46. Oczy mówią więcej niż twarz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

WSPOMNIENIE

***

Czternastoletni Severus Snape skrzywił się delikatnie, gdy jego przyjaciółka, Lily Evans, próbowała zabrać zakrwawioną chusteczkę z jego twarzy. Kolejny durny żart Pottera i jego bandy, przez który on cierpiał.

- Pokaż, Severusie. - poprosiła łagodnie Lily, patrząc na niego zielonymi oczami.

- To nic...

- Proszę, Sev. - to jedno słowo, a raczej ton, jakim wypowiedziała te słowa, sprawił, że zamilkł i powoli zabrał chusteczkę z twarzy. Lily delikatnie wzięła jego twarz w dłonie, uważnie oglądając. - Masz złamany nos i zadrapania. - odparła cicho. - Pani Pomfrey powinna się tym zająć.

- Nie chcę iść do Skrzydła Szpitalnego. Wystarczająco czas tam spędziłem.

- Ale...

- Lily, proszę. - spojrzał na nią błagalnie. Nie chciał tam iść. Dziewczyna westchnęła.

- Dobrze, ale pozwól, że to naprawię, okay?

- Zgoda. - odparł zrezygnowany. Na to mógł się zgodzić, byleby nie iść do Szpitala. Lily uśmiechnęła się do niego pocieszająco i pociągnęła za rękę do Pokoju Życzeń. Szybko przeszła trzy razy przed ścianą i po chwili pojawiły się drzwi. Oboje weszli do środka. Pokój jak zwykle dał im to, o co poprosiła Gryfonka. Kanapa, dwa fotele, kominek i stolik. Lily ponownie złapała dłoń swojego przyjaciela i posadziła go na kanapie, a sama usiadła obok, wyciągając różdżkę.

- Zaboli. - ostrzegła, a Severus skinął głową. - Episkey! - Ślizgon ostro wciągnął powietrze, gdy jego nos został nastawiony. Poleciało więcej krwi. Lily wyczarowała nową chusteczkę, którą delikatnie przytknęła do jego nosa, tamując krwotok. - Przytrzymaj. - poprosiła i namoczoną, białą szmatką, zaczęła delikatnie przemywać inne zadrapania. Syknął cicho, gdy dotknęła jednego z głębszych zadrapań. - Boli?

- Trochę. - przyznał cicho.

- Już kończę. - odparła, kontynuując, ale z większą delikatnością. Zacisnął tylko zęby. Po chwili Lily odłożyła lekko zakrwawioną szmatkę i posmarowała zadrapania maścią, pod której wpływem się zagoiły. - Skończyłam. - uśmiechnęła się do przyjaciela. - Mój dzielny, Sev! - zawołała cicho, całując go w policzek, na co nieśmiały Ślizgon się zarumienił po cebulki włosów.

***

- ... Twoje dłonie wrócą do normalnego stanu, ale musisz zostać w Skrzydle Szpitalnego. Przez jakiś czas skóra na twoich rękach będzie drażliwa i będziesz musiała na nie uważać. - powiedziała Cyntia, zakańczając opatrywać dłonie Gryfonki.

- Dobrze... - Cyntia skinęła głową i wstała, wycierając dłonie w czysty ręcznik. Rzuciła okiem na Severua, który wyglądał na zamyślonego. O czym on znów myśli?

- Severusie? - widziała, jak czarnowłosy czarodziej podnosi na nią wzrok czarnych oczu. - Pozwolisz? - Mężczyzna skinął głową, idąc razem z żoną na bok.

- Tak?

- Trzeba powiadomić dyrektora o wypadku na zielarstwie.

- Pomona na pewno już to zrobiła... - odwrócili się do drzwi, które się otworzyły i do sali weszła nauczycielka zielarstwa. - O wilku mowa...

- Witaj, Cyntio, Severusie. - Sprout przywitała szybko dwóch nauczycieli. - Co z panną Granger? - zapytała zmartwiona nauczycielka.

- Lepiej. Antidotum skutecznie wyleczy jej dłonie, ale musi pozostać w Skrzydle Szpitalnym na kilka dni. - odparła Cyntia, kładąc uspokajająco dłoń na ramieniu koleżanki. - Severus przyniósł mi odpowiednią maść.

- Tyle dobrze... Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało. Rozkładałam gałązki na stanowiska i jestem pewna, że wszystkie były Asfodelusem! Nie mogłam się tak pomylić... - Opiekunka Hufflepuffu była naprawdę poruszona tym, co się stało.

- To nie twoja wina, Pomono. Ktoś zamienił rośliny. - powiedział prosto z mostu Mistrz Eliksirów.

- Tym bardziej moja! Jak mogłam do tego dopuścić! - Cyntia spojrzała na Severusa ironicznie skrzywiona. No brawo! Ślizgon naprawdę ma zdolności uspokajania ludzi.

- Nie przejmuj się Pomono. Nie miałaś pojęcia, że to się wydarzy. Dumbledore na pewno nie będzie na ciebie zły. - powiedziała łagodnie do nauczucielki.

- Tak myślisz?

- Tak. - Cyntia spojrzała na Mistrza Eliksirów wymownie. Mężczyzna w czarnych szatach odchrząknął niezręcznie, przeczesując ręką włosy.

- Cyntia ma rację. - potwierdził Severus, nieco sztywno. Nie przywykł do pocieszania ludzi. - Trzeba jednak ustalić odpowiedzialnych za ten czyn. - Cyntia miała ochotę przewrócić oczami. O to cały Severus Snape!

- Masz słuszność, Severusie. - Pomona pokiwała głową.

- Mam pewne podejrzenia...

- Sądzisz, że byłby taki? - Cyntia oczywiście wiedziała, kogo podejrzewa Mistrz Eliksirów. Małą kopię pewnego Aurora w okularach.

- Tak. Wiedząc, jakie ma geny...

- Przypomnieć ci, że nie jest swoim ojcem?

- Możliwe, ale nadal to napuszony, rozposzczony, arogancki...

- Podejrzewasz pana Pottera, Severusie? - zapytała Pomona, słuchając ich wymiany zdań. - Harry to bardzo grzeczny chłopiec. Dlaczego miałby... - przerwała, słysząc warczenie Mistrza Eliksirów.

- Jasne! Dlaczego wszyscy, poza mną oczywiście, nie widzą, że jest taki, jak jego przeklęty tatuś?! Arogancki, impertynencki, rozpuszczony, mały drań! - zdenerwował się Postrach Hogwarckich Korytarzy i to nie na żarty. Wszyscy, łącznie z samym dyrektorem na czele, widzieli aniołka w Złotym Chłopcu Gryffindoru i faworyzowali go, ile szło. Brakowało, by zaczęli go wielbić! - To...

- Spokojnie, Sev. - mruknęła cicho, Cyntia, kładąc dłoń na jego ramieniu, delikatnie ściskając, by go uspokoić. Słowa jasnowłosej czarownicy miały jakiś swój czar, bo Severus czuł, jak złość nagle z niego wyparowała, a on sam zamilkł.

Sev.

Ostatni raz Lily zwróciła się do niego tym zdrobnienim, gdy byli jeszcze w Hogwarcie. Nie słyszał go od lat. Wielu lat. Słysząc je teraz, uświadomił sobie, jak bardzo za tym tęsknił. Mężczyzna wziął jeden oddech.

- Dyrektor już wie o wypadku? - zapytał dużo spokojniej, niż jeszcze przed chwilą. Pomona mimo woli uśmiechnęła się delikatnie. Widać Cyntia była jedną z niewielu osób, które potrafiły uspokoić tego Mistrza Eliksirów że skutkiem natychmiastowym.

- Tak. Powiadomiłam go. - Snape skinął głową.

- Świetnie.

- Co z winnymi?

- Winni zostaną ukarani. - Snape się skrzywił. - Jak się znajdą. - dodał ironicznie. W co szczerze wątpił, jak znał talent do ukrywania swoich zbrodni Jamesa Pottera, który jego syn najwyraźniej odziedziczył.

     Niestety.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Dwa tygodnie później...

⋇⋆✦⋆⋇ 


     Cyntia była w Skrzydle Szpitalnym, jak zawsze o tej porze. Kobieta siedziała przy okienie, patrząc, co się dzieje na zewnątrz. Za szybą poruszył śnieg, przykrywając błonia i dziedziniec miękką kołderką. Prawie już nie było widać wypołowiałej zieleni traw. Gałęzie Bijącej Wierzby były na nowo obsypywane białym puchem, mimo usilnych starań magicznego drzewa, które co chwilę się z niego otrzepywało. Cyntia od zawsze lubiła taką pogodę. Siadywała w domu na parapecie i po prostu patrzyła na kolejne płatki śniegu. Właściwie nazywała się wtedy Lily Evans, ale to jest bez różnicy. Nadal był tą samą kobietą, tylko o dwóch tożsamościach, o czym wiedziało zaledwie parę osób.

     Zielonooka czarownica oparła twarz na dłoni, patrząc na padający śnieg. Kolejne śnieżynki, niczym białe baletnice wirowały w powietrzu, zachwycając tańcem, by po kilku chwilach zniknąć w swoim ogromie. Były takie pięknie, a jednocześnie ulotne, zupełnie, jak chwile, których w życiu było bardzo wiele, ale nie trwały długo, stając się tylko wspomnieniem. Zupełnie tak, jak teraz. Jeszcze nie dawno była Lily Evans, która dla świata umarła, a nie długo potem stała się Cyntią Snape. Nawet nie wiedziała, kiedy minęło jej to dziesięć lat. Przespała je, zupełnie jakby to była jedna noc. Jedna noc, która nie trwała tyle, ile powinna. Świt nastał, ale spóźniony. Utraciła tak wiele czasu. A to wszystko przez jedno źle położone zaufanie. Ten, któremu mogła ufać bez graficznie, wiedząc, że jej nie zdradzi, został skreślony przez naiwną nastolatkę.

     Teraz, na przestrzeni lat, Lily widziała, jaka była głupia i naiwna. Nie znała zupełnie życia. Była zbyt dobra. Zbyt wrażliwa. Zbyt ufna, co doprowadziło ją niemal do śmierci. Naprawdę nie wiele brakowało, a już nie otworzyłaby ponownie oczu. Ale los dał jej drugą szansę, wysyłając jej na ratunek tajemniczego Anioła Stróża. Lily do tej pory nie udało się wymyślić, kto mógłby nim być. Nie znała nikogo, kto miałaby takiego samego patronusa jak ona. Ani też nikogo, kto żywiłby do niej tak silne uczucie zdolne zatrzymać śmierć.

     James został przez nią wykluczony od razu. On nigdy jej nie kochał. Wykorzystał ją po prostu, jako narzędzie do ochrony swojego syna. Nic więcej. Nigdy mu na niej nie zależało. Lily nadal czuła się przez to wykorzystana, jak zwykła zabawka. Potter zabawił się jej uczuciami, które w tamtej chwili były rozchwiane. Wykorzystał jej rozpacz. A ona głupia mu uwierzyła. Lily do tej pory nie mogła zrozumieć, jakim cudem nabrała się na to. Jednak Potter był bardziej podstępny, niż sądziła.

     Poza Jamesem nie wiedziała, kto inny mógłby tak bardzo ją kochać. Znała sporo czarodziejów, ale były to raczej znajomości na stopie koleżeńskiej, nawet nie przyjacielskiej. Więc kim on mógł być? Co o nim wiedziała?

     Tajemniczy anioł, który siłą swoich uczuć ją ocalił. Nie powiedział jej sam, że coś do niej czuje. Mówią o tym nie słowa, a jego czyny. Wiedział, że była w niebezpieczeństwie i szukał dla niej ratunku. Czuwał nad nią z ukrycia. Czy zna osobę pasującą do tego opisu? Aż za dobrze. Odpowiedź przyszła sama.

"Severus..." - od razu pomyślała o pewnym czarnowłosym mężczyźnie, o hebanowych oczach, jak bezdenne tunele. Jak najbardziej pasował do tego opisu. Był tajemniczy, skryty, trochę mroczny, a przez to i pociągający. Z jakiegoś powodu Lily czuła, że ta enigmatyczność ją przyciąga, jak ćmę do światła.

     Severus zawsze był skryty i nie wyrażał uczuć czy emocji. Był w tych sprawach raczej nieśmiały i niepewny. Więcej o tym, co czuje, mówiły jego czyny.

     Oprócz tego był bystry i subtelny. Obserwował innych i wiedział, gdy komuś coś groziło. Mógł wtedy działać.

***

- Ukryj ją... Błagam! Chroń ją... Ich... Cała rodzinę... Ja proszę... - głos czarnowłosego czarodzieja błagał i prosił o nadzieję. Lily nie odrywała wzroku od błagającego mężczyzny, którego twarz była bledsza niż zazwyczaj i ściągnięta błaganiem. Błagał o jej życie Voldemorta i Dumbledore'a. Skazał ją na śmierć, a jednocześnie chciał ratować. Czemu?

- Co dasz mi wzamian, Severusie? - zapytał Dumbledore, nadal brzmiąc chłodno, ale już nie aż tak, jak wcześniej.

- Wszystko! Co tylko zechcesz... - mężczyzna zrezygnowany opuścił głowę. Tak stał się niewolnikiem dwojga panów.

***

     Wiedział, że była w niebezpieczeństwie i szukał dla niej ratunku. Za wszelką cenę chciał ją uchronić, nie patrząc na siebie. To była kolejna rzecz, która zgadzała się z opisem.

"Ale to tylko przypuszczenia. To, że się zgadzają, to jeszcze nic nie znaczy." - powiedziała sobie, nie odrywając wzroku od widoku za oknem, którym miał swój własny czas. - "Severus po prostu tak dobrze gra. W końcu od lat jest podwójnym agentem. Zdolności aktorskie ma we krwi. Dlatego nasze małżeństwo wygląda tak wiarygodnie." - tłumaczyła sobie. Są nadal tylko przyjaciółmi, którzy po latach odnawiają swoją przyjaźń i tyle.

Kocha cię.


     Jasnowłosa kobieta ponownie usłyszała słowa Poppy. I mimo że tak to sobie tłumaczyła, jej umysł nachodziły inne myśli.

     Co jeśli naprawdę ją kocha?

     Pytanie, na które Lily nie potrafiła odpowiedzieć. Ona też go kochała, ale jako przyjaciela. Może o takie uczucie chodzi? Kocha ją, jak przyjaciółkę, którą stracił, ale teraz odzyskał na nowo. Tak... To musi o to chodzić. Zdecydowanie o to.

     Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi gabinetu. Blondwłosa spojrzała na zamknięte wejście. Kto to może być?

- Proszę! - zawołała cicho, ale drzwi się nie otwarły. Zielonooka kobieta zmarszczyła brwi, gdy po odczekaniu kilku miniut nadal nikt nie wszedł. Czy to jakiś głupi żart?

     Lily wstała i przeszła przez gabinet, otwierając drzwi, ale... Po drugiej stronie nie było nikogo, co pogłębiło jej zmieszanie, dopóki nie spojrzała na ziemię, gdzie leżał mały bukiet bordowych goździków. Jej brew podskoczyła. Ktoś zostawił jej kwiaty pod drzwiami, nie racząc dać jej ich osobiście. Nawet nie zostawił liściku. Kto był takim... Tchórzem?

     Na jej usta wpłynął rozbawiony uśmieszek, gdy podnosiła kwiaty z ziemi. Znała jedną taką osobę. Potrafił on okłamać Czarnego Pana bez mrugnięcia okiem, ale jeśli chodziło o kobiety... To raczej sobie z tym nie radził. A był nim nikt inny, jak pewnien Ślizgon o imieniu Severus Snape. Rozbawiona Lily potrząsnęła głową, wchodząc znów do gabinetu. Zdziwiło ją tylko, że dał jej goździki, skoro wiedział, że ich nie cierpi. Z drugiej strony mógł już tego nie pamiętać, więc Lily postanowiła, że wybaczy mu ten błąd.

     Drzwi po raz kolejny się otworzyły i do środka weszła Poppy.

- Już jestem. - powiedziała starsza uzdrowicielka, kładąc torbę na biurku. - Dziękuję ci, że mnie zastąpiłaś, moja Droga. - podziękowała z wdzięcznością Madame Pomfrey.

- Nie ma za co, Poppy. Siostrzenica czuje się już lepiej? - zapytała Pani Snape.

- Tak. Na szczęście grypa zaczyna jej przechodzi, ale następny tydzień musi spędzić w łóżku. - powiedziała i spojrzała na młodszą koleżankę z pracy.

- To dobrze...

- Ładne kwiaty. - od razu powiedziała Poppy uśmiechając się. - Od kogo?

- Od Severusa. - odparła cicho, a jej twarz z jakiego powodu nawiedziły lekkie rumieńce, gdy powiedziała to na głos.

"Chyba od niego."

- Piękne. - pochwialiła rozbawiona Poppy. Dawniej nie wyobrażała sobie Severusa dającego komukolwiek cokolwiek, co nie było eliksirem, a tu proszę. Przynosi żonie kwiaty. Widać małżeństwo go zmieniło. I to zdecydowanie na lepsze.

- To prawda. - odparła, wąchając kwiaty, chociaż nie lubiła goździków. Ale bukiet faktycznie był ładny. Na swój sposób.

- Widać, że Severus się stęsknił za tobą, skoro aż kwiaty ci przynosi. - powiedziała rozbawiona Poppy.

- To miłe z jego strony. - uśmiechnęła się delikatnie.

- Tak. I bardzo zaskakujące. Koło żadnej kobiety nigdy tak nie skakał. - zaśmiała się Poppy serdecznie. Ale to była święta prawda. - Widzę, że dobrze się wam układa.

- Tak. - odparła krótko, nie udzielając więcej informacji. Zresztą co miała powiedzieć? Ich małżeństwo było udawane, więc nic ciekawego się w nim nie działo, poza tym, że oboje byli na stopie przyjacielskiej od jakiegoś czasu.

- To naprawdę wspaniale, widząc was oboje tak szczęśliwych.

- Naprawdę to aż tak widać? - zapytał rozbawiona, ale i ciekawa, jak inni ich postrzegają. Jak bardzo wiarygodni są? Co muszą poprawić? Nad czym popracować?

- Trochę. Zwłaszcza po Severusie, bo się zmienił i to na lepsze. - powiedziała Poppy. - Dawniej był bardziej oziębły dla każdego. Zwłaszcza jego oczy mówiły, jaki był samotny i nieszczęśliwy. - Poppy wiele razy przyłapywała Mistrza Eliksirów na chwilach samotnej refleksji. Czasem na Wieży Astronomicznej, a wiele razy w Skrzydle Szpitalnym, gdy po powrocie ze spotkań z Voldemortem i Śmierciożercami leżał sam na pustej sali i patrzył bez celu w okno. Nie wiedział nawet, że go obserwuje ze swojego biura lub po prostu nie zwrócił na to uwagi. Widziała wtedy w jego oczach nie tylko pustkę, która zawsze mu towarzyszyła, ale i smutek. Był taki samotny, stęskniony za bliskością drugiej osoby. Teraz Poppy wiedziała, za kim tak tęsknił. Za żoną, którą mu odebrano na dziesięć lat.

- Oczy są odzwierciedleniem duszy. - mruknęła szeptem Cyntia, opuszczając lekko wzrok. A co moją jej tęczówki?

- To prawda. - Poppy zgodziła się z nią. Starsza kobieta wygładziła fartuch. - Oboje jesteście powściągliwi i na początku byliście nieco sztywni i poważni, ale zaczęliście się zmieniać.

- W jakim sensie? - podpytywała ciekawie, utrzymując ton ciekawskiego dziecka, przez który Poppy nic mu nie podejrzewała, że szuka informacji. I miała rację. Częściowo, bo pielęgniarka wiedziała swoje.

- Wasza powściągliwość nadal jest obecna, ale wasze oczy mówią same za sobie.

- Naprawdę tak wiele możesz z nich wyczytać?

- Gdy żyjesz na tym świecie wystarczająco długo, spotykasz te same oczy u wielu osób. - powiedziała łagodnie Poppy. - W waszych widzę ciepło, miłość i troskę o siebie nawzajem. A także pewien strach i obawę, ale nie jestem zdziwiona, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. - oczywiście że miała na myśli powrót Voldemorta. W każdej chwili Severus mógł zostać wezwany i nigdy nie wiedział w jakim charakterze. Śmierciożercy czy zdrajcy. - Ale wasze wzajemne przywiązanie i łączące was uczucia, sprawiają, że macie odwagę razem przez to przejść. - Cyntia uważnie słuchała każdego jej słowa. Naprawdę byli tak odbierani? Jeśli tak, to wyglądało na to, że z powodzeniem udają i nikt niczego nie podejrzewa. To dobrze. O to przynajmniej nie musieli się martwić. Oczywiście to nie znaczyło, że nie musieli się starać. Wręcz przeciwnie! Musieli utrzymać ten obraz. - ...zwłaszcza widać to w oczach Severusa. Znam go wystarczająco dobrze, by to zauważyć. Bardzo cię kocha i nie mógłby znieść myśli, że coś by ci się stało. Pamiętam, jak Minerwa opowiadała, jak wygalądał, gdy James Potter przypadkiem trafił cię swoją klątwą. Gdyby nie przyszła w porę naprawdę przekląłby Jamesa w zapomnienie. Miał już nawet przekleństwo na ustach. Zrobiłby wszystko, by cię chronić.

- Wiem. - odparła cicho, czując w głębi siebie, że to prawda. Znała Severusa. Wiedziała, że będzie ją chronić. Już to robił, zgadzając się na uwikłanie w plan Dumbledore'a, który na początku wydawał się absurdalny. Gdyby nie Severus, prawdopodobnie byłaby zamknięta w czterech ścianach na Grimmauld Palce lub innym, zapomnianym przez Merlina, miejscu. A tak mogła żyć normalnie, a jedynym warunkiem było udawanie jego żony. - Ja też zrobiłabym wszystko. - dodała cicho. Kiedyś go opuściła, zostawiając na lodzie, ale obiecała sobie, że więcej tego nie zrobi.

     Poppy uśmiechnęła się, słysząc jej słowa. Bez wątpienia im obojgu na sobie zależało.

- To widać, że jesteście sobie bardzo bliscy. - odparła pielęgniarka, sprawiając tymi słowami, że lekkie rumieńce nawiedziły jej twarz. - A te drobne gesty oraz skakanie Severusa wokół ciebie tylko to potwierdzają.

- Pójdę już. - powiedziała szybko zarumieniona czarownica, nieco zmieszana słowami Poppy. Severus koło niej skacze? Ciekawa obserwacja.

- Oczywiście, oczywiście, bo stęskniony mąż za chwilę tu przyjdzie po ciebie. - roześmiała się Madame Pomfrey.

- Do zobaczenia, Poppy. - Cyntia szybko uciekła, zostawiając chichoczącą pielęgniarkę.

     Zielonooka czarownica wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i szybkim krokiem przemierzała kolejne korytarze, ale nie spotkała nikogo. Jej twarz na szczęście powróciła już do normalnego wyglądu, chociaż nadal gdzieś tam nosiła poświatę czerwieni. O to przykład, jak jedno proste zdanie było w stanie ją zawstydzić i niestety nic nie mogła na to poradzić.

     Cyntia przechodziła obok sali Obrony przed Czarną Magią, gdy nagle zatrzymała się, zginając wpół, gdy brakło jej tchu. Znienacka zaatakowało ją palące uczucie, spalające jej serce i płuca. Bukiet goździków upadł na ziemię, a ona sama zacznęła powoli osuwać się po ścianie na klęczki. Łzy bólu, ale i przerażenia, natychmiast pojawiły się w jej oczach, skapując na kamienną posadzkę, gdy zacisnęła powieki. Jej blade usta rozchyliły się nic w niemym krzyku. Ale nie to było najgorsze. Straszniejsze były te głosy, które słyszała w swojej głowie, a których nie potrafiła rozpoznać i ogromne uczucie nienawiści. Słyszała krzyki niewinnej istoty, która wyła, jakby żywcem się paliła. Niewinnej duszy, która znalazła się w złym miejscu i czasie. Cyntia błagała kogokolwiek o jedno. By to się skończyło.

     Nagle wszystko zniknęło, jak cięte nożem. Ból, krzyk i głosy. Na korytarzu panowała idealna cisza. Cyntia słyszała tylko szum własnej krwi w uszach i tępe, niskie piszczenie, które powoli ustępowało, podobnie jak zamazana wizja. Rozejrzała się lekko nieprzytomnie, przez chwilę nie rozpoznając miejsca. Potrząsnęła głową, odganiając zamroczenie. Cyntia rozpoznała korytarz. Zmarszczyła brwi, widząc, że siedzi na ziemi, nie do końca mając świadomość, jak to się stało. Powoli pozbierała się z ziemi, zabierając kwiaty ze sobą. Oparła się plecami o ścianę, palcami ścierając łzy z policzków. Kobieta czuła się zdezorientowana. Co to było? Nie miała pojęcia, ale wcale jej się to nie podobało. Już wcześniej czuła to uczucie, ale nie było ono tak spotęgowane, jak przed chwilą. Przez myśl nawet przeszło jej, że powinna powiedzieć o tym Severusowi, ale odrzuciła ten pomysł. Nie będzie biegać do niego z każdym problemem, jak małe dziecka.

     Cyntia potrząsnęła glową i powoli zaczęła iść w stronę lochów. Czuła na sobie śledzący wzrok, od którego długo miała spokój, ale teraz znów powrócił. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Przyspieszyła kroku, na ile mogła na trzęsących się nogach, bo miała je jak z waty.

Zeszła szybko po schodach do lochów, nie zauważając uchylonych drzwi klasy Obrony Przed Czarną Magią i zmrużonych, złowrogich oczu.

⋇⋆✦⋆⋇ 

Następny rozdział: "47. Zazdrość?"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro