45. Niewypowiedziane

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zamknij drzwi, mój chłopcze. - poprosił Albus, siadając w jedynym z foteli w bibliotece. Severus zrobił to, o co prosił dyrektor, a następnie usiadł w drugim fotelu. Mężczyzna zastanawiał się, co takiego chciał Dumbledore. Nie byłaby to w końcu błahostka, prawda? Chociaż jak znał Albusa...

- O czym chciałeś rozmawiać, Albusie? - zapytał niecierpliwie Mistrz Eliksirów, gdy dyrektor zabezpieczył już pokój przed podsłuchiwaniem. Severus nie chciał na zbyt długo zostawiać Lily samej z Zakonem. Wiedział, że musiało być dla niej trudne udawać, że nikogo nie zna, skoro wcale tak nie jest. Dla nich była Cyntią Snape. Zupełnie obcą osobą, której nie obarzą zaufaniem tylko ze względu na jego nazwisko. Poza tym obiecał przecież Lily, że jej nie zostawi.

- Jak Lily przyjęła wiadomość, że ma być obecna na następnym spotkaniu z Voldemortem? - zapytać Albus, jakby nie zauważając grymasu skrzywienia na twarzy młodszego czrodzieja.

- Nie wie jeszcze, że ma się widzieć z Czarnym Panem. - powiedział Snape, podkreślając ostatnie dwa słowa. Nie lubił, jak Albus wymawiał imię Czarnego Pana. Miał wtedy cirki na ciele i czuł mrowienie w Mrocznym Znaku. Nie było to przyjemne uczucie. - Jeszcze jej nie powiedziałem, żeby się nie denerowała za wczasu.

- A nie uważasz, że mogłaby się wtedy mentalnie na to przygotować? Zobaczenie swojego niedoszłego mordercy może być dla niej szokiem. - zauważył Albus.

- Powiem jej. W odpowiednim czasie.

- Jak uważasz, Severusie.

- Tylko o to chciałeś zapytać? - zapytał lekko zirytowany Severus.

- Nie do końca. Chciałbym się dowiedzieć, jak sobie radzicie. - Severus uniósł brew na to pytanie dyrektora.

- A słyszałeś, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Albusie? - zapytał zirytowany. Wścibskość Albusa nie zna granic.

- Oczywiście, oczywiście, Severusie. - odparł dobrotliwie dyrektor, lekko rozbawiony. W błękitnych oczach starca błyszczały iskierki. - A teraz proszę, zgaś ciekawość sędziego starca.

- A wścibskość kiedyś cię zgubi. - mruknął pod nosem Severus. - Radzimy sobie normalnie.

- To znaczy? - pytanie dyrektora zmusiło go do sprecyzowaia wypowiedzi.

- Nie warczymy na siebie, jak dwa wygłodniałe psy.

- To jakiś postęp, mój chłopcze. - powiedział zadowolony Dumbledore. - Powiedziałeś jej?

- Co?

- Prawdę. - Severus najeżony zasyczał pod nosem niczym jadowity wąż, gotów ukąsić.

- Prawdę? I co? Myślisz, że zapomni wszystkim wskoczy mi w ramiona i nagle gra stanie się rzeczywistością?! Jesteś jeszcze głupszy niż ja!

- A co jeśli naprawdę tak by się stało? - zapytał życzliwie dyrektor, ignorując wzburzenie młodszego czarodzieja. Severus odgrnął zamaszyście czarne włosy z twarzy.

- Ale się nie stanie! Nie będziemy żyć długo i szczęśliwie! Jak tylko skończy się wojna, Lily odejdzie i na nowo ułoży sobie z kimś życie, a ja strzelę sobie w łeb Avadą, bo nie będę w stanie po raz drugi na to patrzeć! - warknął wściekle, ale i z żalem. Żalem, że nigdy nie będzie mógł zasnąć szczęścia u boku ukochanej kobiety.

- Nie mów tak, Severusie. Życie masz tylko jedno. To dar, którego nie należy marnować, bo nie dostaniesz drugiej szansy. - zbeształ go dyrektor.

- Co za różnica, skoro i tak nie mogę go przeżyć tak, jakbym chciał. - wzruszył ramionami, czując się, jak w beznadziejnym punkcie komedii tragiczno — romantycznej. Zupełnie, jak marionetka okrutnego losu.

- Na pewno tak nie będzie, jeśli nie przyznasz się Lily do swoich uczuć. - zauważył Albus mądrze, a Severus odwrócił wzrok. - Raz ją straciłeś, ale los ci ją w jakiś sposób zwrócił. Kolejnego podejścia możesz nie mieć.

- Lepiej niech pozostanie tak, jak jest. - mruknął. Przynajmniej byli już na etapie podobnym do przyjaźni. Albus tylko westchnął.

- Kiedy wreszcie zrozumiesz, że wcale nie jesteś nic nikim, Severusie? Ty też zasługujesz na szczęście.

- Ale los zawsze mi je odbiera. - mruknął ponuro.

- Severusie... - Mistrz Eliksirów uniósł dłoń, przerywając dyrektorowi.

- Nie chcę dłużej o tym rozmawiać. - uciął ostro dyskusje. Nie lubił, jak Albus za bardzo wtrącał się w jego życie. - Coś jeszcze?

- Niestety nie. - Severus prawie jęknął. Już się obawiał, co wymyślił dyrektor. - Prosiłbym cię byś miał na oku Harry'ego, Severusie...

- Mam pilnować smarkacza Pottera?! - oburzył się Mistrz Eliksirów i to nie na żarty. Nie miał zamiaru robić za opiekunkę pieprzonego Chłopca-Który-Przeżył. - Chyba te twoje dropsy wyżarły ci rozum, Albusie!

- Na szczęście na zębach się skończyło. - odparł wcale nie urożony dyrektor. Przyzwyczaił się do takich haseł ze strony tego konkretnego Ślizgona. - Obiecałeś chronić chłopca, Severusie...

- Obiecałem chronić syna Lily. - przerwał bezlitośnie dyrektorowi. - Ale jak wiemy, smarkacz nie jest jej dzieckiem.

- Nadal jednak dotyczy go proroctwo. - zauważył Dumbledore, na co Snape zawarczał cicho. Nie lubił, gdy Albus przypominał mu o proroctwie, przez które Lily stała się celem Czarnego Pana.

- No i?

- No i Harry musi być pod czyimś czujnym okiem. Tym bardziej teraz, gdy Tom powrócił. - Severus skrzywił się.

- Ale dlaczego ja? Równie dobrze może go pilnować Minerwa. W końcu smarkacz jest w jej Domu. - próbował argumentować. Dyrektor rzucił mu tylko popłażliwe spojrzenie.

- Jesteś bystry, spostrzegawczy...

- Nie słodź mi, Albusie. - warknął cicho.

- ... I masz informacje od Toma z pierwszej ręki. Jeśli będzie planować zamach na życie Harry'ego, pierwszy będziesz o tym wiedział...

- Dobrze! Już rozumiem. - warknął najeżony. Jak Albus sobie coś ubzdura... - A może nie chcę...

- Więc potraktuj to jako polecenie służbowe.

- Jak ja cię nienawidzę, Albusie. - warknął wstając. Ani trochę nie podobało mu się jego nowe zadanie. Ani trochę.

- Oczywiście, mój chłopcze. - odparł pobłażliwie dyrektor. - Twoja żona czeka... - nie musiał powtarzać dwa razy, bo młodszy czarodziej w kilku krokach znalazł się przy drzwiach i wyszedł z pokoju, falując szatami. Albus zachichotał. Ach ten dramatyzm.

⋇⋆✦⋆⋇ 

- Coś się stało w kuchni, jak mnie nie było? - zapytał, gdy razem wyszli z kominka w salonie w ich kwaterach. Uwadze Severusa nie umknęły miny i spojrzenia pozostałych osób, gdy szli do kominka. Były one poruszone i zaskoczone.

- Nic takiego. - machnęła ręką, na co Severus uniosła brew.

- Nic?

- Potter nie mógł się powstrzymać i musiał dać mi jasno do zrozumienia, jak bardzo cię nie lubi. - powiedziała ironicznie.

- A ty skutecznie mu przygadałaś, sądząc po ogłuszonych minach pewnych osób. - odparł z wrednym rozbawieniem. Lily jak chciała, to potrafiła być złośliwa. Aż za dobrze znał jej cięty język.

- Oczywiście! - odpowiedziała dumna z siebie. I nie tylko z tego. Severus rozbawiony potrząsnął głowa. Złość na dyrektora zdążyła opaść. - W końcu jestem panią Snape! - zaśmiała dźwięcznie. Brzmiało to zabawnie. Severus uniósł kąciki ust.

- Może Potter zmadrzeje i się odczepi. - zastanowił się. Lily roześmiała się, a jej śmiech był muzyką dla jego uszu.

- W cuda wierzysz, Severusie? Kto jak kto, ale nie wiedziałam, że jesteś aż takim optymistą.

- Nie jestem. Optymistą jest Albus. Tylko on widzi świat w tęczowych barwach. - odparł rozbawiony, ale i skrzwiony Mistrz Eliksirów, przypominając siebie rozmowę z dyrektorem.

- Zapomniałam. - zaśmiała się. - A tak właściwie to czego chciał Dumbledore?

- Chciał, bym pilnował smarkacza Pottera. - powiedział marudnie z cichym warczeniem. Czasem nienawidził Albusa za jego genialne pomysły. Lily uniosła brwi do góry w zaskoczeniu, opierając dłonie o fotel.

- Dlaczego akurat ty? - dla Lily było dziwne, że Dumbledore zlecił to zadania akurat Seveusowi. Dobrze wiedziała, jak bardzo nienawidził Jamesa i nie lubił też Harry'ego.

- Też go o to zapytałem.

- I co powiedział? - Severus prychnął.

- "Jesteś bystry, spostrzegawczy..." - zaczął cytować.

- Już rozumiem. - odparła lekko rozbawiona. - I pewnie żebyś się nie nudził.

- Nie nudzę się. Zwłaszcza na lekcjach ze Slytherinem i Gryffindorem. - zadrwił sarkastycznie, na co Lily parsknęła. To akurat prawda. Na tych zajęciach nigdy nie ma nudno.

- Racja.

- Skoro już o tym mowa, to muszę skończyć układać test dla czwartego roku. - powiedział Severus, zwracając się w stronę swojego biura.

- Tylko nie dawaj zbyt trudnych pytań. - zawołała za nim rozbawiona Lily, na co Severus się odwrócił.

- Moje pytania nie są trudne, gdy ktoś uważa na lekcjach. - odparł, udając urażenie. Lily roześmiała się dźwięcznie.

- Oczywiście, oczywiście. - zaśmiała się. Gdy Severus zniknął w swoim gabinecie, jasnowłosa kobieta powędrowała do swojej sypialni. Przez chwilę stała niezdecydowana, aż jej wzrok padł a czarny futerał na szafie. Lily uśmiechnęła się sama do siebie i podeszła do szafy, skąd ściągnęła czarne pudło. Zielonooka czarownica wyciągnęła go i położyła na szafce. Otworzyła dwa zatrzaski, a palcami delikatnie podważyła wieko. Gdy je podniosła, jej oczom ukazały się stare, ale zadbane skrzypce. Instrument leżał w granatowym materiale, a obok leżał smyczek. Z sentymentem przesunęła palcem po starym, ciemnym drewnie. W tych wyrytych grawerach było zapisanych wiele wspomnień, a w stronach nut wielu melodii.

     Lily wyciągnęła skrzypce z futerału i wzięła do ręki smyczek. Po chwili namysłu wyszła z pokoju. To żadna różnica czy będzie grać u siebie w pokoju, czy w salonie. I tak Severus pewnie usłyszy. Jasnowłosa kobieta poszła do salonu, gdzie stanęła przed kominkiem. Przyłożyła delikatnie smyczek do strun, przesunęła po nich kilka razy, co chwilę dostrajając dźwięk. Gdy była zadowolona ponownie dotknęła smyczkiem strun. Lecz tym razem miała konkretne nuty głowie. Delikatnia, wolna melodia wypełniła salon. Lily przymknęła oczy, grając kolejne akordy. Wszystkie myśli odeszły w zapomnienie. Liczyła się tylko ta melodia, grana teraz. Było w niej wszystko, co autor nie potrafił ująć w słowa. Ale nie przeszkadzało jej to. Emocje i uczucia zawarte w utworze, były bardziej szczere i wyrażały więcej niż tysiąc słów. Lily naprawdę żałowała, że nie zna jego autora.

     Gdy skończyła otworzyła oczy. Jej policzki, jak zawsze były wilgotne. Lily była wrażliwą kobietą i w takich chwilach jak ta wiele razy dawała o sobie znać.

     Nagle w salonie rozlwgły się ciche oklaski, na co Lily podskoczyła i spojrzała w stronę korytarza, gdzie w wejściu do salonu stał Severus, cicho klaszcząc. Zarumieniła się delikatnie. A więc nie tylko słyszał w swoim gabinecie, ale specjalnie przyszedł do salonu, by posłuchać.

- Piękny utwór w doskonałym wykonaniu. - powiedział cichym, ale i miękkim głosem, w którym pobrzmiewało uznanie oraz inne emocje, których Lily nie rozpoznała.

- Dziękuję. - odparła, lekko zarumienione jego komplementem. Ostatnimi czasu robiła to często, co nieco ją dziwiło.

- Autor włożył w to dużo wysiłku. - powiedział powoli, obserwując jej delikatnie zarumienioną twarz, którą oświetlał ciepły blask płomieni w kominku.

- Nie tylko wysiłek. Włożył w niego serce. - odparła, patrząc na skrzypce. - Żałuję, że nie znam go osobiście.

- Nie podpisany? - zadał kolejne niewinne pytanie, które dla Lily było bez znaczenia, ale jemu wiele odpowiadało.

- Przeciwnie. - Lily westchnęła cicho. - Podpisał się pseudonimem, jako Książę Półkrwi. Nic mi to nie mówi.

- Interesujące. - odpowiedział tylko. Lily podniosła zielone oczy na czarnowłosego mężczyznę ciekawie.

- Nie wiesz kto to może być? - Severus milczał przez chwilę, co Lily odebrała jako zastanowienie.

- Nie. - odpowiedział szybko po chwili i odwrócił się na pięcie, znikając w korytarzu. Nie mógł sobie tak po prostu przyznać, że jest autorem utworu. Jego misterna fasada rozsypałaby się w drobny mak, bo ten utwór za wiele zdradzał o nim i jego uczuciach. A Lily nie mogła się dowiedzieć, że coś do niej czuje. Nie chciał jej stracić przez to po raz kolejny.

     Po prostu się bał.

     Lily zmarszczyła delikatnie brwi, gdy wręcz uciekł do siebie. Coś jej się tu nie podobało. Severus zawsze był tajemniczy i pełen zagadek, ale ta szybka odpowiedź i ucieczka sprawiła, że poczuła podejrzliwość. Jej intuicja podpowiadała jej, że Severus wie więcej, niż przyznaje.

"Zaczynasz myśleć jak Ślizgon, Lily Evans!" - zadrwił z niej głosik w głowie.

     Cóż, w ostatnim czasie obracała się w takim towarzystwie, które wymagało od niej sprytu i ostrożność o wielu innych cech, którymi głównie odznaczają się Ślizgoni. A skoro nie przychodziło jej to z przesadną trudnością, to widocznie miała też coś ze Slytherinu. Jednak nie nad tym zastanawiała się najbardziej. Myślą, która zajmowała jej umysł było jedno pytanie.

     Jaką tajemnicę ukrywa Severus Snape?

Kocha cię.

     Słowa Poppy po raz kolejny nawiedziły jej umysł po raz kolejny. Ostatni działo się to często. Zwłaszcza, gdy zauważała jego spojrzenia, w których odbijała się miękka poświata ciepła, czy podczas rozmowy z nim słyszała niby ukrywaną niewinną troskę w jego głosie. Niby normalne rzeczy, ale jednak pobudzały ją do myślenia. To wszystko udawane, prawda? Te spojrzenia, gesty, ton. Lily czuła się skołowana. Nie wiedziała po czym stąpa. Zdecydowała się jednak na jedno.

      Pozna tę tajemnicę i koniec kropka.

⋇⋆✦⋆⋇ 

- Szkle-Wzro naprawi uszkodzenia. Ale uprzedzam, że odrastanie kości nie jest przyjemne. - powiedziała Cyntia, nalewając do szklanki odpowiednią ilość eliksiru, zanim podała ją pierwszorocznemu Puchonowi, który złamał rękę, gdy poślizgnął się na oblodzonych schodach sowiarni, spiesząc się, by wysłać list. Jak to mówią: "Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy." - Miałeś już coś złamane, panie Fletchly?

- Nie, proszę pani. - odparł uprzejmie chłopiec. Cyntia już się przyzwyczaiła, że prawie wszyscy uczniowie byli do niej bardzo uprzejmi ze względu na Mistrza Eliksirów, ale nadal było to dla niej zabawne. Ale z drugiej strony nie musiała się użerać z psotliwymi studentami, którzy mieli w zwyczaju testować nowych nauczycieli i pracowników szkoły. Groźba Trolla i bycia w strefie wojny do końca szkoły z pewnym Mistrzem Eliksirów, była skutecznie odstraszająca. - Ale mój kuzyn miał i mówił, że to nie fajne...

- Nie powiem, że potwierdzam z doświadczenia, ale reakcje pacjentów mówią same za siebie. - odparła spokojnie jasnowłosa uzdrowicielka, podając chłopcu szklankę z odmierzoną ilością eliksiru. Justin wypił od razu całą miksturę, ale zaskoczony nieprzyjemnym smakiem, prawie wypluł cały.

- To nie dobre...

- A czegoś się spodziewał? Soku z dyni? - zapytała sarkastycznie rozbawiona kobieta, odkładając szklankę. Zlitowała się jednak i podała mu drugą napełnioną sokiem z dyni, by zabić poprzedni smak. - Lepiej?

- Zdecydowanie. Dziękuję, pani.

- Świetnie. A teraz odpoczywaj i uważaj na tę rękę. - powiedziała surowo.

- Dobrze, pani Snape. - odparł uczeń, biorąc do ręki książkę. Blondwłosa uzdrowicielka zabrała fiolkę z eliksirem i odeszła od łóżka, idąc do składzika, gdzie odłożyła miksturę na półkę. Po chwili usłyszała otwieranie się drzwi szpitala oraz cichy płacz, co ją zaniepokoiło. Nim zdążył wyjść ze składzika usłyszała wołanie.

- Madame Pomfrey?! Ci... Pani Snape?! - Cyntia od razu rozpoznała głos przyszywanego bratanka. Szybko wyszła ze składzika.

- Draco? Co się stało... Dobry Merlinie! - zawołała, widząc Draco i Neville'a Longbottoma prowadzących płaczącą Hermionę Granger. Jej twarz była wykrzywiona bólem, ale nie to przyciągnęło tak bardzo uwagę, jak jej dłonie, które były całe poparzone i pełne bolących bąbli, które gdy pękały, krwawiły. Uzdrowicielka szybko podbiegła do chłopców prowadzących dziewczynkę i poprowadziła ich do najbliższego łóżka. - Panno Granger? Hermiono, spójrz na mnie i oddychaj, dobrze? - Gryfonka drżąco pokiwała głową, starając się nie rozpłakać bardziej, mimo że to było trudne, bo ręce strasznie ją bolały. Nigdy w życiu nie czuła tak potwornego bólu. Nie miała pojęcia, co to była za roślina, ale na pewno nie była gałązką Asfodelusa, którą przerabiali dziś na zielarstwie.

     Draco i Neville usiedli po obu stronach koleżanki. Obaj martwili się o nią. Przerazili się nie na żarty, gdy na lekcji Zielarstwa Hermiona nagle zaczęła krzyczeć, a jej ręce pokryły się okropnym poparzeniem. Zresztą nie tylko oni. Cała klasa jak jednen mąż odrzuciła swoje gałązki Asfodelusa.

- Wiem, że cię boli, ale muszę obejrzeć twoje dłonie, dobrze? - zapytała łagodnie, a Hermiona pokiwała głową, starając się nie płakać bardziej. Cyntia delikatnie wzięła jej dłonie w swoje ręce i obejrzała. Skrzywiła się delikatnie, widząc, w jakim są stanie. - Jak to się stało?

- Przerabialiśmy na Zielarstwie roślinę o nazwie Asfodelus. Dokładnie nie wiem, co się stało, bo siedziałem daleko. - powiedział Draco to, co wiedział. - Ale Longbottom siedział bliżej.

- Co się stało, panie Longbottom? - zapytała nagląco uzdrowicielka.

- Więc... Profesor Sprout opowiadała o roślinie zwanej Asfodelusem, o jej właściwościach...

- Do sedna, Longbottom. - mruknął Draco.

- Tak... Jasne... Ja siedziałem obok i widziałem, jak Hermiona wzięła do ręki gałązkę Asfodelusa, by ją obejrzeć, gdy pani profesor wskazywała fizyczne właściwości i nagle zaczęła krzyczeć, a jej ręce wyglądają... Tak. - opowiedział szybko chłopiec, nieco się jąkając.

- Jak wyglądała ta roślina? - Zapytała szybko.

- Tak samo jak Asfodelus... Tylko miała drobniejsze kwiaty. - dodał po namyśle Neville. Cyntia zbladła lekko.

- To nie był Asfodelus. - powiedziała tylko i wezwała eliksir przeciwbólowy, którey podała Hermionie. Dziewczynka natychmiast poczuła ulgę. Ręce mniej bolały. Następnie Cyntia wyciągnęła różdżkę. - Expecto Patronum! - wyobraziła sobie swoje najszęśliwsze wspomnienie, które zawsze wzywało jej patronusa. Dzień, gdy razem z Severusem obiecali sobie wieczną przyjaźń. Nigdy nie zapomniała o tym wspomnieniu. Nawet gdy pokłóciła się z Severusem i spotykała już z Jamesem, nadal to właśnie to wspomnienie używała do wezwania swojego patronusa. Nigdy go nie zmieniła.

     Z końca jej różdżki wypłynęło biała mgła, z której ukształtowała się srebrna łania. Nie była tak silna i jasna, tylko raczej blada i wpółprzeźroczysta, ale nadal robiła wrażenie. Widać to było po twarzach najbliższych pacjentów. Gdyby nie była tak zaaferowana stanem swojej pacjentki, zwróciłaby na to większą uwagę.

- Sprowadź tu szybko Severusa. Natychmiast! - wydała jasne polecenie, w głowie przekazując wiadomość. Łania od razu zawróciła i mgielnym krokiem pobiegła przed siebie, znikając w ścianie.

     Sama uzdrowicielka położyła biały ręcznik, jaki przyniósł jej skrzat na pościeli, a na nim dłonie Hermiony.

- Panie Longbottom, idź do Profesor Sprout i powiedz, by zabezpieczyła roślinę i żeby nikt kategorycznie jej nie dotykał. - poleciła poważnie. Cyntia nie miała pojęcia skąd ktoś wziął tę roślinę, ale miał rozum w... głębokim poważaniu, podkładając ją pierwszorocznej uczennicy na zajęciach. Neville się wyprostował, kiwając energicznie głową i wybiegł ze szpitala, omal się nie przewracając po drodze.

- Co z Hermioną? - zapytał zmartwiony Draco, siedząc obok. Martwił się o koleżankę. I to bardzo. Zdążyli się bardzo polubić i stworzyć zgraną paczkę razem z nią i kilkoma Ślizgonami. Ostatnimi czas dołączył też do nich Longbottom, któremu też nie podobało się puszenie Złotego Chłopca Gryffindoru.

- Musimy poczekać na profesora Snape'a i odpowiednie antidotum. - powiedziała spokojnie, ale i lekko nerwowo. Oby Severus przyszedł jak najszybciej. Im dłużej toksyczna substancja nie zostanie zneutralizowana tym większe uszkodzenia, które późnej mogą być nieodwracalne.

- Co... Co to była za roślina? - zapytała drżąco Hermiona. - Ktoś... Mi ją podmienił... Prawda?

- Niestety takie mam podejrzenie. - odparła Cyntia ponuro. - Ktoś podmienił twoją gałązkę Asfodelusa na pewną odmianę trującej lili Latentia Torquet, z rodziny poparzeńcowatych. Jej gałązki i kwiaty są bardzo podobne do Asfodelusa, ale krzewy o wiele większe, a kwiat ma siedem płatków, a nie sześć jak Asfodelus i jest drobniejszy. Jest silnie trująca, a samo dotknięcie sprawia poparzenia. Jest używana z reguły w truciznach i odtrutkach. - wyjaśniła spokojnie, zagadując przy okazji Gryfonkę, by nie myślała o bólu. - Odpowiednie antidotum uleczy twoje dłonie. - uspokoiła dziewczynkę.

- A... Jak profesor nie będzie go mieć? - zapytała cicho Hermiona. Cyntia uśmiechneła się do niej pocieszająco.

- Profesor Snape jest Mistrzem Eliksirów. Z łatwością sam je uwarzy. - odparła pocieszająco.

- Ciocia ma rację. Znaczy pani Snape. - poprawił się szybko Draco, ale Cyntia tylko uśmiechneła się wyrozumiale i go nie poprawiła.

     Nagle dziwne się otworzyły i do Skrzydła Szpitalnego falując szatami wszedł Severus Snape. Na twarzy miał beznamiętną maskę, ale w oczach czaiła się nuta ciekawości. Nie mógł powiedzieć, że jej nagle wezwanie go nie zdziwiło. Pierwszy raz użyła do tego patronusa, który spowodował małe zamieszanie na lekcji.

     Na jego widok Cyntia od razu wstała i szybko do niego podeszła.

- Jak dobrze, że jesteś tak szybko, Severusie. Powiedz, że masz to antidotum. - jej głos był szybki i nerwowy.

- Tak. Miałem na stanie jeden słoiczek. - powiedział, wyciągając z szaty płaski słoiczek pełen czarnej mazi. Bardzo optymistyczny kolor. - Mam nadzieję, że z ważnego powodu wysłałaś patronusa, przez który dwoje uczniów prawie wysadziło pół Hogwartu.

- Ktoś podmienił pannie Granger Asfodelusa na to świństwo. - wyjaśniła szybko, ignorując jego lekką irytację. - Sam zobacz.

- Podmienił? - zmarszczył brwi podchodząc do łóżka. Skrzywił się, delikatnie oglądając dłonie uczennicy, która wyglądała, jakby w każdej sekundzie miała się rozpłakać. - Co za idiota na to wpadł?! - zapytał oburzony Mistrz Eliksirów.

- Nie wiem, ale w tej chwili mało mnie to obchodzi. - ucięła dyskusję, kładąc odkręcony słoiczek na stolik, po nabraniu trochę maści na palce. - Zaboli. - ostrzegła, zanim delikatnie zaczęła smarować oparzenia. Hermiona ostro wciągnęła powietrze, gdy nagle poczuła lodowaty chłód i pieczenie. Zagryzła wargę i starała się nie rozpłakać.

- Jak to się stało, Draco? - Profesor zapytał Ślizgona, wszczynając dochodzenie. Kto wpadł na taki durnowaty pomysł? Jakoś nie wierzył w błąd Pomony. Nigdy by się tak nie pomyliła.

- Dokładnie nie wiem, bo siedziałem daleko, ale Longbottom powiedział... - Draco powtórzył wszystko, co powiedział nieśmiały Gryfon.

- Gałązki były już wcześniej przygotowane?

- Tak. Jak przyszliśmy wszystko było na stanowiskach. - pokiwał energicznie głową chłopiec. Severus się zastanowił. Nie było w tym nic dziwnego. Pomona zawsze przygotowywała zajęcia. Nie było mowy o jej błędzie.

- Już kończę, panno Granger. - powiedziała łagodnie Cyntia, kończąc opatrywać dłonie Gryfonki. Severus spojrzał na jasnowłosą uzdrowicielkę, a jego wzrok na moment stał się odległy.

Nota do rozdziału:

Latentia Torquet - fikcyjna roślina wymyślona na potrzeby fanfiction. Wzięte z łaciny. Łac. Latentia - cichy, Torquet - męka, tortura. Opis rośliny w treści rozdziału.

Następny rozdział: "46. Oczy mówią więcej niż twarz."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro