62. Bezinteresowna pomoc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Severus ledwo pamiętał wyjście z Czarnego Dworu. Jego ciało płonęło bolesnym ogniem, rwało go każde włókno jego istoty w cierpieniu. Pamiętał ból, zapach krwi i lepką ciecz spływającą z jego ran na podłogę.  Umysł i ciało mężczyzny cierpiało w agonii. Każdy oddech był bolesny i wymagał wiele wysiłku, zwłaszcza podczas kolejnych zaklęć torturujących. To była czwarta runda, podczas której nie stał w kręgu postaci w maskach, a sam był ich ofiarą. Wiedział, że go nie zabiją, bo rozkaz Czarnego Pana był jasny. Miał cierpieć, ale nie umrzeć. Taka była jego kara za niepowodzenie. Miał zdobyć informacje, na których zależało Voldemortowi, ale nie mógł ich przekazać. Były zbyt cenne. Severus wolał już pocierpieć.

     A potem nagle nastąpił koniec. Żaden czar nie atakował już jego ciała, nie sprawiając mu już bólu. Czuł chłód kamieni, gdy leżał na kamiennej posadzce jednej z celi w lochach. Zimno było przyjemne, bo przynosiło ukojenie jego ciału. Zapach krwi mieszał się z wilgotną wonią podziemi Czarnego Dworu. Jak głośne dzwony, kroki odbijały się echem w jego głowie, gdy jego „koledzy” opuszczali kolejno pomieszczenie, zostawiając go całkiem samego. Ból promieniował z niemal każdego zakamarka jego ciała, sprawiając, że pragnął, by się ono się skończyło. Słyszał swój charczący oddech oraz niskie, denerwujące piszczenie w uszach, które mieszało się z szumem krwi. Czerwona posoka spływała z kącika jego ust, spływając na podłogę, powiększając karmazynową kałużę. Słyszał echo głosów i śmiechy. A potem cisza. Czuł się całkowicie osamotniony i opuszczony. Nigdy nie zastanawiał się, jak umrze, chociaż że stanie się to z rąk Czarnego Pana lub Śmierciożerców było bardzo prawdopodobne. Jednak nie chciał umierać. Nie teraz, gdy miał szansę na przyszłość z Lily. Nie mógł jej zostawić... Dlaczego zawsze, gdy dostawał szansę od losu, coś musiało starać mu się ją odebrać. To nie sprawiedliwe.

     Lily. Musiał wrócić do swojej słodkiej Lily.

     Severus powoli podniósł się na łokciach, a jego cichy jęk cierpienia zabrzmiał w ciszy. Mężczyzna opadł z powrotem na kamienną posadzkę. Był wyczerpany i obolały. Zebrał jednak się w sobie i ostatkiem sił zmusił się do wstania. Severus zacisnął zęby, powoli podnosząc się na klęczki i oparł plecami o ścianę, oddychając szybko. Przeszło mu przez myśl, jak da radę się aportować, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Panującą w lochach ciszę, przerwały kolejne kroki. Severus napiął się, gdy drzwi celi zaskrzypiały. Z wielkim trudem udało mu się uchylić powieki. Cały świat wirował za mgłą, a przed oczami krążyły mroczki.  Udało mu się jednak rozpoznać Śmierciożercę, który wszedł do celi. To był Selwyn.

- Profesorze? – drugi Śmierciożerca klęknął naprzeciw Mistrza Eliksirów który patrzył na niego zmęczonym wzrokiem. Selwyn był prawie zdziwiony, że ten człowiek jest jeszcze przytomny po czterech rundach śmierciożerczej zabawy. – Słyszy mnie pan?

- Głośno... i wyraźnie... – wychrypiał zachrypniętym głosem. Severus nienawidził brzmieć tak żałośnie.

- Świetnie. To zabieram stąd pana. – oznajmił Selwyn, wyciągając rękę do niego.

- Dlaczego... Mi pomagasz? – zapytał Snape. Nie było tajemnicą, że w szeregach Śmierciożerców trzeba patrzeć na siebie i „liczyć” tak, by wyjść na swoje, bo jak ktoś narazi się na gniew Czarnego Pana, to nikt już nie pomoże. Nikt nie wstawi się za nim w obawie, by gniew Mrocznego Lorda nie skierował się na niego. A przecież nikt nie chciał stracić życia za kogoś, kto był tylko rywalem w walce o względy Sam-Wiesz-Kogo.

- Niech Pan nie narzeka, tylko spróbuje wstać. – Selwyn udał, że nie słyszał pytania Mistrza Eliksirów.

- Czego... Chcesz..? – Severus doskonale wiedział, że w życiu nie ma nic za darmo. Nawet pomocy. Zawsze jest jakiś haczyk.

- W tej chwili zabrać stąd pana, profesorze. – powiedział Selwyn, pomagając wstać drugiemu mężczyźnie. Przełożył sobie jego ramię przez szyję, wspierając Mistrza Eliksirów, który chcąc nie chcąc, musiał na nim polegać w tej chwili, bo nie miał sił, by iść o własnych siłach.

- Gdzie moja różdżka?

- Mam ją. – odparł, oddając własność Mistrza Eliksirów w jego ręce. – Chodźmy. – obaj mężczyźni powoli skierowali się w stronę wyjścia z otwartej celi. Wyszli na korytarz, gdzie tliło się słabe światło pochodni, oświetlając korytarz. Selwyn powoli prowadził drugiego czarodzieja, dostosowując się do jego wolnego chodu. Sam dziwił się, jakim cudem Snape potrafił stanąć na nogi po tych czterech rundach. Chociaż każdy doskonale wiedział, jaki był Snape. Profesor miał więcej stoicyzmu niż nie jeden inny Śmierciożerca. Choćby był umierający, ona nadal będzie twierdził, że nic mu nie jest. Selwyn musiał przyznać, że skrycie go podziwiał za tę wytrzymałość i samozaparcie, by nie okazać słabości. Właśnie między innymi przez to Snape wyrobił sobie taką, a nie inną opinię. Nie był „wydelikaconą panną”, jak niektórzy z nich, którzy wyją z bólu już przy pierwszym Crucio. By zmusić Snape’a do krzyku trzeba się naprawdę bardzo postarać.

     W ciszy dwaj mężczyźni wyszli przez uchylone wrota Czarnego Dworu na dziedziniec, który był opustoszały. Jedynie kraczące kruki, świadczyły o tym, że nie jest on całkiem opuszczony. Kilka czarnych ptaków siedziało metalowej bramie, pomiędzy ostrymi szpikulcami, skierowanymi w zachmurzone niebo. Księżyc znikł już za kłębiącymi się szarymi chmurami, które zwiastowały porządną ulewę. Selwyn miał nadzieję, że zdąży odprowadzić Snape’a do zamku, zanim się rozpada.

     Severus ciężko opierał się na drugim czarodzieju, mimo chęci ukrycia słabości, ale wbrew jego najszczerszych wysiłków nie potrafił iść o własnych siłach. Nienawidził za to siebie i Selwyna. Siebie, że pozwolił sobie na okazanie słabości, a jego za byście tego świadkiem. Jednak wiedział, że nie zawsze będzie mógł zachować godność i skrycie się cieszył, że nie był na łasce kogoś innego, jak na przykład takiej Bellatriks Lestrange, która pewnie by go jeszcze kopała, zamiast pomóc. Przelotnie przyszło mu do głowy pytanie, dlaczego Selwyn mu pomaga, ale w tej chwili nie poświęcił na te rozmyślania wiele czasu. Skupił się raczej, by nie stracić przytomności i dotrzeć do granicy antyteleportacyjnej bez całowania ziemi, po której stąpa.

- Jeszcze kawałek, profesorze. – odezwał się Selwyn w pewnym momencie, gdy do celu zostało im tylko kilkanaście metrów.

- Dam radę. – warknął cicho Snape, ciężko oddychając, starając się, by każdy oddech nie sprawiał mu aż takiego bólu oraz odgonić mroczki sprzed oczu od utraty krwi, którą nasiąknęła jego szata. Mimo że nie było to widać z powodu czerni materiału, czuł, jak zwiększył się ciężar przemoczonej tkaniny i zapach krwi unoszący się w powietrzu.

- Nie musi pan warczeć na każdego, kto chce panu pomóc. – zirytował się Selwyn. Chociaż chyba jak każdy powinien się przyzwyczaić do sposobu bycia Mistrza Eliksirów.

- Nie wierzę... Że pomagasz mi bezinteresownie... – wydyszał Snape. – Nie wiem tylko... Czego chcesz w zamian...

- Nie wszędzie kryje się podstęp, profesorze. – wycedził Selwyn zirytowany.

- Wątpię. – Selwyn miał ochotę przewracać oczami.

- Jest pan paranoikiem.

- Możliwe... – ta paranoja wiele razu uratowała mu życie.

- Niech się pan trzyma. Aportuję nas do Hogwartu. – powiedział Selwyn i deportował ich, zanim Snape zdążył coś powiedzieć.

     Z cichym trzaskiem dwóch mężczyzn pojawiło się w Zakazanym Lesie. Mimo wspierania przez Selwyna, Severus zatoczył się na bok, opierając o drzewo, ciężko oddychając po aportacji, która sprawiła, że osłabienie i ból powróciło ze zdwojoną siłą.

- Niech pan usiądzie. – Selwyn trzymając go, pomógł mu powoli usiąść na zwalonym drzewie w pobliżu. – Kogoś mam wezwać? Nie powinien pan tak wracać...

- Zaskakująca troska... Co, Selwyn? – wydyszał sarkastycznie Snape z twarzą wykrzywioną bólem. Mężczyzna ściskał dłonią prawy bok, gdzie mieściła się największa i najgłębsza rana, czując krew spływającą spomiędzy jego placów. Czuł się okropnie. Przez te dziesięć lat zapomniał, jak bardzo uciążliwe i bolesne mogą być tortury przez Śmierciożerców i samego Czarnego Pana.

- Czarny Pan byłby zawiedziony wieścią, ze jego ulubiony Mistrz Eliksirów został zjedzony przez wilkołaka lub acromantulę. – powiedział cynicznie Selwyn, zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc na cierpiącego mężczyznę. – Poza tym pańska żona rozszarpałaby mnie za to. Widziałem, co zrobiła z Dołohowem. Mam ją wezwać?

- Sam to zrobię... – Severus wydobył rożdżkę z zakrwawionej szaty. – Expecto Patronum! – z jego różdżki wydobyła się świetlista łania, która szybko pognała w stronę zamku, niosąc ze sobą wiadomość. Selwyn zagwizdał cicho z uznaniem.

- No, no, no... Nie sądziłem, że jest pan zdolny do takiej magii. – stwierdził drwiąco drugi mężczyzna. Jednak była w tym stwierdzeniu nuta podziwu.

- Nie ograniczam się do jednej dziedziny magii. – Severus oparł się plecami o pień, wyrównując oddech, by oszczędzić sobie bólu. Czuł się zmęczony i słychać to było w jego głosie.

- Zauważyłem. Pańska żona też?

- To przesłuchanie? – Snape otworzył oczy.

- Nie. Pytam z ciekawości.

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Severus skrzywił się lekko, patrząc na swoją zakrwawioną dłoń.

- Już spotkałem Lucyfera i żyje.

- Dużo gadasz, jak na siebie. – stwierdził Mistrz Eliksirów, przymykając oczy.

- Bo miło się z tobą rozmawia, drogi kuzynie. – Selwyn uniósł kąciki ust. Snape prychnął.

- W tej chwili nie mam ochoty na dywagacje. – mruknął Severus, żałując, że nie może stracić przytomności. Mógłby odpocząć od bólu, zwłaszcza od tych paskudnych cięć, nad którymi szczególnie znęcała się Bellatriks. Nienawidził wiedźmy.

- Jednak lepiej by było, gdyby pan ze mną rozmawiał, a nie tracił przytomności.

- Twoje ględzenie mi na to nie pozwoli. – stwierdził ironicznie Snape. Taka była prawda. Natrętne dyskutowanie jego o zgrozo kuzyna nie dawało mu żyć.

- Jak to...

- Severus?! – usłyszeli wołanie. Severus otworzył oczy, słysząc głos Cyntii. Przyszła po niego. Czuł, że to zrobi. Mógł na nią liczyć. Zawsze.

- Tutaj, pani Snape! – zawołał cicho Selwyn, ujawniając miejsce ich pobytu. Severus usłyszał, jak kroki się zatrzymały, a zaraz potem poszły w ich stronę. Po chwili nastąpił szelest odsuwanych krzaków i zobaczył lekko zamazany obraz Cyntii, a obok jego łanie, która zniknęła w mroku, gdy spełniła swoje zadanie doprowadzenia jej do niego. Widział, jak trzyma czujnie różdżkę, rozglądając się uważnie, zanim jej wzrok padł na niego. Zielone oczy Cyntii rozszerzyły się i zmieniły na zmartwione.

- Severus! – pisnęła cicho, kompletnie ignorując Selwyna. Podbiegła do Severusa w kilku krokach, opadając przy nim na kolana. – Co ci się stało, Severusie? – Severus słyszał troskę w jej głosie oraz spojrzeniu, którym go lustrowała. Zbladła, widząc sporo świeżej krwi.

- Niezadowolenie Czarnego Pana... – mruknął cicho, krzywiąc się delikatnie. Uchylił bardziej powieki, czując jej delikatnie dłonie na czole i policzku.

- Co oni ci zrobili... – mruknęła cicho do siebie zmartwiona, badając wzrokiem jego obrażenia. Cyntia sama nie wiedziała, co czuć. Z jednej strony czuła ulgę, że wrócił żywy. Z drugiej była zmartwiona, a z trzeciej odczuwała gniew... A raczej wściekłość, że ktoś śmiało tak go skrzywdzić. Teraz jednak musiała się skupić i go uleczyć, by nie cierpiał dłużej.

- Nic mi nie będzie. – machnął lekko drżącą ręką, skrzywiając się nieco przy tym.

- Zawsze tak mówisz, gdy coś ci jest. – zbeształa go delikatnie. – Zabieram cię do domu. – Cyntia spojrzała na stojącego z boku Selwyna, który w ciszy ich obserwował. – Dziękuję, że przyprowadziłeś mojego męża. – powiedziała z ujawnioną nutą szczerej wdzięczności. Selwyn kiwnął głową w odpowiedzi.

- Nie ma za co, pani Snape. – odpowiedział Selwyn. – Miłego wieczoru. – Śmierciożerca pożegnał się i deportował z cichym trzaskiem. Gdy tylko zniknął Cyntia przybliżyła usta do jego twarzy i musnęła lekko jego wargi.

- Tak się martwiłam. – szepnęła Cyntia, gładząc dłonią jego policzek. Odgarnęła czarne włosy z jego rozgrzanego gorączką czoła. – Nadal martwię. Nie wyglądasz najlepiej, Sev.

- To nic takiego... Miałem gorzej. – odparł cicho, patrząc na nią miękko. – Nie martw się...

- Nie potrafię. – szepnęła, kręcąc głową. – Mam ochotę coś zrobić tym, którzy cię tak skrzywdzili. – zacisnęła dłoń w pięść. Podniosła wzrok, czując, jak Severus położył lekko brudną od krwi dłoń na jej, lekko ściskając.

- Nie wchodź na tę drogę, kochanie. Wystarczy, że ja mam mroczną duszę. Nie plam swojej. – szepnął, nie odrywając od niej wzroku. Jego czarne oczy mimo cierpienia były pełne ciepła i miłości do niej.

- Oboje mamy w sobie tyle samo ciemności co światła. Jesteśmy razem i razem przez to przejdziemy. – obiecała, lekko gładząc jego policzek. -  Chodźmy do zamku, Sev. Muszę cię wyleczyć. – powiedziała Cyntia, wstając z klęczek. Pomogła wstać Severusowi, który skrzywił się, sycząc cicho z bólu. Zielonooka kobieta objęła męża w pasie, uważając na jego rany, przekładając sobie jego ramię przez szyję. Wspierając go, para powoli szła w kierunku wyjścia z Zakazanego Lasu.

⋇⋆✦⋆⋇ 

- Już kończę. – mruknęła cicho Lily, delikatnie przemywając poszarpana ranę na prawym boku swojego męża, którą przed chwilą skończyła szyć. Sztylet Bellatriks musiał być zaklęty, bo paskudne cięcie nie dało się magicznie zagoić i z pewnością zostanie blizna. Przez cały ten czas Severus dzielnie znosił jej zabiegi, jedynie co jakiś czas sycząc cicho z bólu, mimo największych starań Lily, by nie sprawiać mu więcej cierpienia. Każdy jej ruch był przepełniony delikatnością i wyczuciem oraz troską. Zwłaszcza, że nie mogła podać mu eliksiru przeciwbólowego ze względu na ilość innych mikstur w jego organizmie. Nie chciała przecież otruć Severusa.

- Nie spiesz się... – wymamrotał, krzywiąc się lekko, gdy mimo jej największych starań, cierpiał. Lily odłożyła zaczerwienioną od krwi szmatkę do miski z ciepłą wodą, prostując się. Przyjrzała się jeszcze klatce piersiowej siedzącego na skraju łóżka mężczyzny, szukając innych obrażeń, którymi jeszcze się nie zajęła. Udało jej się zniwelować większość bolesnych ran i otarć, ale niektóre musiały się wyleczyć drugą naturalną. Lily wyciągnęła z torby lekarskiej szeroki, biały bandaż i jałowy opatrunek, którym zabezpieczyła zszytą ranę, zanim zaczęła obwijać bandażem jego tors. Severus milczał przez cały czas, pozwalając jej działać w spokoju. Gdyby to była Poppy, pewnie by narzekał i marudził, ale po pierwsze, to była Lily a nie natrętna pielęgniarka, a po drugie, był zbyt zmęczony bólem, by się sprzeciwiać.

- Skończyłam. – odezwała się cicho Lily, gdy zabandażowała jego klatkę piersiową. Severus zmęczony podniósł wyczerpany wzrok na zielonooką kobietę, która patrzyła na niego z troską. – Czujesz się lepiej? – zapytała dotykając jego czoła.

- Trochę... – odpowiedział cicho czarnowłosy czarodziej. – Ale zmęczony.

- Połóż się. – powiedziała miękko Lily, pomagając mu się ostrożnie położyć. Severus z ulgą opadł na poduszki, które Lily za nim poprawiła. Mistrz Eliksirów podniósł wzrok na zielonooką kobietę, która czułym gestem odgarnęła mu włosy z rozgrzanego czoła. – Masz gorączkę. – westchnęła cicho Pani Snape.

- Zawsze mam po „herbatkach” u Czarnego Pana. – odparł cicho. – To minie.

- Wiem. – Lily machnięciem swojej różdżki posprzątała zakrwawione szmatki, opatrunki i fiolki po eliksirach. Po ogarnięciu bałaganu, czarownica odwróciła się i wyszła z pokoju. Severus tęsknie patrzył, jak skraj jej sukienki zniknął za drzwiami jego sypialni. Pragnął, by została z nim. Nie chciał być sam. Zwykle bywał sam, gdy już Poppy go wyleczyła. Leżał wtedy w „swoim — nie swoim” łóżku, jak je nazywał, i patrzył w biały sufit Sali Szpitalnej lub w okno na gwiazdy, czując się osamotniony, zupełnie jak jedna z nich. Teraz niby nie był sam, chociaż momentami się tak czuł. Jakby nadal był opuszczony, błądząc we mgle samotnie, nie mogąc nikogo odnaleźć.

     Severus ponownie spojrzał na wejście, gdy usłyszał ciche kroki. Zobaczył Lily, która weszła do jego sypialni i usiadła w fotelu obok jego łóżka. Wróciła?

- Prześpij się, Sev. Sen dobrze wciąż zrobi. Ja tu zostanę i będę cię pilnować. – uśmiechnęła się lekko do niego, łapiąc za dłoń.

- Zostaniesz? – zapytał lekko zdziwiony. Gdy wyszła myślał, że po prostu sobie poszła i już nie wróci. Był miło zaskoczony, że wróciła oraz chciała zostać z nim.

- Oczywiście, że tak, Sev. Chyba nie myślałeś, że cię zostawię, mój kochany idioto. – odparła Lily od razu, lekko się uśmiechając. Jego pewien winy wzrok był wystarczającą odpowiedzią. Zielonooka kobieta westchnęła cicho, zakładając kosmyk platynowych włosów za ucho. – Och, Sev... Już ci mówiłam, że nie jesteś sam i już nie będziesz.

- Pamiętam, Lily... Ja po prostu... – Severus zamilkł, gdy Lily położyła palec na jego ustach.

- Shhhhh, Sev... Jutro porozmawiamy o twoim kompleksie samotności. Teraz idź spać. – powiedziała łagodnie kobieta, posyłając mu lekki uśmiech.

- Położysz się obok?

- Nie chcę przypadkiem sprawić ci bólu. – odparła Lily.

- Nie sprawisz. Twoja obecność jest lepsza, niż eliksir przeciwbólowy. – słowa Severusa sprawiły, że Lily zachichotała cicho.

- Brzmisz jak poeta, Sev. Dobrze, że jesteś jedynym pacjentem wrażliwym na mój wdzięk. – stwierdziła rozbawiona.

- Twój czar działa już od dawna. – uśmiechnął się blado. Lily zrobiła to samo, rumieniąc delikatnie. Zielonooka czarownica podniosła się z fotela i usiadła na łóżku obok Severusa, obejmując go i pozwalając jego głowie opaść na jej ramię. Zaczęła delikatnie przeczesywać jego dłuższe, czarne włosy, które wcale nie były tłuste, jak twierdzili niektórzy.

- Od jak dawna? – zapytała cicho, przytulając się do niego delikatnie. Nie przestawała przeczesywać jego czarnych, jak krucze pióra, włosów. Lubiła jego bliskość.

- Od końca czwartego roku. – przyznał cicho. Pamiętał dokładnie, jak zaczynał na nią patrzeć. Powoli jego uczucia zmieniły się i przestawał kochać jak ją przyjaciółkę, ale kogoś więcej. Stopniowo jego miłość do niej przeobraziła się z bladego pąka w krwiście czerwoną róże, która mimo ponętnego piękna, sprawiała również ból. Przez lata czuł wyraźny posmak cierpienia, które mimo sprawianej udręki nadal kusiło swoim pięknem. Nie sądził, że kiedykolwiek się to zmieni. Jednak teraz wyraźnie doceniał tę lepszą, piękniejszą stronę miłości, zwłaszcza gdy jego ukochana Lily była obok.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś?

- Co by to zmieniło?

- Być może wiele. Możliwe, że wszystko byłby inaczej. – odparła cicho Lily. Możliwe, że nie wyszłaby za Jamesa, ale za Severusa. Jednak nie powiedziała tego głośno. Nie chciała, by Severus obwiniał się, że wyszła za Pottera i zasnęła snem dziesięcioletnim. To nie była jego wina.

- Możliwe... Możliwe, że wtedy nie byłabyś celem Czarnego Pana i nie zasnęłabyś na te dziesięć lat... – zaczął Severus zbolałym głosem.

- Nie obwiniaj się, Sev. To nie jest twoja wina. – powiedziała pewnie Lily. – Nie miałeś wpływu na przyszłe wydarzenia. Co było minęło. Najważniejsze, że teraz jesteśmy razem. – lekko ścisnęła jego dłoń.

- Naprawdę potrafisz być ze mną szczęśliwa? – Lily słyszała niepewność w jego głosie.

- Oczywiście, że tak. Nie znalazłabym drugiego takiego jak ty, Sev. – na twarz kobiety wpłynął szczery uśmiech.

- Śmierciożercy — szpiega? Znalazłaby się...

- Inteligentny, ambitny, mroczny Mistrz Eliksirów, w dodatku przystojny i o dobrym sercu? Wątpię. – powiedziała rozbawiona, a na jej policzki wpłynęły lekkie rumieńce. Na szczęście w pokoju było ciemno.

- Schlebiasz mi. – Severus uniósł kąciki ust w ciemności.

- Mówię szczerą prawdę. – odparła Lily niewinnie. – Idź spać, Sev. Jesteś wyczerpany. – powiedziała z troską.

- Dobrze... Dobranoc, Lily. – mruknął Mistrz Eliksirów.

- Dobranoc, Severusie. – szepnęła Lily, składając czuły pocałunek na czubku jego głowy. Przytuliła się lekko do męża, opierając policzek o bok jego głowy, siedząc w ciemności i czuwając nad przyjacielem, który w ostatnim czasie stał się dla niej kimś więcej.


Następny rozdział: "63. Niespodzianki. Część I"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro