04. najstarszy brat pod skrzydłami i nieoceniona molly hooper

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dom państwa Holmes znajdował się na dalszych przedmieściach — w granicach działki mieścił się przestronny ogród z huśtawką oraz fontanną dla ptaków (co prawda częściej korzystał z nich pies niż ptaki, ale cóż), pełen zasadzonych przez panią domu drzew i krzewów tak, by odtworzyć klimat osiemnastowiecznego angielskiego ogrodu. Gdzieś między stłoczonymi krzakami szumiał mały strumyczek rozbijający się o kamienie, kwiaty wychodziły z rabatek na wydeptane ścieżki lub przebijały swoje drobne pędy przez kostkę brukową. 

Sam budynek też był otoczony roślinami niemal przylegającymi do ścian; krzewy róż pchały się między cegły, bluszcz owijał wsporniki dachu werandy. 

Na wiklinowych krzesłach zarzuconych poduszkami siedziały Molly i Eurus, obie nieco przygnębione, nie zwracające uwagi na rozłożony na stoliku serwis do herbaty. 

— Martwię się — westchnęła Eurus — jeśli on nas nie pamięta, to prawie tak, jakbyśmy stracili brata. A on zawsze tu dla nas był. — Trudno jej było o tym mówić bez łez gromadzących się w oczach, przecież czyjaś brawura na drodze wyrwała z jej życia starszego brata, a jak odzyskać relację nawiązywaną całe życie? — Nie wiem, co robić, przecież nie będziemy mu relacjonować wszystkiego, bo go zanudzimy. 

— Chyba jedyne, co możemy zrobić, to jakoś pracować nad jego pamięcią, ale zrobić miejsce na to, żeby mógł tu wrosnąć. Bo tamtego Mycrofta nie odzyskamy. Przykro mi — Molly chwyciła ją za rękę. — Jakoś to naprawimy. 

— Jeśli ktoś może to naprawić, to chyba cała nadzieja w Gregu. 

— Cała nadzieja w pracy zespołowej, to brzmi strasznie jak wyjęte z My Little Pony — tutaj zaśmiała się lekko — bo na życie Mycrofta składało się trochę więcej niż mąż, prawda? Niech każdy z nas skupi się na swojej relacji. Może jakoś go odbudujemy. 

Eurus wytarła zbierające się w jej oczach łzy. 

— Uwaga. O wilku mowa.

Faktycznie, Mycroft i Greg szli w ich stronę brukowaną dróżką. Pierwszy raz od lat nie za ręce, nie zajęci rozmową, bez śmiechu, który zawsze im towarzyszył.

— Nigdy nie sądziłam, że zobaczę Mycrofta w czymś innym niż garnitur — mruknęła Molly. — Chociaż nie, to nadal garnitur, po prostu luźniejszy. Cofam to. Musi się nieźle trzymać — zażartowała.

Lestrade co prawda uniósł rękę w pozdrowieniu, ale jakoś słabo. Nawet mu się nie dziwiła, przecież to jemu zawaliło się małżeństwo.

— Hej. — Wstała, po czym przytuliła go do siebie. — Jak było? — dodała ciszej.

Sama nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewała, ale na pewno nie "dobrze". Albo chociaż "nieźle". 

— Dziwnie. — Tak, to już bardziej pasuje. —  Przeniosłem się ze spaniem do drugiej sypialni, to oczywiste, że nie będziemy ze sobą spać, ale jakoś to do mnie nie dotarło — odparł. — Poza tym... Poza tym jakoś nam idzie. Oglądał zdjęcia, ale nic z tego. Zero pamięci. 

Nigdy chyba nie widziała kogoś tak przygniecionego. Śmierć ukochanej osoby to jedno, ale widzieć ją taką, jak zawsze, tylko bez nawet skrawka pamięci o dzielonym przez nich życiu? Chyba nie było nic gorszego.

— Pogadamy później, okej? U was. Przyjdę — ścisnęła go za rękę. 

— Jasne. Eurus, cześć. 

— Hej, szwagier — rzuciła bez entuzjazmu. Stała tuż przed Mycroftem, jednak nieco nieobecna, mierzyła go tylko spojrzeniem od stóp do głów, jakby starała się wyłapać wszystkie elementy, które nie zgadzały się z tym, kim był jej starszy braciszek. Lżejszy garnitur, brak parasolki, zdekoncentrowane spojrzenie. — Mogę się przytulić? 

Mycroft skinął głową, jakby zdumiony pytaniem. 

— Tak, oczywiście. Chodź.

Całe napięcie opadło, kiedy Eurus schowała twarz w jego szyi i przytuliła go do siebie. Przez krótką chwilę wyglądała tak wiotko, jakby miała upaść gdyby nie objęcie przez brata, jakby jej ubrania wchłaniały ją w miękką wełnę i denim, ale potem już się odsuwała, już wycierała łzy, już uspokajała oddech. Ona też nie mogła uwierzyć częściowo w to, że spełnił się idiotycznie rzadki scenariusz z amnezją, a częściowo w to, że ich relacja siostra-brat, nad którą pracowali odkąd przestali regularnie na siebie krzyczeć, rozpadła się nawet nie mimo ewentualnego braku ich pracy, ale z powodu głupiego kierowcy, który uznał, że fajnie będzie wypić jeszcze jedno piwko albo wciągnąć krechę przed wejściem za kółko.

Mycroft pomyślał, że te jasne oczy oraz ton, jakim mówiła, były trochę przerażające. Z drugiej strony to było chyba wszystko co mogło przerażające na jej temat, bo nie da się być strasznym w kanarkowożółtym swetrze i dżinsach. Wyglądała raczej delikatnie, malutko, ale coś zdradzało, że to ostatnia osoba, która da sobie wejść na głowę. 

— Pamiętasz naszego psa? — spytała. 

Psa? Coś przemknęło mu przez myśl: nieskrępowany entuzjazm, zaskakująco silne łapy, które piesek podawał jak najgrzeczniejsze zwierzę na świecie, ruda sierść. Ruda.

— Redbeard. Prawda? 

— Absolutnie. — Na jej twarzy wykwitł uśmiech. — Redbeard! — zawołała. Pies wpadł jak z procy na werandę, gotowy otrzymać tyle głaskań oraz pieszczot, ile tylko się dało.  — Dobry piesek, dobry chłopiec, przywitaj się z Mycroftem — mruknęła, drapiąc go za uszami. — Chodź, przywitaj się. 

Seter ufnie przytulił się do nóg szatyna. Mycroft ostrożnie wplątał palce w rudą sierść. Było w niej coś znajomego, coś miłego, coś, za czym chyba nie wiedział, że tęskni. 

— Jesteś jego ulubieńcem, ciebie zawsze lubił najbardziej. 

— Żadna niespodzianka, nawet mamusia lubi go najbardziej. — Wchodzący na werandę Sherlock skinął im głową. Tym razem wyglądał nieco porządniej, dopięty na ostatni guzik. — I tata. 

— Zgaduję, że jest powód? — szatyn podniósł się, ale nie przestał głaskać psa. Na jego ustach igrał lekki uśmiech. — Jesteś zazdrosny?

— Wcale nie — fuknął Sherlock — Redbeard mnie kocha najbardziej. Prawda? 

Kucnął i przytulił do siebie psa; Redbeard, przytulony i głaskany za uchem, wyglądał jak definicja psiego szczęścia, z rudym pyskiem prawie opartym na ramieniu Sherlocka. — Dobry piesek. Mwah. Kochasz mnie najbardziej — mruknął w psie ucho z absolutną pewnością. 

☕︎

Salon był śliczny, niewielki, ale przestronny, z nieprzyzwoitą ilością koronkowych serwetek oraz porozkładanych dookoła książek. 

— Nie wiem, od czego zacząć, macie całkiem... — Eurus odkaszlnęła — bogatą historię. Jasne, że wpadliście sobie w oko od razu, turkaweczki, ale ile wam zajęło, żeby się umówić, Chryste. Chyba wieczność się zbieraliście. 

— Dopiero kiedy zagroziłem, że zamkniemy was razem w jego gabinecie, to się zebrał. To było urocze, bo obaj myśleliście, że nikt nie słyszał waszego nieśmiałego gadania, ale stałem tam praktycznie z uchem przy drzwiach. To znaczy John stał, on jest na tyle niski — poprawił się szybko Sherlock, ale rozbawienie przeszkodziło wiarygodności jego słów. — Potem wszyscy wiedzieli. 

Eurus odgarnęła luźnym ruchem włosy i spojrzała na brata ciepło.

— Ja uderzyłam do Anthei. Wtedy się dowiedzieliśmy o waszej randce. — Jej ton naprawdę był triumfalny, jakby została mianowana najlepszym szpiegiem świata albo wyniuchała jakiś poważny, brudny sekrecik. — Ale tylko jednej, potem już nie mówiła. 

— Szybko wam poszło, randkowaliście jak szaleni. 

— Czasem zabierałem Gavina z miejsc zbrodni, bo, aha, miałeś ważną sprawę niecierpiącą zwłoki. To było bardzo niemycroftowe, kiedy się plątałeś. — Sherlock sięgnął po ciasteczko. Faktycznie, przez pierwsze parę miesięcy za każdym razem kiedy pojawiał się Greg, najstarszy Holmes wydawał się być co najmniej zaskoczony, niepewny wobec tego, jak ma się zachowywać. Jak złapany na gorącym uczynku. — Ale według niego chyba urocze.

— Byliście tacy szczęśliwi, kiedy wróciliście z randki i powiedzieliście, że jesteście zaręczeni... — Eurus odchyliła głowę z rozmarzeniem. — A ja ciągle nie mogłam się nadziwić, że tak szybko wam poszło. 

— To były jakieś trzy lata, jakie szybko?

— Trzy lata? Nie gadaj — zrobiła wielkie oczy. — Tak szybko dorastają — dodała teatralnie. 

Mycroft pozwolił sobie na lekki uśmiech, ale wciąż nie był usatysfakcjonowany; to nie było to, czego szukał, to nie dało mu prawie żadnego wglądu w jego związek oprócz niekonkretnych punktów odniesienia. To za mało, pomyślał, za mało, żeby mieć na czym postawić relację. Zwłaszcza jeśli chciał odzyskać te kilka wspólnych lat, w które wliczały się przecież trzy lata małżeństwa — a chciał, miał silne przeczucie, że to naprawdę go uszczęśliwi — będzie musiał się postarać. Podejmie wszystkie możliwe kroki, żeby to osiągnąć, a Mycroft Holmes był wszystkim, ale nie kimś, kto nie dąży do celu. 

Poza tym był nieco zagubiony i naprawdę nie miał lepszego sposobu na odzyskanie swojego poprzedniego życia niż nauczenie się o nim tyle, ile się da, a potem aktywne włączenie w nie; może to odblokuje jakieś wspomnienia. 

— Byliście razem sześć lat. Trzy przed ślubem i trzy po ślubie. — Kurtuazyjnie ominęła fakt, że na dzisiaj przypadała ich trzecia rocznica, której z wiadomego powodu nie świętowali. — To dużo czasu.

— Mhm, tylko że ja nic z tego nie pamiętam. — Mycroft potrząsnął głową i ciągnął — zupełnie nic. Zaplanowaliśmy co prawda jedną randkę, o ile można to w ogóle tak nazwać...

— Randkę? Będziesz musiał nam potem wszystko powiedzieć. Ze szczegółami.

— Ale jeśli dojdzie do seksu, to tego już nie mów. 

— Nie dojdzie — przerwał im — nie uprawiam seksu z... — Stwierdzenie obcymi ludźmi było mocno nie na miejscu, bo to był przecież jego mąż, ale jak inaczej to określić? — Na pierwszej randce — poprawił się. — Interesujecie się tym bardziej niż ja!

— Wybacz — Eurus wzruszyła ramionami, ale w jej głosie nie było nawet śladowej ilości skruchy — musimy się przyzwyczaić, że ty się jeszcze nie przyzwyczaiłeś. 

— Jak powtórzysz to jeszcze raz, to zakręci mi się w głowie — uprzedził Sherlock. 

— I trzeba będzie się znowu wlec do domu, nie, dzięki, poprzednim razem prawie wlazłeś pod autobus. Dlaczego jestem z tobą spokrewniona? 

— Zadaję sobie to samo pytanie odkąd rzuciłaś we mnie grzechotką, jak miałaś trzy latka. 

— Bo już wtedy byłeś irytujący. 

— Wcale nie, ty nie byłaś cierpliwa. 

— Jeśli oczekiwałeś cierpliwości od trzylatki, to gratuluję geniuszu. 

Sherlock pokazał jej język. Mycroft westchnął. 

Jeśli tak zachowywali się często, to on musiał odnaleźć w sobie ogromne pokłady anielskiej cierpliwości.  

☕︎

Molly wiedziała, że najgorszym, co może się stać, to wniosek o rozwód ze strony Mycrofta, wiedziała, że Greg się tego bał i unikał jak ognia nawet wypowiadania tego słowa na głos, ale z drugiej strony przecież rozwód w sytuacji utraty pamięci przez współmałżonka to trochę radykalny krok. Może ta iskierka jeszcze się tli.

A sprawa rozwodowa złamałaby serce Grega po raz drugi — już raz się rozwodził, z notorycznie zdradzającą żoną, i wiedziała, że nie poradziłby sobie z drugim postępowaniem. Zwłaszcza, że męża kochał do szaleństwa. Dlaczego zawsze złe rzeczy przydarzają się dobrym ludziom? 

Poprawiła żółty szalik w kratkę; mimo stosunkowo wysokiej jak na jesień temperatury, wiatr szarpał ubraniami niemiłosiernie, targał włosy, zagłuszał jej własny oddech. Z ulgą powitała otwarte drzwi kamienicy, w której mieszkał Lestrade, po czym wspięła się po schodach. Lubiła ich mieszkanie, było dużo większe niż jej apartamencik, który dzieliła z kotem o dźwięcznym imieniu Pastry, ale za każdym razem przychodziła jej do głowy myśl o utrzymywaniu tego we względnym porządku. Ona nie dałaby rady na dłuższą metę, ale o nich się nie martwiła — oni (właściwie to Mycroft) byli strasznymi pedantami. 

Zawsze sprawdzał, czy drzwi są pozamykane, albo mył ręce nieprzyzwoicie często. Greg chyba tego nie zauważał, albo uznawał to za coś mycroftowego — coś, z czym go poznał, i czego nie uznawał za coś osobliwego dla męża. Dla niego tak, ale Mycroft to Mycroft — Lestrade zapisał się na codzienną dawkę osobliwości, kiedy zaczął się z nim umawiać. 

A co do Mycrofta, to podejrzewała u niego OCD. 

— Greg?

— Molls, cześć. Wchodź. — Greg przepuścił ją w drzwiach, po czym je zamknął. — Mycroft jest u Eurus, dlatego chciałem się spotkać o tej godzinie, bo wtedy go tu nie będzie, a on nie jest na to gotowy.

— Czyli to coś poważnego?

— Bardzo.

Po chwili kurtka i szalik znalazły się na wieszaku, a oni siedzieli przy stole i ogrzewali dłonie o kubki herbaty. Zauważyła to zmęczenie w rysach jego twarzy, niepokój odciśnięty niemal z dnia na dzień, bo właśnie w ten sposób rozbiło się jego małżeństwo. Gorzej, bo było to małżeństwo z kimś, kogo kochał do szaleństwa i z wzajemnością — była na ich ślubie, widziała, jak na siebie patrzą przedtem i potem, gdyby miała postawić kogoś za wzór związku, to postawiłaby właśnie ich — i nagle nie zostało z niego nic oprócz certyfikatu oraz jego uczuć. Kawałek papieru i jednostronne zakochanie. Brzmiało wręcz żałośnie, jeśli się dobrze wsłuchać.

— Boję się, że mimo wszystko będzie chciał rozwodu — zaczął Greg nerwowo — a ja sobie z tym nie poradzę. Te trzy lata były wspaniałe, cudowne, naprawdę, nie chcę niczego więcej niż spędzić z nim resztę życia, ale boję się, że on jednak wniesie o rozwód, bo przecież jest zamężny z obcym sobie facetem, nie pamięta niczego...

— Greg. Greg, popatrz na mnie. Bez paniki, dobrze? — Molly ujęła jego dłonie, po czym mocno je ścisnęła. — Tak długo, jak nie wnosi tych papierów, a szczerze wątpię, że to zrobi, macie szansę na odbudowanie tego. Zaproś go na randkę. Powiedz mu o tym, że boisz się, że wasz związek runie. Nawet jeśli ma amnezję, Mycroft to wciąż bystry facet. Zrozumie — dodała pokrzepiająco.

— A jeśli nie? Jeśli mimo wszystko będzie chciał rozwodu?

Cienie pod oczami wszystko jej wyjaśniały. Podobnie jak niezdrowo błyszczące oczy i zmarszczone brwi. Splecione palce, przygryziona warga. Greg wyglądał jak ucieleśnione zmęczenie. Czy sytuacja, w której jego mąż traci pamięć, miała prawo się na nim odbijać? Jak najbardziej. Czy powinien pozwolić temu przejąć kontrolę nad swoim życiem? Absolutnie nie. 

— Skupmy się na tym, żeby jakoś waszą relację odbudować. Pogadajcie sobie szczerze — zaproponowała. —  Spróbujcie pójść na terapię dla par. Cokolwiek, co wam pomoże. 

Greg wyprostował się. Może to dobry pomysł? W końcu kilka razy już byli u terapeutki, kiedy chcieli rozpracować kolejne drobne kłopoty w związku; może uda mu się po rozmowie z Mycroftem wpisać ich na listę.

— To nie takie głupie. Zapytam go, jak wróci.

— Ułoży wam się, wierzę. Jeśli komuś ma się udać, to wam. Jesteście tak bardzo bajkowym szczęśliwym zakończeniem, że bardziej się nie da — zapewniła go. — Cukrzyca. 

— Cukrzyca to nie... — zawiesił głos — zresztą nieważne. Normalnie Mycroft wytyka ludziom takie rzeczy. Nie ja. Tylko nie mów, że przejmuję jego nawyki — uprzedził. 

— Może? Ale ja się nie znam, więc nie bierz tego zbyt na poważnie.  

— Jasne. Pogadam z nim o tej terapii. I przegadamy randkę, umówiliśmy się na próbę. 

Oczy Molly zabłysły. Może droga do regeneracji pamięci Mycrofta będzie krótsza i przyjemniejsza, niż się obawiali. 

— Będę trzymać kciuki. 

— Dzięki, Molls. Przyda nam się, jeśli chcemy postawić to na nogi.  

Najtrudniejszym zadaniem będzie przegadanie z Mycroftem terapii. Może on nie zechce nawet spróbować i w końcu uzna, że nie warto gonić za swoim poprzednim życiem, którego nie pamiętał, tylko zacząć od nowa z czystą kartą? Przecież ktoś taki jak on mógł mieć każdego, dlaczego miałby się fatygować do terapeuty żeby nie mieć gwarancji na to, że uda mu się odkopać wspomnienia? 

Dość, upomniał się, wpędzanie się w spiralę stresu i zmartwienia w niczym nie pomoże. Mycroft tyle razy był silny dla nich obu; teraz jego kolej. Musi się spiąć, zdobyć się na odwagę i najzwyczajniej w świecie to przegadać. 

— Wiem, że to zabrzmi głupio, ale może przestań myśleć o tym... wypadku jako wymazaniu waszej historii — zaczęła powoli — mimo jego amnezji, bo twoje żal, smutek, złość są całkowicie usprawiedliwione i ważne, ale zacznij uważać to za takie... tak, a teraz. Tak, ty i Mycroft byliście cudownie zakochani, Greg. A teraz pomimo waszego bólu, macie szansę na przeżycie tego jeszcze raz. Nie zmarnujcie jej. 

— Może masz rację. Nie myślałaś o udzielaniu kursu pozytywnego myślenia? 

— Jestem patolożką. Pozytywne myślenie w kostnicy to raczej o mój Boże, mam nadzieję, że te zwłoki nie wstaną i mnie nie zaatakują — zaśmiała się. — Ale to przemyślę. Może założę bloga.  

☕︎

— Mycroft? — Greg stanął w progu sypialni. Na tyle nieśmiało, że wyglądało to tak, jakby przytrzymywała go jakaś magiczna siła, która nie pozwala mu wejść. — Molly zaproponowała nam terapię dla par. Powiedziałem jej, że zanim nas zapiszę, to to z tobą przegadam.

— To nie jest zły pomysł. — Mycroft zmarszczył brwi. — Rozmawiałeś o tym z Molly Hooper?

— Nie udawaj, że z nikim nie gadałeś na ten temat. Nadal nie umiesz rozmijać się z prawdą, kiedy jesteśmy razem — westchnął. To prawda, Mycroft doskonale karmił obcych ludzi kłamstwami ze srebrnej łyżeczki, ale jeśli chodziło o jego męża, w tym precyzyjnie skomponowanym kłamstwie przebijał się silny smak poczucia winy. — Sherlock czy Eurus?

— Sherlock. I Eurus trochę też — wyznał po chwili. — Po prostu mi głupio, że tak nagle wszystko nam się rozpadło. Nawet nie z naszej winy. Eurus powiedziała mi, że wracałem z pracy i że zawsze jeżdżę 'tak obleśnie grzecznie, jak się da', a mój najpoważniejszy incydent drogowy to mandat za przekroczenie prędkości o parę kilometrów.

Ach, tak. Faktycznie, z Mycrofta był żaden szybki i wściekły.

— Naprawimy to. Mogę?

Skinął głową. Z jakiegoś powodu nie podobała mu się ta bariera, która się między nimi wytworzyła. Nie fizycznie, choć i tu trzymali dystans, ale czuł, że znów są dla siebie jak obcy, że ostrożniej dobierają słowa jakby bali się osądzenia, że chodzą naokoło problemu zamiast uderzyć w sedno.

— Możesz.  

Wziął głęboki oddech. Wdech i wydech, Greg, wdech i wydech. 

— Myślałem o terapii dla nas. Dla par — sprecyzował. — Moglibyśmy spróbować jakoś to ustalić z pomocą terapeuty. Byliśmy już kilka razy, mam jej numer, więc jeśli się zgodzisz, umówię nas na wizytę. 

— Och. 

Terapia dla par? Spory krok, zwłaszcza jak na faceta, którego nie znał, ale czy z drugiej strony nie pokazywało to, jak bardzo Lestrade był zdeterminowany, żeby choćby spróbować odzyskać męża?

— To dobry pomysł. Chcę spróbować.  


speedrun

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro