40. Spotkanie po latach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Kilkanaście postaci w czarnych szatach i srebnych lub białych maskach na twarzy stało ustawionych w kręgu. Ich twarz skrywały maski, ale Severus rozpoznawał większość z nich. Nie tylko po głosach. Postawa też wiele o człowieku mówiła. Widział nerwowość i strach u niektórych, a u innych podekscytowanie, a nawet szalone podniecenie, jak w przypadku Bellatriks Lestrange. Sam Mistrz Eliksirów stał spokojnie pomiędzy sługami Czarnego Pana w atmosferze oczekiwania na Sam-Wiesz-Kogo. Za mentalą barierą ukrywał prawdziwe emocje, którym towarzyszyła złości, obawa i odrobina lęku. Obawiał się spotkania z Czarnym Panem. Byłby głupcem, gdyby tak nie było.

     Severus nie był idiotą. Wiedział, że Czarny Pan wcześniej czy później powróci, ale nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Nikt się nie spodziewał. Oczywiście Snape wiedział, że odzyskanie na nowo ciała trochę zajmie Czarnemu Panu, lecz naprawdę sądził, że zajmie mu to nieco więcej niż te dziesięć lat. Miałby więcej czasu, by spędzić z Lily Evans, łamane na Cyntia Snape, w spokoju. Już wcześniej musieli się pilnować, ale teraz muszą być oboje jeszcze ostrożniejsi. Jedna ich pomyłka, a mogą się zdradzić i w konsekwencji umrzeć. W najlepszym przypadku skończy się tylko na torturach, jeśli uda im się uciec, co jest wręcz niemożliwe. Nikt nie wejdzie do Czarnego Dworu bez zgody Mrocznego Lorda i nikt go nie opuści bez jego pozwolenia.

- Witaj, Severusie. - wysoki, damski głos wyrwał go z zamysłu. Severus z pogardą spojrzał na właścicielkę głosu.

- Witaj, Mathildo. - odparł lodowato mężczyzna w czerni, zaszczycając brunetkę pogardliwym wzrokiem zmieszanym z obrzydzeniem. Severus nie rozumiał, jak można się puszczać na lewo i prawo z niemal każdym mężczyzną, którego uda się jej skusić. Nie mógł zaprzeczyć, że panna Bulstrode jest atrakcyjną kobietą, ale uważał, że Lily, a raczej Cyntia, przewyższa ją i urodą i jasną duszą. Zaś Mathilda nie ma szacunku do samego siebie.

"I pomyśleć, że ojciec chciał na synową puszczalską ladacznicę Mathildę Bulstrode." - pomyślał z ironią Severus.

- Nic się nie zmieniłeś przez te lata, Severusie. - powiedziała wolno kobieta z nutą kokieterii. Lekkim, niby nic nie znaczącym gestem, położyła dłonie na jego ramieniu, stanąć blisko. Za blisko. - Dalej taki mroczny i dumny. Taki... Męski...

- Ty też się nie zmieniłaś. Dalej jesteś taką samą rozpustną modliszką, jak zwykle. - powiedział lodowato skwaszony Severus, strzepując jej dłoń ze swojego ramienia i odsuwając o krok. Ani trochę nie nie cieszyła go jej obecność. Od przesłodzonych, lawedowych perfum czarownicy miał ochotę wymiotować, ale nie uważał to za dobry pomysł w tym momencie.

     Snape uśmiechnął się szyderczo, widząc skrzywienie na twarzy wiedźmy. I dobrze! Niech wie, co o niej myśli.

- Nie przesadzaj, Severusie. Trzeba korzystać z wolności i młodości póki można.

- Więc idź z niej korzystać w towarzystwie kogoś innego, bo ja już jestem zajęty. - powiedział, specjalnie podkreślając ostanie słowo. Widział, jak cień niezadowolenia pogłębia się na twarzy Mathildy. Mógł się założyć, że obmyśla w głowie inwektywy, którymi mogłaby obrzucić kobietę, która została panią Snape. Dobrze że nie myślała na głos, bo marny byłby jej los.

- Dziwię się, że taki mężczyzna, jak ty, dał się usidlić jakieś pannie. Zawsze uważałam cię za wolnego strzelca. - powiedziała cierpko, bo ani trochę jej się to nie podobało.

- Moja żona to najwspanialsza kobieta na świecie. Dla niej warto było porzucić życie "wolnego strzelca". - odpowiedział spokojnie Snape, z ukrytym rozbawieniem obserwując, jak Mathilda się denerwuje, gdy wspomniał o Cyntii.

- Widocznie jeszcze nie wiesz, jakie bywają kobiety, Severusie. Większość to żmije, które patrzą tylko na pieniądze i prestiż.

- Widzę, że mówisz z własnego doświadczenia. - powiedział wrednie Snape. Kontynuował, zanim doszła do słowa. - Wyprowadzę cię z błędu. Moja żona nie jest taka, jak ty, więc raczej się nie polubicie. - skwitował.

- Chętnie poznam kobietę, która usidliła mojego niedoszłego narzeczonego. - powiedziała kwaśno brunetka. Widać nie była zbyt "zakochana" w tej perspektywie. Chociaż z drugiej strony ten błysk w jej oczach stanowczo się Severusowi nie podobał. Coś planowała.

- Raczej wątpię, czy moja żona będzie chciała być towarzystwie faworytki na synową mojego ojca. - zadrwił Mistrz Eliksirów. - Ciekawe czym go przekupiłaś, by to właśnie ciebie wybrał. - powiedział złośliwie.

- Nie musiałam niczym. - powiedziała oburzona Mathilda. - Po prostu uznał mnie za idealnie...

- "Wyprodukowany egzemplarz"? - zaszydził ironicznie. - Zupełnie jakby kupował mebel.

- Nie to miałam na myśli...

- Ależ oczywiście, że to. A tobie to na rękę. Kawaler z do tego domu i bogaci teściowie, plus nazwisko. Plan idealny, prawda? - szydził dalej, ciągnąc te bezlitosne cęgi.

- Byłby. Może jakaś panna kiedyś to z powiedzeniem zaplanowała. - wycedziła jadowicie Bulstrode. - Uwzględniłeś to w swoich dywagacjach?

- Oczywiście. Właśnie dlatego nie masz mojego nazwiska. - Zadrwił czarnowłosy mężczyzna. Czarownica się skrzywiła. Snape ją denerwował. Był piekielnie inteligentny, dlatego trudno jej było owinąć go sobie wokół palca. Innym wystarczyło pokazać kawałek biustu, by jedli jej z ręki. Ale nie z nim. Mistrz Eliksirów nie szedł za taką "marchewką". Mathilda musiała nieźle się nakombinować i jak narazie niż z tego. Ale wierzyła, że wcześniej czy późnej osiągnie cel. Znajdzie "marchewkę", za którą pójdzie mężczyzna, a kijem potraktuje jego żoneczkę.

- Jeszcze się przekonasz, że jestem go warta. - Snape parsknął.

- To właśnie to mówisz każdemu swojemu kochankowi w łóżku? Tak udowadniasz, że jesteś warta jego nazwiska? - Bulstrode poczerwieniała.

- Wcale nie!

- Nie potrzebuję dziwki do wystawienia na ulicę. - kontynuował bezlitośnie i lodowato. Bulstrode doskonale wiedziała, jak kończą się jej rozmowy z nim, ale dalej uprcie przychodziła. - Chociaż może z twoim... Doświadczeniem mogłabyś zarobić kilka galeonów i w końcu byłoby cię stać na porządny tytoń. - powiedział szyderczo, z pogardą patrząc na małe pudełeczko z papierosami w jej ręce. Następnie odszedł, zostawiając rozdrażnioną Mathildę Bulstrode samą.

- Znów to samo? - zapytał Lucjusz, który od razu rozpoznał przyszywanego szwagra pod maską, gdy ten stanął obok. Tego dumnego kroku i falujących szat nie dało się nie rozpoznać

- Jak zawsze. - odparł beznamiętnie z nutą gniewu. Jednak w ciągu sekundy opanował emocje, gdy nagle inni Śmierciożercy zaczęli milknąć i się rozglądać. On też to czuł. Złowrogie uczucie gniewu i okrucieństwa, wzrok czychający na ofiarę, najmniejszy błąd. Wzrok łaknący krwi. Severus rozejrzał się dyskretnie, czując znajomy dreszcz pełzający po plecach. Czarny Pan był blisko. Kilku najkrócej należących Śmierciożerców rozglądało się w panice. Widać nie byli przyzwyczajeni do tego.

     Nagle Severus poczuł potworny ucisk w kręgosłuie i klatce piersiowej. Ból był tak nagły i silny, że powalił go na kolana. Urywkiem świadomości zdążył zauważyć, że nie tylko jego. Słyszał krzyki i jęki bólu innych wijących się na podłodze, ale nie skupiał się na nich, tylko na własnym cierpieniu, które stopniowo rosło. Czuł, jakby ktoś rozżażony do białości pręt wbijał mu do kręgosłupa i tysiące rozgrzanych igieł nakuwało jego płuca. Walczył o każdy oddech, kuląc się na podłodze.

- Witajcie, moi wierni sssłudzy! - usłyszał lodowaty, morżący krew w żyłach głos Czarnego Pana. Ciarki przeszły Severusowi po plecach na jego dźwięk. Głos czarnoksiężnika był ostry i drażniący, jak drapanie paznokciami po tablicy. Brzmiał upiornie. - A może nie wierni? - padło retoryczne pytanie, ociekające ironią i zimnem.

- Jestem ci wierny, panie! Tylko tobie! - zawołał rozpaczliwie jeden z młodszych Śmierciożerców. Severus rozpoznał po głosie jednego ze swoich byłych uczniów. Jego deklaracja była błędem. Przymknął oczy, czujac żal. Kolejny, którego nie udało mu się uchronić przed strasznym losem.

- Doprawdy? Jakośśś ci nie wierzę. Avada Kedevra! - zielone światło rozbłysło, a młody człowiek zamarł na ziemi bez ruchu. - Ktośśś jeszcze chce mi cośśś deklarować? - odpowiedziała cisza, przerywana jękami bólu, szarpiących się w konwulsjach ludzi. Severus widział, jak buty Czarnego Pana mijają go, gdy czarnoksiężnik przechodził do samego środka sali pośród cierpiących ludzi. Severus zaciskał zęby, by nie wydać z siebie ani dźwięku. Nagle ból zniknął, pozostawiając po siebie tylko tępe uczucie cierpienia, które rwało nerwy, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Wszyscy powoli zaczęli wstawać z ziemi. Severus zrobił to samo. Jego wzrok, jak wszystkich innych powędrował na stojącą postać mrocznego czarnoksiężnika. Voldemort miał na sobie ciemnoszmaragdowe szaty, prawie czarne, a jego twarz zasłaniała maska i kaptur. Ale nadal miał w sobie to coś, co nawet najodważniejszych doprowadziło do strachu. Obok jego nogi zwinięty leżał potężny wąż. Nagini lustrowała wzrokiem otaczających ich ludzi, upatrując sobie w którymś posiłek. Ten jeden leżący bez ruchu wyglądał szczególnie apetycznie.

- Nikt z wasss nie próbował mnie odnaleźć! Goyle! - maska mężczyzny opadła, ujawniając jego twarz, a on sam padł na kolana, przed Czarnym Panem, który podchodził do kolejnych zwolenników. Następni upadli na kolana z odsłoniętymi twarzami. Crabb, Rovle, Yaxley, Parkinson i inni. Wreszcie dotarł do Mistrza Eliksirów. - Nawet ty, Ssseverusssie. - Severus upadł na kolana, gdy jego maska opadła.

- Nigdy nie wyrzekłem się dawnej drogi życia, mój Panie. Twarz, którą muszę pokazywać każdego dnia, to prawdziwa maska. - powiedział potulnie Mistrz Eliksirów, zawierając w swoim głosie nutę pewności i przekonania. Musiał brzmieć wiarygodnie. Nie odwrócił także wzroku, gdy Czarny Pan wtargnął do jego umysłu. Pozwolił, by przeglądał jego wspomnienia. Oczywiście te, które mu pozwolił.

***

     Severus Snape stał w laboratorium w Hogwarcie, warząc eliksiry.

     Ten sam młody mężczyzna siedział na spotkaniu personelu, słuchając kiepskich żartów Filuisa Filtwicka.

     Wspomnienie się zmieniło. Tym razem młodsza wersja Snape'a rzucała zaklęcie torturujące na jakiego mugola. Krzyki jego ofiary wypełniły cały umysł.

     Wspomnienie uległo zmienie i trwało kilka sekund. Pojawiła się twarz pewnej blondwłosej kobiety o zielonych oczach, podnoszącej głowę znad książki.

***

     Czarny Pan szybko i nagle opuścił umysł Snape'a. Severus skrycie był zaskoczony, tak szybkim zakończeniem przeszukania jego głowy. Z reguły trwało to dłużej. Reakcja Czarnego Pana była zagadkowa.

- A jednak nie próbowałeśśś mnie odszukać. Ssskryłeśśś się jak szzzczur w kanale, jak inni! Crucio! - Severus upadł na ziemię, wijąc się w konwulsjach pod zaklęciem Niewybaczalnym Voldemorta. Zacisnął zęby i dłonie w pięści, nie wydając z siebie dźwięku. Nie wiedział, ile trwał pod klątwą tortur, aż w końcu zaprzestano zaklęcia. Ostrożnie podniósł się na jedno kolano, ale nie odważył się wstać. Zignorował krew cieknącą stróżką mu po brodzie, gdy z bólu przegryzł wargę. Skupił się na strzeżeniu swoich myśli. - Były znaki i więcej niż pogłossski, wiarołomni przyjaciele! Ale nikt z wasss ich nie dossstrzegł. Byliście śśślepi. Ale wasssz pan jessst wssspaniałomyśśślny. Znajcie moją łassskę, bo wszyssscy otrzymujecie wybaczenie. - powiedział czarnoksiężnik łaskawie. Lecz ta łaska była zarazem drwiną.

- Dziękujemy ci, Panie! - zabrzmiał chór czarodziejów Wewnętrznego Kręgu. Jedni ze strachem, drudzy z ulgą. Voldemort usatysfakcjonowany poziomem uniżenia swoich sług zasiadł na tronie.

- Nadssszedł czasss, byśśśmy powssstali. Śśświat czarodziejów na nowo pozna potęgę Lorda Voldemorta, Dziedzica Sssalazara Ssslytherina!

- Tak się stanie, nasz Panie!

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Lily nerwowo chodziła po salonie, wydeptując ścieżkę w dywanie. Była już prawie pierwsza w nocy, a Severusa nadal nie było. Nie mogła ukryć, że się martwiła. Zawsze, nawet gdy była już narzeczoną Jamesa, czuła zmartwienie, gdy Severus był wzywny. Mogła nie uważać już go wtedy za przyjaciela, ale nie zasługiwał na takie piekło. Nikt nie zasługiwał. Najgorszemu wrogowi by tego nie życzyła, a co dopiero jemu. Miała tylko nadzieję, że Voldemort był zadowolony ze swojego powrotu i nie skrzywił Severusa. Nie chciała, by był torturowany. Teraz zaczynała rozumieć Narcyzę, gdy ta jej opowiadała, jak się czuła, gdy jej mąż był wzywany. Zdenerwowanie, stres, strach, że może to być jego ostatnie spotkanie, z którego może już nie wrócić. Lily czuła się podobnie, mimo że byli z Severusem tylko kontaktowym małżeństwem. To dopiero pierwsze spotaknie od ponad dekady, a ona już odchodzi od zmysłów. Co będzie z kolejnymi? Jak stawi czoła swojemu mordercy, gdy będzie musiała iść tam razem z Severusem? Zbyt wiele pytań, a żadnych odpowiedzi.

"Jakoś to będzie." - Lily powiedziała sobie w myślach, ale ta myśl ją bynajmniej nie pocieszyła. Wręcz przeciwnie! Wywołała więcej wątpliwości. Tak można sobie powiedzieć, idąc na egzamin z minimalną wiedzą i wierzyć, że jakoś go zda, ale nie, gdy na horyzoncie majaczyło spotkanie ze swoim mordercą. - "Nie myśl teraz o tym. Musisz czekać na Severusa, aż wróci." - postanowiła stanowczo.

     Blondwłosa kobieta usiadła w fotelu, kładąc dłonie na kolanach. Jej palce niemal natychmiast zaczęły miętosić skrawek materiału jej sukni. Nie... Nie mogła siedzieć bezczynnie! Nerwy ją zjadały. Martwiła się.

"Dlaczego musi tam wracać? Czy nie wystarczająco zrobił być naprawić swój błąd..." - gdy tylko Lily to pomyślała, przyszło olśnienie. - "No jasne! Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej! Severus szpieguje nie tylko dla samego pokonania Czarnego Pana. Robi to, by naprawić błędy z przeszłości..." - odpowiedź pojawiła się sama i wydawała się nagle bardzo prosta. Dlaczego nie wpadła na to wcześniej? Cóż, to by stwierdziło, że była albo niebywale tępa, albo zaślepiona złością, by nie widzieć jego wysiłków.

     Zielonooka czarownica westchnęła ciężko. Zdecydowanie to drugie było powodem. Ale teraz, gdy już mu wybaczyła, wszystko wyglądało inaczej. No bo jaki inny byłby powód, dla którego narażałby życie przez tyle lat?

"Ale czy nie odkupił już win? Tyle lat się narażał i robi to nadal. Ktoś mógłby go zastąpić..." - jej myśli nagle się zatrzymały przypominając sobie słowa Severusa.

Moja pozycja jest zbiorem poświęceń i obkupiona krwią, nie tylko moją własną.

     Bezwiednie zadrżała, czując dreszcz. Nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że Severus ma krew na rękach. Wiedziała, że czasem było to nieuniknione i musiał robić straszne rzeczy, by przeżyć, ale usłyszenie tego z jego własnych ust sprawiło, że czuła... Smutek. Nie strach... Może odrobinę strachu, ale nie przed nim, bo jakaś jej część wiedziała, że Severus jej nie skrzywdzi. Bała się jedynie, co może zobaczyć na spotkaniach z Voldemortem. Samo wyobrażenie sobie Severusa z różdżką w ręce i Zaklęciem Niewybaczalnym na ustach sprawiało, że czuła ciarki na całym ciele. Nigdy nie widziała jego Śmierciożerczej strony, więc nie wiedziała, czego może się spodziewać.

     Lily czuła też smutek. Smutek, że musiał przez to przechodzić. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, przez co musiał przechodzić, gdy został zmuszony do zabójstwa. Ale miała wrażenie, że wyniszczało to go każdego dnia. A jednak pomimo tego wszystkiego udaje mu się trwać dalej.

     Jasnowłosa czarownica podskoczyła, gdy nagle zapłonął kominek. Lily spojrzała z nadzieją w tamtą stronę, licząc, że to Severus, ale się rozczarowała, gdy z zielonych płomieni wyszedł Dumbledore.

- Jeszcze go nie ma? - zapytał dyrektor, ale już po postawie młodej kobiety znał odpowiedź.

- Nie. - odparła cicho Cyntia, patrząc w swoje dłonie.

- Martwisz się. - zauważył straszy czarodziej po chwili ciszy, obserwując byłą uczennicę uważnie. Lily spojrzała na dyrektora, siedzącego w drugim fotelu, który z reguły zajmował Severus. Dziwnie widziało się w nim kogoś innego.

- To za długo trwa! Ile ON może go tam trzymać? - wzburzona i jednocześnie zmartwiona kobieta wstała, znów zaczynając krążyć po pokoju. Starała się odrzucić myśl, że może nie wrócić. Nie wiedziała, co by wtedy zrobiła. Jak by sobie poradziła sama?

- Tyle ile będzie chciał i my nic na to nie możemy poradzić. Musimy tylko cierpliwie czekać, Lily. - odparł spokojnie dyrektor, chociaż sam się martwił o swojego przyjaciela, który był dla niego jak syn.

- Mam czekać bezczynnie, podczas gdy Severus może być tam torturowany! To jakiś obłęd! - kobieta nawet nie zwróciła uwagi na użycie jej starego imienia.

- Jeśli spróbujesz cokolwiek zrobić, może to mu zagrozić i dopiero wtedy będzie w prawdziwym niebezpieczeństwie. Musimy czekać na wieści. - Lily westchnęła, słysząc słowa dyrektora, bo wiedziała, że miał rację. Lecz nie mogła nic poradzić, ze nastrój oczekiwania ją wykańczał. Jej gryfońska natura zaczynała dawać o sobie znać. Chciała działać, a nie siedzieć i czekać, ale nie miała wyboru.

- Wiem. - westchnęła cicho opadajac na fotel. - Dlaczego to właśnie Severus musi szpiegować? Czy przez te dziesięć lat wystarczająco nie zrobił, by naprawić swój błąd? - dyrektor uśmiechnął smutno. Widać Severus częściowo jej powiedział, dlaczego szpieguje... Albo sama na to wpadła.

- Pozycja Severusa w Wewnętrznym Kręgu jest zbyt wysoka by ją poświęcić. Wiele poświęcił, by to osiągnąć i nie chce jej tak po prostu porzucić, uważając, że byłby egoistą, gdyby to zrobił. - odparł Dumbledore, pozwalając sobie na ujawnienie pewnych faktów.

- Ale wiele ryzykuje już od lat. Nikt nie miałaby mu za złe, gdyby oddał pałeczkę komuś innemu. - powiedziała, wyrzucając ręce do góry.

- Proponowałem mu to. Ale sama wiesz, jaki Severus jest uparty. - odparł Dumbledore, wzdychając. Lily zacisnęła usta. Coś o tym wiedziała. - Mnie nie słucha, ale może ktoś inny go do tego przekona. - powiedział sugestywnie Dumbledore. Lily spojrzała na dyrektora pytająco.

- Kto taki? - Albus uśmiechnął się dobrotliwie. Lily zamrugała. - Ja? Nie ma mowy.

- Dlaczego? - zapytał uprzejmie dyrektor.

- Nie posłucha mnie.

- Jeśli jest ktoś, kto potrafi przemówić mu do rozumu to ty. - Dumbledore wiedział, co mówi.

- Już z nim o tym rozmawiałam.

- I co? - Lily westchnęła.

- Myśli czasem o tym, ale uważa, że tylko on może szpiegować. Nie ma mowy, że porzuci szpiegostwo, jeśli nie będzie do tego zmuszony. Nie wiem, dlaczego tak to robi, ale jest uparty, jak hippogryff. - stwierdziła z nutą irytacji.

- Ma dla kogo. - mruknął pod nosem Dumbledore.

- Co? - Lily spojrzała na dyrektora ciekawie, będąc pewna tego, co usłyszała.

- Coś mowiłem? - Lily miała ochotę przewracać oczami. Potraktowała jednak słowa Dumbledore jako wskazówkę. Kolejny puzzel do jej układanki, jaką były motywy Severusa Snape'a.

- Dyrektorze... - nagle kominek zapłonął, a z zielonych płomieni wyszedł sponiewierany, ale nadal żywy, Severus Snape. Blondwłosa kobieta nie zwlekając chwili, wstała z fotela, biegnąc w jego stronę. - Severus! Jesteś wreszcie! Jesteś cały? - zapytała zmartwiona, łapiąc go za ramię i prowadząc w stronę stronę kanapy. Widziała krew na jego ustach i bladość na twarzy.

- Nic mi nie jest. - machnął ręką, drżącą od klątwy Cruciatus.

- Oczywiście, Severusie. Mówisz tak za każdym razem, by uniknąć opiekuńczych skrzydeł Poppy. - powiedział Dumbledore, stając po drugiej stronie młodszego mężczyzny i prowadząc go do kanapy. Severus przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar się kłócić, ale zrezygnował. Nie miał na to ochoty.

     Severus odetchnął, gdy mógł opaść na kanapę. Odzwyczaił się przez te dziesięć lat od cierpienia, jakie sprawiało Crucio Czarnego Pana. Cóż, teraz na nowo będzie musiał się przyzwyczaić, bo nigdy nie wiedział, co czeka go na kolejnym spotkaniu.

     Nie zdziwiła Severusa obecność Dumbledore'a, bo dyrektor często czekał na niego, gdy wracał ze spotkań. Ale fakt, że Lily też na niego czekała ją zaskoczył.

- Bo wiesz, że ta kobieta jest nie do życia. Gdzieś ty znalazł tak nadopiekuńczą pielęgniarkę? - powiedział zgryźliwie Snape. Nie cierpiał Skrzydła Szpitalnego.

- Długa historia. Kiedyś opowiem.

- Wolę nie... - zamilkł, gdy Lily nagle delikatnie poniosła jego podbródek palcami, oglądając źródło krwi na jego twarzy.

- Krwawisz. Pójdę po eliksiry. - Pani Snape ulotniła się, niechcąc słuchać kiepskich żartów na temat swojego zawodu.

- Na szczęście nie muszę jej wzywać, bo masz już swoją prywatną pielęgniarkę. - powiedział rozbawiony Dumbledore, chichocząc z własnego żartu. Mina Mistrza Eliksirów była bezcenna.

- Myślisz, że mam ochotę, by jakakolwiek pielęgniarka za mną biegała? - wycedził zirytowany Snape. Był zmęczony po spotkaniu i nie miał ochoty na durne żarty Albusa.

- Z ilością "herbatek" u Toma, które prawie zawsze serwują ci wizyty w Skrzydle Szpitalnym powinienieś się już przyzwyczaić do skaczących dookoła uzdrowicielek. - zauważył uprzejmie Dumbledore.

- Myślisz się, Albusie. Nie zamierzam się przyzwyczajać.

- Każdy inny na twoim miejscu byłaby zadowoleniey mając w domu taką ładną pielęgniareczkę. - powiedział rozbawiony Dumbledore, postanowiając trochę podrażnić swojego ulubionego nauczyciela.

- Ona nie jest moją "pielęgniareczką", bo po pierwsze to małżeństwo to fikcja i dobrze o tym wiesz. - wycedził zirytowany Postrach Hogwartu, co było świętą prawdą, chociaż w głębi duszy pragnął, by było inaczej. - A po drugie chcę jeszcze pożyć. - to zdanie było pewnie złośliwości.

- Wątpisz w moje kompetencje? Jestem załamana. - powiedziała sarkastycznie Lily, widząc, że skoro jego sarkazm i złośliwość są na miejscu, to faktycznie nic mu nie jest.

- Nie widać tego po tobie.

- To był sarkazm, Severusie, a nie język obcy. - zauważyła kobieta, siadając obok niego. - Pokaż twarz. - powiedziała, nie pozwalając mu nawet otworzyć ust. Dwoma palcami podniosła jego podbródek i białym materiałem lnianej ściereczki zaczęła delikatnie ścierać krew z jego twarzy.

     Dumbledore ze skrytą radością obserwował tę scenę, zauważając w tym niby normalnym geście zalątki troskliwości. Oboje uparcie mówili, że nie są przyjaciółmi i to małżeństwo nic nie znaczy, ale Albus dobrze wiedział, ze tak nie jest. Gdyby nie ta aranżacja dalej byliby źle do siebie nastawieni. To małe zmuszenie do współpracy sprawiło, że zbliżyli się do siebie z powrotem, odbudowując zgliszcza swojej przyjaźni. Czy będzie coś więcej? Albus szczerze na to liczył.

- Znasz kolejność. - powiedziała kobieta, podając mu dwie fiolki. Jeden przeciwbólowy, a drugi na skutki Cruciatusa. Severus bez słowa wypił obie mikstury. - Jak poszło spotkanie?

- Piliśmy herbatkę z melisy, a na koniec Czarny Pan poczęstował nas chałką własnej roboty. - odpowiedział sarkastycznie Mistrz Eliksirów. Lily zwęziła usta.

- Zahamuj swój cynizm, Severusie. - powiedziała lekko zirytowana.

- A jakiej odpowiedzi się spodziewałaś? Że poszło świetnie i wszyscy są szczęśliwi? - odpowiedział zirytowany. Nadal był zdenerwowany spotkaniem z Czarnym Panem, a ona zaczyna przesłuchanie.

- Po prostu czekałam na ciebie i...

- Nie musiałaś. - uciął czarnowłosy mężczyzna.

- Ale to zrobiłam.

- Nienawidzę litości.

- Myślisz, że zrobiłam to z litości? - oburzyła się Lily, mrużąc lekko oczy.

- A niby z jakiego innego powodu? Chyba nie chcesz mi wmówić, że się martwiłaś. - ton jego głosu był szyderczy.

- Wyobraź sobie, że tak! - zirytowana zachowaniem Severusa kobieta podniosła nieco głos. - Ale jeśli dalej chcesz sobie wierzyć, że wszyscy robią wszystko z litości, a nie, że ktoś może się po prostu o ciebie martwić, to sobie wierz! - Lily szybko wymaszerowała z salonu, falując suknią. Następne, co było słychać, to trzask drzwi.

     Severus przykrył oczy dłonią. Spieprzył po całości. I doskonale o tym wiedział. Przeklinał w tym momencie swój temperament.

- Nawet nie waż się tego komentować, Albusie.

Następny rozdział: "41. Ciche dni"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro