48. Oko w oko z mordercą. Część I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

OSTRZEŻENIE!

W ROZDZIALE MOGĄ SIĘ POJAWIĆ SCENY TORTUR. BEZ ŻADNYCH SZCZEGÓŁOWYCH OPISÓW, ALE ZAMIESZCZAM OSTRZEŻENIE DLA TYCH MŁODSZYCH LUB BARDZIEJ WRAŻLIWYCH CZYTELNIKÓW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Pozdrawiam cieplutko!

LadyPrince2001

- ... Krzyczał zupełnie, jak zarzynana świnia. Zresztą jego masa była zbliżona. - zarechotał Rudolf Lestrange, obejmując swoją żonę Bellatriks, która siedziała mu na kolanach i zabawnie machała nogami, zawijając na palec jeden ze swoich burzliwych loków. Na ustach kobiety widniał nawiedzony uśmieszek, a w oczach błyszczał szalony błysk. Jej mąż delikatnie bębnił palcami w gorset czarnej sukienki żony, który ściskał jej talie. Ma ustach miał szelmowski grymas rozabawienia, jakby wcale nie opowiadał o torturowanym kiedyś mugolu. Część obecnych śmierciożerców mu zawtórowała gromkim śmiechem. Ci bardziej kulturalni i opanowani odpowiedzieli tylko powściągliwym grymasem. Nie dla każdego tortury mugoli były interesującym tematem to publicznej rozmowy. I nie chodziło tu po prostu o wartość moralną. To było coś więcej. To po prostu nie wypadało. To proste doświadczenie pokazywało, że nie wszyscy czarodzieje czystej krwi posiadali coś takiego jak decorum.

     Cyntia siedziała nieco sztywno u boku Severusa, który ją obejmował. Była mu za to wdzięczna, bo tylko to powstrzymywało ją od wyjścia z pomieszczenia z trzaskiem drzwi. Słuchanie, jakie zabawne było dla niektórych torturowanie mugoli, był dla niej istną męką. Nie chciała tego słuchać, ale nie miała wyboru. Wszystkie emocje, a wśród nich obrzydzenie i zniesmaczenie, a także litość ukryła za swoją ścianą Oklumencji, a jej twarz była beznamiętną maską, na której jedynie odznaczała się lekka bladość. Podziwiała Severusa, jak potrafił notorycznie to wytrzymywać i nie dać po sobie nic poznać. Był szpiegiem idealnym. Ale co się dziwić. Miał to tego talent i czas, by wyszkolić w tej profesji.

     Severus siedział w ciszy, obejmując Cyntię ramieniem. Czuł, jak sztywno siedziała, czując się niewygodnie w otoczeniu Śmierciożerców, zwłaszcza, gdy dyskusja toczyła się na temat raczej dla niej nie przyjemny. Dla niego również, ale po latach szpiegostwa zdołał się już do tego przyzwyczaić, lecz nie sprawiało mu to przyjemności, jak na przykład Bellatriks, która była wyraźnie podniecona opowiadaniem swojego męża.

- Snape! A może ty się pochwalisz jakimiś torturami, co? - Rudolf zwrócił się do Mistrza Eliksirów, który do tej pory siedział ze swoją żoną w ciszy, ignorując ciekawski wzrok niektórych w tym Belli, która była ciekawa Pani Snape. Postrzegała ją jako kolejną, ewentualną rywalkę, gdyby ta próbowała walczyć o względy ich Pana, na punkcie którego Lestrange miała obsesję. Gdy poczuła pierwsze od dziesięciu lat wezwanie nie posiadała się ze szczęścia. Wreszcie mogła wyjść z nory, w której musiała się ukrywać przed czarodziejskim światem w ciele innej kobiety.

     Severus leniwie spojrzał w jego stronę. Wszyscy znali Mistrza Eliksirów i wiedzieli do czego był zdolny. Wyglądał na zimnego i poważnego mężczyznę, ale potrafił być bezwzględny oraz okrutny, gdy było trzeba. A oprócz tego był piekielnie inteligentny, przez co zyskał pewną sympatię Czarnego Pana.

- W ostatnim czasie nie miałem sposobności. W przeciwieństwie do was, byłem pod czujny okiem Dumbledore'a. - odpowiedział chłodno. Bella prychnęła kpiąco.

- Nie zasłaniaj się Dumbledore'em, Snape. Wszyscy wiemy, że jesteś tchórzem który zwiał do swojej nory, gdy nasz Pan zniknął. - zadrwiła Bellatriks, patrząc na niego złowrogo. Nigdy nie lubiła Snape'a ani mu nie ufała.

- Jeśli ktoś tu jest tchórzem to Karkarow, który uciekł do Rosji, uprzednio podając wszystkie nazwiska. - zauważył zimno. - A ja wykonywałem polecenie naszego Pana.

- Jasne! Taki z ciebie szpieg, jak z mojego drogiego kuzyna Śmierciożerca! - prychnęła Bella.

- Przynajmniej nie mam wyroku w Azkabanie, jak ty i twój drogi mąż. - powiedział wrednie. Bellatriks zmrużyła oczy podobnie jak Rudolf.

- Coś sugerujesz, Snape? - zawarczał wojowniczo Rudolf. Severus chciał odpowiedzieć, że kompletny idiotyzm, ale czuł, jak Cyntia delikatnie ściska jego rękę. Normalnie pewnie zostałby już wyzwany do kilku pojedynków, ale starał się tego uniknąć, by nie straszyć Cyntii, która była tu pierwszy raz i musiała udawać, że nic, co jest tu mówione, nie robi na niej wrażenia.

- Ależ skąd. - odpowiedział spokojnie, ale z lodem w głosie. Ktoś prychnął. Jasne było, że coś sugerował, bo to był Snape. On zawsze ukrywał obelgi między wierszami.

- Skoro ty przez te dziesięć lat nie robiłeś nic... Pożytecznego, to może twoja droga małżonka może się czymś pochwalić? - wszystkie oczy zwróciły się na Cyntię, która lekko się wyprostowała, ukrywając uczucie niewygody. Nigdy nie sądziła, że będzie pytana, czy kiedykolwiek kogoś torturowała. Absurd!

- Nie miałam okazji... - zaczęła, odrzucając wszelkie emocje. Severus pomyślał, że radziła sobie bardzo dobrze.

     Bellatriks prychnęła pogardliwie.

- Żałosne. Zupełnie jak twój drugi mężulek. - prychnęła lekceważąco. Cyntia zwęziła usta. Nie podobał jej się ton Bellatriks i brawura Gryffindoru wzięła górę nad rozsądkiem, by nie drażnić szalonej czarownicy.

- Żałosne jest ukrywanie się po mugolskich melinach przed listem gończym. - stwierdziła chłodno, patrząc wprost na Bellatriks, która wydawała się czerwienie zbulwersowana.

- Ty...

- Spokojnie, Bello. Złość piękności szkodzi. - powiedział złośliwie Snape.

- Jej to już nic nie zaszkodzi. - parsknął Lucjusz, który uwielbiał drażnić swoją szwagierkę, za którą raczej nie przepadał. Uważał ją za wariatkę. Zresztą nie tylko on.

- Zamknij się, blondynko, bo ci się włosy zlokują. - warknęła Bellatriks zirytowana. Jej oczy przybrały gniewny wyraz, a twarz brzydki grymas, przez który wyglądała na nawiedzoną.

- To zgolę się na łyso i po problemie. - wzruszył ramionami. Chociaż tak naprawdę nigdy by tego nie zorbił. Za bardzo kochał swoje włosy.

- Ja bardzo chętnie cię ich pozbawie. Jak równie pewnej innej części ciała...

- Żebym ja nie musiał robić z ciebie płaskiej deski. Ups... Przecież już jesteś. - powiedział wrednie arystokrata. Narcyza przewróciła oczami. Widać,  że jej siostra i mąż bardzo się kochają.

- Zamknij się, Malfoy!

- Ależ wy się kochacie, że pięciu minut bez skakania sobie do gardeł nie możecie wytrzymać. - podsumował Avery, który wraz z Dołohowem weszli do sali. Rozejrzał się po zebranych, zatrzymując na moment wzrok na Cyntii, ale tylko na krótką chwilę. Jednak o wiele bardziej nie podobało jej się lubieżne spojrzenie Dołohowa. Wolała nie wiedzieć, o czym myślał, gdy lustrował wzrokiem jej sylwetkę. Dlaczego tylu mężczyzn się nią interesuje? Najpierw facet w Alei Knockturnu, potem Quirell, Avery i teraz Dołohow. Zapomniała jeszcze o Severusie, ale co do niego nie była pewna.

- Ta wariatka zaczyna...

- Wcale nie!

- Jak dzieci. - podsumowała Narcyza, popijając herbatę. Dwaj mężczyzni usiedli na wolnych miejsach przy stole. Przez jakiś czas słuchali rozmowy toczonej przez towarzystwo, ale w pewnym momencie zaczęli szeptać między sobą, co jakiś czas zerkając na Cyntię. Ta dostrzegła to spojrzenie, ale je zignorowała. Wolała nie wiedzieć, co planują, ale postanowiła na nich uważać.

- ...Zamknij się, Malfoy, bo załatwię Ci seansik tortur w lochach. - warknął Rudolf.

- Żebyś to ty tam nie wylądował.

- Zaraz wszyssscy tam wylądujecie. - nagle usłyszeli złowrogi głos, przesiąknięty mrokiem. W drzwiach stał sam Czarny Pan, podobnie jak ostatnio w ciemnych szatach i maską na twarzy. U jego stóp pełzała Nagini, językiem badając otoczenie. Cyntia poczuła nieprzyjemny dreszcz, pełzający wzdłuż kręgosłupa. W piersi poczuła lekkie palenie, ale je zignorowała, nie zastanawiając się zbytnio nad jego przyczyną. Czuła, jak strach znów zaczyna się pojawiać w jej sercu. Na moment przed oczami zobaczyła błysk zielonego światła, złowrogi śmiech oraz jej włosy krzyk.

     I jasny blask. Białe światło przenikające powietrze oraz srebrną łanię, będącą jej tajemniczym obrońcą. To sprawiło, że strach minął. Nagle lęk znikł, zastąpiony spokojem. Czuła, że jej sekretny Anioł Stróż ją ocali jeśli zajdzie taka potrzeba. I był jeszcze Severus, przy którym czuła się bezpiecznie.

- Panie. - wszyscy naraz wstali i sklonili pokornie głowy z szacunkiem. Cyntia zacisnęła dłoń na ręce Severusa, które zasłaniała jego peleryna i zrobiła to, co inni, z fałszywym szacunkiem pochylając głowę przed mordercą, do którego nie miała za grosz respektu. Dla niej był zwykłym zabójcą. Ale oczywiście tego nie pokazała. Odrzuciła nawet te myśli, by przypadkiem się nie zdradzić.

- Witajcie, moi wierni sssłudzy. Ssssiadajcie. - zaproszenie Czarnego Pana zabrzmiało bardziej, jak groźba. Wszyscy posłusznie usiedli bez szemrania. Bellatriks opierała się o stół, by być jak najbliżej Czarnego Pana. Gdyby mogła to przeskoczyłaby mebel. Jej mężowi jednak takie zachowanie nie przeszkadzało. Każdy zabiegał o przychylność Mrocznego Lorda i gdyby oddanie mu żony to zapewniło, to z całą pewnością by to zrobił. - Ciessszzzę sssię, że przybyliśśście tak tłumnie. Nie wzgardziliśśście zapossszzeniem wasszzego Pana. - przeciąganie samogłosek w wykonaniu Czarnego Pana brzmiało upiornie.

- Jakże byśmy śmieli, Panie! To... - zawołała Bellatriks gorliwie, ale zaraz potem wcisnęła się w fotel, gdy czarnoksiężnik przeszył ją zimnym wzrokiem. Nie lubił, gdy ktoś odzywał się nie pytany. - Wybacz, Panie...

- Zamilcz! - syknął lodowato Voldemort, leniwie bawiąc się różdżką. Nagini zwinęła się u jego stóp. Obecni poczuli ciarki pełzające wzdłuż kręgosłupa. Cyntia pod stołem mocno ściskała dłoń Severusa, aż pobielały jej knykcie. Jego to nie bolało, ale pokazywało mu stopień jej zdenerwowania. Uspokajająco gładził kciukiem jej drobną dłoń, dając minimalne wsparcie. Jedyne na jakie mógł sobie teraz pozwolić. - Dossstąpiliśśście zassszzzczytu, mogąc tu być. Niektórzy po raz kolejny... - Czarny Pan zza maski zmierzył zebranych zimnym wzokiem czerwonych tęczówkek, które było widać przez oczodoły białej maski. - ... A inni po raz pierwssszzzy. - to wzrok czarnoksiężnika padł na blondwłosą czarownicę, która siedziała obok Mistrza Eliksirów. Jej zielone oczy na ułamek sekundy spotkały się z oczami jej niedoszłego zabójcy. Na kilka sekund znów zobaczyła mierzącego w nią różdżką czarnoksiężnika, krótki  błysk szmaragdowego światła, a jej własny krzyk wypełnił uszy. Ale tylko na kilka sekund, gdyż wyparła te obrazy za ścianę ognia. Ciepła dłoń Severusa pozwoliła jej się skupić na rzeczywistości.

- To dla mnie zaszczyt, mój Panie. - przemówiła ze stoickim spokojem, wolnym od emocji głosem z lekkim pochyleniem głowy. Czarnemu Panu musiała się spodobać ta uległość, bo pokiwał z aprobatą głową, odwracając wzrok.

- Bardzo dobrze. Przynajmniej częśśść z wasss zna wartośśść ssszzzacunku do wassszzzego Pana! W innym przypadku mussiałbym... Wasss tego nauczyć. - każdy wiedział, jaki sposób "nauki" ma na myśli Czarny Pan. Długie i bolesne tortury w lochach, które w najlepszym wypadku pozostawiłby po sobie kilka blizn. - Wracając do nasszzego ssspotkania... Nie wssspomniałem, że mamy dziśśś kilku gośści i nowego rekruta. Jego inicjacja jest nasszzą główną atrakcją. - Severus mógł przysiąc, że na twarzy Czarnego Pana pojawił się złośliwy uśmieszek szalonego naukowca, który wpadł na genialny koncept. Jednocześnie przeklinał w duchu, że Cyntia musiała tu być i oglądać inicjację, która, jak każdy mógł się spodziewać, będzie bardzo krwawa. Nie chciał, by ona to widziała. Jej dusza była czysta i niewinna. Nie chciał plamić jej mrokiem. Wystarczy, że jego była powleczona ciemnością.

     Czarny Pan z nienacka wstał.

- Idziemy! - nakazał czarnoksiężnik, wychodząc szybkim krokiem z sali. Pozostali pośpiesznie uczynili to samo. Cyntia na lekko drżących nogach szła obok Severusa, trzymając się mocno jego dłoni, gdy przemierzali kolejne korytarze, schodząc w głąb Czarnego Dworu. Miała nieprzyjemny ucisk w żołądku, mając niejasne przeczucie, co to typu inicjacji i modliła się, by jej intuicja chociaż raz się myliła.

     I bliżej lochów byli, tym wyraźniej dało się słyszeć krzyki i jęki bólu, wydawane przez więźniów. Cyntia miała na ciele gęsią skórkę i to nie tylko od chłodu, jaki panował w lochach. Kamienne schody lekko porastał mech. Wyraźnie było czuć wilgoć i coś jeszcze, czego nie sposób było nie rozpoznać, będąc uzdrowicielem lub Mistrzem Eliksirów. Krew.

- Załóż. - usłyszała szept Severusa przy swoim uchu, gdy włożył jej w dłoń srebrny przedmiot. Cyntia spojrzała na metalową maskę i zerknęła na Mistrza Eliksirów, który już założył swoją, tak iż widziała tylko czarne tęczówki, które patrzyły na nią ze spokojem, ale i czymś, czego nie potrafiła rozszyfrować. Lecz ten tajemniczy blask dodawał jej odwagi. Szybko założyła maskę na twarz, ukrywając się za nią. Inni również już mieli maski lub je zakładali.

- Cyceron! Mówiłem, żeby więźniowie zachowywali sssię cicho! - usłyszeli wściekłe syczenie Czarnego Pana, na pojawiającego się skrzata domowego, gdy zatrzymali się przed jednymi z wielu drzwi.

- Już służę, mój Panie... - zająkał się skrzat, uciszając pstryknięciem palcy cele.

- To twoje ostatnie nieposłuszeństwo! - warknął gniewnie czarnoksiężnik, a jego głos ociekał chłodem i sadystyczną złośliwością. Zupełnie jakby to, co palanował zrobić za chwilę, było bardzo zabawne i śmieszne. Czarny Pan poruszył różdżką z szybkością atakującego węża, a skrzata uderzyło zaklęcie, które sprawiło przecięcie skóry. Z kilkunastu ran na jego drobnym ciele zaczęła pryskać krew, obryzgując ścianę, a stworzenie piszcząc z bólu upadło na kolana. Rozległ się szatański śmiech Czarnego Pana i podniecony pisk Bellatriks, która prawie podskakiwała w miejscu, z lubieżną przyjemnością chłonąc każdą kroplę krwi na kamiennej posadzce. Cyntia uciekła wzorkiem na bok, nie patrząc na ciało skrzata, drgające w przedśmiertnych, agonalnych konwulsjach. Nie mogła na to patrzeć. Jej wrażliwe serce nie mogło. Zacisnęła wolną dłoń w pięść, by nie sięgnąć po różdżkę i najpierw uleczyć skrzata, a potem porządnie przekląć Czarnego Pana. Czuła, jak Severus delikatnie zaciska jej dłoń. Przez cały czas pilnował, by nie zrobiła nic głupiego. Była mu za to wdzięczna.

     Czarny Pan minął jeszcze drżące ciało skrzata bez cienia współczucia, podobnie jak inni członkowie Wewnętrznego Kręgu. Cyntia szybko przeszła obok martwego skrzata, nawet nie patrząc na jego pocięte i krwawiące zwłoki. Nie chciała się bardziej przyglądać. Już poprzedniego obrazu nie mogła wyprzeć z pamięci i nie chciała go sprawiać bardziej wyraźnym.

     Ale Cyntia miała bardzo nieprzyjemne wrażenie, że to dopiero początek, wchodząc do dużej sali o kaminnych ścianach i posadzce. Podłogę pokrywał mech i coś, co wyglądało na zaschniętą krew. Panował tu chłód i wilgoć. W powietrzu unosił się odór stęchlizny i świeżej krwi, która musiała należeć do nowej, niewinnej ofiary. Najgorsze podejrzenia Cyntii się sprawdziły, gdy zobaczyła skatowane i krwawiące ciało na środku sali, leżące w kałuży własnej krwi i wymiocin, a nad nim stał jego kat, którego twarzy nie widziała, bo miał na twarzy maskę. Z trudem dało się rozpoznać, że kiedyś to był człowiek. Nie wiedziała nawet, czy to był mężczyzna czy kobieta. Szybko odwróciła wzrok, nie potrafiąc na to patrzeć. Czuła, jak jej żołądek spada gdzieś w okolice kolan i wpada do niego bryła lodu. Nogi zaczęły mięknąć. Z trudem stała na nogach, ale robiła, co mogła, by nie przewrócić się na oczach wszystkich Śmierciożerców, a zwłaszcza samego Voldemorta. Nie mogła pokazać słabości.

"Bądź silna. Bądź silna. Bądź silna..." - Cyntia powtarzała sobie w myślach. Musiała być silna i trzymała się tej myśli, jak kotwicy. Jak swojej latarni morskiej, której światło zaczynało przygasać. Zaczynało jej się kręcić w głowie od nadmiernego zapachu krwi, a w uszach dudniły zachrypnięte jęki torturowanej ofiary, której piekło zaczęło się na nowo. Czuła, jak łzy spłynęły jej po policzkach, ukrytych za maską.

    Wtedy poczuła czyjąś znajomą bliskość i jak ramiona Severusa owijają się wokół jej tali, zaciskając się na niej, trzymając mocno i nie pozwalając upaść. Cyntię natychmiast owiał zapach jego wody kolońskiej i najróżniejszych ziół, co wyparło zapach krwi. Drżąc, wtuliła się plecami w jego tors, i zacisnęła dłonie na jego rękach, które ją trzymały, czerpiąc z jego siły. Cieszyła się, że był obok. Dzięki jego obecności mogła jakoś przetrwać to piekło. Nie patrzyła na ofiarę. Jej wzrok był wbity w podłogę obok. Myśli skupiła na ścianie ognia i ciepłych dłoniach osoby jej trzymającej. Tylko tak potrafiła to wytrzymać. Nie potrafiła zrozumieć, jakim trzeba być potworem, by być nie czułym na sprawiane innym cierpienie i w dodatku się nim cieszyć.

     Nie wiedziała nawet, kiedy tortury minęły, aż z tego letargu wybudził ją zimny głos Czarnego Pana. Nie spojrzała na ofiarę, która wyglądała jak kupa szmat i krwawiącego mięsa. Nie mogła zostać nawet osobą. Na szczęście już nie żyła i nie musiała bardziej cierpieć.

- ... Wyciągnij prawą rękę. - padł rozkaz Czarnego Pana. Chociaż jego głos był stłumiony przez maskę, wyraźnie było słychać w nim chłód i okrutny sadycyzm. Patrzyła w milczeniu, jak zakapturzona osoba, klęcząca przed czarnoksiężnikiem wyciąga wskazaną rękę, która lekko drżała. Voldemort złapał brutalnie rękę przyszłego Śmierciożercy i przycisnął koniec swojej różdżki do nagiej skóry, szepcząc zaklęcie. Delikwent zaczął najpierw jęczeć, a potem krzyczeć z bólu, gdy Czarny Pan wypalał znak na jego przedramieniu. Czarna czaszka i wijący się wąż pojawił się na bladej skórze i dopiero wtedy Voldemort puścił jego rękę, z obrzydzeniem i pogardą pchając na ziemię. Widział wielu innych czarodziejów z większą dozą stoicyzmu i godności.

- Witam w naszysz szeregach!

⋇⋆✦⋆⋇ 

Następny rozdział: "49. Oko w oko z mordercą. Część II"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro