42. Gumowe ucho

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Cyntia stała w gabinecie w Skrzydle Szpitalnym i porządkowała kartoteki dawnych studentów Hogwartu, o co prosiła ją Poppy. Kobieta miała wrażenie, że nikt nie robił w nich porządku od lat, sądząc po grubości korzucha kurzu, jaki pokrywał pudełka z dokumentami, niczym miękka kołderka. Były tu nawet kartoteki sprzed dwudziestu lat. Poppy stwierdziła ostatnio, że ktoś powinien zrobić z tym porządek, a Cyntia się z nią zgodziła.

     Machnięciem różdżki, kobieta ściągnęła pudełko z najwyższej półki, nie mając zamiaru skakać po drabinie. Pamiętała, jak się ostatnio ostatnio skończyła jej wspinaczka po niej. Częściowo to było z winy Severusa, bo ją wystraszył, ale mimo wszystko jakoś nie ciągnęło jej do kolejnej tego typu wspinaczki.

     Kartkowe pudełko wylądowało na stole. Na jego boku był ledwie widoczny widział napis:

Lata 1971-1977

     Ale Cyntia nie zwróciła na niego większej uwagi, otwierając karton. Kilka moli wyleciało z pudełka, spłoszonych nagłym poruszeniem w ich dotychczasowym domu. Cyntia kichnęła cicho, czując kręcenie w nosie, od nadmiaru kurzu latającego w powietrzu.

- Ktoś powinien dużo wcześniej zrobić z tym porządek. Chłoszczość. - mruknęła pod nosem blondwłosa kobieta, po czym odłożyła różdżkę i zaczęła wyjmować po kolei kolejne kartoteki. Przelotnie przeglądała kolejne nazwiska, które zaczynały być znajome. Zmarszczyła brwi, gdy dotarła do nazwisk osób że swojego roku.

- Marlena McKinnon, Peter Pettegriew, Remus Lupin... Avery... - skrzywiła się delikatnie na myśl o Casanovie, ale nie poświęcała na to większej uwagi. - ...Mucliber, James Potter. - przy tym nazwisku na jej twarzy pojawił się grymas niechęci i złości.

"Podły kłamca. Obiecał, że zostawi Severusa w spokoju, ale nie dotrzymał słowa. A ja głupia mu uwierzyłam. Powinnam się spodziewać, że nie odpuści. Ta nienawiść siedzi w nim zbyt głęboko. Teraz nie dziwię się tak bardzo niechęci Severusa do Pottera." - pomyślała ze zrozumieniem, przeglądając kolejne nazwiska. Już nawet nie wspominała, jak Potter ją wykorzystał, bo nie chciała się denerwować. To już przeszłość, której powinna dać odejść.

- Mary MacDonald. - mruknęła, zaciskając delikatnie dłonie na teczce. Jej pseudo przyjaciółka, która wykorzystała jej smutek. Kolejna osoba, która ją zdradziła.

"Ciekawe czy Poppy wiedziała o ciąży." - pomyślała blondwłosa czarownica. Oczywiście nie miałaby tego Pomfrey za złe, że nikomu nie powiedziała. W końcu była uzdrowicielką i obowiązywała ją tajemnica lekarska. Lily po prostu chciała wiedzieć, czy ktoś o tym wiedział.

     Bystrym wzrokiem zielonych oczu przeleciała po całym tekście, skupiając się na jednym slowie, ale nic nie znalazła. Widać oboje dobrze ukryli swoją wpadkę. Tak dobrze, że udało im się oszukiwać czarodziejski świat przez ponad dekadę. Z jednej strony, Lily się im nie dziwiła. Gdyby to ona była w podobnej sytuacji, to prawdopodobnie też uczyniłaby wszystko, by uchronić swoje dziecko. Lecz z drugiej, nie zrobiłaby tego kosztem innych, niewinnych ludzi.

     Cyntia zamknęła teczkę Mary i przekładała kolejne kartoteki, aż się zatrzymała przy kolejnej, najgrubszej kartotece w ich roku. Przesunęła delikatnie palcem po napisie, widząc, aż zbyt znajome nazwisko.

- Severus Snape. - przeczytała na głos, głosem nie głośniejszym niż szept. Nie wiedząc czemu, otworzyła teczkę, ukazujący pokaźny plik pergaminów. Nigdy nie wiedziała, by ktoś miał tak zapełnioną kartotekę.

Rok 1

23 września 1971

Skręcona kostka u prawej stopy. Uszkodzenia obejmuje torebkę stawową. Zalecenia...

25 października 1971

Preziębienie. Zalecenia...

     Cyntia przeskanowała wzrokiem dalszą lista, która ciagła się i ciągła. Naprawdę nie wiedziała, że tego było tak wiele. Dopiero teraz zobaczyła wszystkie kontuzje, jakich Severus doświadczył na przestrzeni lat. Większość prawdopodobnie przez Huncwotów. Lily nie dziwiła mu się dlaczego tak bardzo nie znosił Skrzydła Szpitalnego.

     Minęła kolejne lata, aż zatrzymała się na szóstym i siódmym roku. Obie listy były nieco krótsze, ale dla Lily to i tak był to wystarczający dowód, że James i Syriusz wcale nie odpuścili Severusowi. Kobieta zacisnęła delikatnie dłonie na papierze. Jeszcze dorwie ich obu i zemści się za to.

     Blondwłosa kobieta podniosła wzrok na ścianę, patrząc w nią bez celu. Zemsta? Od kiedy tą drogą podążała? Nigdy taka nie była. Unikała mszczenia się i krzywdzenia innych. Co się stało z tamtą dobrą dziewczyną, którą była?

"Umarła w Dolinie Godrica ponad dekadę temu. Była zbyt naiwna i wierząca, że ludzie mogą się zmienić. Zapłaciła za to życiem." - pomyślała, ignorując gulę w gardle, gdy myślała o dawniej siebie. - "Cyntia Snape już taka nie jest. Nie pozwolę się skrzywdzić... Ani Severusa." - postanowiła sobie zdecydowanie. Severus nie zostawił jej, gdy potrzebowała pomocy, mimo ich raczej nieprzychylnych stosunków w tamtym momencie. Ona też tego nie zrobi. Nie zostawi go na lodzie. Słowa "póki śmierć was nie rozłączy" nabrały dla niej nowego znaczenia.

     Nagle Cyntia usłyszała pukanie w futrynę i głos.

- Można?

⋇⋆✦⋆⋇ 

Kochani Rodzice!

     U mnie wszystko w porządku. Razem z Ronem i Seamusem spędzamy dużo czasu na graniu w Eksplodującego Durnia, ale nie zapominamy o nauce. Poznałem kilku spoko Gryfonów z mojego roku i nie tylko. Hogwart to czaderskie miejsce! Jest jeszcze lepsze niż z waszych opowiadań.

     Nauczyciele są fajni, no może poza Snape'em i uzdrowicielką, która jest jego żonką. Wlepiła mi ostatnio szlaban, gdy była na zastępstwie, a nic nie zrobiłem! Teraz muszę charować u Snape'a, czyszcząc kociołki. Masakra...

     Ostatnio spacerowałem po korytarzu i wiecie kogo spotkałem? Snape'a! Gadał z Quirellem i mu groził, że ma zostawić jego żonę w spokoju. Ciekawe pawda? Nie słuchałem do końca, bo nie chciałem być przyłapany...

     James po raz kolejny czytał list od syna, który był jego oczami i uszami w Hogwarcie. Harry nawet nie zdawał siebie z tego sprawy. Sam z siebie opowiadał, co się dzieje w zamku, a zwłaszcza o pewnej uzdrowicielce i Mistrzu Eliksirów, co bardzo go interesowało. Nadal czuł się dziwnie z myślą, że Lily odgrywała rolę żony Snape'a. Czuł się, jakby została mu przez niego odebrana. James prychnął w duchu.

"Czujesz się zazdrosny o kobietę, którą wykorzystałeś do swojej intrygi i prawie zabiłeś. To ironiczne." - pomyślał. - "Ale prawdziwe." - Tak. Czuł coś do Lily Evans, która, jak na ironię, teraz była żoną Smarkerusa. A może to fakt, że Snape odebrał mu kobietę, która kiedyś była jego za tym stoi? James sam do końca nie rozumiał swoich uczuć.

     Kochał Mary. Dla niej i dla Harry'ego wymyślił ten cały cyrk z małżeństwem z Evans. Ale to Lily była piękną i utalentowaną czarownicą, za którą latał od trzciego roku. Od początku widział w niej swoją idealną żonę, chociaż był wtedy nastolatkiem i uważał to za szczenięce zauroczenie. Lecz pierwsza miłość nigdy nie wygasa, a nią właśnie była Lily Evans. Teraz, gdy na nowo była wśród żywych, to uczucie wzrosło budząc się na nowo.

     Dlatego, gdy James widział, jak jego zaklęcie przeznaczone dla Snape'a mija go, i uderza wprost w nią myślał, że mu serce stanie.

***

- Everte Statum! - Potter dostał zaklęciem prosto w klatkę piersiową, wyrzucając go w powietrze, przelatując przez niemal całą długość kotytarza. Mężczyzna upadł na ziemię kilkanaście metrów dalej. Z jękiem podniósł się na łokciach. - Jakieś jeszcze jakieś życzenia, Potter? - James poczuł falę furii na te słowa.

- Tak. Obyś wylądował w piekle! Perfectum Somnium! - ciemno zielone światło wyleciało z różdżki Pottera, mknąc z zabójczą prędkością przed siebie. Zaklęcie nie trafiło jednak w Snape'a, tak jak zamierzał, ale chybiło, przelatując obok jego ramienia.

     Potem wszystko działo się w sekundach. James czuł jak jego złość wypisana na twarzy, zastąpił wyraz paniki. Widział, jak Snape odwrócił się za siebie i zbladł momentalnie, widząc Cyntię, która, akurat w tej chwili wyszła zza zakrętu. Ani on ani nawet Snape nie zdążyli nawet dźwignąć różdżki. Widział, jak kobieta trzymała w ręku swoją różdżkę, a jednak jej nie używała, by odbić zaklęcie. Na jej twarzy pojawiła się kredowa bladość, a zielone oczy rozszerzyły w strachu. Wyglądała na sparaliżowaną. Zanim ktokolwiek zareagował, zaklęcie dosięgło Cyntię wnikając w jej ciało i napełniając swoją mocą. Czarownica upuściła różdżkę, która z łoskotem spadła na kamienną posadzkę, a ona sama zaczęła opadać na podłogę, tracąc powoli przytomność.

     James czuł, jak jego świat zwalnia, gdy patrzył, jak Lily powoli zaczyna osuwać się na ziemię z winy jego klątwy. Czuł ucisk winy na sercu, że została skrzywdzona jego klątwą. Zaklęcie miało trafić Snape'a! Co poszło nie tak?

     Zobaczył, jak Snape, który był bledszy niż zwykle, szybko znalazł się przy leżącej na podłodze Cyntii, klękając obok niej. Cały czas trzymał różdżkę w dłoni, jakby obawiał się, że Potter zaatakuje. James czuł się zaszokowany i jednocześnie przerażony. Nie chciał trafić Cyntii... Lily. Celował w Snape'a... To on miał być celem.

"Co ja zrobiłem..? Co ja zrobiłem..?... " - powtarzał sobie w głowie jak mantrę, powoli wstając z ziemi.

     Patrzył, jak Snape delikatnie dotknął dwoma palcami szyi żony, oglądając ze zmartwieniem jej bladą twarz. James miał ochotę połamać mu za to kości. Jak on śmiał ją dotykać!

     James zbladł, widząc wściekłość na twarzy Mistrza Eliksirów, gdy ten na niego spojrzał. Widział ten wyraz tylko raz, gdy usłyszał, jaką karę dostał Syriusz za prawie doprowadzenie do jego śmierci. Wyglądał wtedy na zabójstwo samego Dumbledore'a za tak łagodne konsekwencje dla Syriusza. Teraz było tak samo. Tyle że tym razem ta zimna furia była skierowana wprost na niego.

***

     James naprawdę nie chciał trafić Lily. To się stało tak szybko. Nie miał pojęcia, że akurat wtedy wyjdzie zza zakrętu. Nie widział jej od tego czasu, ale miał nadzieję, że nie jest na niego zła z tego powodu. Wysłał jej nawet list z przeprosinami, ale ten nadal pozostał bez odpowiedzi.

"Snape pewnie go dorwał i jej nie oddał. Cholerny dupek." - pomyślał że złością James, nieświadomie ściskając list od syna w zaciśniętej pięści. Powinien się spodziewać, że drań będę trzymał go od niej z daleka. Może powinien złożyć im wizytę? Nie... Nie chciał oglądać ochydnej twarzy Snape'a. Odwiedzi tylko Lily...

     Ale co jak ktoś by ich zobaczył?

"Zawsze mogę wytłumaczyć, że przyszedłem w sprawie syna." - James uśmiechnął się z satysfakcją. Tak, to dobry plan...

     Ciemnowłosy mężczyzna w okularach wstał odkładając list od syna do koperty, przedtem prostując w dłoniach kilkakrotnie kartkę. Następnie wyszedł z gabinetu, idąc do wyjścia. Po drodze wezwał swój płaszcz, który ubrał. Akurat wtedy w salonie pojawiła się Mary. Miała na sobie elegancką, pomarańczową sukienkę, która podkreślała jej zaokrągloną talię. Ciąża z Harry'm zrobiła swoje i chociaż nie była taka szczupła, jak dawniej, nie rezygnowała z obcisłych strojów. Nie była wszakże jakaś bardzo gruba, jedynie trochę przy kości. Jej linia po prostu stała się... wyrazista.

- Jamie? Gdzie idziesz? - zapytał kobieta ciekawie, patrząc na swojego męża.

- Idę do Ministerstwa. Muszę odebrać stamtąd pewne dokumenty i zamknąć sprawę. - skłamał James. Nie chciał, by wiedziała gdzie i po co tak naprawdę idzie. Nie zrozumiałaby, a on nie chciał niszczyć sobie małżeństwa kłótniami.

- Ale obiecałeś, że dziś zostaniesz że mną... Mieliśmy iść razem na kolację. Dawno nie wychodziliśmy gdzieś razem...

- Wiem, kochanie, ale taka praca. Nigdy nie wiem, kiedy mnie wezwą. Wiesz, że nie mogę po prostu sobie nie przyjść. - pocałował żonę w policzek, słysząc jak wzdycha rozczarowana. Mary oparła dłonie na jego klatce piersiowej.

- No dobrze. Ale wracaj szybko. - powiedziała z zawodem. Miała nadzieję na romantyczny wieczór, a tu co? Praca, jak zawsze ważniejsza. Mary powoli miała już tego dość.

- Najszybciej jak się da, moja pani. - James uśmiechnął się do żony czująco, całując ją w usta, zanim wyszedł z domu. Gdy tylko przekroczył furtkę, deportował się, ale nie do Ministerstwa, ale poza granice Hogwartu. Potter zobaczył, jak cały świat się rozmywa w kalejdoskopie kolorów i barw, a po chwili jego oczom ukazały się majestatyczne budynki Hogwartu. James zdecydowanym krokiem zaczął iść w ich stronę.

     Po kilku minutowej wędrówce po błoniach James wszedł do zamku i od razu skierował się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Bo gdzie indziej mogłaby być? Prywatnych kwaterach?

     James skrzywił się na tę myśl. Nawet nie chciał wiedzieć, co robią, gdy są sami... Chciaż z drugiej strony chciał. Mógłby może wtedy coś zrobić. Może zaklęcie nietykalność, takie jak rodzice zakładaliby na swoje córki? Wtedy miałby pewność, że ta podła Śmkerciożercza kanalia jej nie tknie...

"Oszalałeś? Lily jest dorosła i by cię zabiła gdybyś to zorbił. A poza tym nie jest twoja..." - na tę myśl James bezwiednie zacisnął dłonie w pięści. Ta myśl działała na niego, jak czerwona płachta na byka. Ale myśl, że mogłaby być Snape'a była jeszcze gorsza. Nie ma mowy, że odda ją Smarkerusowi. Prędzej go..

- Tata! - z rozmyślań wybudził Jamesa radosny okrzyk jego syna, który szedł właśnie z kolegami na transmutację, ale wypatrzył swojego ojca. Harry od razu pobiegł w stronę taty, który wyglądał na zamyślonego, ale uśmiechnął się na jego widok. Chłopiec podbiegł się przywitać.

- Witaj, synu. - James przywitał syna, poklepując go po ramieniu.

- Nie wiedziałem, że będziesz dziś w Hogwarcie, tato.

- Mam tu pewną sprawę do załatwienia. - odpowiedział James, nie ujawniając swoich prawdziwych intencji, że idzie złożyć Pani Snape wizytę. Harry nie musiał wiedzieć.

- Dzień dobry, panu! - przywitał się grzecznie Ron z ojcem przyjaciela.

- Dzień dobry, Ron! Jak ci się podoba w Hogwarcie? Harry w listach nie może się nachwalić.

- Jest naprawdę super, proszę pana! Fred i George ściemniali w połowie rzeczy, gdy mi opowiadali w domu...

- Na przykład, że podczas sortowania trzeba pokonać Trolla. - parsknął Harry, dumnie stojąc obok ojca, wypinając pierś, jakby obok niego stał sam Król Anglii, zwłaszcza, gdy ktoś patrzył w ich kierunku. James zaśmiał się krótko. To się nazywa mieć wyobraźnię i poczucie humoru jak bliźniaki Weasley.

- Na szczęście nic takiego nie ma. Tylko pokonać pewne obślizgłe węże w pojedynku o Puchar Domów. - mężczyzna w okularach mrugnął porozumiewawczo do chłopców, którzy przytaknęli energicznie.

- Postaramy, tato!

- Jak nie będziesz ciągle tracić punktów na eliksirach. - powiedział kwaśno Ron. Na jego oko Harry czasem przesadzał, kłócąc się ze Snape'em lub jego żoną. Byłoby o połowę mniej straconych punków. Wbrew pozorom Ron miał jakieś szare komórki ukryte pod burzą rudych włosów.

- Ej! To nie moja wina, ze Snape i jego żona się mnie czepiają! - oburzył się Wybraniec. Kilku uczniów spojrzał na Harry'ego, słysząc jego podniesiony głos, a ten zgromił ich spojrzeniem.

- Co się stało? - zapytał ciekawie James.

- Snape faworyzuje Ślizgonów, a Gryfonom ciągle odbiera punkty...

- A na mnie to już się uwziął! - poskarżył się Harry, chociaż, była to nieco naciągana prawda.

- Gdybyś nie dykutował...

- Czemu bronisz Snape'a, Ron? - zapytał najeżony Wybraniec.

- Po prostu mówię, co mówią inni. - wzruszył ramionami.

- Tak? To nie ich sprawa! Niech się...

- Chłopcy! Spokojnie, to nie powód do nerwów. - uspokoił ich James. - Porozmawiam sobie z dyrektorem na ten temat...

- Naprawdę, tato? - zapytał podekscytowany Harry. Wiedział że jego tata wszystko zawsze załatwi. - Jesteś super! - James uśmiechnął się.

- Twój staruszek coś o tym wie. - zaśmiał się, czochrając synowi włosy. - A teraz idźcie na lekcje, bo się spóźnicie.

- Nie możemy jeszcze chwilę porozmawiać...

- Lekcje czekają, Harry. Porozmawiamy późnej. - uśmiechnął się do Harry'ego pocieszająco.

- No dobrze... Pa, tato! - Harry pożegnał się z ojcem i razem z Ronem pobiegli w kierunku sali z transmutacji. Natomiast James wznowił wędrówkę do Skrzydła Szpitalnego.

     Ciemnowłosy mężczyzna cicho otworzył drzwi szpitala i wszedł do środka. Poza trzema łóżkami, które były zajęte przez dwójkę przeziębionych Krukonów i jednego Gryfona ze złamaną nogą, sala była pusta. Jednak poszukiwanej prze niego uzdrowicielki nigdzie nie było. James spojrzał w stronę gabinetu, widząc uchylone drzwi. Uśmiechnął się pod nosem. Może gabinet będzie lepszym miejscem do rozmowy bez świadków. James położył dłoń na klamce, chcąc pchnąć drzwi, ale w ostatnim chwili się zatrzymał, słysząc głosem z wnętrza biura.

- ... Dziękuję ci, moja droga. Ta migrena nie daje mi żyć, a mam jeszcze zajęcia. - James rozpoznał głos profesor McGonagall, w którym była wdzięczność. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Dlaczego akurat teraz musiała przyjść?

- Nie ma za co, Minerwo. Wiem, jak drażniący bywa ból głowy. - mężczyzna usłyszał delikatny, niczym lekki szum wiatru, głos poszukiwanej przez siebie osoby, Lily Evans.

"Cyntia Snape, idioto!" - poprawił go drwiąco głosik podświadomości, na co James miał ochotę warczeć. To tylko przykrywka. Wiedział, kim naprawdę była. Lily Evans. Jego pierwszą, szczeniacką miłością. Tylko świadomość, że jeśli ktoś niepowołany odkryje jej tożsamość, to może umrzeć, pilnowała go przed pomyłką.

     James wrócił do sluchania rozmowy toczonej w gabinecie.

- ...wiedzę, że to na ciebie trafiło porządkowanie kartotek. Poppy nigdy nie lubiła grzebać się w papierologii. - powiedziała lekko rozbawiona nauczycielka transmutacji. Cichy, ale pełen serdeczności śmiech Cyntii wypełnił gabinet.

- Na mnie trafiło tym razem to zadanie. A nikt dawno tu nie sprzątał, więc wypadałoby się tym zająć.

- Co racja to racja. - przyznała Minerwa. - Dużo ci zostało?

- Nie. Już prawie skończyłam. Zostały mi lata 1971 do 1977. - powiedział spokojnie uzdrowicielka, zerkając na teczkę na stoliku.

     James za drzwiami przełknął cicho ślinę. Ich lata uszczęszczania do Hogwartu. Gdyby trafiła na teczkę Smarkerusa wiedziałaby, że nie odpuścili mu na siódmym roku, a ten fakt na pewno by ją do niego zaraził. Lily zawsze była bardzo honorowa. Jak coś obiecywała, to dotrzymywała słowa...

- Znalazłam kartotekę Severusa. - powiedziała cicho Cyntia, potwierdzając wewnętrzne obawy Jamesa.

"Cholera!"

- To normalne. Był tu studentem... - powiedziała ostrożnie Minerwa.

- Jego teczka jest bardzo gruba. Najbardziej ze wszystkich z tych lat. - przerwała z lekkim gniewem, ale i smutkiem. Wtedy nie widziała, na jaką skale zachodziło dręczycielstwo Huncwotów. Teraz miała cała listę ich zbrodni względem Severusa czarno na białym. A o ilu nie wiedziała ani ona ani nauczyciele?

     James słyszał złość w głosie uzdrowicielki. Tak bardzo przejmowała się Smarkerusem? Potterowi stanowczo się to nie podobało. Nie byli przyjaciółmi, tak? Ich przyjaźń skończyła się na piątym roku... Ale mimo to Lily dalej przejmowała się Snape'em. Pamiętał, jak na jego patrzyła, gdy szedł lub wracał ze spotkania z Voldemortem. Nawet po tym, co jej zrobił ona nadal była za nim. James kompletnie tego nie rozumiał. Może to była zwykła litość? Lily zawsze miała zbyt dobre serce. I to ją zgubiło.

     Minerwa westchnęła cicho. Powinna się domyślić, że Cyntia będzie zadawać pytania.

- Ile wiesz o latach szkolnych Severusa?

- Niewiele. Severus nie mówi o tym często. - odparła, gładko naginając prawdę, bo wiedziała bardzo wiele. Wręcz była jej częścią. Ale oczywiście Minerwa nie może o tym wiedzieć. - Nie lubi tego tematu.

     James uniósł brew. Od kiedy Lily była tak dobrym kłamcą? Brzmiała bardzo przekonująco. Gdyby nie widział lepiej, to by jej uwierzył. Musiała nauczyć się od Snape'a.

- Nie jestem tym zdziwiona. Jego edukacja w Hogwarcie do najprzyjemniejszych nie należała.

- To przez tych chłopców, którzy go dręczyli, prawda? - Cyntia postanowiła spróbować wyciągnąć z Minerwy trochę informacji. Chciała się dowiedzieć, jak inni to widzieli.

- Tak. Nazywali się Huncwotami i płatali różne figle. - Cyntia miała ochotę prychać na słowa McGonagall. Figle? To raczej okrutne żarty.

- Tacy Fred i George Weasley? - zapytała, udając niewiedzę.

- Byli gorszym wcieleniem bliźniaków Weasley. Ich żarty bywały okrutne i Severus nie raz trafiał przez nich do Skrzydła Szpitalnego. - odparła Minerwa ze smutnym westchniem.

- Dlaczego nauczyciele nic z tym nie zrobili? - zapytała Cyntia, starając się ukryć złość, ale tylko z połowicznym sukcesem.

- Stadaliśmy się, jak mogliśmy, ale wiesz, że nie zawsze mogliśmy być w danym miejscu i czasie, a Severus milczał. - powiedziała, wcale nie będąc zdziwiona ani zła na jej gniew. Ona też prawdopodobnie tak by się czuła.

- Masz rację. - przyznała Pani Snape.

- Ale możliwe, że czasem zbyt często patrzyliśmy przez palce na ich nieszkodliwe figle, co potraktowali jako furtkę do okrutniejszych żartów. - odparła smutno Minerwa, przyznając się do błędu. - Severus zawsze był grzecznym i spokojnym uczniem. Miał wzorowe oceny i zachowanie, ale był introwertyczny. Może dlatego obrali go sobie za cel?

"Raczej dlatego, że po prostu istnieje." - Pomyślała Cyntia najeżona na samą myśl, o słowach Pottera sprzed lat. Nie miała pojęcia, że James pomyślał o tym samym, ale w nieco innej barwie emocji.

- Jakikolwiek mieli powód, byli bezdusznymi draniami. - oznajmiła twardo Pani Snape. James za drzwiami zmarszczył brwi. Miałaby ich za "bezdusznych drani"?! To Snape został Śmierciożercą i ma krew na rękach, a nie oni! To była tylko zabawa... Nagle wpadł do gabinetu, gdy za mocno oparł się o drzwi. Gdy podniósł głowę zobaczył dwie pary zaskoczonych oczu, w tym jedne zielone, których wyraz chwilę później zmienił się w chłód.


Następny rozdział: "43. Inna perspektywa"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro