecznym snem. Może to głupie, ale jej podświadomość się tego obawiała.

     Gdy to zrobiła, a ciepłe światło płonącego knota świecy rozjaśniło delikatnie pokój, poczuła się spokojniej. Bezpieczniej. Jasnowłosa kobieta patrzyła przez chwilę w maleńki płomyczek, który rozjaśnił mrok pokoju i jakże był inny od zimnego światła księżyca. Dopiero po chwili położyła się z powrotem do łóżka.

     Nie zdawała sobie sprawy ze stojącego po drugiej stronie drzwi pewnego czarnowłosego mężczyzny, który trzymał dłoń na klamce, ale jednak jej nie nacisnął. Severus po prostu stał na korytarzu i wpatrywał się w gładkie drewno, bo nie miał odwagi tam wejść. Obudził go cichy krzyk Lily. Słyszał, jak mówiła przez sen. Powtarzała każde słowo, które wypowiedział tamtej koszmarnej i bolesnej nocy, gdy tulił się do jej rzekomo martwego ciała. Pamiętała. Pamiętała jego przepełnione bólem słowa, które powtarzał, jak żałobną mantrę tamtej nocy. Naprawdę nie sądził, że będzie to słyszeć, a tym bardziej pamiętać. Musiała śnić o tej nocy.

     Słyszał szelesty kołdry i szept zaklęcia, co powiedziało mu, że się obudziła. Powoli zabrał rękę z klamki. Chciał tam wejść, wziąć ją w ramiona, pocieszyć, ale tego nie zrobił. Zamiast tego szybko uciekł do swojej sypialni. Jak tchórz, ukrył się w swojej norze. Tak, był tchórzem. Zawsze uciekał. Od Huncwotów, od ojca, od Czarnego Pana, od Śmierciożerców, od przeszłości. Bał się powiedzieć ukochanej kobiecie, że ją kocha, bojąc się całkowitej jej utraty. Stracił ją już dawno w chwili, gdy nazwał ją "szlamą".

"Jesteś głupcem, uważając, że możesz ją odzyskać..." - zaszydził głosik w jego głowie. Severus westchnął smutno, opierając się o drzwi swojej sypialni.

     Tak.

     Był głupcem.

⋇⋆✦⋆⋇ 

- Już się tak nie denerwuj, Severusie. - powiedziała Cyntia, gdy razem z najeżonym Severusem wrócili po meczu Gryffindor-Slytherin do ich kwater. Widziała jego gniew na odległość mili i wiedziała, co było tego powodem. Harry Potter we własnej osobie. Owszem, jej też jej się nie podobało, że dyrektor tak rozpieszczał chłopca, dając mu przywileje, których nie mieli inni pierwszoroczni. Harry nie powinien latać w drużynie Quidditcha. Uczniowie nie powinni być faworyzowani, ale nikt nie mógł nic poradzić na słabość Dumbledora'a do Gryfonów. - Uspokój się...

- Jestem spokojny! - warknął cicho mężczyzna. Cyntia stwierdziła, że jest jeszcze bardziej przystojny w takim nastroju. Wąskie usta zwężone w linię, brwi ściągnięte w gniewie, hebanowe oczy wyostrzone, a każdy mięsień napięty. W czarnych tęczówkach błyskały gniewne błyskawice. Gdyby mógł to strzelałby piorunami. To było takie pociągające...

"Stop! Co ty wygadujesz?!" - pomyślała natychmiast, odcinając się od tych myśli. Jak mogła tak pomyśleć?

- Nie, nie jesteś. - zaprzeczyła, patrząc na niego spokojnie. Widziała, jak bierze kilka kontrolowanych wdechów, by się uspokoić. - Też uważam, że Dumbledore nie zrobił właściwie...

- Nie zrobił właściwie?! Faworyzuje smarkacza Pottera! I to od samego początku! - oburzył się Opiekun Slytherinu. - Pierwszoroczni nie grają w drużynie nie z byle powodu! Gdyby był w Slytherinie...

- Ale nie jest. - zauważyła.

- Ku mojej radości i żalu. Gdyby był, już dawno bym smarkacza wydalił...

- I myślisz, że Dumbledore by na to pozwolił? - zapytała sarkastycznie jasnowłosa kobieta.

- Coś bym wymyślił... - przewróciła oczami. Czasem Severus bywał niemożliwy.

- A więc wcale nie chodzi ci o to, że Slytherin przegrał mecz? - uniosła brew do góry. Mężczyzna na nią spojrzał.

- Co? Nie! - zaprzeczył od razu Mistrz Eliksirów. - Nie chodzi o to... - westchnął. - No może troszeczkę... - Tu Cyntia nie mogła się powstrzymać i się zaśmiała.

- Od kiedy zależy ci na Quidditchu? Z tego co pamiętam, nigdy nie interesowały cię mecze. - powiedziała rozbawiona, może trochę się z niego śmiejąc. I nie mogła nic poradzić, ale ten pomysł był dla niej zabawny.

- To było dawno temu. - przewrócił oczami. - Teraz jestem Opiekunem Slytherinu i to naturalne, że interesuję się meczem swojej drużyny. - powiedział Snape. - Poza tym nie ma żadnego Cholernego Jamesa Pottera, który popisuje się głupimi akrobacjami. - mruknął do siebie. Za to pojawiła się jego mała kopia, która musiała już zwrócić na siebie uwagę na pierwszym swoim meczu. Oczywiście wiedział, że te akrobacje w końcowej fazie meczu nie były zamierzone. Ktoś mu pomógł i miał pewne podejrzenia, kto.

- Owszem, nie masz kogo zrzucać z miotły. - powiedziała z irytacją. Pamiętała, jak podczas jednego z meczów na szóstym roku z premedytacją zrzucił Jamesa z miotły. Była wtedy na Severusa tak wściekła, że po meczu, przywaliła mu w nos, tak mocno, że aż zakrwawił całą szatę i został zwolniony z zajęć do końca dnia. Wtedy już spotykała się z Jamesem i uważała, że to była wielka miłość, nie wiedząc, jaki to błąd. Teraz gdy wiedziała, że to była tylko gra Pottera, było jej głupio, że zareagowała wtedy tak gwałtownie.

- To nie ja odpowiadam za akrobacje miotły smarkacza. - oburzył się, myśląc, że sugeruje, że to on próbował, zrzucić Gryfona z miotły. - Próbowałem to powstrzymać.

- Wiem. Przecież słyszałam, jak szepczesz przeciw zaklęcia. Siedziałam obok ciebie. - odparła Cyntia ironicznie. Wiedziała przecież, że to nie on przeklął miotłę chłopca.

- Dlaczego więc...

- Wiesz, kto przeklął miotłę Harry'ego? - przerwała mu, zanim wyraził swoje oburzenie. Severus zamknął usta.

- Mam podejrzenia. - powiedział krótko.

- Quirell?

- A któż by inny?

- Ale po co miałby to robić? - Cyntia nie rozumiała tego. Nie układało jej się to w całość. Patrzyła, jak Severus się prostuje i zakłada ręce na klatce piersiowej. Nie musiała tego widzieć, by wiedzieć, że pod jednym z rękawów znajduje się ukryty Mroczny Znak. Coś czym się brzydziła. Nie wiedziała, jak potrafił żyć z piętnem czarnoksiężnika, które było symbolem jego zbrodni.

- Zastanów się, Cyntia. Quirell interesuje się trzecim piętrem i Kamieniem. Jak wcześniej wywnioskowaliśmy, nie pragnie on kamienia dla siebie. Bogactwo go nie interesuje, a do życia wiecznego brak mu ambicji. To oznacza, że chce Kamienia dla kogoś. Kto pragnie władzy i nieśmiertelności? - zapytała podchodząc do niej kilka kroków i przyglądając jej się czarnymi tęczówkami.

- Vol...Czarny Pan. - poprawiła się, widząc jego wzrok. Severus przymknął oko na ten poślizg.

- Zgadza się. - pokiwał głową. - A jeśli jest sympatykiem Czarnego Pana, to nie należy do fanklubu Pottera. - Cyntia musiała przyznać, że Severus miał znakomite zdolności dedukcji. Ale nie to teraz było dla niej ważne.

- Sugerujesz, że Quirell jest Śmierciożercą i chce zabić Harry'ego? - zapytała, patrząc na niego z cieniem lęku.

- Nie każdy zwolennik Czarnego Pana ma Mroczny Znak. - zauważył. - Ale tak mniej więcej to wygląda...

- To trzeba natychmiast powiadomić Dumbledore'a i aurorów! - powiedziała szybko lekko zdenerwowana tymi rewelacjami. Powędrowała w stronę kominka.

- Nie! - Severus zbliżył się do niej w kilku krokach i złapał delikatnie, ale stanowczo za ramię i lekko odciągając od kominka w swoją stronę. Zaskoczona Cyntia zatrzymała się w miejscu, patrząc dużymi, zielonymi oczami wprost w jego czarne, gdy ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów, kiedy lekko na niego wpadła. Od razu wyczuła znajomy zapach ziół i wody kolońskiej, który wbił się w jej nozdrza. Z tej odległości jego hebanowe oczy nie wydawały się aż tak zimne. Dostrzegła w nich natomiast tajemniczą głębię, która zdawała się ją hipnotyzować. Zauważyła krótki blask czegoś, czego nie mogła rozszyfrować.

     Severus zapatrzył się w jej piękne, zielone oczy, patrzące na niego z zaskoczeniem. Była tak blisko, że czuł słodki zapach jej perfum. Mógł dostrzec każdy szczegół jej oczu. Długie, czarne rzęsy okalające jej oczy w idealnym kształcie migdałów oraz szmaragdowe tęczówki, które mieniły się różnymi odcieniami zieleni niczym kamień szlachetny. Oczy, które często widywał w snach.

     Dopiero po chwili zrozumiał, jak blisko są i puścił jej ramię, odsuwając się o krok. Odchrząknął cicho.

- Nie możesz tego zrobić. - powiedział spokojnie, opanowując emocje. Zupełnie jakby poprzednia sytuacja nie miała miejsca.

- Dlaczego? - zapytała, zachowując się podobnie jak on. Ale serce nadal szalało w jej piersi.

- Bez dowodów aurorzy nic nie zrobią. - odparł ze spokojem, zakładając ramiona, jednocześnie otulając się peleryną, jak przerośnięty nietoperz. - Poza tym w Hogwarcie mogę mieć go na oku i możliwe, że odkryję jego plan.

- A jeśli nie odkryjesz? Może komuś coś zrobić. - "I w dalszym ciągu będzie za mną łaził" - pomyślała skwaszona. Nie podobało jej się śledzenie przez Quirella. Gdy czuła na sobie jego wzrok, czuła nieprzyjemne uczucie obserwacji i złowrogie myśli nękały jej umysł.

- O to się nie martw. - powiedział pewnie. Widział, jak unosi brew. - Dumbledore również ma go na oku. Obiecaj, że nikomu nie powiesz o moich podejrzeniach i nie pójdziesz do aurorów.

- Dobrze. Obiecuję. - obiecała niechętnie. Ona rozegrałaby to inaczej. Zupełnie inaczej. Ale w tej partii nie była jedyną rozgrywającą. Niestety. Widziała, jak Severus ostro skinął głową. - Chociaż nadal uważam, że aurorzy powinni wiedzieć.

- Ale nie będą! - powiedział poirytowany jej zaufaniem do aurorów. Zaraz pożałował swojego ostrego tonu.

- Przecież powiedziałam, że nic nie powiem! - zawołała, reagując obronnie na jego ostry ton głosu, którego się nie spodziewała tak nagle.

- Mam nadzieję, bo nie chcę kłopotów przez twoją nieostrożność.

- Uważam. Wiem, jaka jest stawka. - najeżyła się. Nie rozumiała tej jego nagłej zmiany nastroju. Z tym Severus jest momentami gorszy niż kobieta w ciąży.

- Mam nadzieję. - powiedział i odwrócił się, idąc do swojego laboratorium.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Następny rozdział: "30. Mała zemsta"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro