49. Oko w oko z mordercą. Część II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Cyntia zamknęła za sobą drzwi biblioteki w Czarnym Dworze, opierając się o pierwszy lepszy regał z książkami na jeden ze ścian. Kobieta oddychała ciężko i drżąco. Trzęsącymi się dłońmi ściągnęła maskę z twarzy, która była mokra od łez. Nigdy nie widziała takiego okrucieństwa względem drugiego człowieka. Jej wrażliwe serce nie potrafiło tego znieść. Czuła łzy i uczucie nieprzyjemności w żołądku, mając przed oczami obraz zmasakrowanego skrzata i ofiary inicjacji. Zasłoniła usta ręką, kuląc się nieco w sobie. Spod zaciśniętych powiek uciekło kilka łez. Czuła się winna. Czuła się winna, bo bezczynnie patrzyła na ich cierpienie i nic nie zrobiła. Zło rośnie w siłę, gdy dobrzy ludzie stoją bezczynnie... Ale co zrobić, gdy nie można zrobić nic, bez narażania własnego życia i innych? Musi być rozwiązanie...

"Nic nie mogłaś zrobić." - poprawił ją głosik w głowie. Co z tego? I tak czuła poczucie winy. Zupełnie jakby to ona sama ich zabiła, ale cudzymi rękami. Cyntia nie miała pojęcia, jak wytrzyma dalszą część spotkania. Teraz wykorzystała chwilową nieobecność Czarnego Pana, który zostawił ich, by załatwić ważne sprawy, ale wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała tam wrócić i dalej udawać zimną, nie czułą kobietę. Tylko czy potrafiła?

     Zielonooka czarownica wzięła kontrolowany oddech, starając się uspokoić. Musiała to zrobić. Musiała wytrzymać, aż wreszcie wyjdą z tego piekła. Nie miała wyjścia.

     Cyntia podskoczyła z cichym piskiem, gdy nagle usłyszała skrzypienie drzwi. Szybko spojrzała w tamtą stronę, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Uspokoiła się jednak, gdy zobaczyła, że to tylko Severus, a nie jakiś inny Śmierciożerca. Wszędzie rozpoznałaby te czarne szaty. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i szybko podszedł do niej, przytrzymując za łokcie. Cyntia zacisnęła dłonie na jego przedramionach.

- Cyntia? Wszystko w porządku? - zapytał cicho, zmartwionym głosem. Widział, że ledwie się trzymała, ale wytrzymała całą inicjację, co musiało być dla niej męką. Wiedział, jak bardzo była wrażliwa na cierpienie innych. Chciałby jej tego oszczędzić, ale było to niemożliwe. Jednak była silna. Lecz przed nimi było jeszcze połowa spotkania. Severus modlił się, by dała radę je wytrzymać i nie zrobiła nic głupiego.

     Cyntia spojrzał na Severusa szklistymi oczami, w których odbijał się żal i bezsilność oraz poczucie winy, zupełnie jakby to ona ich zabiła. Widział, że była na skraju.

- Nie... Ja... Muszę się uspokoić... - wzięła drżący oddech. - Nie wiem, czy dam radę...

- Dasz. Jestem tego pewien. - powiedział pewnie. - Spójrz na mnie. - poprosił Mistrz Eliksirów spokojnie, podnosząc palcem jej podbródek. - Wiem, że to, co widziałaś było straszne i mocno na ciebie wpłynęło, ale musisz o tym zapomnieć. Wyciszyć to w swoim umyśle. Przed nami jeszcze połowa spotkania, które musisz wytrzymać. Nikt nie może dostrzec, jak bardzo to na ciebie wpłynęło, bo wykorzystają tę słabość przeciwko nam, rozumiesz?

- Wiem! - poniosła lekko głos, ale zaraz go obniżyła. - Wiem o tym przez cały czas, ale nie wiem, czy potrafię przejść obok tego obojętnie...

- Potrafisz. Po prostu nie myśl o tym, co zobaczyłaś i skup się na chwili bierzącej.

- To nie takie proste, Severusie. - stwierdziła kwaśno. On szpiegował od lat, przez które nauczył się ukrywać emocje i udawać zimną obojętność nawet najokrutniejsze zbrodnie. Ale nie była do cholery Severusem Snape'em! Miała ochotę zimno się zaśmiać Nawet nie była Cyntią Snape. Była kimś zupełnie innym...

- Ale konieczne.

- Nie jestem tobą, Severusie. Nie potrafię tak udawać.

- Próbuj, dobrze? - widział, jak kiwa głową. - Postaram się szybko, jakoś nas stąd zabrać, ale tym się nie przejmuj. Skup się na swoim zadaniu. - powiedział. Cyntia westchnęła cicho.

- Dobrze... - chciała kontynuować, ale nie było jej dane.

- Musimy szybko stąd iść. Nikt nie powinien nas zobaczyć w prywatnej bibliotece Czarnego Pana, a zwłaszcza on sam. - Severus powiedział poważnie, łapiąc ją za dłoń, by wyprowadzić na zewnątrz. Czarny Pan, jak tak Severus, bardzo był wrażliwy na punkcie strzeżenia swojej prywatność. Był okrutny zwłaszcza dla osób, które węszyły gdzie nie trzeba...

- Nie wiedziałam...

- Nie ważne. Idziemy. Szybko! - pociągnął blondwłosą czarownicę za rękę, czując jednak sprzeciw. - O co chodzi? - zapytał lekko zdenerwowany. Nie chciał, by ich przyłapano.

- Będzie jeszcze więcej..? - zapytała Cyntia, nie mówiąc konkretnie czego. Ale nie musiała. Zrozumiał, co ma na myśli. Wlepiła w niego zielone oczy.

- Nie wiem. Ale jeśli szybko stąd nie pójdziemy, to będziemy następni... - Severus zamilkł, gdy usłyszeli kroki i głosy w korytarzu. - Cholera. - mruknął pod nosem. Sprawy się komplikowały. Powinni wyjść już pięć minut temu. Cyntia zbladła.

- Co robimy?

- Cholera, nie wiem! - syknął cicho, zanim wziął kontrolowany wdech. Nie chciał jej denerwować własnym zdenerwowaniem, chociaż oboje mieli ku temu powód. Zaczynał intensywnie myśleć. Słyszeli zbliżające się głosy, które rozpoznał jako Bellatriks i Rudolfa. Gorzej trafić nie mogli.

- Severusie! - Cyntia delikatnie szarpnęła jego szaty, by zwrócić na siebie uwagę. Mężczyzna szybko obrócił głowę w jej stronę, sprawiając, że lekko drgnęła zaskoczona nagłością gestu. Wzrok Mistrza Eliksirów na moment spoczął na jej ustach, a potem przesunął się na oczy.

- Później mnie za to zabijesz, ale to prawdopodobnie nas uratuje. - powiedział szybko, przyciągając ją do siebie.

- Że co? Co planujesz... - zapytała zdezorientowana Cyntia, nie mając pojęcia, o czym mówi, ale nie dokończyła, gdy poczuła muśnięcie jego warg na swoich ustach. Zaskoczona kobieta niemal bezwiednie zamknęła oczy, bezwolnie poddając się pocałunkowi, który mimo, że był zaskakujący i niespodziewany jednak miał swój czar. Jej ciało zupełnie się poddało dotykowi jego warg, a jej dłonie niemal automatycznie powędrowały w górę, obejmując jego szyję i wkładając dłoń we włosy, cicho mrucząc. Czuła, jak dłońmi objął jej talię, przyciągając do siebie. Był tak blisko. W umyśle Cyntii pojawiła się czerwona lampka, że to, co robią, jest zupełnie nowe. Dotąd nieznany dla nich teren i w pewien sposób zakazany. Czuła, że przekraczali pewną granicę, ale jakiś nie spieszyło jej się, by to przerwać. Z jakiegoś powodu ta bliskość ją kusiła i przyciągała. Pozwoliła pochłonąć się kolejnym pocałunkom, które rozpalały ogień pożądania. Jej umysł przestawał pracować, porzucając wcześniejsze zmartwienia. Liczyła się tylko ta chwila. Cyntia sama nie wiedziała, co się z nią działo. Powinna go odepchnąć, na krzyczeć, ale nic takiego nie zrobiła. Zamiast tego powoli oddawała każdy następny pocałunek. Nigdy się tak nie czuła. Pocałunki Jamesa na szóstym roku były inne. Nie miały w sobie tego czegoś, co ją przyciągało. Ale te Severusa to posiadały. Były delikatnie, czułe, ale miały swoją namiętność. Podobało jej się. Nie wiedziała, dlaczego, lecz nie zamierzała pytać. Przestała nawet myśleć, że to jej przyjaciel, że robią to, by uratować życie. Przestała myśleć wogóle.

     Severus na początku myślał, że go odtrąci i wybije zęby lub złamie nos. Ucieszył się, gdy tego nie zrobiła. Jego serce biło szybciej, jak nigdy dotąd. Całował swoją ukochaną Lily... Znaczy Cyntię. I nie wyglądała na złą. Wręcz przeciwnie, calkiemi się oddała.

     Nigdy nie planował tego momentu, nawet na najśmieszych snach. Chociaż nie raz marzył, by skraść jej chociaż ten jeden pocałunek. Nie sądził, że stanie się to w takich okolicznościach i miejscu, lecz nie myślał o tym. Nie teraz. Teraz skupił się jedynie na niej i jej miękkich wargach, które odpowiadały mu w takt jego ust. Gdzieś z tyłu głowy miał myśl, gdzie są i w jakich okolicznościach nastąpił ten akt, ale czar tej chwili był silniejszy i niemal całkowicie go pochłonął. Czuł, jak jej drobne dłonie oplatają jego szyję i jedna wplata się w jego włosy i słyszał jej ciche jęknięcie. Objął ramionami jej talię, jakby się bał, że mu ucieknie.

     W tej chwili otworzyły się drzwi, a do środka weszli Rudolf i Bellatriks, którzy najwyraźniej szukali "wolnego czasu", bo ich ubrania wyraźnie o tym mówiły. Nie myśląc wiele, widocznie chcieli go znaleźć w bibliotece Czarnego Pana, nie zważając na konsekwencje. Z zaskoczeniem jednak odkryli, że nie są sami.

- Snape? - Severus i Cyntia bardzo wiarygodnie podskoczyli, odskakując od siebie lekko. W zasadzie nawet nie musieli się starać, bo zaoferowani kolejnymi pocałunkami, nawet nie wiedzieli, kiedy otworzyły się drzwi.

- Co wy tu robicie? - wywarczał najeżony Mistrz Eliksirów, wiarygodnie odgrywając swoją rolę. Cyntia uciekła wzrokiem na bok, lekko zarumieniona sytuacją. Lecz stwierdziła w duchu, że podobał jej się ten dreszczyk emocji.

- Możemy zapytać o to samo. - powiedziała kpiąco Bellatriks piskliwym głosem, wieszając się na ramieniu swojego męża, wisząc, jak tandetne boa.

- A wydawali się tacy poważni...

- Pozory bywają zmylne. - zaśmiała się szaleńczo Bella, jakby się czymś opiła.

- No, no, no, Snape, nie znałem cię od tej strony. - zaśmiał się wrednie Rudolf, klikając kilka razy językiem w podniebienie. Szalona kobieta zarechotała na słowa swojego męża.

- To prawda...

- Ja też nie, gdy przyłapałam cię w moim laboratorium z Mathildą Bulstrde w raczej niedwuznacznej sytuacji. Słychać was było, aż na korytarzu. - powiedział wrednie Snape, widząc, jak Rudolf czerwienieje, a potem blednie, gdy zobaczył minę swojej stukniętej żony. Bella poczerwieniała ze złości.

- PUŚCIŁEŚ SIĘ Z TĄ SZMATĄ?! JAK MOGŁEŚ TY DZIWKARZU JEDEN!? POŻAŁUJESZ SZMACIARZU! UTNĘ CI... - Severus złapał Cyntię za rękę i wyciągnął ją z pomieszczenia, odcinając krzyki Belli drzwiach. Bez wątpienia pewna część ciała Rudolfa była zagrożona, a on nie miał zamiaru oglądać, jak obłąkana Bellatriks przerabia go na panienkę. Nie wątpił, że ta wariatka jest do tego zdolna.

- Udało się. - mruknął cicho, zerkając na lekko zarumienioną Cyntię, ale zaraz sam uciekł wzrokiem nieco zakłopotany i niepewny. Miał nadzieję, że nie będzie na niego zła za ten pocałunek, bo życie jego klejnotów rodowych mogło być zagrożone. Wiedział z cudzego doświadczenia.

***

- Jak tam twoja twarz, Smarkerusie? Nadążasz w wyciskaniem syfów? - zaśmiał się wrednie czternastoletni James Potter, gdy spotkał Snape'a, idącego z Lily korytarzem. Twarz Ślizgona była pokryta mnóstwem krost, które były efektem złośliwego czaru, który wspólnie rzucili na niego przed Transmutacją.

- Widzisz chyba, że nie nadąża, James. Za nie długo same zaczną pękać! - Black zawrórował swojemu przyjacielowi. Ślizgon otworzył usta, by odpowiedzieć coś nie miłego, ale ubiegła go jego przyjaciółka.

- Spadaj, Potter! - warknęła najeżona Lily, odwracając głowę przez ramię. W jej zielonych oczach błyszczała złość. W żadnym stopniu nie bawił ją kolejny z wielu żartów Jamesa, który robili jej przyjacielowi. Wcale nie były tak prześmieszne, jak te dwa półgłówki uważali.

- Daj spokój, Evans. To tylko żart. - James machnął ręką.

- Średnio zabawny!

- To nie ma sensu, Lily... - mruknął Severus. I tak mu nie odpuszczą.

- Cicho, Sev! To ma sens! Nie mogą cię tak traktować!

- Umów się ze mną. - wypalił James, przeczesując ręką włosy i uśmiechając się czarująco. Dziewczyny zawsze wzdychały na ten uśmiech.

- Po moim trupie! - warknęła dziewczyna. Ona ma się umówić z dupkiem Potterem? Prędzej piekło zamarznie.

- No, nie bądź taka. Jedna randka...

- Prędzej umówiłabym się z goblinem niż z tobą. On ma przynajmniej mózg! - osoby na korytarzu się zaśmiały. Evans miała temperament, ale każdy wiedział od kogo uczyła się tych złośliwych tekstów. Jeden zero dla Lily Evans!

- Ale nie jest taki przystojny jak ja...

- Jakoś mnie to nie przekonuje. - zawyrokowała bezceremonialnie. - A teraz odczep się ode mnie i Severusa!

- Jak się ze mną umówisz... - James złapał dziewczynę za rękę i przyciągnął do siebie. Chciał ją pocałować, ale pisnął głośno, gdy ta uderzyła go kolanem tam, gdzie słońce nie dochodzi. Chłopak zwinął się na podłodze z bólu, zasłaniając dłońmi swoje klejnoty. - Ty... Ty...

- Stary! Cholera, nic ci nie jest?! - zapytał zmartwiony i zaskoczony Syriusz, podchodząc do przyjaciela.

- Może jednak spróbuję zagrać w Quidditcha, bo cela mam niezłego. - Panna Evans uśmiechnęła się do chłopaka słodko, bardzo dumna z siebie. Uczniowie na korytarzu się roześmiali. Lily minęła Pottera i Blacka bez mrugnięcia okiem i podeszła do Severusa, którego złapała za rękę. - Chodźmy, Sev!

- Teraz to się aż ciebie boje. - powiedział rozbawiony nieśmiały Ślizgon.

- Ty nie musisz. - zaśmiała się Lily dźwiecznie.

***

- Tak. - odparła cicho Cyntia, która również unikała jego wzroku, ale bardziej z zażenowania sytuacją, niż obawy. Między nimi nastała chwilowa cisza, którą żadne z nich nie chciało przerwać. Może to z obawy? Cyntia nie wiedziała. Przygryzła lekko dolną wargę, zerkając na mężczyznę w czerni. - Wracajmy na spotkanie, zanim ktoś zauważy naszą dłuższą nieobecność.

- Masz rację. - Severus przytaknął, na nowo zakładając maskę. Cyntia zrobiła to samo. Przynajmniej mogła pod nią ukryć rumieńce i lekki uśmiech, jaki wpłynął na jej wargi, gdy poczuła, jak jego ciepła dłoń łapie jej i razem poszli w kierunku pomieszczenia, gdzie byli pozostali Śmierciożercy.

⋇⋆✦⋆⋇ 

     Była późna noc. Hogwart tonął w ciszy. Uczniowe już spali i nawet ci, którzy patrolowali korytarze, byli już w łóżkach. W Zakazanym Lesie również panował spokój. Co jakiś czas mała Acromantula przebiegła przez zarośla, goniąc maleńkiego zająca lub sowa zahukała gdzieś w bezgłosie. Chmara nietoperzy przelatywała od czasu do czasu między drzewami, echolokacją namierzając drobne insekty. Wąski sierp księżyca oświetlał Błonia Hogwartu i czubki drzew, których gałęzie nie przepuszczały ni krzytyny światła. U ziemi unosiła się delikatna mgła, nadając miejscu uroczystej i mrocznej atmosfery.

     Właśnie wtedy błogi spokój przerwał dźwięk aportacji, płosząc kilka ptaków, które wyleciały w popłochu z krzaków. Z cichym trzaskiem Severus i Cyntia pojawili się w Zakazanym Lesie na skraju granic Hogwartu. Oboje od razu ściągnęli srebrne maski, które zasłaniały ich twarze. Cyntia czuła się o wiele lepiej, gdy po zrobiła, a chłodne powietrze nocy, owiało jej twarz. Wolnym krokiem zaczęli iść w stronę zamku.

     Reszta wieczoru nie była tak spokojna, jak sądzili. Czarny Pan uznał, że jego sługom nudziło się podczas jego trwającej lata nieobecności i zorganizował dla nich "zabawę", wykorzystując do tego paru biednych mugoli, którzy znaleźli się w złym czasie i miejscu. Oczywiście inni byli zachwyceni, zwłaszcza Bellatriks, która ewidentnie chciała się wyżyć, mimo, że częściowo zrobiła to na swoim mężu. Rudolf był o wiele bledszy niż wcześniej i krzywił się z każdym ruchem. Cyntia dziękowała Merlinowi, że mogła mieć na twarzy maskę, dzięki której nie było widać, że zamyka oczy, by nie patrzeć na cierpienie tych ludzi. Jedynie słyszała ich krzyki bólu, które do tej pory dzwoniły jej w uszach. Przynajmniej ominęła ją jej kolej, ze względu na jej przysięgę uzdrowiciela, którą wykorzystał Severus i wziął jej kolejkę na siebie. Dziękowała mu, że nie musiała się odzywać. Żałowała tylko, że musiał bardziej plamić sobie duszę przez zaklęcie, które ona powinna rzucić, a jednocześnie była mu za to wdzięczna, bo nie wiedziała, czy byłaby w stanie skrzywdzić niewinną istotę.

- Lily? - zielonooka czarownica podniosła wzrok, czując dotknięcie na ramieniu oraz słysząc swoje dawne imię. Rozejrzała się po salonie i napotkała czarne tęczówki, które wyglądały na ponure i zmartwione. Nie było w nich chłodu, który był obecny pośród innych. - Wszystko w porządku? - Severus zapytał cicho, patrząc na nią uważnie. Widział, jaka była blada. Nadal strzegła swojego umysłu mentalną tarczą ognia, za którą ukrywała wszystkie targające ją uczucia.

- Tak. - odparła cicho, odwracając wzrok na ziemię.

- Przestań chronić swój umysł. - powiedział spokojnie.

- Nie chcę. - odpowiedziała krótko.

- Nie możesz całkiem zamknąć uczuć. To nie jest dobre. Trzeba mieć rozeznanie, kiedy je pokazać, a kiedy ukryć. - powiedział ze spokojnem. Lily podniosła wzrok.

- Ty ukrywasz emocje cały czas. - zauważyła.

- Nie. - zaprzeczył. - Ukrywam je przed niepowołanymi, a ujawniam, gdy jestem sam lub w otoczeniu osób zaufanych. - wyjaśnił. - Teraz nie chronię swojego umysłu. - faktycznie wyglądał na bardziej zrelaksowanego i spokojnego niż zwykle. Lily spojrzała w swoje dłonie.

- Czuję... że tak przestanę, to się załamię. - wyszeptała cicho, ale doskonale ją słyszał.

- Wiem. - odparł, złagodzając głos. - Ale jesteś już bezpieczna, Lily. Tutaj, nic ci nie grozi i możesz się otworzyć. To Ci pomoże. Wierz mi. - Lily spojrzał na niego dużymi oczami, podobnie, jak wtedy w bibliotece. Czuł, jak serce zabiło mu szybciej na tamto wspomnienie jej miękkich warg.

     Patrzył, jak Lily zamknęła oczy, oddychając spokojnie. Po chwili otworzyła je, ukazując zielone tęczówki, które stawały się coraz bardziej szkliste od nadmiaru emocji i obrazów, które musiała dziś obejrzeć. Widział, że było to dla niej ciężkie. I nie był zdziwiony jej reakcją. On już przyzwyczaił się do tortur, co nie było ani zdrowe ani normalne, ale jednak to zrobił, bo dla niego były na porządku dziennym, gdy bywał na spotkaniach. Dla Lily było to coś nowego i przerażającego.

     Lily czuła, jak jej oczy robią się szkliste i długo wstrzymywane łzy opadają. Nie zastanawiając się wiele, zbliżyła się do Severusa i przytuliła do niego lekko, drżąc. Czuła, jak otacza ją ramionami, zaczynając gładzić po głowie. Lily zacisnęła powieki, spod których spłynęły długo wstrzymywane łzy. Musiała odreagować, a płacz wydawał jej się w tej chwili pierwszą i jedyną opcją. Zacisnęła mocno dłonie na szacie mężczyzny, chowając w niej twarz. Jej ciało delikatnie się zatrzęsło pod wpływem cichego szlochu. Całe napięcie, jakie skumulowało się na spotkaniu ze Śmierciożercami i w ogóle w ciągu ostatniego czasu. Potrzebowała tego. Podobnie jak bliskości drugiej osoby, której jej z jakiegoś powodu brakowało. Przez dziesięć lat była sama. Teraz już nie chciała.

     Severus otulił ramionami Lily, która drżała w cichym szlochu. Z czułością, jakiej sam nie zauważył, głodził jej włosy. Wychodziła mu ona automatycznie, jeśli chodziło i Lily. Jej nigdy by nie skrzywdził. Nie chciał ponownie popełnić błędu z przeszłości i znów jej stracić. Nie wiedział, czy zniosłby to po raz drugi. Severus oparł podbródek o czubek jej głowy. Czuł, jak drżała. Była taka delikatna i wrażliwa. Taka była Lily, którą znał i kochał. Nie chciał nigdy więcej być powodem jej łez.

- Płacz, Lily. To pomaga. - mruknął łagodnie cichym szeptem. - Łzy są inną drogą do zdobycia nowej siły.


Następny rozdział: "50. Rozwiązanie zagadki"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro