64. Niespodzianka. Cześć II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Lubiłam tego nieśmiałego chłopca, co się rumienił, gdy dawałam mu buziaka w policzek. – zachichotała zielonooka czarownica. Mistrz Eliksirów przewrócił oczami, ale uśmiechnął się na wspomnienia.

- Znam jeszcze kogoś, kto się uroczo rumieni. – Mistrz Eliksirów rozbawiony uniósł brew. – Gdy robię to.

     Czarnowłosy mężczyzna wstał, pochylając się nad stołem i musnął jej usta. Chichocząca Lily zamilkła w chwili, gdy jego wargi dotknęły jej, składając na nich czuły pocałunek. Jej oczy zrobiły się duże, aż z wrażenia upuściła widelczykiem na talerzyk, ale po chwili je zamknęła, oddając jego pocałunek. Zarumieniła się przy tym, jak nastolatka. Rumieniec nadał uroczego odcienia jej twarzy. Niemal od razu odpłynęła, skupiając się jedynie na tej chwili i tym pocałunku.

     Po chwili Severus delikatnie się odsunął, cały czas patrząc w jej oczy. Na jego usta wpłynął chytry uśmieszek. Były rozbawiony, widząc jej zarumienioną twarz. Było właśnie tak, jak podejrzewał.

- I kto tu się rumieni? – Lily potrząsnęła rozbawiona głową z niewinną miną i zmrużyła oczy.

- Podpuściłeś mnie...

- Nie podobało ci się? – zapytał pruderyjnie mężczyzna z miną niewiniątka. Lily parsknęła krótkim śmiechem, spoglądając na Severusa. Przygryza delikatnie dolną wargę.

- Podobało. – mruknęła figlarnie. – Ciekawe z iloma Ślizgonkami się całowałeś po kątach. – wypaliła bez zastanowienia. W tym zdaniu brzmiała podejrzana nuta zazdrości, na co Severus uniósł brew.

- Jesteś o mnie zazdrosna, Lily? – zapytał chytrze, mając w oczach iskierki rozbawienia. Wcześniej by tego nie podejrzewał. Gdy byli uczniami jedyną zazdrosną osobą, był Potter, który zawiścił Severusowi jego dobrego kontaktu z Lily.

- A mam powody? – odpowiedziała Lily pytaniem na pytania, unosząc brew. Wiedziała, że Severus nigdy nie zdradziłby jej, ale podroczyć się z nim nie zaszkodziło.

- Nie masz. Wiesz, że kocham tylko ciebie. – usłyszała miękką odpowiedź czarnowłosego mężczyzny. Nie musiała nawet patrzeć w jego oczy, by wiedzieć, że to prawda. Słyszała prawdziwą szczerość w jego głosie. Jej zielone oczy spotkały się z miękkim wzrokiem czarnych tęczówek.

- Wiem. – odparła Lily, uśmiechając się czule do męża. Czuła się szczęśliwa przy nim. W jej sercu nie było już pustki. – Ale i tak mam ochotę wydrapać oczy jednej osobie...

- Mathilda. – Severus mimo woli parsknął krótkim śmiechem. – Widziałem twoją minę na przyjęciu u Malfoy'ów, gdy zjawiła się ta lafirynda.

- Chyba byś nie narzekał, gdybym wyrwała jej kudły na twoich oczach. – zachichotała Lily. 

- Chętnie to zobaczę. Nawet zapłacę za bilet na ten seans. – Mistrz Eliksirów uniósł rozbawiony kąciki ust. – A jesteś gotowa na inny? – Lily spojrzał na Severusa ciekawie.

- Brzmi tak tajemniczo. Co to masz na myśli, Sev?

-  Niespodzianka. – odpowiedział enigmatycznie mężczyzna, mając na ustach tajemniczy uśmieszek. Lily uniosła brew zaciekawiona.

- Kolejna? – zapytała rozbawiona, zanim zrobiła wielkie oczy. – Prawie bym zapomniała! – prawie zapiszczała, wstając od stołu.

- Co się stało..? – zdziwiony Severus wyprostował się, patrząc z zaskoczeniem na kobietę, która nagle zrobiła wielkie oczy.

- Nic. Poczekaj tutaj, Sev. – Lily stanęła na palcach, całując go szybko w policzek, a następnie wybiegając z jadalni. Severus podrapał się po karku, zastawiając się, o co chodziło. Po chwili jednak stwierdził, że nawet on ze swoją inteligencją, nigdy nie zrozumie, jak pracuje umysł kobiety.

     Po kilku minutach Lily wróciła, chowając coś za plecami. Wyglądała trochę, jak mała dziewczynka, która coś zmalowała i dlatego ukrywała rączki za plecami. Dla Severusa był to uroczy widok. Spojrzał ciekawie na Lily, która podeszła do niego z uśmiechem na ustach, wyciągając zza pleców podłużny, czarny futerał, ładnie opakowany zielonym papierem i przewiązany srebrną wstążką.

- Szczęśliwej rocznicy, Sev! – Lily uśmiechnęła się szeroko, wręczając mu swój prezent, nad którym się trochę nagimnastykowała. Skorzystała z małej pomocy Syriusza, który nie miał pojęcia, że ma udział w zdobyciu upominku dla Severusa Snape'a. Gdyby tylko o tym wiedział, prawdopodobnie dostałby zawału. No i oczywiście pewnie dodałby do niego jakiś nieprzyjemny dodatek. Oczywiście Lily sprawdziła kilka razy paczkę i sam prezent na wszelki wypadek, jakby Syriuszowi jednak strzelił do głowy głupi pomysł.

- Co to? – zapytał ciekawie Severus, biorąc od niej pudełko. Lily przewróciła głową. Cały on. Gdyby mógł to prześwietliłby pudełko wzrokiem.

- Otwórz, to się dowiesz, Sev. – zachichotała kobieta. Obserwowała, jak mężczyzna zeskanował pudełko  krytycznym wzorkiem, jakby mu coś zrobiło, a następnie powoli rozwiązuje wstążkę, wolno rozwijając papier, jakby nie chciał go zniszczyć. Lily przewróciła oczami. Zupełnie jakby przeprowadzał operację na otwartym sercu.

- Wiesz, Sev, że cała radość z rozpakowywania prezentu polega na rozrywaniu opakowania? – zapytała rozbawiona. Severus rzucił okiem na Lily.

- Ty z pewnością tak byś tak zrobiła. Wolę się jednak upewnić, że to nie jakaś wybuchowa fiolka, której zawartość zmieni mnie w małego nietoperza. – Lily roześmiała się dźwięcznie.

- Tuliłabym się do ciebie wtedy do woli. do mojej słodkiej przytulanki z dużymi czarnymi oczętami i uroczym pyszczkiem. – zachichotała kobieta, wyobrażając sobie ten uroczy widok. Duże czarne oczka, lekko mokry, czarny nosek i milusie, ciemne futerko oraz błoniaste skrzydła. To było po prostu zbyt urokliwe, by to zapomnieć. Lily postanowiła, że zachowa to wyobrażenie gdzieś bardzo głęboko, jako unikat. A następnym razem sprezentuje mu pluszowego nietoperza. – Otwórz w końcu, mój nietoperku. – Lily uśmiechnęła się niewinnie, widząc jego minę. Severus potrząsnął rozbawiony głową i otworzył jej prezent dla niego. Był to czarny futerał, obszyty srebrną nicią. Gdy Severus go otworzył jego oczom ukazał się zestaw, całkiem nowych ołówków różnej miękkości, co mówiły srebrne grawery, na czarnej, lśniącej oprawie z ciemnego drewna. Wszystkie były zaostrzone w idealny szpic i ułożone w idealnym rzędzie. Na końcu był srebrny scyzoryk z grawerowanym motywem liści, oraz kilka innych rzeczy, przydatnych do rysowania. Severus rozchylił lekko usta.

- Są piękne. – powiedział cicho Mistrz Eliksirów, przesuwając ołówkiem po jednym z ołówków. – Skąd wiedziałaś, że rysuję? – Lily uśmiechnęła się lekko.

- Znam cię nie od dziś, Sev, i wiem, że nie tylko notatki kreśliłeś na marginesach książek. - powiedziała blondwłosa kobieta. Lily założyła zbłąkany kosmyk za ucho. – Poza tym przyłapałam cię, gdy ostatnio przysnąłeś w gabinecie nad jednym szkicem.

- No tak... To naprawdę wyjątkowy prezent, Lily, dziękuję. – czarnowłosy mężczyzna objął niższą kobietę, przytulając do siebie i całując w policzek. Radosny uśmiech Lily się poszerzył. Cieszyła się, że jej prezent był trafiony.

- Cieszę się, że ci się spodobał... Mam nadzieję, że kiedyś mnie narysujesz.

- Oczywiście, Lily. Kiedy tylko zechcesz, kochanie. – odpowiedział Mistrz Eliksirów, zamykając futerał.

- Trzymam cię za słowo, Sev. – obiecała Lily. – Najlepiej w stylu Titanica. - mrugnęła do męża figlarnie. Severus zmarszczył brwi.

- Że jak? - Lily zachichotała, widząc jego zdezorientowaną minę.

- Późnej wyjaśnię. - Severus wzruszył ramionami.

– Teraz moja kolej... Ale musimy gdzieś pójść. – Lily uniosła ciekawa brew.

- Dokąd?

- Zobaczysz. – Severus wziął Lily za rękę, prowadząc do drzwi wyjściowych z kwatery. Zatrzymał się jednak przed nimi z dłonią na klamce, patrząc na nią w skupieniu. – Wiesz, Lily... To, co ja wymyśliłem nie jest przedmiotem... Nie wiem, czy ci się spodoba... Bo to właściwie nic takiego...

- Severusie. – Lily zbliżyła się do mężczyzny, zatrzymując się przed nim. Kobieta położyła dłoń na jego policzku, delikatnie gładząc go kciukiem. Jego czarne tęczówki zwróciły się ku jej zielonym oczom. – Cokolwiek to jest, na pewno mi się spodoba. A wiesz dlaczego?

- Dlaczego?

- Bo robisz to z serca. – odparła miękkim głosem, patrząc mu ciepło w oczy. Na jej ustach widział delikatny, czuły uśmiech. Kąciki ust czarnowłosego mężczyzny drgnęły lekko. Lily zawsze potrafiła sprawić, że coś, co wydawało mu się głupie, bez znaczenia nagle wyglądało na sensowne i wcale nie bez wartości.  

- Jesteś niesamowita, wiesz? – szepnął mężczyzna, obejmując ramionami kobietę i całując w czubek głowy. Lily uśmiechnęła się, przytulając do klatki piersiowej mężczyzny. Słyszała uspokajające bicie jego serca. 

- Dla mojego zakochanego nietoperka. – zachichotała cicho Lily. – Idziemy?

- Już jesteś ciekawa, prawda? – zapytał rozbawiony.

- Taaaak... – uśmiechnęła niecierpliwie. – Jestem ciekawa.

- Widzę. Za chwilę zaspokoisz swoją ciekawość. – Severus potrząsnął głową rozbawiony, łapiąc jej dłoń. Para wyszła z kwatery na korytarz. Lily trzymała się ciepłej dłoni swojego męża, pozwalając mu się prowadzić. Nie wiedziała dokąd zmierzają, ale ufała Severusowi. Ciekawa była, co takiego przygotował. Jak znała kreatywność Ślizgona, to na pewno było to coś wyjątkowego. 

     Małżeństwo po kilku minutach znalazło się na znajomym dla Lily korytarzu. Jako uczennica bywała tutaj często. Właśnie z Severusem. Miała znajome poczucie déjà vu. – Pokój Życzeń? – kobieta zwróciła zaciekawiona twarz w stronę Mistrza Eliksirów, który nie zdradzał nic, co mogło jej podpowiedzieć, co wymyślił.

- Pokój zawsze dostarcza to, o co się prosi. – odpowiedział zagadkowo.

- A o co prosisz? – zapytała chytrze Lily. Severus zmrużył lekko oczy.

- Czy właśnie próbujesz wyciągnąć ze mnie informacje? – zapytał rozbawiony, unosząc brew i zakładając ręce na klatce piersiowej. To raczej Ślizgońska taktyka. Lily uśmiechnęła się niewinnie.

- Uczę się od Mistrza... – odparła, opierając dłonie o jego klatkę piersiową. Czuła, jak jego ręce spoczęły na jej tali. Uśmiechnęła się lekko, patrząc w jego czarne tęczówki, w których widziała jego miłość do niej. Miłość, która ją ocaliła. – Więc...

- Severus? Cyntia? Jak dobrze, że was spotkałam! – Severus i Cyntia równocześnie odwrócili głowy w stronę zdenerwowanego głosu profesor McGonagall.

- Co się stało, Minerwo? – zapytał Severus, gdy oboje z Lily nieco odsunęli się od siebie. Był nieco zły, że przeszkodzno im akurat teraz.

- Ktoś się włamał na trzecie piętro! – powiedziała szybko zdenerwowana czarownica. Severus niemal zazgrzytał zębami z irytacji.

„Dlaczego akurat dziś?” – pomyślał zirytowany Mistrz Eliksirów. Ciekawe, że akurat w dzień ich rocznicy Quirell postanowił się włamać na trzecie piętro. Nie mógł sobie wybrać innego dnia? Najlepiej takiego, gdy miało się odbyć spotkanie personelu, bo uratowałoby to go od wysłuchiwania bezsensownych dywagacji na temat dofinansowania dla Hogwartu na nowe miotły, jakby one i Quidditch były najważniejsze w edukacji studentów.

- Jak to?! Kto?! – zapytała zaskoczony Lily, wchodząc w rolę Cyntii. Małżeństwo Snape'ów spojrzało po sobie. Oboje myśleli o tej samej osobie.

- Prawdopodobnie Severus miał rację, co do Kwiryniusza. – przyznała Minerwa z ciężkim westchnieniem. – Ale teraz to najmniej ważne. Trzeba znaleźć panów Pottera, Weasley'a i Finnegan'a, bo nie ma ich w Wieży Gryffindoru.

- Tylko mi nie mów, że poszli za Quirell'em, bo smarkaczom łby pourywam. – zawarczał Mistrz Eliksirów groźnie, czując rosnącą wściekłość na lekkomyślne bachory. Cyntia ścisnęła lekko jego palce w uspokajającym geście.

- Na ich szczęście albo i nie, to ja jestem Opiekunką Gryffindoru i wymierzę im karę. – oznajmiła starsza kobieta, patrząc z mała dezaprobatą na młodszego kolegę.

- Tak samo jak za wybryk z Trollem? Przyznasz punkty, Minerwo? – zadrwił mężczyzna. Doskonale widział, że Granger okłamała ich, by jej mali zbawiciele nie mieli kłopotów. Ale oczywiście jak zawsze był jedynym, który to zauważył.

-  Oczywiście, że nie! – oburzyła się Zastępca Dyrektora. – Poza tym chcę cię poinformować, Severusie, że dwóch twoich uczniów też było w to zamieszanych.

- To znaczy?

- Złapałam pana Malfoy'a i pana Nott'a wraz z panną Granger, gdy próbowali również wejść na trzecie piętro, tłumacząc się marnymi wymówkami o poszukiwaniu ropuchy Longbottoma. Uwierzysz?!

- Co?! – Mistrz Eliksirów zawarczał, czując rosnącą złości. Oj, jak dorwie bachory... Zwłaszcza Draco, bo dostanie nie tylko szlaban od wujka, ale i od rodziców, którzy zostaną na pewno poinformowani. – Będą szorować kociołki do zakończenia Hogwartu... – Cyntia była pewna, że jej mąż jest w stanie naprawdę spełnić swoje groźby.

- Spokojnie, Severusie. Najważniejsze jest teraz znaleźć pozostałe dzieci, prawda?

- Cyntia ma rację! – Minerwa pokiwała energicznie głową.

- Więc dlaczego jeszcze tutaj stoisz? Prowadź, Minerwo! – cała trójka szybkim krokiem ruszyli w kierunku trzeciego piętra. Cyntia trzymała cały czas trzymała się dłoni Severusa. Trochę żałowała, że akurat teraz im przerwano, bo była ciekawa, co wymyślił Severusa. Jednak nie ukazała tego. Nie chciała, by Severus się denerwował, chociaż i tak widziała, że był zły.

     Nie zajęło mi to długo znalezienie się u celu. Było po ciszy nocnej, więc nie spotkali nikogo z uczniów. Nawet portrety już przysypiały w swoich ramach. Kilka namalowanych postaci poruszyło się niespokojnie, marudząc na jasne światło z różdżki profesor McGonagall, ale po chwili szli dalej spać. W ciszy korytarzy śpiącego zamku rozbrzmiały ich energetyczne kroki, dzięki którym szybko dotarli na miejscu, gdzie zobaczyli samego dyrektora, który wyglądał, jakby właśnie się tam pojawił.

- Albus! – zawołała Minerwa, dostrzegając starszego czarodzieja, który nadal miał na sobie podróżne szaty które w sumie wcale nie były lepsze od tych normalnych. Zamiast gwiazdek i księżyców miały białe chmurki na niebieskim tle. Nadal wyglądał, jak czarodziej z mugolskiej kreskówki. – Jak dobrze, że już jesteś! Obawiałam się, że sowa nie dotrze na czas...

- Przybyłem, jak tylko odczytałem wiadomość, Minerwo. Chodźmy! – Dumbledore pośpiesznie machnął różdżką, mrucząc jakieś zaklęcie i otworzyły się drzwi w ścianie obok, których na pewno tam nie było. – Tutaj jest skrót do ostatniej sali, gdzie jest Kamień. – powiedział wyjaśniająco dyrektor, wchodząc pierwszy do wąskiego przejścia, a za nim podążył koci Animag, depcząc mu po piętach. Severus puścił Cyntię pierwszą, a sam wszedł zaraz za nią. Wąski korytarz rozświetlało białe światło ich różdżek. Cyntia uchyliła się nieco, by pajęczyny nie wplątały się w jej włosy i szła dalej szybkim krokiem, by nadążyć za idącymi przed nią dyrektorem i profesor McGonagall, którzy jak na swoje lata byli parą żwawych staruszków.

- Daleko jeszcze, Albusie? – zapytała ponaglająco nauczycielka Transmutacji. Martwiła się o swoich Gryfonów.

- Nie, Minerwo. Jeszcze tylko kawałek. Ten korytarz omija wszystkie pułapki. Stworzyłem go tak na wszelki wypadek. – wyjaśnił starszy czarodziej.

- Na to sami wpadliśmy, Albusie. – stwierdził ironicznie Mistrz Eliksirów. – Jakieś jeszcze oczywiste rewelacje?

- Nie musisz być złośliwy, Severusie. – zauważyła Cyntia, odwracając lekko głowę prze ramię. Kątem oka zdążyła zauważyć jego uniesioną brew.

- Słuchaj żony, Severusie, bo będziesz spać na kanapie. – parsknęła cicho Minerwa, nie mogąc się powstrzymać. Severus wywrócił oczami.

- Jeszcze ani raz mi się to nie zdarzyło...

- Zawsze może się to zmienić. – rozbawiona Cyntia, mrugając do swojego męża, który zamrugał, próbując zrozumieć, co miała na myśli. Z łóżka go wyrzuci?

- Nie zrobisz tego. – powiedział pewnie Mistrz Eliksirów. Nie pozbyłaby się go. W końcu kto by ją grzał w nocy?

- Niby dlaczego? – zapytała chytrze Cyntia.

- Już ty dobrze wiesz... Zmarzluchu. – mruknął jej szeptem do ucha, powodując tym samym przyjemny dreszcz, wzdłuż jej kręgosłupa. Na usta Cyntii wpłynął uśmieszek i urocze rumieńce. To była święta prawda. Od tych kilku miesięcy przyzwyczaiła się, że nie śpi już sama i zawsze ma się do kogo przytulić, gdy jej zimno, czy czasem tak po prostu. Nie czuła się taka sama i nie czuła lęku, że gdy zamknie oczy, znów obudzi się po dziesięciu latach. Otaczające ją silne ramiona pozwalały jej poczuć się bezpiecznie i kochaną jak nigdy wcześniej.

- Alohomora! – usłyszeli, jak dyrektor rzuca ciche zaklęcie, otwierając drzwi, które doprowadziły ich do ostatniej komnaty, gdzie zastali niespodziewaną, a zarazem napełniającą grozą scenę. Na środku Sali w średniej wielkości nizinie, do której prowadziły rzędy schodów z każdej strony, stało lustro Ain Eingarb. W jego odbiciu mieniły się ogniste języki ognia, płonącego za filarami. Na schodach leżał nieprzytomny Harry Potter z czerwonym kamieniem w ręku. Chłopiec miał na twarzy kilka zadrapań oraz paskudą ranę na ręce, ale jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, co świadczyło, że młody Gryfon żyje. Natomiast kilka stopni dalej leżało spopielona kupka czegoś, co przypominało ludzką sylwetkę w fioletowych szatach, a jeszcze niżej leżał znajomy turban, tego samego koloru. Cyntia w pierwszej chwili z wrażenia zasłoniła usta, patrząc na spopieloną ludzką czaszkę, która rozpadała się. Nie był to ciekawy widok, ale na pewno zostanie w jej głowie na długo.

- Dobry Merlinie! – zawołała Minerwa, pędząc w stronę swojego nieprzytomnego ucznia. Za nią szybko poszedł Albus. Cyntia wybudziła się z osłupienia, jakie ją dotknęło i również podeszła do nich. Severus podążył za pozostałymi, rzucając krótko okiem na spalone ciało, ale nie poświęcając mu specjalnej uwagi. Czarnowłosy mężczyzna zatrzymał się, stojąc za Cyntią, która kucała obok dyrektora i profesor Transmutacji nad nieprzytomnym chłopcem. Wolał przybrać nieco bardziej godną postać nich kucanie nad Złotym Nieszczęściem. - Co z chłopcem? – zapytała zmartwiona Opiekunka Gryffindoru.

- Nic mu nie jest poza kilkoma zadrapaniami na twarzy i rękach. Bardziej przejęłabym się jego magicznym wyczerpaniem. – odpowiedziała Cyntia, machając różdżką nad chłopcem. – Musi trafić do Skrzydła Szpitalnego.

- Zajmiemy się tym. Minerwo, sprawdź czy nie ma nikogo w pozostałych zagadkach. – polecił dyrektor koleżance, która skinęła głową.

- Dobrze, Albusie. A co z Kwiryniuszem?

- A raczej tego, co z niego zostało, chciałaś powiedzieć Minerwo. – wtrącił Mistrz Eliksirów, czym zyskał surowe spojrzenie kociego Animaga, ale nie przejął się nim wcale. Był przyzwyczajony.

- To chyba jasne, że czeka go pogrzeb. Ale w tej chwili ważniejsze są dzieci. – powiedział dyrektor, przerywając tę batalię spojrzeń.

- Masz rację. Już idę. – starsza czarownica wstała i wyszła z sali, idąc do kolejnego pokoju.

- Twoje przypuszczenia się potwierdziły, Severusie. – powiedział cicho Albus do Mistrza Eliksirów, który założył ręce na klatce piersiowej. Młody mężczyzna przewrócił oczami.

- Oczywiście, że tak. A ty jak zwykle nie chciałeś słuchać, Albusie.

- Musiałem mieć pewność...

- To właśnie masz. Czy spopielone szczątki Quirella są wystarczającym dowodem? – zapytał sarkastycznie mężczyzna. Quirell wcale nie musiał ginąć. Gdyby Dumbledore wyrzucił go wcześniej z Hogwartu, możliwe że nauczyciel Obrony nadal byłby żywy, a przynajmniej nie zginąłby w zamku, za niepowodzenie w kradzieży Kamienia. Gdyby został wyrzucony że szkoły, prawdopodobne jest, że Czarny Pan posłużyłby się kimś innym w celu dokończenia swojego działa. A tak, Quirell był kolejną ofiarą Sam-Wiesz-Kogo.

- Nie bądź taki surowy, mój chłopcze. Nie wiemy, czy Kwiryniusz nie umarłby w innych okolicznościach. – odpowiedział Dumbledore, patrząc na nieprzytomnego chłopca. – Harry po raz drugi pokrzyżował plany Toma, co na pewno mu się nie spodobało. I Kwiryniusz za to zapłacił.

- Więc tak sobie to wyobrażasz? Wszyscy mamy cierpieć za to, co nabroi Wybraniec? – zadrwił Mistrz Eliksirów. – Nie uważasz, że już wystarczająco dużo osób zapłacili za jakikolwiek związek z Złotym-Chłopcem-Przepowiedni? – zapytał gorzko Severus, piorunując wzorkiem dyrektor. W jego spojrzeniu czaił się smutek i strach. Oczywiście miał na myśli Lily, która prawie umarła, a bardziej właściwe byłby powiedzenie, że zasnęła śmiertelnym snem na blisko dekadę, przez to, że cały czarodziejski świat uważał ją za matkę Harry’ego Pottera. Gorzka prawda, że śmierć poniosła niewinna kobieta, wyszła na jaw dopiero dziesięć lat później. Tamtego dnia zmarła Lily Evans. A dziesięć lat później narodziła się Cyntia Snape.

- Nie mamy wpływu na to, kto poniesie śmierć a kto nie. Walcząc w słusznej sprawie, każdy z nas ryzykuje życie i nigdy nie wie, kiedy może je utracić. Udział w tym Harry’ego nie ma w tym winy. To tylko mały chłopiec, który nie zna jeszcze życia... – zaczął Dumbledore.

- Oczywiście! To samo mówiłeś o jego przeklętym ojcu, że „każdy jest idiotą, gdy ma naście lat”. – wycedził zgryźliwie Mistrz Eliksirów. Tłumaczenia dyrektora były żałosne!

- Harry nie jest swoim ojcem, Severusie. – westchnął smutno Albus, pomarszczoną ręką odgarniając ciemne włosy z czoła chłopca, w miejscu, gdzie widniała blizna w kształcie błyskawicy.

- Polemizowałbym z tym stwierdzeniem. – oświadczył kpiąco Mistrz Eliksirów. – Nie mam zamiaru przedwcześnie umierać za małego głupka, więc niech lepiej się nauczy, by nie wpadać wiecznie w kłopoty. Chociaż to trudne, bo przyciąga je jak magnes, zupełnie jak jego ojciec. – Albus westchnął cicho, słysząc wyraźnie wściekłość w głosów profesora Eliksirów. Nie miał mu tego za złe, chociaż jeśli ktoś był tu winny to on, bo zawiódł jako dyrektor. Zbyt wiele razy patrzył przez palce na wybryki Huncwotów, które doprowadziły do zasiania i zakorzenienia ziarna nienawiści w sercu Ślizgona.

- To...

- To nie jest czas na takie rozmowy. – wtrąciła Cyntia, patrząc na obu czarodziei. – Pana Pottera trzeba zabrać do Skrzydła Szpitalnego.

- Severusie, weźmiesz go? – zapytał Albus, patrząc na młodszego mężczyznę.

- A od czego są zaklęcia lewitujące? – zapytał sarkastycznie i zaklęciem podniósł nieprzytomnego Gryfona. Że też ze wszystkich ludzi na ziemi jego rocznicę ślubu musiał zepsuć właśnie Potter?!

Następny rozdział: "65. " Kocham cię, mój gacku.""












Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro