Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrzę na wszystkich po kolei, miny dziewczyn i Jackson'a zmieniają się z przerażonych na złe i nie wiedzące co się dzieje. Nie powiemy im co się naprawdę dzieje, ale nie mam pomysłu co im powiedzieć. Wyśmialiby nas gdybyśmy mówili prawdę, ale też to jest niebezpieczne. Ktoś może spanikować aż za bardzo i przez tą osobę umrzemy wszyscy.

— Scott — mówi Allison, podchodząc do niego.

Chłopak od razu się od niej odsuwa i podchodzi do najbliższego stolika ciężko dysząc. Patrzę na Stiles'a, a ten na mnie. Biorę głęboki wdech, obawiam się tego, co Scott może zaraz zrobić, widać, że jeszcze nie panuje za bardzo nad emocjami. Jeśli zacznie się zmieniać, wszyscy będziemy mieli przechlapane. Nie mogę się przy nich zmienić, bo byłoby jeszcze gorzej.

— Ktoś zabił Woźnego — patrzę na trójkę.

— Co? — pyta przerażona Lydia.

— Woźny nie żyje — mówi znowu Stiles.

— To jakiś żart? — Jackson podchodzi bliżej wkurzony.

Patrzę na Scott'a, który kręci głową i patrzy na wszystko, co było w sali tylko nie na nas.
Zaraz coś się stanie, czuję to. Mam wielką ochotę stąd wyjść, bo to co się dzieje to jakiś chory żart. Zawsze było spokojnie, nagle zaczynam chodzić do szkoły i takie coś się dzieje. Wiedziałam, że to zły pomysł.

— Kto go zabił? — pyta przerażona Allison.

Wilkołak, a kto inny.

— To się miało skończyć — mówi Lydia, a w jej oczach pojawiają się łzy.

— Tamta puma, to nie była puma — Jackson przeczesuje włosy.

— Jaka puma? — dziwię się.

— Ostatnio w sklepie z filmami jakieś zwierzę zabiło sprzedawcę i prawie mnie, ale to nie była puma, to coś było za wielkie — chłopak Lydii zaczyna zestresowany przygryzać wargę.

I dlatego Derek'a nie było ostatnio w nocy.

—I kto go zabił? Czego od nas chce? — Scott dalej nie odpowiada na pytania od trójki — Co się dzieje? Scott!

Chłopak jakby wybudzony z transu odwraca się i na nas patrzy. Po jego minie stwierdzam, że jest bardzo zestresowany i nie wie co zrobić.

— Nie wiem! Ale... Jeśli wyjdziemy, to nas zabije.

— Nas? — Lydia przytula się do Jackson'a.

— Kto? — Allison patrzy na mnie i na Stiles'a — Kto to jest?! Powiedzcie mi!

Patrzymy na siebie ze Stiles'em, ale nie opowiadamy, nie wiem pomału co robić, chcę stąd wybiec i zobaczyć czy Derek żyje.

— To Derek, Derek Hale — mówi bez wahania Scott.

Patrzę na niego wkurzona, jak on mógł powiedzieć, że mordercą jest mój brat? Czuję, jak moje oczy zmieniają kolor, więc szybko się odwracam. Stiles to widzi i podchodzi do mnie, łapiąc za ramię.

— Spokojnie, oddychaj głęboko — delikatnie je gładzi.

W myślach liczę do dziesięciu i pomału się uspokajam, mimo że dalej mam ochotę zabić Scott'a.

— Skąd wiesz? — mówię i powoli się odwracam — Nie widziałeś jego twarzy.

— Widziałem — ściskam pięści, mam ochotę do niego podejść i go udusić.

— To on zabił woźnego? — pyta Jackson.

— Tak — wilkołak kiwa głową.

— To niemożliwe — w oczach Allison pojawiają się łzy — To Derek ich wszystkich zabił?

— Tak! To był on! — krzyczy wkurzony Scott.

Do oczu napływają mi łzy i przytulam się do najbliższej osoby, którą okazuje się Stiles. Chłopak przez chwilę stoi nieruchomo, ale chwilę później obejmuje mnie delikatnie gładząc plecy.

— Zabił też własną siostrę — na przypomnienie o siostrze robi mi się słabo.

— Kierowcę też? — więcej łez spływa po moich policzkach, kiedy oskarżają go o kolejne rzeczy.

Dlaczego akurat Derek? Co on takiego mu zrobił?

—I gościa z wypożyczalni — oddycha szybko — On tu jest... Jeśli nie uciekniemy, zabije też nas.

— Dzwonię na policję — odzywa się Jackson.

— Nie! — odrywam się od Stiles'a i wycieram łzy.

— Jak to nie? — dziwi się.

— Mam ci powiedzieć to po hiszpańsku? — pyta wkurzony Stiles.

—D-Derek może mieć broń — wiem, że nie powinnam tego mówić, ale muszę.

— Jego tata też ma — Jackson pokazuje na Stiles'a.

— Ja zadzwonię — Lydia wyjmuje telefon.

— Nie, czekaj — Stiles chce do niej podejść, ale Jackson go chwyta.

— Jesteśmy zamknięci w szkole w Liceum Beacon Hills... — dziewczyna odkłada telefon — Rozłączyli się, ktoś im zgłosił, że będziemy chcieli sobie robić jaja i ostrzegła mnie, że mnie namierzą i aresztują.

— Co to ma znaczyć? — Allison drży — Dlaczego Derek zabija?

Nikt nie odpowiada, tylko wszyscy patrzą się na Scott'a, jakby on znał odpowiedzi na wszystkie pytania. Chcę mu teraz pomóc, ale nie wiem co powiedzieć.

— Czemu patrzycie się na mnie?

— To on wysłał tego sms'a? — pyta Lydia.

— Nie wiem — Scott nerwowo drapie się po głowie.

— Uprzedził policję? — dopytuje.

— Nie wiem!

— Uspokój się — Stiles zaciągnął mnie i Scott'a na drugi koniec sali — Nieźle wymyśliłeś.

— Musiałeś w to mieszać Derek'a — warczę zła.

— A co miałem powiedzieć? Jeśli Derek umarł to i tak bez znaczenia.

— Nie umarł — warczę po raz drugi.

— Myślcie teraz jak wyjść stąd żywym — mówi Stiles.

— Gdyby chciał nas zabić, dawno by to zrobił — patrzę na Stiles'a.

— Przypiera nas do muru — Scott drapie się po karku.

— Żeby pozjadać nas wszystkich naraz? — Stiles bawi się palcami.

— Nie, Derek mówił o zemście — Scott patrzy na mnie.

— Na kim? — brunet unosi brew.

— Na Argent'ach — powiedziałam cicho, domyślając się o co chodzi alfie.

— Więc to stąd ten SMS.

Tylko dlaczego chce zabić nastolatkę, która nie ma nic wspólnego z pożarem?

— Musimy coś wymyślić, nie możemy tu cały czas siedzieć — przeczesuję włosy.

— Okej! — podchodzi do nas Jackson — Dobra dupogłowcy i Lily, nowy plan. Stiles dzwoni do starego i każe mu przysłać kogoś, kto umie strzelać.

— On ma rację — mówi Scott — Jeśli musisz to mów prawdę, ale niech ktoś przyjedzie.

— Nie chce, żeby go pożarł — mówi ciszej Stiles.

— Dawaj telefon — Jackson podchodzi do Stiles'a, a ten wali mu z pięści w twarz.

Zaskoczona patrzę na Jackson'a, który chwyta się za twarz, nigdy bym się nie spodziewała, że Stiles jest w stanie zrobić takie coś, mimo że. Mimo że nie znam go tak długo.
Wygląda na chłopaka, który nigdy się nie bił, jednak Jackson zasłużył na to.

— Jackson! — podbiega do niego Allison — Wszystko okej?

— To ja tato — mówi Stiles, trzymając telefon przy uchu — Poczta głosowa, oddzwoń jak najszybciej.

Coś zaczyna walić w drzwi i wszyscy przerażeni odsuwamy się na drugi koniec sali. Nie wiem co robić, sama ze Scott'em nie poradzę sobie z alfą, on nas od razu zabije.

— Wiem! — drzwi coraz bardziej się rozwalają — W kuchni są schody, prawda? — patrzę na nich pytającym wzrokiem.

Chodziłam dzisiaj po całej szkole i weszłam przez przypadek do kuchni, w której widziałam te schody. Opłacało się nie iść na jedną lekcję.

— Prowadzą w górę — mówi cicho Lydia.

— Lepiej tam niż tu — mówię — Chodźcie.

— Co jeśli nas znajdzie? Nie wyskoczymy przez okno — Allison staje w miejscu.

— To będziemy musieli go zabić — patrzę na wszystkich chociaż wiem, że to zły pomysł — Wolicie wy umrzeć?

— Nie... — wszyscy odwracają wzrok.

— No właśnie, chodźcie.

Wbiegamy do góry i kryjemy się w jednej z sal, na szczęście bestia przechodzi obok nas. Pewnie, wie, że jesteśmy w tej sali, ale chce się nami pobawić. Pewnie czeka aż sami się ze strachu zabijemy.

— Ile osób zmieścisz w aucie? — pytam Jackson'a.

—Pięć.

— Pięć? Ledwo co ja się mieszczę — mówi Allison.

—I tak stąd nie wyjdziemy — Stiles patrzy na wszystkich.

— A tędy? — Scott pokazuje na niebieskie drzwi — Możemy zejść na dach i później schodami pożarowymi.

— Drzwi są zamknięte — próbuję otworzyć.

— Woźny ma klucz — Scott patrzy na mnie wymownie.

— Martwy woźny — poprawiam go.

Wilkołak łapie mnie za łokieć i prowadzi na drugi koniec sali.

— Znajdę go po zapachu krwi.

— To bardzo zły pomysł — mówię — Zabije cię.

— Idę po klucz — Scott mnie wymija i podchodzi do drzwi.

— Scott... — łapię go za ramię.

— Nie Lily, musimy się jakoś stąd wydostać.

Ma racje, jednak jest to zbyt ryzykowne.

— Ale ty możesz przez to umrzeć — mówi załamana Allison.

— Nie umrę.

— Masz dwadzieścia minut, jeśli nie przyjdziesz, idę cię szukać — mówię bez wahania.

Staję przy oknie i rozglądam się po otoczeniu. Noc jest piękna, ale nie mogę jej spędzić w lesie, bo muszę się ukrywać w szkole przed alfą. Czuję, że jestem z nim jakoś powiązana, ale nie zwracam na to jakiejś uwagi. Może to być tylko fałszywe przeczucie, które spotyka wielu ludzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro