53. Zwierciadło Ain Eingarp

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dobranoc, Poppy. - Cyntia pożegnała się z Madame Pomfrey, po dniu pełnym pracy, który był lżejszy niż wcześniej. Studenci wyjechali wczoraj do swoich domów pozostawiając zamek opustoszały. Tylko kilku uczniów pozostało w zamku na ferie grudniowe, więc Hogwart i tak był względnie pusty, jakby nie liczyć pozostałych członków personelu i rezydentujących duchów. Wreszcie trochę świętego spokoju i odpoczynku od pomysłowości dzieciaków.

- Dobranoc, Cyntio... Dlaczego nie skorzystasz z kominka? - zawołała za nią Poppy. Cyntia zatrzymała blisko, odwracając do starszej uzdrowicielki.

- Przespaceruję się. - odparła zielonooka kobieta. Gdy Poppy uniosła brew, szybko dodała: - Severus ma dziś patrol. Dołączę do niego po drodze. - na twarz pielęgniarki wpłynął zrozumiały uśmiech.

- Rozumiem, rozumiem. Korzystajcie póki zamek pusty. - zachichotała starsza kobieta, a Pani Snape tylko przewróciła oczami. Widać, że głodnemu chleb na myśli.

Cyntia zostawiła chichoczącą pielęgniarkę, której widocznie doskwierała samotność oraz uroki menopauzy i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Korytarz był opustoszały. Niektóre portrety już spały, a nieliczne jeszcze plotkowały. Blondwłosa kobieta objęła się delikatnie ramionami, przez chłód korytarza. Nie mogła się doczekać, gdy znajdzie się w przytulnych i ciepłych kwaterach, gdzie zrobi sobie gorącą kąpiel, a potem zamelinuje się w swoim łóżku, zakrywając kołdrą po sam nos.

Echo jej kroków delikatnie pobrzmiewało w ciszy, gdy szła spokojnie w kierunku lochów. Zamek wydawał się taki pusty. Dokładnie jak wtedy w czasie wakacji. Lecz jednak było inaczej. Wtedy nie miała ani chęci, ani ochoty cieszyć się tą wolnością. Teraz było inaczej. Powróciły wspomnienia z czasów pierwszej wojny, jak wszyscy cieszyli się nawet najmniejszymi rzeczami. Korzystali z każdej wolności, nawet jeśli było to zaledwie kilka godzin.

Lily zwolniła nieco kroku, patrząc na swoje własne odbicie w mijanych oknach. Zatrzymała się powoli przy ostatnim z nich. Za oknem prószył śnieg, a z okiennic zwisały sople, jak lodowe szpile różnych długości. Hogwart zawsze był piękny, nawet zimą. Do tej pory miała w pamięci, jak jako mała dziewczynka po raz pierwszy przekroczyła próg tego zamku, mając jedenaście lat. Pamiętała uczucie zachwytu i jak oddech zamarł jej w piersiach, kiedy zobaczyła majestatyczny zamek majaczący w oddali, a nad nim rozciągnięty grafitowy nieboskłon pełen lśniących gwiazd. Potężna, starożytna budowla rozświetlona tysiącem świateł. Czuła się wtedy, tak jakby trafiła do zupełnie innego świata mi niż ten, który znała i w którym żyła. Nawet opowieści Severusa nie umywały się do tego, co zobaczyła.

No właśnie. Severus.

Severus od zawsze był zagadką i często ukrywał, co czuł. Już jako dziecko bywał powściągliwy bardziej niż inne dzieci w jego wieku, ale to właśnie ta tajemniczość przyciągnęła Lily. Ciekawiło ją, co ukrywało się pod czupryną czarnych włosów, dlatego zaprzyjaźniła się z nim wbrew opinii Petunii.

Myśli Lily po raz pierwszy pobiegły ku starszej siostrze. Gdy były małe, obie panny Evans dogadywały się bardzo dobrze. Jak to rodzeństwo, miały swoje małe spięcia, ale zwykle po nie długim czasie wszystko wracało do normy, mimo nie raz paskudnego charakteru Petunii. Aż do czasu, gdy Lily dowiedziała się, że jest czarownicą. Wtedy zazdrość Petunii o młodszą siostrę osiągnęła apogeum. Zawiściła Lily jej magicznego dziedzictwa i nie potrafiła sobie poradzić z tym uczuciem, co sprawiło, że ich siostrzana więź została zerwana, pozostawiając tylko więzy krwi. Lily zawsze w jakiś sposób czuła się temu winna, chociaż to nie była jej wina. Gdyby nie była czarownicą, to nie byłoby problemu. Z drugiej strony nie miała na to wpływu.

„Petunia wybrała swoją drogę, a ja swoją. Poza tym i tak uważa, że nie żyję." - westchnęła Lily w duchu, wznawiając swoją wędrówkę. Chociaż gdzieś w głębi bolało ją to, że dla swojej siostry była martwa. Jednak powiedzenie Petunii prawdy byłoby zbyt ryzykowne. W końcu była mugolką i nie mogłaby się w żaden sposób bronić. Lily musiała jakoś poradzić sobie z tęsknotą za siostrą. Mimo wszystko były rodziną i po śmierci rodziców miały tylko siebie. Znaczy Lily tak uważała, bo Petunia nie była wcale sama. Wyszła przecież za mąż i miała syna. Pamiętała, jak po raz pierwszy zobaczyła swojego siostrzeńca, który już jako maluch był małą kluską po tatusiu. Miała tylko nadzieję, że jej siostra nie rozpuści Dudley'a.

Lily nagle zatrzymała się, słysząc za sobą kroki, które ustały, gdy się zatrzymała. Kobieta odwróciła się, sądząc, że to Severus, ale rozczarowała się. Korytarz za nią zionął pustką, jakby nie liczyć małego pająka tuptającego po posadzce. Lily zmarszczyła lekko brwi, ale powoli się odwróciła i szła dalej. Kroki znów się zdublowały. Lily ponowie się zatrzymała, ale znów nic. Miała jednak wrażenie, że ktoś ja obserwuje. Pojawiło się znajome palenie w klatce piersiowej, przez co delikatnie się przygarbiła.

„Jesteś paranoiczką." - pomyślała karcąco. Jednak znajome uczucie śledzenia nie zniknęło. Kroki dalej za nią szły. Droga na piechotę jednak nie była dobrym pomysłem. Lecz od dłuższego czasu to nieprzyjemne uczucie zniknęło, więc Lily poczuła się pewniej. Teraz wiedziała, że to błąd.

Lily przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej uciec. Nie myśląc wiele weszła do pierwszej lepszej sali i zamknęła drzwi, opierając się o nie. Kroki za drzwiami przystanęły, a potem zwróciły się w inną stronę. Lily odetchnęła, gdy zniknęły. Wzięła kilka głębokich wdechów, czując jak tajemniczy ogień w płucach powoli gaśnie, aż w końcu zniknął całkowicie. Co to było? Była pewna, że sobie tego nie wymyśliła. Wątpiła, by to ktoś z nauczycieli. W końcu po co Minerwa czy ktokolwiek z personelu miałby za nią chodzić i straszyć? To bez sensu.

Dopiero po chwili Lily rozejrzała, gdzie trafiła. Sala była pusta. Bez mebli, portretów czegokolwiek. Jedynie słabe światło księżyca, wpadające przez witrażowe szyby, oświetlało pomieszczenie. Sufit podpierały cztery grube filary z zdobionymi gniazdami podstawy u góry i dołu. Lecz nie sztuka architektoniczna przykuła uwagę Lily. Było to wysokie lustro w złotej, zdobionej ramie. Na dwóch górnych rogach stały dwa ostrosłupowe, złote stożki ze wzorami na każdym boku, a na środku rama zbiegała się w szpic, jakby dach. Prawy i lewy bok ramy, był wygrawerowanym filarem z kwadratnim zdobionym gniazdem podstawy. Tafla zwierciadła był gładka, a u samej góry, na szczycie ramy widniał napis zapisany kaligraficzną czcionką: AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO.

- Zwierciadło Ain Eingarp. - wyszeptała Lily, patrząc na złote litery. Wiedziała, co znalazła, chociaż wydawało się to irracjonalne. No bo kto ukrywałby coś tak pięknego w pustej sali w Hogwarcie?

Zielonooka kobieta stała zakorzeniona w miejscu, jakby obawiała się podejść bliżej. Czego miałaby się bać? Tego czego najbardziej pragnęła? W głębi duszy znała swoje najskrytsze pragnienie, ale obawiała się je zobaczyć. Co jeśli lustro pokaże coś zupełnie innego?

„Nie przekonasz się, jeśli w nie nie spojrzysz." - szepnął głośnik w głowie. Nogi Lily same, niemal bezwiednie zrobiły kilka kroków, zbliżając się do zwierciadła. Jej zielone oczy patrzyły w lustro z ciekawością. Gdy zbliżyła się wystarczająco, Lily zobaczyła w zwierciadle... Siebie. Ale nie Cyntię Snape. Swoje prawdziwe „ja". Lily Evans stała naprzeciwko niej i uśmiechała się do niej. Na palcu miała srebrną obrączkę, a dłonią ściskała czyjąś dłoń. Lily zwróciła uwagę na osobę stojącą obok tamtej "Lily". Po sylwetce rozpoznała, ze to mężczyzna, ale nie wiedziała, kim był. Wydawał się jakby widmem, bez tożsamości. Był symbolem, insygnium. Lustro dokładnie pokazało to, o czym marzyła od zawsze.

Szczęśliwie się zakochać. Nie zauroczyć, ale zakochać tak prawdziwie, tą jedną jedyną miłością, która trwałaby aż do końca ich dni. Wyjść za mąż z miłości, a nie z przymusu. Kochać i być kochaną. Jak na razie nie było to jej dane. Musiała udawać zakochaną i szczęśliwą już po raz drugi w swoim życiu. Chociaż teraz nie przypominało to poligonu, bo z Severusem nie była w sferze wojny. Byli przyjaciółmi, chociaż Lily nadal czuła, że coś przed nią ukrywa.

- Kolejna osoba dzisiaj poznaje uroki zwierciadła Ain Eingarp. - Lily podskoczyła w zaskoczeniu, słysząc nagle za sobą głos Dumbledore'a. Kobieta odwróciła się do tylu i zobaczyła za sobą dyrektora, który spokojnie stał, przyglądając jej się z uśmiechem i iskierkami w błękitnych oczach, ukrytych za okularami połówkami. Jak zwykle był ubrany w absurdalnie kreskówkową, bordową szatę w złote gwiazdki. - Witaj, Cyntio.

- Dobry wieczór, dyrektorze. - odparła, zachodząc w głowę, jakim cudem starszy czarodziej wiedział, że tu była ani jak się tu zjawił, że nawet tego nie usłyszała. Taka była zamyślona? - Kolejna?

- Znalazłem tu dziś pewnego ucznia. Bardzo mądry chłopiec. Szybko zrozumiał, co potrafi zwierciadło. - powiedział starszy czarodziej nieco podchodząc, ale nie stając w zasięgu odbicia lustra. - „Zaprawdę, cudowny umysł dziecka jest." Jak to powiedział pewien bohater mugolskiej powieści, którą ludzie oglądają w takim kwadratowym pudle. - Dumbledore poszarpał delikatnie swoją brodę w zamyśleniu. Lily nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Zawsze zabawne było, gdy czarodzieje mugolskie przedmioty lub technologie opisywali śmiesznym zastawieniem słów, ale dużo zabawniejsze było słyszeć coś takiego z usta samego Albusa Dumbledore'a.

- Telewizja. - powiedziała z nieskrywanym rozbawieniem. Dumbledore zachichotał.

- Dokładnie! - skinął głową dyrektor.

- Co to był za uczeń?

- A jak myślisz, moja droga? - Lily milczała przez chwilę, zanim lekko uniosła kąciki ust.

-

Harry.

- Pan Potter ma wyjątkowe upodobania, do włóczenia się po ciszy nocnej. - potwierdził między wierszami starszy czarodziej, zanim zmienił temat rozmowy. - Co widzisz w zwierciadle - Lily wzruszyła ramionami.

- Czy to ważne? I tak nie ma teraz szans na spełnienie się. Nie wiem czy kiedykolwiek będzie mieć. - dodała z lekkim smutkiem. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek znajdzie prawdziwe szczęście z zakochania się. Na razie się na to nie zapowiadało. Jeśli w ogóle.

- Wiele osób szuka szczęścia gdzieś w oddali, nie wiedząc, że ma je tuż pod nosem. Nie patrz gdzieś daleko. Rozejrzyj się wokół siebie. - powiedział tajemniczo Dumbledore, brzmiąc zupełnie jakby wiedział, co zobaczyła i znał pewien sekret, o którym ona nie miała pojęcia. Lily zerknęła ciekawie na dyrektora. Była pewna, że dyrektor coś wie i subtelnie próbuje ją nakierować. Przecież Dumbledore nigdy nie mówi niczego bez powodu. Udaje dobrotliwego dziadka, ale tak naprawdę jest inteligentnym i potężnym czarodziejem.

- Co ma pan na myśli? - zapytała z zaciekawieniem, ostrożnie formułując pytanie.

- Nic szczególnego. Po prostu czasem warto się rozejrzeć, przed spisanie jakieś decyzji na straty. - odparł nieznacząco Dumbledore.

- Mówi pan o Severusie, prawda? Ja wiem, że on coś przede mną ukrywa, a pan wie, co to jest. - powiedziała wprost.

- Każdy ma swoje sekrety i wyjawia je komu chce. - odpowiedział mądrze Dumbledore. - Chociaż przyznaję, że dziwię się, że Severus ukrywać tę konkretną rzecz.

- To dotyczy mnie, prawda?

- Zapytaj go.

- Nic mi nie powie. - westchnęła Lily.

- Cóż... Jeśli odpowiednio przyprzesz go do muru to wszystko ci powie. - podpowiedzi Dumbledore, postnie mrugając. Lily parsknęła śmiechem, patrząc nadal w zwierciadło.

- Wątpię. - odpowiedziała. - Jeśli jest coś, co Severus robi lepiej niż eliksiry, to strzeżenie swoich sekretów. - To była święta prawda. Severus Snape był skrytym i tajemniczym człowiekiem i strzegł swoich tajemnic oraz prywatności, jak oka w głowie. A gdy ktoś próbował węszyć w jego sprawach, był gotów go zagryźć, a ciało przerobić na składniki.

- Ale z odpowiednią "dźwignią" i "kluczem" wszystko z niego wyciągniesz. - uśmiechnął się dobrotliwie Dumbledore z tajemnym blaskiem w oczach. Jeśli był ktoś kto mógł wyciągnąć z Severusa wszystko to była właśnie Lily. Tylko musiała wiedzieć, jak to zrobić.

- A jak nie posiadam ani "klucza" ani "dźwigni"? - podpytywała, starając się dowiedzieć, jak najwięcej.

- Wystarczy ci twój urok osobisty. - mrugnął Dumbledore. Lily parsknęła krótkim śmiechem. Na Severusa nigdy nie działały kobiece wdzięki. Pamiętała to ze szkoły, jak chodziło za nim kilka Krukonek, zafascynowanych jego wiedzą. Spławił wszystkie w taki sposób, że omijały go szerokim łukiem. Wbrew pozorom Severus miał w szkole kilka wielbicielek. Może nie tyle co James Potter, ale jednak. To pokazuje, że nie wszystkie panny lubią popularnych przystojniaków, ale znacznie bardziej cenią bystry umysł.

- Severus raczej się na to nie złapie. - powiedziała rozbawiona. Fakt, że sugeruje jej to Dumbledore był bardzo zabawny i nieco abstrakcyjny.

- Oj ja też kiedyś byłem piękny i młody, moja droga. - roześmiał się Dumbledore serdecznie, rozumiejąc, że mogło ją to bawić. - Spróbuj i oceń skutki. Na pewno czegoś pożytecznego się dowiesz, a w najlepszym wypadku poznasz odpowiedzi na swoje pytania.

- Wątpię. - odpowiedziała zdawkowo. Chociaż z drugiej strony może faktycznie by się czegoś dowiedziała? Lily pomyślała, że to absurdalne. Miałaby podrywać własnego przyjaciela? Merlinie, jak to głupio brzmi...

- Spróbować zawsze można, prawda? - Dumbledore uniósł brew. - Jutro zwierciadło zostanie przeniesione. Proszę, byś go nie szukała, Cyntio. - zielonooka kobieta skinęła głową.

- Patrzenie na własne pragnienia nie sprawi, że się ono spełni. To strata czasu. - stwierdziła odwracając wzrok od zwierciadła. Albus kiwnął głową w zgodzie.

- To prawda. Niektórzy tracą nie tylko czas, ale i zmysły. - dodał dyrektor.

- A co pan widzi w zwierciadle? - zapytała nagle Lily, patrząc na dyrektora ciekawie.

- Ja? Parę ciepłych, wełnianych skarpet. - powiedział Dumbledore śmiertelnie poważnie, chociaż w jego oczach błyszczały psotne ogniki. Lily parsknęła śmiechem. Gdyby była dzieckiem, może i by uwierzyła. - Skarpetek nigdy za wiele.


⋇⋆✦⋆⋇ 


- Szach Mat. - oświadczył zadowolony Severus, gdy wygrał kolejną partię szachów. Właśnie tak spędzali grudniowe wieczory, gdy żadne z nich nie miało swoich zajęć. A z reguły tak było. Zamek był w większości pusty, poza paroma studentami, którzy zostali w szkole i duchami, ale tych ostatnich nie trzeba było uczyć eliksirów lub opiekować się w Skrzydle Szpitalnym.

Lily przewróciła oczami, gdy po raz kolejny przegrała. Ale czego się spodziewała? Severus Snape nie lubił przegrywać i gdy miał okazję zawsze to wykorzystywał. Poza tym gra w szachy nie należała do rzeczy, które miała w jednym palcu.

- Nie dasz nigdy wygrać, co nie? - zapytała rozbawiona. Ironiczny uśmieszek na jego wąskich ustach powiedział jej, że to prawda.

- A jaka to by była zabawa, gdybym dawał ci wygrywać? - zapytał ironicznie. Lily postukała palcem w dolną wargę, udając, że się zastanawia.

- Hmmmm... Niech się zastanowię... - przeciągnęła nieco samogłoski, co zabrzmiało urokliwie. - Żadna? - zaproponowała odpowiedź, na którą Severus parsknął krótkim śmiechem.

- No właśnie. Nie byłoby zabawy.

- Zabawy? - powtórzyła sceptycznie, unosząc brew. Severus Snape i zabawa? Piekło zamarzło i nikt o tym nie poinformował... Jego ogólna postawa poważnego profesora przeczyła temu twierdzeniu.

- Czemu tak się dziwisz, Lily? Myślisz, że nie mam czasu na relaks? - zapytał, jakby to było najnormalniejsza rzecz na świecie.

- Wybacz, Sev, ale jakoś nie wyglądasz mi na osobę lubiącą się... Zabawić. - powiedziała rozbawiona Lily, patrząc na przyjaciela, który siedział w fotelu po drugiej stronie szachownicy. Wyglądał na spokojniejszego i bardziej zrelaksowanego niż normalnie, gdy byli w otoczeniu personelu lub studentów. Twarz Severusa nie była beznamiętną maską. Na jego rysach dostrzegała rozluźnienie i nawet coś, co można było nazwać cieniem wesołości o rozbawienia.

- No wiesz? Robię czasem coś dla zwykłej rozrywki. - Severus oburzył się udawanie. Że niby był aż taki poważny?

- Na przykład wstawiasz na esejach Trolle dla rozrywki. - roześmiała się bezczelnie Lily, patrząc na przyjaciela niewinnie. Severus przewrócił oczami.

- Bardzo zabawne. - powtórzył skwaszony.

- Tak? Więc słucham. Co robisz dla zabawy? - Lily oparła głowę na dłoniach i wlepiła w niego wzrok, jak zasłuchane dziecko, czekające na porywającą opowieść. Severus zastanowił się. Z reguły nie zastanawiał się, że akurat coś robi, by odpocząć. Po prostu to robił i tyle.

- Czytam, warzę eliksiry... - zaczął wymieniać, ale Lily wpadła mu w słowo.

- Wybacz, Sev, ale to raczej nie brzmi zabawnie. - uniosła brew.

- Dla ciebie. - wzruszył lekko ramionami. Nie zdążył wspomnieć, że czasem rysuje dla rozrywki. Ale to może i dobrze?

- To... - Lily zamilkła, gdy do salonu wleciało magiczne ptactwo. Jasno ubarwiona płomykówka dumnie usiadła na oparciu kanapy wybijając szpony w materiał. Lily rozpoznała sowę. - To Lucjusz. - odparła, odbierając od sowy list. Zmarszczyła brwi, czytając napis na kopercie na głos. - „Do Szanownych Państwa Snape."

- Oficjalność u Lucjusza w prywatnej korespondencji jest rzadka i z reguły nie zwiastuje niczego miłego. - mruknął, gdy Lily podała mu kopertę. Mimo wszystko sprawdził ją pod kątem przekleństw, tak na wszelki wypadek czy list okazał się jednak nie być od Lucjusza. Ta paranoja wiele razy uratowała mu skórę.

- Co pisze?

- Zaraz się przekonamy. - mruknął, otwierając kopertę. Przesunął wzrokiem po linijkach tekstu, zanim przeczytał na głos. - „Szanowni Państwo Snape! Mam zaszczyt wraz z małżonką zaprosić Państwa na coroczne przyjęcie okolicznościowe z okazji Nocy Sylwestrowej i Nowego Roku. Obecna będzie wyłącznie godna towarzystwa, elita społeczeństwa czarodziejów, którzy cenią tradycje i morale kasty czystej krwi. Wasza obecność będzie mile widziana. Serdecznie zapraszamy. Z poważaniem Lucjusz i Narcyza Malfoy." - przeczytał na głos Severus, z przesadą naśladując arystokratyczny głos Lucjusza, nadając całej wypowiedzi sarkastyczny wydźwięk.

- Impreza integracyjna? - zaproponowała ironicznie Lily, na co Severus prychnął sarkastycznie.

- Tak też to można nazwać. Ale w wolnym tłumaczeniu to epicko nudny bankiet wszystkich fanatyków Czarnego Pana. - powiedział odkładając list na stół. - Co roku jakaś rodzina czystej krwi organizuje podobne spotkanie w Sylwestra i Nowy Rok. W tym roku trafiło na Lucjusza i Narcyzę.

- A ty? - zapytał, będąc ciekawa, czy musiał kiedyś coś takiego organizować. Severus spojrzał na Lily pobłażliwie, bo sam pomysł był absurdalnie niedorzeczny.

- Proszę cię, Lily. A czy wyglądam na czystej krwi tradycjonalistę? - zapytał sarkastycznie.

- No nie, ale masz do utrzymania pewną rolę. - zauważyła.

- Mam inne sposoby do jej utrzymania. I nie są to durne bankiety, na których dyskutuje się w większości o skokach czarodziejskiej giełdy. - zapewnił, krzywiąc się na samą myśl, że znów czeka go kilka godzin słuchania o przebojach czarodziejskiej waluty na rynku.

- Nie będzie tak źle. - podsumowała Lily.

- Nie będzie? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie nudne jest słuchanie, jaką sumę Goyle przegrał w karty, czy ile Parkinson stracił na giełdzie. A już najgorsze są zachwyty rozemocjonowanych rodziców, jakie to ich pociechy są utalentowane i narzekania, dlaczego smarkacze mają tak niskie oceny z mojego przedmiotu. Jakby działalność ich rodziców na rzecz Czarnego Pana miała na to jakiś wpływ. - narzekał oburzony. Naprawdę nie cierpiał wyjaśniać, jak bardzo niektóre bachory są niekompetentne na jego zajęciach rodzicom, którzy uważają swoje dzieci za ideały. Wystarczy, że musiał to znosić na zebraniach rodziców, kilka razy w roku.

- Ale w tym roku masz mnie. - uśmiechnęła się Lily. - Jak ładnie mnie poprosisz, to może Cię wyratuję, wyciągając na parkiet.

- Z dwojga złego wolę pakiet. - mruknął. - Ale tylko z tobą, bo jak raz wyciągnęła mnie Bella to miałem całe podeptane buty. - jego twarz nawiedził grymas skrzywienia. Nie wspominał dobrze tego walca ani obcasów tej obłąkanej wariatki. Prędzej zatańczyłby z Hagridem niż po raz drugi pozwolił wyciągnąć się na parkiet przez Bellatriks.

- Dałeś się wyciągnąć Bellatriks?! - zapytała Lily z niedowierzaniem.

- Wariatka była pijana i nie do końca wiedziała, co robi i przyznaję, że też byłem trochę wstawiony... Na trzeźwo bym prędzej ją przeklnął niż dał się obłapiać, jak Diabelskie Sidła. - powiedział z kwaśnym grymasem. Lily mimo woli się zaśmiała. Prawdopodobnie nigdy nie widziała go pijanego, bo Severus raczej nie był typem imprezowicza. Z drugiej strony to byłoby być zabawne.

- Szkoda, że tego nie widziałam...

- Szkoda, że to pamiętam. - mruknął, na co Lily się zaśmiała. - Odpiszę Lucjuszowi. - zmienił temat, machnięciem różdżki wzywając kartkę pergamin, teczkę, jako podkładkę i przybory do pisania. Zaczął zapisywać odpowiedź.

- Musimy tam być, prawda? - zapytała Lily z cichym westchnieniem, chociaż znała już odpowiedź. Patrzyła, jak w skupieniu pisał odpowiedź zwrotną.

- Niestety. - odpowiedział, odczekując chwilę, by atrament wysechł. Po chwili złożył list na pół, wkładając do czystej koperty. - Czarnego Pana raczej nie będzie, chyba że nagle polubił sylwestrowe fajerwerki. - uspokoił Lily, która odetchnęła nieco. Przynajmniej tyle.

- To dobrze.

- Tylko mam prośbę.

- Jaką?

- Lepiej nie pij tam wiśniówek Lucjusza.


Następny rozdział: "54. Naga prawda"







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro