promise; mata x szczepan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

chcę powiedzieć na wstępie, że x będzie oznaczał ship, a & friendship warto zwrócić uwagę

dobrego czytania, czy jakoś tak

Kiedyś wszystko było łatwiejsze.

Często wracałem myślami do tamtych dni, kiedy pisaliśmy maturę lub siedzieliśmy na schodkach nie czując żadnej presji i żadnych zobowiązań. Bez względu na nic bawiliśmy się. Bez konsekwencji.

Może to dlatego się pocałowaliśmy. Franek nas podpuścił. To przez niego moje serce drgnęło pierwszy raz mocniej w twoim kierunku.

Chociaż z perspektywy czasu, nie wiem czy nazwałbym to pocałunkiem. To były bardziej dwa, mocniejsze cmoknięcia.

Ale kiedy każda twoja obecność, każdy, najłagodniejszy dotyk, znaczyły dla mnie coś więcej niż dla ciebie, rozumiałem co zaczynam czuć.

Zaczęło się od niewinnego zakładu, a skończyło na miejscu bez wyjścia. Zamkniętym pokoju. Czterech ścianach, z których, choćbyś mocno chciał, nie możesz się uwolnić.

Z uczucia, które niszczyło mnie od środka. Przez ciebie też. Na zewnątrz nadal się uśmiechałem. Nie chciałem, żeby ktoś poznał. Żebyś ty poznał.

Bo co by było gdybyś zauważył, że stresuję się w twojej obecności?

Gdybyś zauważył, że rumienię się, kiedy na mnie patrzysz?

Ale coś powoli się psuło.

Oboje chcieliśmy się odizolować. Tylko z innych przyczyn. Nie wyszło.

Michał, przecież widziałem jak się niszczysz. Kruszyło mi się serce, kiedy widziałem cię znów w stanie, który kiedyś cię obrzydzał. Przypominałem sobie wtedy o obietnicy, którą sobie złożyliśmy, w obawie o stratę siebie nawzajem.

-Obiecaj mi, że nigdy nie weźmiesz żadnego gówna- zacząłem wyciągając do ciebie mały palec, na którym z uśmiechem zacisnąłeś swój.

-Obiecuję- powiedziałeś i złapałeś moją dłoń w swoją. Splątałeś nasze palce i popatrzyłeś w ciemne niebo. Bez gwiazd, było pochmurno.

Łączyła nas wtedy tak nierozerwalna więź. Łzy stawały mi w oczach, kiedy przypominałem sobie o tych wspólnie spędzonych chwilach.

Ale czy teraz ta obietnica miała sens? Czy w ogóle nadal istniała? Skoro nasza więź nikła?

Była cienka jak nitka. Jedno szarpnięcie jednej strony, a przetrwałaby się i żaden supełek więcej by jej nie zawiązał.

Leżałem na rozgrzebanym łóżku i zamartwiałem się kolejną noc. Czekałem na telefon. Od ciebie, chociaż z reguły to nie ty mówiłeś. Nie byłeś w stanie sklicić nic sensownego, kiedy znowu zapaliłeś, popiłeś alkoholem, a później poprawiłeś narkotykiem. Nie rozumiałeś, co dzieje się wokół ciebie.

Bolało, kiedy patrzyłeś na mnie nieobecnym wzrokiem, a później pytałeś "kim ty jesteś?". Nie poznawałeś mnie, a ja wypowiadając po raz kolejny łamiącym się głosem:

-To ja, Szczepan, twój przyjaciel- czułem jak rozlatuję się na drobne kawałki.

W końcu nie wiedziałeś. Bałem się, że jak tylko się dowiesz wyjdziesz i więcej nie napiszesz. Nie dostanę więcej od ciebie telefonu, a wiedziałem, że tylko ja jestem ci skory do pomocy. Skłaniało mnie w zasadzie ku temu, tylko uczucie, którym cię darzyłem. Reszta chłopaków dawno zrezygnowała z prób wyciągnięcia cię z tego okropnego nałogu. Mnie też starali się namówić, ale emocje brały nade mną górę.

A gdybyś więcej się nie odezwał, nie wiedziałbym czy żyjesz, czy może już zdążyłeś... przedawkować?

Widziałem, jak spadasz na samo dno. Martwiłem się, dlatego robiłem ci te wyrzuty i kłótnie. Prawiłem kazania, o tym jakie to narkotyki są złe. Zupełnie tak samo, jakbym był nauczycielem, a ty uczniem, na jednej z tych corocznych godzin wychowawczych, która przestrzegać miała przed używkami.

Nie przestrzegła.

Kłóciliśmy się kolejny raz, kiedy z rozkrwawionym sercem wykrzyczałem ci w twarz, że robisz się zwykłym ćpunem, bo nawet z rapem miałeś już mało co wspólnego. Szedłeś do studia, ale tylko po to, żeby się zajarać, a później zaćpać. Kiedy już byłeś w swoim błogim stanie oddawałeś się dobrej rozrywce, a ja w tym samym czasie płakałem sam, czekając już na telefon, i zastanawiając się czy w zasadzie to jeszcze żyjesz.

Czy jeszcze dzisiaj zadzwonisz? Czy to już była ostatnia szansa, żeby ci powiedzieć?

To była rutyna. Prawie codzienna.

Nasze czasy świetności minęły. Już dawno zdałem sobie z tego sprawę. I chociaż ja nadal trzymałem się z Frankiem, Adamem i innymi naszymi wspólnymi przyjaciółmi, ciebie już nie było.

Przykro było mi to mówić, ale Gombao 33 po prostu... się rozpadło. Coś, co budowaliśmy latami. Mieliśmy do siebie pełne zaufanie. Zniszczyliśmy. Ja i ty. Ja swoim uczuciem, ty uzależnieniem.

Wolałeś obracać się w swoim towarzystwie, a do nas przychodzić, w chwili, kiedy nie miałeś się z kim napić.

Już nie widziałem twoich ust w uśmiechu, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Został po nim tylko niemrawy grymas.

Już nie widziałem czekoladowych oczu, śmiejących się radośnie z najgłupszego żarciku. Zostały po nich tylko te puste, błądzące po różnych kątach, zapadnięte gałki oczne.

Nie widziałem rumieńca na policzkach. Teraz widziałem na twojej bladej twarzy, sino odróżniające się kości policzkowe.

Nie miałeś już tak samo aksamitnej skóry jak wtedy, kiedy złapałeś moją rękę i obiecałeś, że nigdy nie weźmiesz żadnych narkotyków.

Gdzie to się podziało Michał?

Dlaczego złamałeś obietnicę, przecież wiedziałeś, jak bardzo jest dla mnie ważna.

Ty też byłeś dla mnie ważny. Byłeś, bo już nie jesteś.

Płakanie za tobą nie miało sensu, tak samo jak męczące ciągnięcie cię w górę, skoro ty i tak sprowadzałeś mnie z powrotem w dół.

I chociaż to uczucie nie znikło w stu procentach, ulatniało się powoli, kiedy widziałem zmiany jakie w tobie zaszły w tak krótkim czasie.

Nie miałem siły dłużej wyciągać cię z bagna na siłę, wbrew twojej woli.

Byłem zniszczony, zmęczony ciężarem, twoim, moim i jakby nie patrzeć naszym, który niosłem na swoich barkach.

To w końcu była twoja własna decyzja.

Sam zafundowałeś sobie bolesną śmierć.

A może wcale nie bolała? Może skończyło się szybciej, niż się spodziewałeś?

Czy teraz postąpiłbyś inaczej?

Przestrzegłbyś obietnicy?

Posłuchał moich kazań?

Świetnie, wiem, że byś tego nie zrobił.

Dzięki, Michał.

/yhm, cześć czy coś
ostatnio napisałam (w zasadzie nie ostatnio bo było to zaraz po tym aresztowaniu maty) takie coś i... stwierdziłam że muszę się tym podzielić. Poza tym mam jeszcze kilka shotów o rapie w zanadrzu więc dlaczego nie stworzyć osobnej książki?

Jak cringe to sory

Dobranoc

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro