61. William Shakespeare

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dziękuję ci, Severusie. To był naprawdę wspaniały dzień. – podziękowała naprawdę szczerze Cyntia, uśmiechając się do czarnowłosego czarodzieja, który trzymał jej dłoń, gdy razem za ręce szli wolnym krokiem w stronę Hogwartu z Hogsmade. W drugiej ręce trzymała czerwoną róże, która dostała od Severusa. Nawet nie wiedziała, kiedy ją nabył, ale podejrzewała, że jego magiczne zdolności, miały z tym coś wspólnego. Gdzieś na horyzoncie majaczył już starożytny zamek oświetlony tysiącem świateł, które jasno wyróżniały się swoim blaskiem na tle grafitowego nieboskłonu, usianego srebrzystymi gwiazdami. Było już prawie ciemno, ale jasny księżyc oświetlał im drogę. Uczniowie już dużo wcześniej zostali odprowadzeni do Zamku przez Filiusa i Minerwę, natomiast Severus i Cyntia zostali nieco dłużej. Niemal cały czas przesiedzieli w „Trzech miotłach”, gdzie było nieco mniej ludzi, zwłaszcza gdy gromada studentów wróciła do Hogwartu. Spędzili także miły czas na spacerze po wiosce, która Cyntia mogła na nowo zwiedzić, chociaż zbyt wiele się w niej nie zmieniło. Mogła jednak spędzić czas z Severusem na zwykłej pogawędce, z czego Lily się cieszyła.

- Cieszę się, że moje „porwanie cię” ci się spodobało. – odpowiedział Mistrz Eliksirów, patrząc ukradkiem na jej twarz, na której gościł uśmiech. Wyglądała w nim jeszcze piękniej niż zazwyczaj, zwłaszcza teraz, gdy jej oczy lśniły w świetle księżyca i gwiazd. Usłyszał jej cichy śmiech który brzmiał uroczo.

- Możesz robić to częściej. – rozbawiona Cyntia mrugnęła do niego krótko, chichocząc przy tym cicho.

- Będę, zwłaszcza teraz, gdy mam pozwolenie. – na usta Severusa wpłynął złośliwie rozbawiony uśmieszek.

- Dziwię się, że Poppy nie wysłała po mnie grupy poszukiwawczej.

- A myślisz, dlaczego pojawiła się Minerwa? – Severus zapytał ironicznie.

- Zgaduję, że przyszła na przeszpiegi. – stwierdziła wesoło Cyntia. Zdążyła już poznać wścibską stronę obu kobiet.

- Oczywiście. Pewnie teraz siedzą razem w gabinecie, przy arsenale obrzydliwie przesłodzonej herbaty i ciastek, plotkując na nasz temat i snując rozmaite szalone teorie, kto obraził się na kogo, że znaleźliśmy się w Hogsmade. – sarkazm Mistrza Eliksirów był słyszalny na kilometr. Lily potrząsnęła rozbawiona głową. – Musiałbym ich nie znać. Największe plotkary szkoły. Obok portretów oczywiście. 

- To akurat święta prawda. – przyznała rozbawiona Cyntia. – Spędzając czas z Poppy, słyszę dziesiątki najróżniejszych informacji...

- Mam tylko nadzieję, że nie uczysz się od niej chodzenia po kominkach. – powiedział rozbawiony, ale i skwaszony. Wystarczyło mu już kilku plotkarzy w sztabie nauczycielskim z samym wścibskim dyrektorem na czele. Wolał, by Cyntia do nich nie dołączyła, bo nie chciałby wysłuchiwać wieczorami powtarzania wszystkich plotek, które krążą w murach Hogwartu.

- Oczywiście, że nie. Wysłuchiwanie wszystkich plotek jest męczące, a co dopiero ich powtarzanie. – zaśmiała się, idąc wolno u jego boku, trzymając się jego ręki, która ogrzewała jej drobną dłoń.

- Zimno ci? – zapytał Severus z troską.

- Tylko trochę. – przyznała cicho. Jak szli do Hogsmade, było ciepło, ale teraz, gdy zapadł wieczór temperatura nieco spadła. Chociaż dziś i tak był jeden z cieplejszych dni. Jak to kwiecień — plecień, coś przeplata...

     Severus zatrzymał się i ściągnął swoją pelerynę nietoperza, którą narzucił Cyntii na ramiona, otulając nią czule. Zyskał wdzięczny uśmiech zielonookiej kobiety. Severus uniósł kąciki ust w imitacji uśmiechu.

– Dziękuję, Sev. – mruknęła cicho, wtulając się w jego bok. Mężczyzna objął ją ramieniem, kładąc dłoń na jej tali, na co Cyntia nie miała nic przeciwko. Przynajmniej było jej ciepło i czuła się przy nim bezpiecznie oraz niezwykle. Było to inne uczucie, niż to, gdy które czuła przy Jamesie. Tamto było prostym zauroczeniem.

- Nie ma za co, Cyntio. – odparł miękkim głosem. Wolał nie używać jej prawdziwego imienia, mimo że byli sami. Jednak nigdy nie było wiadomo, kto słucha. Severus spojrzał na młodą kobietę i jego boku. Widząc jej delikatny uśmiech, błądzący na jej ustach, poczuł, jak jego serce bije szybciej. Jak zawsze, gdy była w jego obecności.

- Poppy zachowywała się dziś dziwnie. – odezwała się ponownie Cyntia, po chwili milczenia.

- To znaczy? – Cyntia zmarszczyła brwi.

- Sama nie wiem... Znów wypytywała, jak się poznaliśmy. Brzmiała, jakby szukała informacji, albo coś jej nie pasowało... Myślisz, że nabrała jakiś podejrzeń? – w cichym pytaniu Cyntii czaił się niepokój.

- Nie wiem. Ale jeśli tak, to musimy je rozwiać, zanim się rozwiną. – powiedział Mistrz Eliksirów, równie cicho. – Pytała o coś jeszcze?

- Chciała chyba, ale wtedy pojawiła się Minerwa, szukając ciebie. No, a potem ty.

- Rozumiem. Jeśli następnym razem zacznie węszyć, spław ją.

- Jak?

- Jestem pewien, że coś wymyślisz. – Severus uśmiechnął się lekko. – W końcu z Potterem ci się udawało. – Cyntia przewróciła oczami.

- Bo Potter cierpi na trwały brak szarych komórek. Dlatego ma w głowie tak dużo pustej przestrzeni na bzdury. – stwierdziła drwiąco, sprawiając, że Severus był dumny. – Z Poppy będzie cięższa sprawa.

- Wykorzystaj swoje ukryte talenty...

- Do zrównywania godności ludzkiej do zera? Tylko tym masz takie zdolności, Sev. – powiedziała rozbawiona.

- Potraktuję to jako komplement pod adresem mojej skromnej osoby. – niewinny cynizm w jego głosie, rozbawił Cyntię.

- Jesteś bardzo skromny, Sev. – zaśmiała się cicho. – Dziękuję za róże. Jest przepiękna. – kobieta zmieniła temat i spojrzał na  kwiat w swojej dłoni, który był w kolorze świeżej krwi. Róża wyglądała niewinnie i pięknie, ale miała coś w sobie, co nadawało jej „tego czegoś”. Róża była jak miłość. Była piękna, ale posiadała kolce, o czym oboje się przekonali.

- Nie tak piękna, jak ty. – odparł cicho mężczyzna, nieśmiało na nią zerkając. Na usta Cyntii wpłynął rozbawiony uśmiech, podobnie jak rumieńce na policzki. To była nieśmiała strona Ślizgona, którą znała dobrze z Hogwartu. Severus mógł bez mrugnięcia oka z powodzeniem okłamać Czarnego Pana, ale flirciarstwo nie było jego drugą naturą, bo potrafił się przy tym ramienić jak nastolatek, a miał przecież trzydzieści jeden lat, właściwie to już trzydzieści dwa.

- Jesteś uroczy, gdy prawisz mi komplementy. – Cyntia nie mogła się powstrzymać od chichotu. – Ale dziękuję, chociaż uważam, że jestem raczej przeciętna. – delikatnie wzruszyła ramionami. Naprawdę nie uważała, że należy do najpiękniejszych kobiety. Znała lub czarownice o wiele od siebie piękniejsze, podczas gdy ona była zwykłym „brzydkim kaczątkiem”, które nie wyróżniało się z tłumu niczym specjalnym.

- Nie mów tak, Cyntio. – zaprzeczył łagodnie Severus. – Mówiłem nie tylko o zewnętrznym pięknie.

- A jakim? – zapytała, patrząc na mężczyznę błyszczącym wzrokiem. Jego tajemniczość ją ciekawiła i przyciągała, podobnie jak jego czarne oczy, które ujawniały jego szczerość i inne emocje, nie ujawnione przez jego twarz, skrytą za beznamiętną maską.

- O takim, które trwa wiecznie. – odpadł miękkim głosem Severus, wydawał się chwilę myśleć. – Piękno jest tym, co czujesz wewnątrz i co odbija się w twoich oczach.

- Pięknie powiedziane... Tak poetycko. – przyznała.

- Ale prawdziwe, chociaż to nie poezja. – powiedział z nutą wesołości, którą często słyszała w jego głosie w jej obecności. Po chwili zastanowienia odezwał się ponownie cichym, aczkolwiek jedwabistym głosem, którego miękkie nuty przyprawiały ją o przyjemne dreszcze. – „Do czego cię przyrównać? Do dnia w pełni lata? Jesteś od niego bardziej i świeża, i stała. Jeszcze w maju wiatr nieraz mrozem pąk omiata, a letnia pora nie trwa, jak obiecywała. Niebios złociste oko to nazbyt świat pali swoim żarem, to kryje blask za sine chmury; nic, co piękne, pełnego piękna nie ocali, odzierane zeń trafem lub prawem natury: Lecz twoje wieczne lato nie wie, co jesienie, nie straci barwy, którą jest twoja uroda, ani cię śmierć nie wciągnie w zapomnienia cienie, gdy w rymie, nad śmierć trwalszym, przetrwasz wiecznie młoda. Póki tchu w piersiach ludzi, póki w oczach wzroku – Wiersz żyw będzie i tobie nie da zginąć w mroku.” *– zakończył deklamować. – William Shakespeare, Sonet 18.

- Jej! Sev, nie wiedziałam, że interesujesz się poezją. – odparła Cyntia, która do tej pory czuła przyjemne drżenie, na dźwięk jego głębokiego, jedwabistego głosu podczas recytowania.

- To tylko jeden z moich ukrytych zainteresowań. – odpowiedział tajemniczo, widząc jej minę, na której było zdziwienie i... Podziw? Podobało jej się? – W dworze Prince Manor mam dość sporą kolekcję czarodziejskiej i mugolskiej poezji. Podobało ci się?

- Tak, to było świetne! – powiedziała z szczerym zachwytem. - Nie sądziłam, że jesteś romantykiem, Severusie. – oczy Cyntii zabłysły tajemniczo, a jej usta wygięły się w delikatny uśmiech. Jakby nie patrząc, to do niego pasowało.

Inteligentny, mroczny, ambitny i do tego romantyk... Ideał każdej kobiety... Co ty wygadujesz, Lily!” – kobieta zbeształa się w myślach, rumieniąc. No ale co zrobić, że jej przyjaciel tak ją pociągał. I to nie było przez to, że się przespali. To nie miało nic do rzeczy... No może troszeczkę. Ale to i tak nie zmieniało faktu, ze Severus był naprawdę interesujący i pociągający. Miała wrażenie, że jej serce już wybrało przed kim się otworzyć. Nie zaprzeczała, że przez ten prawie rok zdążyła się zakochać... A przez to czuła zazdrość, gdy Mathilda się do niego kleiła... Na Sylwestrze u Malfoy'ów miała ochotę wydrapać jej oczy.

- Lubię zaskakiwać. 

- Więc zaskocz mnie. Jakie jeszcze wiersze mi zadeklamujesz, mój Książę Półkrwi? – zapytała sprytnie Cyntia, patrząc na niego dużymi, zielonymi oczami.

- Nie wiem...

- Proszę, Sev! – wlepiła w niego proszące spojrzenie, łapiąc go za obie dłonie, zupełnie jak małe dziecko w oczekiwaniu na porywającą opowieść.

- Dobrze. – zgodzi się rozbawiony. Po chwili zastanowienia zaczął ponownie deklamować tym samym jedwabistym głosem co poprzednio. - "W niełasce u Fortuny, wzgardzony przez ludzi. Gdy w samotności płaczę, że świat mnie odpycha. Gdy jęk niebiosa głuche nadaremno budzi, gdy wstrętem mnie przejmuje dola moja licha, i gdy zazdroszczę bliźnim: temu – że aż tylu ma przyjaciół, owemu – że sławny i wzięty, innym – ich głębi myśli czy gładkości stylu, przyćmiewających moje najtęższe talenty; Gdy tak gardzę wręcz sobą, trosk dźwigając brzemię, dość pomyśleć o tobie – i niknie zgryzota: Duch jak skowronek rankiem ponad smętną ziemię Wzbija się, hymny niosąc pod niebieskie wrota. Twoja miłość jest darem, o którym wspomnienie sprawia, że się i z królem na los nie zamienię."**– zakończył recytować. – William Shakespeare, sonet 29.

- To... Piękne. – powiedziała Cyntia, która, jak zaczarowana, słuchała uważnie każdego jego słowa.

Zwłaszcza, jak ty to mówisz.” – pomyślała przelotnie. Jego głęboki, ale jedwabiście gładki głos przyprawiał ją i drżenie. Kiedy tak mówił, mogłaby go słuchać godzinami.

– Ale smutne. – przyznała cicho po namyśle. – Ten wiersz jest taki smutny i ponury, pełen cierpienia i samotności... Jest podobny do ciebie. – szepnęła cicho i znów spojrzała na Severusa, który odwrócił wzrok. – Och, Sev. Już nie jesteś sam. Nie myśl, że jesteś nic nie wart, bo to nie prawda. Wiesz, o tym. Wewnątrz. – powiedziała cicho, kładąc dłoń w okolicy jego serca.

- To nie ma znaczenia, co myślę. – odpowiedział cicho nie zwracając wzroku w jej stronę. – Nasze wspomnienia nas kształtują i to dzięki nim jestem tym, kim jestem.

- Masz rację. – zgodziła się. – Lecz to nie znaczy, że musimy koncentrować się na złych wspomnieniach.

- To nie takie proste...

- Owszem, wymaga wysiłku, ale czy nie warto go podjąć? Wystarczy spojrzeć wstecz i wspomnieć, co dobrego spotkało nas w życiu. – oczy Cyntii błyszczały ciepło w zimnym świetle księżyca, gdy na niego patrzyła. Mógł wydawać się zimny i zły dla całego świata, ale ona wiedziała, że tak naprawdę było w nim dobro. Nie musiał niczego udowadniać, by w to wierzyła.

- W moim jesteś ty. – odparł cichym szeptem, nie mając odwagi spojrzeć w jej piękne, zielone oczy, które były jego drogowskazem na drodze do światłości. Na ustach Cyntii pojawił się delikatny uśmiech, a jej emocje zamigotały w jej oczach. Sięgnęła dłonią do jego policzka, by odwrócić twarz mężczyzny w swoją stronę i stanęła delikatnie na palcach, by sięgnąć jego ust, które musnęła lekko, przelotnie zauważając jego zaskoczenie na ten gest.

- I nie mam zamiaru już nigdy Cię zostawiać. „Póki śmierć nas nie rozłączy.” – szepnęła w jego wargi, tym razem z pełną świadomością tych słów. Mówiąc je miał, dosłownie to na myśli. Zostanie z nim do końca swoich dni.

- Ty... Jesteś pewna? – oczy Severusa zrobiły się szczerze zaskoczone, podobnie jak jego wyraz twarzy. Twarz Cyntii ozdobił szczery uśmiech.

- Oczywiście, że tak. – odparła zdecydowanie. – Może i wyszłam za ciebie ze względu na plan Dumbledore’a, ale od tego czasu minęło prawie rok i zmieniło się wiele, w tym ja i moje serce. Wcześniej było ono rozdarte i rozbite na kawałeczki, które stopniowo udało Ci się posklejać. Zaufałam mi ponownie i wiem, że nigdy nie skrzywdziłbyś mnie. Zależy ci na mnie i poświęciłeś mi wszystko. Byłeś ze mną nawet wtedy, gdy ja o tym nie wiedziałam, mimo że cię odrzuciłam, za co się wstydzę. Czuwałeś nade mną, jak sekretny Anioł Stróż i uratowałeś mnie, gdy tego potrzebowałam. Byłaś tam. Zawsze. Teraz ja chcę być przy tobie. Chcę być z tobą, teraz i w przyszłości. Być obok ciebie, trzymać cię za rękę. Nie opuszczę cię ani w tej chwili, ani nigdy, bo tylko ty masz klucz do mojego serca, które należy do ciebie. – zakończyła swój monolog, nie odrywając od niego wzroku. Cyntia widziała, jak z każdym jej słowem emocje w oczach Severusa stale rosną, aż te hebanowe, wiecznie puste tunele błyszczały uczuciami, które do niej żywił i szczęściem, którego nigdy nie czuł tak wyraźnie, jak w tej chwili. Jego ukochana Lily... Chciała z nim zostać... Nie ze względu na jakiś tam głupi plan, ale dla niego i tego co do niego czuła. Mężczyzna otworzył usta, ale zabrakło mu słów. Po raz pierwszy w życiu. Serce kobiety, którą kochał, należało do niego. Nigdy nie sądził, że jego najskrytsze pragnienia się ziszczą kiedykolwiek, a teraz właśnie tak się stało. Ponownie otworzył usta, ale ponownie brakło mu słów. Cyntia uśmiechnęła się, kładąc palec na jego wąskich wargach.

- Nie musisz wypowiadać słowa, Sev. Twoje oczy mówią za ciebie wszystko. Kochasz mnie, a to znaczy dla mnie więcej niż tysiąc słów. – szepnęła miękko, przesuwając dłoń na jego policzek, gładząc go delikatnie kciukiem. Uśmiechała się delikatnie przez cały czas, jak najszęśliwsza kobieta na ziemi. To uczucie było prawdziwe. Nie było złudzeniem, które mogło prysnąć, jak bańka mydlana. Cyntia pisnęła cicho, gdy została nagle otoczona przez niego ramionami i podniesiona w górę. Kobieta zaśmiała się, gdy okręcił się raz z nią w ramionach. – Sev! – zachichotała cicho.

- Ja... Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – wyszeptał Severus, gdy już postawił ją na ziemi, jednak nie wypuszczając z objęć. Cyntia dobrze się czuła w jego ramionach. Przytuliła się do Mistrza Eliksirów mocno, gładząc dłonią jego włosy i kark. Przez cały czas jej twarz zrobił uśmiech. – Nigdy nie sądziłem, że... Kiedykolwiek mnie... pokochasz.

- Zasługujesz na to. Byłabym głupia odtrącając cię po raz drugi. Zwłaszcza gdy łączy nas coś więcej... – Cyntia mimowolnie zarumieniła się jak nastolatka.

- Kocham cię, Cyntio. – powiedział cicho Mistrz Eliksirów. Cyntia uśmiechnęła się.

- Ja ciebie... Severus! – Cyntia pisnęła cicho, gdy usłyszała syk Severusa i zobaczyła jak złapał się za przedramię, kiedy jego  Mroczny Znak zapłonął żywym ogniem. Oczy Cyntii zmieniły się że szczęśliwych w zmartwione. Bała się o niego za każdym razem, gdy nadchodziły wezwania od Czarnego Pana. Każde takie spotkanie mogła być jego ostatnim.

- Muszę iść. – mruknął cicho Severus, przeklinając w głowie Czarnego Pana z całej duszy, że też akurat ten moment wybrał sobie na spotkanie. Cyntia zarzuciła mu ręce na szyję, przytulając z całych sił.

- Uważaj na siebie. Proszę, Sev. – szepnęła cicho, zaciskając dłonie na jego szacie.

- Będę, kochanie. Obiecuję. – odparł cicho Severus, również mocno ją obejmując. Puścił ją po chwili, powoli się odsuwając. Musiał iść. Cyntia szybko musnęła jego usta.

- Na szczęście. – powiedziała cicho. Severus uniósł lekko kąciki ust. Na szczęście.

- Wróć do komnat. Przyjdę tam do ciebie, po spotkaniu. – Cyntia kiwnęła głową i śledziła wzrokiem oddalającą się sylwetkę Mistrza Eliksirów, która powoli ginęła w mroku nocy, aż zniknęła zupełnie. Cyntia opuściła smutny wzrok. Tak bardzo nie chciała, by musiał tam wracać i udawać kogoś, kim nie jest. By już nie musiał się tak narażać.

„Dlaczego zawsze ty, Severusie?” – westchnęła w myślach smutno. Kiedy już całkowicie straciła go z oczu, zielonooka kobieta odwróciła się i wolnym krokiem wróciła w stronę zamku z opuszczoną głową, którą po chwili podniosła. I chociaż na zewnętrz wyglądała na spokojną i opanowaną kobietę to tak naprawdę wewnątrz jej serce pękało ze zmartwienia i rozpaczy. Nie pragnęła niczego więcej jak tylko uwolnić Severusa z sideł Czarnego Pana i uciec gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie ich ścigał. Gdzieś poza granicami rzeczywistości i wszechświata, gdzie będą tylko ich dwoje.

     Razem.

⋇⋆✦⋆⋇ 

      Lily siedziała w ciszy w pustym salonie w ich kwaterach. Jej zielone oczy wpatrzone były w płomienie ognia płonącego w kominka. Ciepły blask odbijał się w jej szmaragdowych tęczówkach, które nie odrywały się od gorącego żaru. Od wezwania Severusa minęło kilka godzin i do tej pory go nie było. Lily martwiła się, ale wiedziała, że rozpoczynając poszukiwana od razu, mogła mu tylko narobić kłopotów. I chociaż to było trudne, musiała być cierpliwa i czekać aż wróci. Naprawdę chciała wierzyć, że to małe opóźnienie nie jest skutkiem torturowania Severusa przez Voldemorta i Śmierciożerców. Lily nie chciała, by cierpiał.

     Wzrok młodej kobiety padł na czerwoną różę, która stała na stole w szklanym wazonie z wąską szyjką i rozszerzającą się stopką u podstawy. Jej delikatny zapach subtelnie rozchodził się po salonie, zwalczając surowy posmak lochów. Lily pochyliła się delikatnie, wyciągając kwiat z wazonu i dotykając opuszkami palców jej krwiście czerwonych płatków, których barwę pogłębiał ciepły blask płomieni. Nie odrywała wzroku od jej miękkich płatków, wodząc palcami po łodydze. Zasyczała cicho, gdy ukłuła się w palec jednym z kolców. Lily spojrzała na swój palec, na którym pojawiła się perełka krwi. Normalnie jej widok nie wzruszał Lily, ale tym razem poczuła mdłości, gdy wyobraźnia podsunęła jej obraz zakrwawionego ciała, które wydawało się być Severusem. Szybko odwróciła wzrok ściskając dłoń w pięść.

- Dlaczego nie wracasz, Sev? – rzuciła szeptem pytanie w przestrzeń, ale odpowiedziała jej cisza, przerywana strzelaniem ognia w palenisku. Lily włożyła dłoń w swoje jasne włosy. Przymknęła oczy, by nie pozwolić łzom bezsilności opaść. Coraz bardziej się martwiła o niego. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co się z nim działo. Lily miała bardzo złe przeczucia. Obawiała się, że tym razem jej intuicja również miała nosa. Jednak musiała być silna. Dla Severusa.

     Nagle salon rozjaśnił się jasnym światłem, przez co Lily musiała zasłonić oczy ręką w pierwszej chwili. Gdy odsłoniła oczy zobaczyła srebrną łanię na środku salonu, która podeszła do niej mgielnym krokiem. Lily wstała aż z fotela, przyglądając się pięknemu stworzeniu, które zbliżyło się do niej powoli. Łania wyglądała dokładnie jak jej własna, a jednak nie należała do niej. Przeszło jej przez myśl, że już ją gdzieś widziała... Tamtej feralnej nocy. Czuła od niej dokładnie takie samo ciepło i blask, pomimo chłodnej barwy. Do kogo mogła należeć...

„Lily... Proszę... Chodź do mnie...” – Lily usłyszała w głowie dobrze znajomy sobie głos, który brzmiał boleśnie, ściśnięty cierpieniem. Jej serce prawie się zatrzymało.

- Severus... – wyszeptała zmartwiona, szybko przyzywając swój płaszcz, który założyła w sekundzie. Spojrzała na patronusa, który wydawał się na nią czekać. Łania zatoczyła koło i poszła w stronę drzwi, a Lily szybkim krokiem podążyła za nią wychodząc na korytarz.

Następny rozdział: "62. Bezinteresowna pomoc"

* William Shakespeare, sonet 18.

** William Shakespeare, sonet 29

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro