36. Łania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Rudowłosa kobieta chodziła po pokoju, nucąc kołyskankę, usypiając małego chłopca o zielonych oczach i czarnym mopem włosów na główce. Dziecko na początku nie chciało spać. Zamiast tego gaworząc, ciekawie rozglądało się dookoła. Mały Harry gruchał po swojemu, klaskając rączkami i okazyjnie chichocząc. Lily uśmiechała się delikatnie do chłopca. Zajmowanie się Harry'm było najlepszą rzeczą, która ją spotkała w obecnej sytuacji, w jaką się wpakowała. Lubiła dzieci i nie przeszkadzało jej, że chłopiec nie jest jej dzieckiem, tylko jej "męża" i najlepszej, a raczej pseudo przyjaciółki, którzy ją w to wrobili.

     Była naiwna, ufając tak łatwo Potterowi. Znała przecież Jamesa od blisko dekady. Wiedziała, jakim było okrutnym łobuzem w Hogwarcie, ale sądziła, że z wiekiem z tego wyrósł. Nie spodziewała się, że tak podle wykorzysta jej rozpacz po kłótni z byłym przyjacielem. Lily przyznawała, że na początku czuła się cudownie zauroczona, a jej rozpacz stopniowo łagodniała, mimo że rana na jej sercu nadal istniała i pozostanie głęboką blizną na zawsze. Jednak gdy po ślubie dowiedziała się o całym spisku, poczuła się oszukana i zdradzona po raz kolejny. Czar nagle prysł i pozostawił po sobie gorzki smak konsekwencji.

     Mały Harry już dawno zamknął oczka i zasnął głęboko, więc Lily włożyła śpiące dziecko do łóżeczka. Jemu nie potrzeba było wiele, by smacznie spać. Lily zazdrościła chłopcu tej beztroski i niewinności. Nie musiał przejmować się niczym. Wszystko, co potrzebował miał w zasięgu swoich małych rączek. Tymczasem Lily miała o co się zamartwiać. Razem z Jamesem musieli się ukryć w Dolinie Godrica z powodu przepowiedni, która dotyczyła "Chłopca urodzonego pod koniec lipca". Rudowłosa czarownica obawiała się każdego nawet najmniejszego szmeru w cichym domu. Całymi dniami żyła w strachu. Nigdy nie chciała takiego życia. Marzyła, by wyjść za mąż z miłości, mieć kochającą rodzinę, a tymczasem zauroczenie doprowadziło ją do upadku w sam środek sieci kłamstw.

     Lily odeszła od łóżeczka, podchodząc do okna, przez które wyjrzała. Ulica zionęła pustką. Nie było na niej nawet jednego przechodnia. Mimo że dziś było Halloween, nie widziała dzieci chodzących po domach, prosząc o słodycze. Atmosfera tego wieczoru była dziwnie ponura i uroczysta. W powietrzu wisiało napięcie, którego Lily nie mogła znieść. Jakaś jej cząstka, którą próbowała ucieszyć, czuła, że coś się dziś wydarzy. Kobieta założyła kosmyk kasztanowo rudych włosów za ucho i odwróciła wzrok od okna, spoglądając na złotą obrączkę, która stała się symbolem jej niewoli. Miała ochotę zdjąć ją z palca i rzucić o ścianę, wyobrażając sobie głuchy łoskot jej upadku. Ale nie mogła się wyrwać z tej sieci, bo cienkie nici kłamstw ją mocno trzymały.

     Nagle rozległ się trzask aportacji, który wybudził ją z zamysłu. Lily spojrzała za okno i zobaczyła skrawek czyjejś peleryny znikającej pod dachem ganku. Zaraz potem nastąpił głośny huk drzwi wylatujących z zawiasów. Lily omal nie spadła z parapetu. To na pewno nie James. On nie wyważałby drzwi. Zielonooka czarownica czuła, jak jej serce zaczyna bić szaleńczo ze strachu, a krew w jej żyłach zamarza. Oby się myliła, a to tylko głupi żart Jamesa, który jak okaże się prawdą, to go za niego zabije.

     Lily wybiegła z pokoju. Ostrożnie wyjrzała za balustradę i zobaczyła zakapturzoną postać. Jej serce zamarło ze strachu. Zielone oczy spotkały się z rażącą złowieszczością i mordem czerwienią. Czuła ból, gdy jej płuca ścisnęły się w strachu, odbierając oddech. Odwróciła wzrok, szybko odbiegając od balustrady do najbliższego pokoju, którym okazała się sypialnia Harry'ego. Rzuciła okiem na łóżeczko, gdzie chłopiec spał spokojnie, nie wiedząc, co się wokół niego dzieje. Lily panicznie rozglądała się za różdżką, której jedna tu nie było. Kobieta zaklęła pod nosem, trzęsącymi się rękami przekręcając klucz w zamku i łudząc się nadzieją, że to ją uratuje.

- Nie... Nie... To niemożliwe... - szeptała przerażającą mantrę, wmawiając sobie, że to sen.

     Przerażona Lily cofnęła się od drzwi w tył, słysząc tętno kroków na schodach. Z każdym dźwiękiem jej serce podskakiwało, a jej ciało drżało, napięte lękiem jak struna. Jej ucieczka zakończyła się na kołysce Harry'ego, który nawet się nie obudził, nieświadomy rozgrywającego się dramatu.

     Drzwi nagle wyleciały z głośnym hukiem, uderzając w przeciwległą ścianę. Lily odruchowo zasłoniła twarz rękami, by uchronić oczy od kurzu, gdy futryna została brutalnie oderwana od tynku. Z odmętów pyłu i gruzu wyłoniła się zakapturzona postać. Czerwone tęczówki ponownie zaczęły przeszywać ją wzrokiem, przez co Lily czuła się, jakby prześwietlona na wylot. To zło zawarte w tych oczach, budziło grozę.

- Proszę, proszę. A więc to w tej dziurze zaszyli się przede mną Potterowie. - zaszydził Czarny Pan lodowato, a na jego wężowatej twarzy widniał uśmieszek szaleńca, który świadczył o jego obłędzie. Lily poczuła nieprzyjemne dreszcze, pełzające wzdłuż kręgosłupa niczym węże, słysząc złowieszczy syk jego głosu, jakby ktoś drapał paznokciami po tablicy.

- Jak... Jak nas znalazłeś? - Lily starała się utrzymać głos poważny, ale nie do końca jej się to udało. Czuła strach, bo w każdej chwili mogła stracić życie z ręki czarnoksiężnika. Jej struny głosowe jak i całe ciało drżały, napięte jak struna.

- A czy to ważne? - zaśmiał się okrutnie Voldemort. - To było pewne, że was znajdę. Nikt was nie ukryje. - Lily nawet się zastanawiała, jak faktycznie Riddle ich znalazł. Nie miała do tego głowy. Mogła liczyć tylko, że jakiś cud ją ocali.

- Jesteś potworem! - Voldemort przewrócił oczami na te słowa, co w jego wykonaniu wyglądało upiornie, gdy ukazał białe białka.

- Nie! Jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie i tylko JA mogę żyć do końca świata! - ryknął Voldemort szaleńczo. Lily podskoczyła w strachu.

- Nie jesteś! Jesteś potworem, który zabija niewinnych! - wbrew rozsądkowi ukazała się brawura Gryffindoru. Na Voldemorcie jednak nie zrobiło to wrażenia. Czarnoksiężnik leniwie bawił się różdżką.

- Zabiłbym cię, ale pewna osoba ubłagała mnie o twoje nędzne życie, szlamo. Nie ciekawi cię, kto to? - zapytał chytrze Czarny Pan, a jego głos powiewał lodowatą kpiną.

- Nie! - odpowiedziała hardo Lily, chociaż tak naprawdę była nie tylko zaszokowana, ale i zdziwiona. Ktoś błagał o jej życie? Jakiś... Śmierciożerca? Lily czuła w tamtym momencie obrzydzenie na samą myśl, że spodobała się jakiemuś sługusowi Voldemorta.

- A jadnak ci powiem. - zarechotał wrednie Voldemort, jakby to był prześmiszny żart. - Twój drogi przyjaciel... Ups! Raczej były.

- Severus... - wyszeptała zaszokowana bezwiednie imię swojego przy... Byłego przyjaciela. Severus błagał o jej życie? Ale dlaczego? Przecież na piątym roku jasno dał do zrozumienia, nazywając ją "szlamą", że mało go ona obchodzi. A teraz nagle poczuł wyrzuty sumienia i postanowił ją ratować?! Lily czuła się zdezorientowana jego postępowaniem.

- Tak, nasz drogi Severus Snape... Nie mam zielonego pojęcia, co on w tobie widzi. - zarechotał Voldemort. - To pewnie przez te stare sentymenty. To do niego bardzo podobne. Ale dość tych pogaduszek. Odsuń się!

- Nie! - sprzeciwiła się.

- Odsuń się, głupia szlamo!

- Śmiało! Zabij mnie! Udowodnisz wtedy, jakim jesteś tchórzem!

- Zejdź mi z drogi, kobieto!

- Nie!

- Odsuń się! Ostatni raz powtarzam! - ostrzegł rozwścieczony czarnoksiężnik.

- NIE!

- AVADA KEDAVRA! - zielone światło wyszło z różdżki Voldemorta, lecąc wprost w jej stronę. Widziała jego zbliżający się blask i chciała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Lily próbowała zamknąć oczy, ale nie potrafiła. Ta zieleń przyciągała jej szmaragdowe tęczówki. Jak w zwolnionym tempie widziała zbliżające się śmiertelne światło, które miało jej odebrać życie. Czuła wtedy lęk i żal, że to wszystko ma się w ten sposób zakończyć. Nie mogła spełnić swoich marzeń, zakochać się, założyć rodziny. Wszystko już przepadło i nie miała nic, poza bagażem doświadczeń z przeżytych lat. A za kilka chwil i to przepadnie w nicość.

     Gdy zieleń stawała się coraz bardziej rażąca, gdy dzieliło ją on Lily tylko kilka sekund, nagle stało się coś niezwykłego!

     Pokój rozjaśnił się rażącą bielą. Srebrno - błękitny kształt stanął przed nią z dumą i odwagą, niczym jej tajemniczy obrońca. Biła od niego siła i biała magia, przenikająca powietrze. Był to jej tajemniczy stróż, który w ukryciu strzegł je kroków, by teraz otwarcie ją osłonić od śmiertelnego zła. Kształt zaczął się wyostrzać i Lily zobaczyła srebrną łanię! Dokładnie taką samą jak jej własna. Patronus dumnie stał między nią a czarnoksiężnikiem, bijąc niezwykłą siłą i mocą.

     Klątwa zabijająca przeszła przez srebrny kształt na wylot, zmieniając swoją barwę na czysty błękit, jak niebo w ciepły wiosenny dzień. Czuł ból, ale i ulgę, gdy niebieskie światło wypełniło jej ciało. Żal i nadzieję. Smutek i radość. Mieszane emocje i uczucia ją wypełniały sprawiając, że czuła się skołowana, jak nigdy wcześniej. Czuła coś nowego. Wielką siłę uczucia, którym ktoś ją obdarzył. Uczucia, które uratowało jej życie.

     Wszystko minęło, tak szybko jak się zaczęło. Otaczająca ją jasność zaczęła blednąć, a jej ciało i umysł stopniowo opadały w miękką czerń. Zieleń zniknęła, podobnie jak błękit. Ostatnie co widziała, to srebrny kształt łani, którego właściciel był jej nieznajomy, a jednocześnie bliski jej sercu.

     Lily zaczęła dryfować w nicości, gdzie panował mrok. Nie czuła nic. Ani ziemi pod stopami, ani powiewu wiatru. Zupełnie jakby utknęła w pustce. Lily czuła, jak obmywa ją panika i coś odcina jej dopływ tlenu. Zaczęła się dusić. Czuła się, jakby coś ciągnęło ją pod wodę.

"Lily..." - usłyszała ten znajomy głos, który wołał ją w snach.

"Lily... Wróć do mnie..." - czuła delikatny dotyk.

"LILY!" - nagle wszystko zaczęło znikać, a Lily otworzyła oczy.

⋇⋆✦⋆⋇

     Severus siedział w fotelu obok łóżka, w którym leżała Cyntia nieruchomo. Nie poruszyła się, odkąd przyniósł ją do ich kwatery. Czarnowłosy mężczyzna czuł znajome uczucie deja vu, gdy kilka miesięcy temu siedział dokładnie tak samo, gdy straciła przytomność po pierwszej lekcji Oklumencji. Ale teraz było inaczej. Nie czytał książki, tylko co jakiś czas zerkając, czy się nie obudziła. Od tamtego zdarzenia minęło wiele czasu i też dużo się zmieniło. Wtedy jego uczucia były ukryte pod wieloma warstwami lodu, który teraz zaczynał topnieć. Coraz trudniej było udawać, że nic go nie obchodzi, mimo że obiecał sobie, że nigdy nie ujawni jej swoich uczuć.

     Teraz siedział przy niej od kilku godzin, trzymając delikatnie rękę Cyntii i nie odrywając wzroku od jej twarzy. Przynajmniej na taki gest mógł sobie pozwolić, jak gładzenie delikatnie kciukiem jej dłoni, gdy widział, że jest nieprzytomna przez zaklęcie. Severus wiedział, że ten spokój nie jest trwały. Zaklęcie Pottera dawało tylko pozorny sen, a tak naprawdę męczyło umysł koszmarami. Mistrz Eliksirów wiedział, że wcześniej czy później senne mary zaczną dręczyć Cyntię, a on nie będzie mógł nic z tym zrobić. Mógł tylko próbować ją obudzić i czekać, aż zaklęcie przestanie działać.

- Harry... - spojrzał na Cyntię, słysząc jej cichy szept. Widział, jak obraca przez sen głowę na bok. Zaczęło się. - Harry... - Severus lekko się skrzywił, słysząc, jak szepta imię syna jego wroga numer dwa zaraz po Czarnym Panu.

     Mężczyzna wrócił wzrokiem na twarz Cyntii, która teraz przypominała mu Lily, jak nigdy wcześniej. Kobieta delikatnie poruszyła się przez sen, mrucząc coś pod nosem. Severus wyłapał słowa: "Harry", "śpij", "James", "Mary", "spisek", ale nie zrozumiał ogólnego sensu zdania. Uznał, że zaczyna majaczyć. Czarnowłosy mężczyzna wyciągnął rękę i delikatnie zabrał kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Czuł radość w sercu, że to nie było snem i Lily naprawdę była tutaj z nim żywa. Severus wyrzucał sobie, że dopuścił do jego pojedynku z Potterem. Nie to, że nie był zadowolony z kłopotów, jakie sprawił sobie Huncwot, atakując go. Dręczyło go raczej, że przez to, coś się stało Lily. Gdyby nie było pojedynku, nie musiałaby wkraczać i nie zostałaby trafiona zaklęciem Pottera. Nie leżałaby tu teraz, niby śpiąca królewna. Nie cierpiałaby tak...

     Severus obudził się z zamysłu, gdy nagle jasnowłosa kobieta podskoczyła na łóżku. Spojrzał na wcześniej spokojną twarz Cyntii, na której teraz gościł niepokój. Widział strach na jej anielskich rysach, gdy poruszała głową przez sen, jakby się rozglądała.

- Nie... Nie... To niemożliwe... - usłyszał przerażony szept Cyntii. Cokolwiek podsuwał jej umysł, bała się tego. Severus przesiadł się na skraj łóżka, nie puszczając jej dłoni, ani na moment. Chciał jej dać przynajmniej to minimalne poczucie bezpieczeństwa.

- Nie bój się... To tylko sen. - szepnął miękko, nadal gładząc jej dłoń. Ale kobieta wcale się nie uspokoiła. Dalej mówiła przez sen, przeżywając na nowo dzień, przez który musiała porzucić swoją tożsamość.

- Jak... Jak nas znalazłeś... - jej głos drżał z emocji i przerażenia. Severus czuł, jak jego serce się ściska, słysząc jej pełen strachu szept. Nie chciał, by się bała.

- Nie bój się... - powtórzył szeptem. - Jestem tu... - Cyntia się szarpnęła, cały czas lekko drżąc. Kobieta zaciskała dłonie. Perliste kropelki potu błyszczały na jej czole.

- Jesteś potworem! - jęknęła przez sen. Severus nie wiedział do kogo zwraca się przez sen, ale poczuł się, jakby mówiła to do niego. A to bolało, mimo że to prawda. Był potworem. - Nie jesteś! Jesteś potworem, który zabija niewinnych!

- Przepraszam, Lily. Przepraszam, że cię zraniłem... Przepraszam, że nie mogłem cię uchronić... - wyszeptał z żalem, patrząc smutno w przestrzeń. Wiedział, że i tak nie będzie tego pamiętać. Przynajmniej teraz mógł ją przeprosić. Teraz, gdy nie patrzyła mu w oczy tymi cudownymi, zielonymi tęczówkami, które tak pokochał. Nie chciał widzieć w nich smutku i żalu, ani obrzydzenia do jego osoby. Bo kto wybaczyłby takiemu potworowi jak on?

- Nie... Severus... - otworzył szerzej oczy i natychmiast spojrzał na Lily, słysząc swoje imię wypowiedziane w taki... inny sposób. Trochę zaskoczony, trochę zmieszany, ale i łagodny.

- Jestem, Lily...

- Nie!.. Śmiało! Zabij mnie! Udowodnisz wtedy, jakim jesteś tchórzem!.. Nie!.. NIE! - kobieta zaczęła krzyczeć i szarpać sie przez sen. Severus nagle zrozumiał. Śniła o tamtej feralnej, halloweenowej nocy. Zaklęcie Pottera powołało do życia najgorsze wspomnienie Lily, zmuszając ją do przeżywania go ponownie.

     Severus złapał Lily za nadgarstki, gdy ta zaczęła sie szamotać po całym łóżku. Jej ciało wyginało się w łuk, a po twarzy spływały łzy. Jęczała płaczliwie, cierpiąc emocjonalne męczarnie. Mistrz Eliksirów nie mógł patrzeć na jej cierpienie, ale nie zamierzał jej zostawiać.

- Lily! Lily! - starał się ją obudzić, ale bez większego skutku. Widział, jak wpadała w panikę, starając się zaczerpnąć powietrza, lecz nie mogła. Wyglądała, jakby się topiła i nie mogła nabrać tchu. - LILY! - musiał się wyprostować, by nie dostać w nos, gdy kobieta nagle usiadła, otwierając szeroko zielone oczy, w których był lęk i oszołomienie. Lily nie wiedział, co się działo, ani gdzie się znajduje. - Lily, uspokój się. Oddychaj... - poinstruował ją Severus, złagodzając swój głos. Przez cały czas trzymał jej nagdarstki. Czuł pod palcami jej drżenie. - Bardzo dobrze... Wyobraź sobie ogień... ciepłe płomienie... - uspokajał ją jej własną tarczą Oklumencji, wiedząc, że to ją uspokajało. Po kilku minutach kobieta zaczęła spokojniej oddychać, chociaż w jej oczach nadal tlił się ognik strachu. Gdy był pewien, że jest uspokojona, puścił jej nadgarstki.

- Co...co się stało? - zapytała zachryłym szeptem. Odchrząknęła. Severus wezwał szklankę z letną wodą, zanim odpowiedział. Lily drżącymi rękami objęła szklankę, stykając się z palcami czarnookiego mężczyzny, pomagającego jej się napić, bez rozlewania.

- Potter trafił cię zaklęciem przeznaczonym dla mnie. - odparł wyjaśniająco.

- Co? - zamrugała, powoli układając sobie wszystko w głowie. Starała się odgnić przytłaczające obraz w jej głowie.

- Spotkałem Pottera Seniora na korytarzu i mnie zaatakował. Pojedynkowaliśmy się przez chwilę, a potem pojawiłaś się ty i trafiła cię klątwa. - naświetlił wszystko. Czarownica zmarszczyła lekko brwi.

- Co mnie trafiło?

- Zaklęcie, które wywołuje magiczny sen i wywleka na wierzch najgorsze wspomnienia danej osoby. - wyjaśnił automatycznie głosem profesora. Lily, bo tak się teraz czuła, jak jej dawne "ja", jęknęła cicho. Czy naprawdę mało miała koszmarów o tamtej nocy, by pamiętać wszystko jeszcze wyraźniej? - Wszystko w porządku?

- Tak... - odparła, przecierając ręką wilgotne oczy.

- Śniłaś o tamtej nocy, prawda? - zapytał cicho. Kobieta kiwnęła po chwili głową. - Lily...

- Nie nazywam się Lily! Ona umarła tamtej nocy, zrozum to! - krzyknęła nagle, czując z jakiegoś powodu złość, słysząc swoje stare imię. Lily była naiwna i za to zapłaciła. Cyntia już taka nie była. Nauczyła się na błędach.

     Severus zamilkł, słysząc jej nagły wybuch. Więc jej zły humor znów powrócił. Mistrz Eliksirów westchnął w duchu. Rozumiał jej emocje. On prawdopodobnie też czułby się zdezorientowany i warczałby na wszystko, gdyby był na jej miejscu. Żałował jedynie, że to on jest celem jej złości.

- Odpocznij. - powiedział głosem wypranym z emocji, wstając z łóżka. Czuł spojrzenie Lil... Cyntii na sobie, gdy wychodził i zamknął za sobą cicho drzwi.

     Cyntia wpatrywała się tępo w drzwi, które przed chwilą się zamknęły za mężczyną w czarnych szatach. Emocje po wcześniejszym wybuchu zdążyły opaść i teraz czuła się, jak oklapnięty balon, z którego uleciało powietrze. Dlaczego zareagowała tak ostro? Sama nie znała odpowiedzi. Nie chciała warczeć na Severusa, ale... Czuła się skołowana. Wirowały w niej emocje, których nie potrafiła uporządkować. Cyntia nadal odczuwała strach i inne uczucia, które towarzyszyły jej w koszmarze, a raczej wspomnieniu. Kobieta miała wrażenie, jakby to się działo naprawdę, a nie był to tylko zwykły sen. Tyle że wszystko było wyraźniejsze, niż w poprzednich koszmarach, które miewała. Wcześniej to były tylko uwrywki. Teraz widziała spójną całość.

     Kobieta wzięła kilka głębokich wdechów i wstała z łóżka. Miała pytania i potrzebowała odpowiedzi, które znał tylko Severus. Poza tym czuła się winna swojego wybuchu. Zanim wyszła, Cyntia poszła jeszcze do łazienki i obmyła twarz. Nawet nie spojrzała na swoje odbicie, nie chcąc oglądać swojej twarzy, która zapewne wyglądał gorzej niż zwykle. Czarownica stanęła przed drzwiami i wzięła głęboki wdech, zanim nacisnęła na klamkę i wyszła na korytarz.

     Tak jak się spodziewała, znalazła Severusa w salonie. Siedział na kanapie, trzymając w ręce książkę i czytał. Cyntia cicho weszła do salonu, ale i tak była pewna, że mężczyzna ją słyszał, tylko po prostu nie zareagował, ignorując ją. Merlin wiedział, że ten człowiek miał słuch nietoperza. Doskonale wiedział, ile gałek ocznych salamandry wrzucił uczeń na drugim końcu sali, a nie usłyszałby jej kroków? Niemożliwe.

     Cyntia cicho obeszła kanapę i delikatnie usiadła obok czytającego mężczyzny. Wydawało jej się, że zerknął na nią kątem oka, ale dalej udawał, że książka jest ważniejsza. Przez chwilę siedzieli w ciszy, którą przerywał tylko szelest przewracanych stron i trzaskanie ognia w kominku.

- Nie chciałam na ciebie krzyczeć, Severusie. Przepraszam. - odezwała się w końcu cicho, jakby bojąc sie zmącić ciszę. Cyntia patrzyła w swoje dłonie na kolanach, ale widziała kątem oka, jak opuścił książkę na kolana.

- Nie szkodzi. Byłaś zdenerwowana po koszmarze. - odparł spokojnie, zamykając na razie książkę na zaznaczonej zakładką stronie.

- Może i tak, ale to mnie nie usprawiedliwia. Wydarłam się bez powodu. - zaprzeczyła kategorycznie. Czuła się winna i nic nie mogła na to poradzić. Widziała, jak Severus potrząsa głowa na boki. Mogła się założyć, że pomyśła, że jest zbyt przejmująca się.

- Było minęło. - Mistrz Eliksirów machnął ręką. Cyntia uśmiechnęła się lekko. Przynajmniej nie musiała się bać, że od razu się obrazi.

- Severusie?

- Tak? - Severus spojrzał na Cyntię, która wyglądała, jakby chciała o coś zapytać, ale nie wiedziała jak. Dał jej chwilę do namysłu, po czym uniósł brew. - O co chcesz zapytać?

- Skąd wiesz, że mam pytanie? - zapytała ciekawie.

- Robiesz wtedy taką specyficzną minę, której stopień niewygody zależy od niewygodności pytania. - odpowiedział spokojnie, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Cyntia rozchyliła lekko wargi. Severus był naprawdę bystrym obserwatorem. A może po prostu ją znał?

- Aha...

- Więc o co chciałaś zapytać?

⋇⋆✦⋆⋇

Następny rozdział: "37. Pytania i odpowiedzi."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro